Zostałem twórcą pogańskich bóstw…

1
Witam.
Ktoś mnie w oógle pamięta? Spoko, sam już prawie zapomniałem, że tu parę miesięcy temu coś wrzucałem. Tak czy tak spotkało mnie to, jakże wytęsknione, szczęście posiadania czasu wolnego co zaowocowało tym początkiem opowiadania.
Czytajcie, oceniajcie, besztajcie.

UWAGA!!! sporadyczne wulgaryzmy (dwa słowa jeżeli mnie pamięć nie myli)


WWWZostałem twórcą pogańskich bóstw. No cóż, robota jak każda inna. Szczególnie, że wcale nie polega na ożywianiu Światowidów, Baalów czy innych Zeusów. Nie nie, nie w tym rzecz. Zwyczajnie - rekonstruuję rzeźby zapomnianych bożków. I nie żebym tak sam, dla własnego widzimisię. Po prostu za to mi płacą.

WWWKto płaci? Ano uniwersytet. Ynteligenci z katedry filologii słowiańskiej, czy jak tam chcieli żeby nazywać to ich zgromadzenie brodatych darmozjadów, postanowili przeprowadzić eksperyment. Kto jak kto, ale sami habilitanci czy tam nawet nobliści nie będą sobie brudzić rąk. Zatrudnili mnie - rzeźbiarza samouka. Swoją drogą od czego mają studentów? No, ale nie ma co marudzić. Przynajmniej trochę grosza do kieszeni wpadnie. A przyda się, bo cosik ostatnio ruch w interesie jakiś taki nieruchawy. Widać przeminęła moda na naszą wspaniałą kulturę ludową. Coraz mniej mieszczuchów wpada co by kupić sosnową Maryję czy dębowego Jezuska. Dobrze, że zacząłem robić też krasnale to chociaż w wakacje jakiś niemiaszek poratuje pliczkiem euro.

WWWSzczerze mówiąc nie będzie to pierwszy raz jak zrobię coś dla uniwersytetu. Przedtem, będzie tego z pół roku nazad, wystrugałem im jakiegoś Swaroroga czy Twaroga. Wysokie to paskudztwo było na cztery metry, a podobne do… aż gadać głupio, bo to się ludzie na wsi do tej pory wyśmiewają, że Gruda rzeźbieniem kompleksy leczy. Ino żeby nie było, wszystko mam w portkach jak trza, a wiadomo jacy ludzie są.

WWW Widać musiało się toto paskudztwo ynteligencji spodobać, bo wczoraj zadzwonił taki jeden, przedstawił się jako profesor Filipiński, i powiada, że robota jest. Pogadaliśmy dobry kwadrans i stanęło na tym, że oto tkwię teraz w korku przebijając się przez zatłoczone ulice Olsztyna.

WWWSpiker RMF-u radośnie poinformował, że mamy piękny słoneczny czwartek. Tia, największa stacja w Polsce, ale na okna to ich nie stać. Leje jakby była jesień a nie końcówka maja. Szczęściem między strugami spływającego po szybie deszczu dostrzegłem już gmach uniwersytetu. Jeszcze raz rzuciłem okiem na swoje odbicie. W końcu jadę do było nie było ludzi.

WWWNo cóż, przystojny to ja nie jestem. Większość czterdziestopięcioletniej twarzy zakrywa świeżo przystrzyżona broda. Gdyby moja Maryśka nie uciekła z jakimś warszawiakiem na pewno truła by mi nad uchem tak długo, aż bym się ogolił. A tak przynajmniej nikt już nie dostrzega podobieństwa do Antoniego Hopkinsa. I dobrze, bo zawsze działało mi to na nerwy. Ja tam ludzi nie jadam. Wiem, wiem, to tylko film. Ale skojarzenia są jakie są.

WWWSamą dłonią przeczesałem ciemne włosy by pozbyć się kilku bardziej widocznych grudek łupieżu. Jakoś nie mogę tego cholerstwa wyplenić. Nizorale czy inne hedenszołdersy nic tu nie…

-Noż Kurwa!!!

WWWNie wytrzymałem. Kto tym mieszczuchom wydaje prawo jazdy! Jakiś idiota w mercedesie wepchał się przed moją nienajmłodszą już corsę. No co za ludzie. Rejestracja oczywiście z mazowieckiego.

WWW Zdenerwowanie nie opuściło mnie ani gdy parkowałem, ani nawet wtedy, gdy wyprzedziło mnie stadko trajkoczących studentek, których spódniczki nie pozostawiały wiele dla wyobraźni. Przeszło mi dopiero w chwili, w której stanąłem przed drzwiami z tabliczką „katedra slawistyki”. Zapukałem.

- Proszę.
- Dobry. Gruda się kłania. Ja do pana Filipiaka
- Profesor Filipiak. Dzień dobry – przywitał mnie łysiejący facet. Jedyna osoba w pomieszczeniu nie licząc stojącego w kącie szkieletu - Miło mi pana widzieć panie Gruda.

WWWZ siwiejącymi włosami, rogowymi okularami i marynarką z naszytymi na łokcie łatami wyglądał jak stereotypowy profesor. W moich dżinsach i rozpiętej kraciastej koszuli poczułem się przy nim, jak to teraz mówią, trendi. Filipiak wyszukał coś przy zawalonym papierami biurku i już po chwili znalazł się przy drzwiach przepuszczając mnie przodem. No cóż, kultura.
- Chodźmy. Wyjaśnię Panu wszystko w drodze na miejsce.

WWWMówił dużo, szybko i mądrze. Choć muszę przyznać, że co chwila dopytywał czy aby wszystko dobrze rozumiem. Przytakiwałem. Zrozumiałem niewiele.

WWWNim dotarliśmy na usytuowaną za uniwersyteckim stadionem górkę, profesor objaśnił, że moja praca będzie polegać na zrekonstruowaniu wiklinowego pana. Z wielu uczonych wywodów przyswoiłem tyle, że było to jakieś bóstwo Celtów, znaczy dawnych anglików i szkotów. Budowali takie co roku składając ofiary dziękczynne. Filipiak wspomniał też, że dostanę do pomocy trzech studentów, a potem mówił coś o tym jakie to ważne wydarzenie w dziejach slawistyki i że będzie to pierwsza taka inicjatywa, i takie tam. Skończył się ekscytować dopiero gdy dotarliśmy na miejsce.

WWWNo cóż, trzeba przyznać, że okolica prezentowała się dość urokliwie. Po prawdzie to nie tak urokliwie jak moje rodzinne Turowo, ale zawsze. Miejsce deszczowych chmur zajęło przyjemnie prażące słoneczko. W sumie taki deszczyk przyda się tej marchwi co to ją wczoraj posiałem. Może chociaż w tym roku nie będę musiał szabrować po nocy. Dobrze, bo spółdzielnia zasadziła marchew dalej niż zwykle.

WWWGórka kortowska okazała się być górującym nad resztą kampusu wzniesieniem, którego północny stok opadał gładko aż do przecinającej osiedle rzeki. No rzeczki. Nie, to też za dużo powiedziane. Żeby nie obrażać bogu ducha winnej wody mianem wędrującej kałuży przystanę na określeniu strumyczek. Ehm… przecinającego osiedle strumyczka. To właśnie z tej strony czekała na nas sterta desek pilnowanych przez trójkę studentów. Śliczną blondynkę i dwóch raczej normalnie wyglądających chłopaków.
- Dzień dobry panie profesorze – zawołali chórem.
- Moi państwo – Filipiak szybko odnalazł się w roli gospodarza – to pan Gruda o którym wam mówiłem.
- Dzień dobry panu.
- Dobry – skinąłem.
- Juszczykiewicz, pokażesz panu schematy i wyjaśnisz co i jak. Od pięciu minut prowadzę wykład. Pewnie już się o mnie niepokoją. Do zobaczenia panie Gruda.

WWWPunktualny wykładowca odszedł. Zostałem sam na sam z trójką studentów. Najstarszy bo jak na moje oko dwudziestosześcio, no może siedmio, letni brunet o krągłej twarzy choć szczupłym ciele wyszedł przed szereg podając mi rękę do uścisku. Zachowywał się dość niepewnie, ale i tak spodobało mi się że podał dłoń jak na mężczyznę przystało.
- Romek Juszczykiewicz. To są szczegółowe plany wiklinowego pana – wysunął w moją stronę stertę papierów –zechce pan spojrzeć?
- Mogę po imieniu?
- Tak, proszę.
- Powiedz mi Romek, macie tu jakąś stołówkę?

_____________________________________________________________________


WWWFasolowa i schabowy przełamały lody. Romek, Marek i Magda, bo tak przedstawili się moi pomocnicy, okazali się być dość towarzyscy. Chyba też uznali, że jestem „spoko”, bo całe ich skrępowanie znikło jak tak wcześniejszy deszcz.

WWWZanim przeszliśmy do omawiania projektu dowiedziałem się o nich nieco więcej. Romek jest doktorantem, znaczy takim studentem co to już skończył studiować i teraz chce być doktorem, ale jeszcze nie jest. Przynajmniej tak to zrozumiałem. Mieszka w akademiku, tu na kampusie, półtora kilometra od miejsca, w którym będziemy stawiać tego całego wiklinowego chłopa. Romek przyznał, że większość czasu spędza na uczelni i z tego co zdążyłem zauważyć to jest tą całą slawistyką rzeczywiście zainteresowany. No cóż, o gustach się podobno nie rozmawia. Zresztą całe to przedsięwzięcie z rzeźbieniem zapomnianego boga miało być częścią jego pracy doktorskiej. Nie mógł napisać tych trzydziestu, czterdziestu, czy ile tam tego potrzeba stron teorii? Na razie nie spytałem.

WWWTrochę inaczej wygląda to w przypadku pozostałych. Marek i Magda wybrali pomoc przy projekcie jako sposób na jak to powiedzieli „bezstresowe zaliczenie przedmiotu”. No cóż, gdyby tak wyglądały studia w moich czasach to nie tylko bym na nie poszedł, ale sam teraz wynajmowałbym wioskowych chałupników, żeby odwalali za mnie całą tak zwaną pracę naukową. No cóż. Taki los.

WWWMiłą niespodzianką okazało się być to, że Marek pochodzi Rogoża, wsi sąsiadującej z moim Turowem. Chłopak powiedział nawet, że kojarzy mnie z widzenia po czym opisał swych rodziców dopytują się czy ich znam. Wpierw zaprzeczyłem, ale gdy zaczął zasypywać mnie gradem mających odświeżyć mi pamięć szczegółów, skłamałem byle tylko przestał. Nie żebym miał coś przeciwko wylewności chłopaka. Zwyczajnie, widziałem, że nie podda się dopóki nie skojarzę twarzy Zbycha i Marioli Truskawskich o których nigdy nie słyszałem nawet w plotach rozsiewanych przez miejscowe telekspresy, znaczy baby ze wsi. Znam większość ludzi z okolicy, ale nie przypominam sobie nikogo podobnego do tego blondyna o lekko skośnych oczach i kilkunastu nadprogramowych kilogramach w biodrach.

WWWNiczego podobnego nie mogę zarzucić biodrom Magdy. Jagienka z krzyżaków jako żywa. No co, czytało się. Młoda, zgrabna, wysportowana. Pewnie, nie ma szans na zostanie miss playboya, ale ma w wyglądzie coś takiego, co każe o sobie pamiętać długo po tym gdy zapomina się wszystkie barbiopodobne gwiazdy telewizji. Gdyby ktoś chciał mnie wysłuchać mógłbym wygłosić dwugodzinne kazanie zaczynające się od słów „gdybym był młodszy…”. Gdybym był młodszy mógłbym się nawet w niej zakochać. No cóż - nie jestem. Magdę polubiłem za coś jeszcze. Odstąpiła mi kotleta.

WWWTaaak, to był dobry kotlet. Wprawdzie nie tak smaczny jak te które robiła moja Marysia, ale schabowy to zawsze schabowy. Chociaż te zmielone ziemniaki nijak nie umywały się do tych które kupuję od starego Borowskiego. No i kopru zabrakło. No i soli mogliby dać więcej… hm… to chyba jednak prawda, że człowiek im starszy tym zrzędliwszy. I leniwszy. No cóż, trza się wziąć do roboty bo widzę, że się młodzi lekko niecierpliwią.
- Będziemy musieli pogłębić te doły – zacząłem.

WWWDwie ziejące na samym szczycie kortowskiej górki dziury były nieco za płytkie. Faktycznie mogły podtrzymać blisko pięciometrową statuę drewnianego posągu, ale tylko wtedy gdy nie będzie wiać wiatr, a jak zdążyłem się przekonać po ledwie kilkunastu minutach, wiatr wiał tu taki, że żadnemu bacy nie brakłoby tu niczego jeno stadka tatrzańskich łowieczek.
- Marek, Romek trzeba nam jeszcze co najmniej jednego metra. Zajmijcie się tym a Magda pomoże mi przy papierach.

WWWChłopaki żywo wzięły się do roboty. Marek jeszcze jako tako dawał radę, ale czarnowłosy doktorant wytrzymał ino kwadrans. Potem zaczął stękać i ocierać pot z czoła. I daj tu mieszczuchowi łopatę. No cóż, chyba nie tego spodziewał się przy wyborze kierunku studiów. Szczerze to wystarczyło było pogłębić doły o jakieś dwadzieścia centymetrów, ale wszyscy powtarzają, że trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Więc na zdrowie. Poza tym, nie żebym miał jakieś despotyczne zapędy, ale niech wiedzą kto tu rządzi.
- No Madziu, to powiedz mi jeszcze raz na spokojnie co my tu właściwie mamy zrobić?
- To może lepiej zawołamy pana magistra Juszczykiewicza, będzie lepiej wiedział.
- To wy tak zawsze? Jak nie pan profesor to pan magister. Toć on może trzy lata od was starszy. W ogóle wygodnie to tak?
- No niby tak – gdy to mówiła patrzyła w stronę kopiących jakby chciała upewnić się czy nie słuchają – ale, Pan wie, magister Juszczykiewicz prowadzi z nami ćwiczenia z historii słowian i jakoś tak nie wypada z nim na ty.
- Romek was uczy?! Sam?
- Uhm. Wprawdzie tylko ćwiczenia, a Marek powiedział mi nawet, że mają wspólnego kolegę, a mimo to Marek i Romek… to znaczy i magister Juszczykiewicz są ciągle na per pan.
- No cóż, wasza rzecz.
- To znaczy co? Mam zawołać magistra Juszczykiweicza, żeby wyjaśnił Panu jeszcze raz będziemy robić?
- Nie nie, ty mi powiedz słonko. Masz znacznie ładniejszy głos niż magister Juszczykiewicz.

WWWTa dziewczyna ma naprawdę prześliczny uśmiech. Pasuje do jej zielonych radosnych oczu i jasnych włosów . Marysia też miała kiedyś takie oczy i takie włosy. Dawno temu. Jeszcze zanim to się stało.
- Więc tak – zaczęła tonem odpytywanego uczniaka – będziemy rekonstruować tak zwanego Wiklinowego Pana lub też Wicker Man-a jak przekłada się to na język angielski. Badacze ustalili, że Wiklinowy Pan jest elementem celtyckiego obrządku Beltane. Może czytał Pan Sapkowskiego? Tam trochę było na ten temat. Nie? Tak więc, Beltane to mówiąc najprościej święto urodzaju. Wiklinowy Pan nie jest tak naprawdę uznawany za bóstwo. W rzeczywistości był specjalną kukłą przygotowywaną głównie z gałęzi wierzbowych, a więc wikliny. Miał humanoidalny kształt
- Jaki kształt?
- Humanoidalny.
- Jeszcze raz.
- Oj, no ludzki.
- A tak tak, przepraszam cię, słuch już nie ten co dawniej. Mów dalej słonko.
- Tak więc, miał humanoidalny kształt i zwykle osiągał wymiary trzech do pięciu metrów. Tak przygotowaną kukłę, wypełnioną słomą i chrustem paloną nocą najpewniej przy dźwięku bębnów i wśród tańców zgromadzonych. Istnieje wiele przypuszczeń dotyczących celowości tego typu zabiegów. Na przykład… ehm… że… tego jeszcze nie omawialiśmy, bo właśnie miał nam to magister Juszczykiewicz na jutrzejszych zajęciach dokończyć to może ja to Panu… Dzień dobry panie profesorze, dzień dobry doktorze Ejdysa
- Dzień dobry, Panie Gruda pozwoli pan że przedstawię doktora Ejdysa. Doktor Ejdys tylko hobbistycznie bada historię słowian, ale był ciekawy całego przedsięwzięcia.

WWWNo cóż, pogawędkę z moją platoniczną sympatią diabli wzięli. Przywitałem się z kolejnym członkiem elity intelektualnej kraju. Kolejnym który zresztą wcale na elitę nie wyglądał. Ale czy oni faktycznie muszą wyglądać jak trochę bardziej umyci i trochę częściej goleni żule spod spożywczaka? Zresztą co ja tam wiem. Poznałem ich góra czterech. Choć zaczynam się obawiać, że w tym tempie za dwa lata będę spędzał wigilię w domu jego magnificencji rektora.
- Rozumiem, że razem z panem Juszczykiewiczem omówił pan już sposób i czas wykonania projektu?
- No, omówiłem.
- Możemy zatem przejść do konkretów?

WWWPuściłem młodych do domów, czy gdzie tam sobie chcieli pójść i przeszliśmy do konkretów. Co by nie zanudzać powiem tylko, że koniec końców ustaliliśmy, że wiklinowy chłop stanie na kortowskiej górce za ni mniej ni więcej ino sześć dni roboczych i na przyszły jak to mówią łykend będzie już gotowy.

_____________________________________________________________________


WWWNo no no, jednak pracodawcę trafiłem konkretnego. Wprawdzie Filipiak obiecał zakwaterowanie, ale spodziewałem się raczej średniej klasy hotelu robotniczego z wyrkiem, stołem i w najlepszym razie czarnobiałym telewizorem z jedynką i śnieżącym polsatem. A tu proszę. Luksus pełną gębą. Akademik doktorancki. Zresztą ten sam w którym mieszka Romek. Czyściutko, świeżutko. Wszędzie kafelki. I to nie byle jakie, tylko takie no, konkretne. Ceramiczne. Maryśka zawsze chciała żebyśmy takie u nas w kiblu, znaczy toalecie, mieli. Chociaż, kto ją tam wie, pewnie ten jej warszawiak ma nawet garaż wykafelkowany. I strych. I trawnik pewnie też jak mu Maryśka tak samo zaczęła zrzędzić jak dawniej mi. Cholera, baby nie ma trzecie rok a ja się ciągle łapie na tym, że o niej myślę. No cóż, dwanaście lat małżeństwa to nie w kij dmuchał. Ale tam, co było a nie jest i tak dalej. Tylko czasem żal.

WWWNo, ale jak już mówiłem z noclegiem to się Filipiak postarał. Na czas pracy dostałem do dyspozycji cały dwuosobowy pokój. Apartament prawie. Ładniej to spałem chyba tylko jak w dziewięćdziesiątym drugim byliśmy z Maryśką na weselu u córy Karola, szwagra znaczy, w hotelu Gołębiowskim. Ale tam byłem zalany w trupa, jak na uczciwego weselnika przystało. Teraz jestem trzeźwy to i mogę się miastowym komfortem świadomie nacieszyć. Ładnie, ładnie. Do tego jakieś cuda wianki. Karty magnetyczno-elektryczne czy tam odwrotnie. Głupio się przyznać, alem się przy tej odrobinie techniki trochę pogubił. A aż taki ciemny to ja znowu nie jestem. Komórkę mam. Esemesy do córy zagranice wysyłam. Ba, jak nam ostatnio we wsi podłączyli ten cały internet tom nawet komputer kupiłem. Nie używam, ale mam.

WWWA tu. Dali w recepcji jakąś taką kartę niby te nowe dowody osobiste i mówią, że pokój trzydzieści osiem. To i poszedłem do trzydzieści osiem. Żadnego otworu na tą całą kartę nie ma. Klucza nie dostałem. Łapie za klamkę. Nic. Pukam. Nic. Jak bym był ciemniejszy to bym pewnie spróbował kartę do zamka włożyć, ale nie – widać zadziałała wrodzona inteligencja bo wreszcie doszedłem, że to co wyglądało na dzwonek to jakiś taki niby czujnik i że tą kartę przytknąć muszę. Tego, że się mi się cały czas przyglądała rozbawiona studentka udawałem, że nie widzę. Dobrze, że nie widziała co było potem.

WWWAle po kolei. Wszedłem do pokoju i zapaliłem światło. To znaczy chciałem zapalić, ale nie zadziałało. Ani to w pokoju ani w łazience. Pomyślałem wtedy, że nic ino żarówki przepalone. Poleciałem do recepcji i tłumaczę starszej kobiecie w czym rzecz. Kobiecina widać przeceniła moją wiedzę techniczną bo uwierzyła mi na słowo. Wyciągnęła spod lady dwie osiemdziesięciowatówki, latarkę i dawaj do trzydzieści osiem. Szczęściem lub chyba raczej nieszczęściem na korytarzu spotkał nas Romek.
- Dzień dobry Pani Jadziu. Witam i pana. Nie mówił pan, że będzie tu nocował.
- Cześć Romek. A bo Filipiak mi powiedział, że zatrzymuję się w tu dopiero jak już poszliście na zajęcia - powiedziałem zgodnie z prawdą – myślałem, że mnie wyśle do jakiegoś baraku. Swoją drogą to nieźle tu mieszkasz.
- Nie mogę narzekać. Coś nie gra, może pomogę?
- A nie nie, tylko żarówki się przepaliły.
- Chodź, chodź – po raz pierwszy odezwała się recepcjonistka – wysoki jesteś to się bez krzesełek obejdzie.

WWWObeszło się bez krzesełek. I bez żarówek. Gdy wróciliśmy do pokoju demonstracyjnie bez słowa poklikałem przełącznikiem pokazując im, że nie działa.
- Panie Gruda a ma pan przy sobie kartę? – przysięgam, że zadającemu to pytanie Romkowi nie drgnęły ni usta ni powieki.

WWWPrzytaknąłem podając mu płaski biały prostokąt.
- I już – znowu żadnego śladu na twarzy, ale przecież widziałem, że oczy mu się śmiały – działa.
WWWBo i faktycznie. Działało. Chłopak włożył kartę do sprytnego urządzonka zawieszonego tuż przy wyjściu i jak to by powiedział ksiądz pleban „nastała światłość”.
- Panie…. – zaczęła Pani Jadzia po czym zwyczajnie wyszła.

WWWDo tej pory nie wiem czy zabrakło jej słów, czy przeciwnie, powstrzymała się od ich nadmiaru. Romek wyszedł dopiero po wyjaśnieniu mi jak to wszystko działa. Wiem, że robił sobie normalne jaja tłumacząc, żebym nie martwił się światłem w lodówce, że samo gaśnie po zamknięciu drzwiczek. No cóż, miał do tego prawo. Nie wytrzymałem dopiero gdy zaczął.
- A to jest klozet…
- A to są drzwi!
- He he, do jutra Panie Gruda.
- Do jutra, do jutra.

WWWW sumie rozbawiło mnie to bardziej niż bym się tego mógł po sobie spodziewać. A muszę zaznaczyć, że nic dziś nie piłem. No, aż do teraz, bo przecież nie mogłem odmówić sobie browara strzemiennego, przed podróżą w objęcia morfeusza błogiego. Uuuuh, aż mi się na poezję zebrało.
Zbuduję chłopa wiklinowego, zarobię na forda nowego.
Albo inaczej.
Wiklinowy Pan, zrobię go sam. Z drewna go zbuduję kasę zainkasuje.
Albo.
Bóg z wikliny, z drzewa żywego , Ludzie nie z gliny, ludzie z boga tego.
Nie, to dziwne, może…
A może…
Może…
Wiklina, kalina, dąb i leszczyna,
Zbierają plony, lecz podzięki brak.
Wśród pni drzew krzywych płacze dziewczyna,
Ty żywego wina ofiaruj mi krzak.



WWWCholera, co to miało być. Ile to piwo ma procent? Nie, no normalnie. Pięć i pół. Nasłuchałem się za dużo tej naukowej paplaniny i sam zaczynam bredzić. Pora spać. Jutro zbijamy szkielet.

_____________________________________________________________________


WWWMój pierwszy pogański bóg, czy też niebóg, jeżeli wierzyć temu co powiedziała Magda, będzie mieć pięć metrów wysokości. No, jeśli mam być dokładny to czterysta dziewięćdziesiąt dwa centymetry, ale to prawie na jedno wychodzi a spamiętać łatwiej.

WWWPogoda dziś dopisała i zrobiliśmy więcej niż przewidywałem. Studenci sklecili rano całkiem porządny szkielet i poszli na zajęcia. Kazałem im już dziś nie wracać bo i tak nie byli by mi do niczego potrzebni. Rzeźbieniem musiałem zająć się sam. Rzeźbienie wymaga skupienia i cierpliwości. Skupienia trochę więcej, a cierpliwości trochę mniej, chociaż im jej więcej tym lepszy efekt końcowy. Przekonałem się o tym przez te wszystkie lata przez które zajmowałem się snycerstwem, jak to się ładnie po staropolsku nazywa.

WWWNie, tego nie można nauczyć się z żadnej książki. Człowiek uczy się tego przez ręce. Przez wszystkie palce. Nawet byle pijaczyna może zbić do kupy kilka desek i uważać się za stolarza albo innego cieślę. Ale snycerz. O! Do tego trzeba czegoś więcej. Ja zacząłem od strugania spławików kiedy jeszcze bawiło mnie łowienie ryb. Potem były zwierzątka dla Ani i Jakuba. Tak, Jakub uwielbiał te wszystkie koślawe koniki i krówki. Potrafił bawić się nimi całymi godzinami w koło powtarzając tylko „Muuuu” i „ ijaaa, ijaaa”. A potem… potem wyrzeźbiłem mu trumnę. Najpiękniejszą stucentymetrową skrzynię z ciemnego dębu jaką potrafiłem zrobić przez dwa dni i dwie noce ciągłej pracy. Trumnę, w której pochowałem własne dziecko. A potem. Gdy już wszystko się rozpieprzyło. Gdy zostałem sam w pustym domu, zacząłem rzeźbić byle tylko zająć czymś ręce. Byle nie szukać pocieszenia w wódzie.

WWWAle tam, tamto było dawno temu. A jedno co z tego dobre to żem się nauczył takie cudeńka strugać, że ludzie chcieli nawet za nie płacić. Sam jestem to i wiele mi nie potrzeba. Sprzedałem krowy, kury zjadłem i utrzymuje się ze snycerstwa.
(…)

[ Dodano: Sob 11 Lut, 2012 ]
Kurcze z wolna przypiekane nad piekielną otchłąnią tartaru - nie zdążyłem poprawić wyglądu dialogów. Sorki.
Ostatnio zmieniony wt 27 mar 2012, 11:08 przez Blackwolf111, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Blackwolf111 pisze:ruch w interesie jakiś taki nieruchawy
zmieniłabym na niemrawy
Blackwolf111 pisze:ani nawet wtedy, gdy wyprzedziło mnie stadko trajkoczących studentek, których spódniczki nie pozostawiały wiele dla wyobraźni.
Do ulewnego deszczu nie pasują mi zbytnio trajkoczące studentki. Raczej kryłyby się przed deszczem bądź biegły szybko w suche miejsce :)
Blackwolf111 pisze:Miejsce deszczowych chmur zajęło przyjemnie prażące słoneczko.
To przejście w pogodzie wydaje się zbyt szybkie. Ledwo zdążyli się przywitać. Dopiero co lało, a już pięknie słońce praży. Może w między czasie chmury powinien rozgonić wiatr.
Blackwolf111 pisze:znikło jak tak wcześniejszy deszcz.
tak jak
Blackwolf111 pisze:Marek pochodzi Rogoża
zjedzone z
Blackwolf111 pisze:kilkunastu nadprogramowych kilogramach w biodrach.
Nadprogramowe kilogramy w biodrach jednak nieodłącznie kojarzą mi się z kobietami. Mężczyznom zazwyczaj tyję najpierw brzuchy, dlatego mnie to uderzyło. Takie moje czepialstwo.jakoś
Blackwolf111 pisze:przeceniła moją wiedzę techniczną bo uwierzyła mi na słowo. Wyciągnęła spod lady dwie osiemdziesięciowatówki, latarkę i dawaj do trzydzieści osiem.
W akademikach żarówki mogą wymieniać oficjalnie tylko konserwatorzy z uprawnieniem. :) Dlatego pani portierka nie mogła tego zrobić :)

Bardzo mi się podoba język. Lubie tego typu teskty. Proste, nienapchane na siłę pięknymi zwrotami. Czyta się naprawdę gładko i przyjemnie. Historia się rozwija i z chęcią przeczytałabym resztę, bo mam wrażenie, że wiersz w pokoju był początkiem czegoś nowego.
Po chwili się zaczytałam dlatego nie wyłapałam więcej, błędów. Być może wcale ich nie było. :)
Ogólnie bardzo na tak, liczę na kontynuację.
pozdrawiam :)

3
Blackwolf111 pisze:W końcu jadę do było nie było ludzi.
Jak już to przecinek przed i po było nie było. Ale te słowa zupełnie nie pasują tu znaczeniowo, więc albo bym je zmienił (bądź co bądź?) albo zupełnie wyrzucił.
Miło mi pana widzieć panie Gruda.
przecinek przed panie Gruda
Blackwolf111 pisze:dwudziestosześcio, no może siedmio, letni
Nie wiem, jak to dobrze napisać; wiem, że to stylizacja na prostego człowieka, ale to jest na pewno bardzo zły zapis.
Blackwolf111 pisze:Romek jest doktorantem, znaczy takim studentem co to już skończył studiować i teraz chce być doktorem, ale jeszcze nie jest.
Gruda może jest i prosty, ale nie jest chyba dzieckiem. Trochę zbyt łopatologicznie to tłumaczy.
Blackwolf111 pisze:Wprawdzie nie tak smaczny jak te które robiła moja Marysia
Przecinek przed jak. Interpunkcja mocno szwankuje, nie chce mi się już poprawiać.
Blackwolf111 pisze:No cóż, pogawędkę z moją platoniczną sympatią diabli wzięli. Przywitałem się z kolejnym członkiem elity intelektualnej kraju.
Trochę niekonsekwentnie. Nie wie, kto to doktorant, a mówi o platonicznej miłości? To drugie zdanie tez jakieś za okrągłe.
Blackwolf111 pisze:zagranice
za granicę
Blackwolf111 pisze:- A to jest klozet…
- A to są drzwi!
Cięta riposta. :)

Czemu na wydziale slawistyki rekonstruuje się celtyckich bogów? Praca doktorska na slawistyce z celtyckim bogiem? Nie znam się, ale coś tu nie gra.

Fajny, bezpretensjonalny tekst, zwłaszcza jeśli byłby początkiem historii z porządną, ciekawą fabułą. Tu trochę tego brakowało. Mam problem z głównym bohaterem - czasem jest za prosty, czasem jakiś wykształcony. Nie wiem, czy skonstruowałeś go tak naumyślnie, ale mnie to nieco raziło. Ogólnie - mnie również tekst bardzo się spodobał.

4
Dobrze się czyta ten tekst, owszem, ale nie dopracowałeś go. Rozmaite usterki psują końcowy efekt. Niektóre naprawdę mogłeś usunąć, zanim wrzuciłeś tekst na Wery.
Blackwolf111 pisze:zadzwonił taki jeden, przedstawił się jako profesor Filipiński
Blackwolf111 pisze:- Proszę.
- Dobry. Gruda się kłania. Ja do pana Filipiaka
- Profesor Filipiak. Dzień dobry – przywitał mnie łysiejący facet.
No to jak się w końcu facet nazywa? Poza tym: przy takim spotkaniu, to raczej przychodzący powinien powiedzieć: ja do (pana) profesora Filipiaka, na co ów odpowiada: to ja, albo podobnie. Przecież ten Gruda już z rozmowy telefonicznej się dowiedział, że będzie miał do czynienia z profesorem. Profesor, który przedstawia się, dodając tytuł przed nazwiskiem - obciachowa figura.
I znowu:
Blackwolf111 pisze:Dzień dobry panie profesorze, dzień dobry doktorze Ejdysa
Dlaczego oni mają kłopoty z przedstawianiem się? Tu z kolei studentka... Przecież w Polsce nie ma zwyczaju dodawania nazwisk do tytułów, jeśli się do kogoś zwracamy bezpośrednio. Panie doktorze, i tyle. A skoro doktor nosi nazwisko Ejdys, to w odmianie brzmi ono Ejdysie.
Blackwolf111 pisze:Tak więc, Beltane to mówiąc najprościej święto urodzaju.
Raczej święto płodności, gdyż przypada na 30 IV/1 V. Do nowych zbiorów wtedy jeszcze daleko.
Tak samo jak barneym, nie widzę związku między rekonstrukcją tego obrzędu, a slawistyką. Bardziej pasowałaby tu katedra etnologii czy antropologii kulturowej. Slawiści mogliby raczej wokół kopii słupa ze Zbrucza sobie pohasać.
Blackwolf111 pisze: Zatrudnili mnie - rzeźbiarza samouka. Swoją drogą od czego mają studentów?
Na pewno nie od rzeźbienia, bo uniwersytet to nie ASP i pan Gruda, mając z nimi wcześniejsze kontakty, już powinien to wiedzieć.
Blackwolf111 pisze:Szczerze mówiąc nie będzie to pierwszy raz jak zrobię coś dla uniwersytetu. Przedtem, będzie tego z pół roku nazad, wystrugałem im jakiegoś Swaroroga czy Twaroga.
Blackwolf111 pisze:Mój pierwszy pogański bóg, czy też niebóg, jeżeli wierzyć temu co powiedziała Magda, będzie mieć pięć metrów wysokości.
Zlituj się, facet do dwóch zliczyć nie potrafi? Czy może Swaroroga-Twaroga uważa za boga chrześcijańskiego?

Trochę przegadujesz, jak z tym łopatologicznym wykładem, kim jest doktorant. Opowiastkę o żarówce, karcie, itd. też można by skrócić bez szkody dla całości tekstu. Język momentami mi zgrzyta. Wiem, że stylizujesz swojego bohatera na prostaczka, lecz nie mówi on żadną określoną gwara, a zbitki archaizmów i sformułowań zaczerpniętych z najzupełniej współczesnego języka ludzi wykształconych robią na mnie dość dziwne wrażenie. Z jednej strony: toto, inszy, a z drugiej - platoniczna sympatia. Czasem zresztą stosujesz zbyt duże skróty myślowe, jak tu:
Blackwolf111 pisze:Pogadaliśmy dobry kwadrans i stanęło na tym, że oto tkwię teraz w korku przebijając się przez zatłoczone ulice Olsztyna.
Przecież nie umawiali się na stanie w korku, jak sugerowałby zwrot stanęło na tym.
Blackwolf111 pisze:Górka kortowska okazała się być górującym nad resztą kampusu wzniesieniem
Blackwolf111 pisze:Romek, Marek i Magda, bo tak przedstawili się moi pomocnicy, okazali się być dość towarzyscy.
Blackwolf111 pisze:WMiłą niespodzianką okazało się być to, że Marek pochodzi Rogoża
Być jest w tych konstrukcjach całkowicie niepotrzebne.

Interpunkcję masz koszmarną, w każdym zdaniu pozjadane przecinki; nie będę tego poprawiać, bo musiałabym cytować zdanie po zdaniu. Są i ortografy, chociażby anglicy i szkoci albo miss playboya gdy wiadomo, że chodzi o tytuł czasopisma.

W sumie jednak - przeczytałabym ciąg dalszy. Wciągająca jest ta historia, a bohater, chociaż gaduła, wyrazisty i sympatyczny.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
Błędy wytknęli Ci w większości moi przedpiścy, więc nie będę się nad tym rozdrabniać.

Czytało mi się bardzo przyjemnie, chociaż tu i tam coś zgrzytnęło. Twój bohater jest wyrazisty no i ma gadane. Dobrze się go słucha.
Czasem jednak miałam wrażenie, że trochę się gubisz w jego kreacji. To znaczy w większości wychodzi na prostego, ale całkiem niegłupiego chłopa, żeby za moment brzmieć jak przygłup (łopatologiczny wykład o doktorancie) itd.

Wstawka z problemami z akademikiem trochę przydługa. To jest zabawne, ale to jest jednak niezbyt odkrywczy dowcip i zbytnie go rozciąganie nie ma sensu. Dobrego żartu nie należy przegadywać.
Za to końcówka tamtego fragmentu - z tymi wierszykami - jak dla mnie ekstra.

Ogólnie tekst mnie wciągnął i mam nadzieję, że wrzucisz tutaj ciąg dalszy - chętnie bym poczytała.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Bardzo mi się podobało. Mam pewne uwagi, ale pokrywają się z tym, co napisali przedmówcy - należałoby poprawić bohatera, żeby był bardziej spójny. Gdzieniegdzie przecinek do tego wstawić i będzie pięknie.

Nie jest łatwo napisać coś, co śmieszy. Tobie się udało. Momentami miałem wrażenie, jakbym czytał "Lesia" Chmielewskiej, a to jedna z nielicznych (a w zasadzie dwóch) książek, które mnie rozbawiły.

Dobra robota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron