Mam nadzieję, że nie nadużywam tego forum, wysyłając kolejny tekst. Parę rzeczy może być niejasnych, ale to bez większego znaczenia.
WWWNie minęła godzina jak obudziła go mżawka; krople tak drobne, że tylko cienka granica oddzielała je od bycia mgłą i pozostania w powietrzu na dłużej. Być może dzięki swojej drobności potrafiły przedrzeć się nie tylko przez ubranie Staszka, ale i przez warstwy skóry, mrożąc jego mięśnie i ścięgna. Ból w barku stawał się nie do zniesienia. Chłopak obudził się niezupełnie przytomny, jakby przytępiony. Musiał śnić o czymś niedobrym. Wstał i przeszedł się trochę. Próbował rozruszać rękę, ale nie przyniosło to ulgi. Włożył kurtkę i położył się, ale zrozumiał szybko, że nie da rady spędzić w ten sposób nocy. Wpadł na pomysł, by zerwać z drzew gałęzie i położyć się pod nimi. Wymagało to chwili pracy, jednak udało mu się stworzyć obiecującą kupkę uliścionych gałęzi, pod którymi się nawet porządnie wyciągnął. Bark przykrył dokładnie kurtką. Umierał z głodu i pragnienia, w ustach czuł ohydny smak swoich wymiocin. Trudno mu było zmusić się do leżenia bez ruchu od środka roznosiło go bowiem dziwne uczucie, podobne do zakochania, ale złe, jakbyś zakochał się w czarownicy. Postarał się myśleć o dziewczynach, w których się kiedyś kochał, ale wewnętrzne uczucie tylko się wzmagało i stawało się męką nie do zniesienia. Szukając w głowie odpowiedniej kobiety natrafił myślą na tę z pociągu, którą obdarował kurtką. Poczuł nagle, jak punktowy ból w głowie znów rozchodzi się na całe ciało, a tępe zdrętwienie ramienia słabnie, jak wtedy. „Nie zamknąłem okna.” – zdążył tylko pomyśleć zanim zasnął twardym snem.
WWWNie pamiętał żadnych mar, aż do chwili tuż przed przebudzeniem, kiedy z absolutnej czerni zaczęły się wylęgać obrzydliwe białe larwy. Pełzały mu tuż przed oczyma, starając się najwyraźniej dostać się pod powieki. Najgorsze było to, że poczuł wtedy okropny głód i apetyt mógł skierować tylko na nie. Obudził się z krzykiem na ustach i panicznie zrzucił z siebie gałęzie, dotknął swojej kurtki podszytej futrem i zerwał ją, rzucając o ziemię. Zaczął ją deptać z wrzaskiem, ale uspokoił się po chwili. Nic już po nim nie chodziło. Przewrócił nogą kurtkę na drugą stronę, a potem nieufnie podniósł stopą do góry. Chwycił, wsadził rękę i odskoczył. Na ziemię spadł duży pająk i pomknął gdzieś w mrok nocy. Kurtka spadła na ziemię i tam już pozostała, natomiast Stanisław odszedł zgarbiony dziwnie popiskując.
WWWBól i zmęczenie wytwarzało w paradoksalnej reakcji energię, której nie dało się w żaden sposób wyładować. Początkowo Stanisław starał się to robić w racjonalny sposób, ale bieganie i pompki tylko go wykańczały. Wskoczył na drzewo i trzymając się tylko rękami przeszedł do końca gałęzi, drąc się jak dzikie zwierze. Zeskoczył ze śmiechem na ziemię i pobiegł dalej. Po chwili poczuł zapach jeziora. Zatrzymał się na chwilę i dalej szedł już spokojnie, wewnętrznie drżąc z radości. Gdy doszedł do skarpy nie wytrzymał i zaczął zbiegać. Nagle zahaczył butem o wystający korzeń i upadł na ręce, mocno je sobie zadrapując. Błyskawicznie się podniósł i pobiegł dalej dwa kroki, ale coś jakby szarpnęło go w kostce. Zaklął siarczyście i dowlókł się powoli do jeziora, by w końcu zaspokoić straszliwe pragnienie, które już prawie wysuszyło mu krew w żyłach. Dopiero gdy opił się wodą spojrzał na czarną powierzchnie wody.
WWWNa niebie znów nie było widać gwiazd, jedynie księżyc białą poświatą prześwitywał niepokojąco przez pędzące strzępy chmur. Coś przemknęło między szuwarami i umknęło w las. Stanisław się bał. Nie był to ten strach, który zmusił go do ucieczki na drzewo przed dzikiem, zwyczajny strach przed zwyczajnym niebezpieczeństwem. Był śmiertelnie przerażony. Spróbował wstać, ale nogi zapadły się pod nim i upadł. Zapiekły go ręce. Pochylił się do wody by je obmyć i ochłodzić, ale jakaś ryba błyskawicznie umknęła przed nimi. Stanisław z krzykiem odskoczył do tyłu. Nie starał się już uciec, usiadł z kolanami w górze i objął mocno nogi, cicho jęcząc. Nie mógł zapanować nad swoimi oczami, które nie chciały się zamknąć, zamiast tego skacząc na prawo i lewo, nie potrafiąc zatrzymać się dłużej na niczym konkretnym. W oddali coś plusnęło, sowa zahukała w pobliżu. Stanisław był u kresu wytrzymałości. Mamrotał coś do siebie jak „Gdzie ja jestem? Co ja tu robię?”, a potem „Tato pomóż!” A na końcu już tylko „Pomocy. Pomocy.” Zupełnie nagle nawet dla samego siebie zaczął wykrzykiwać te słowa najgłośniej jak potrafił. Na początku głos mu się załamywał, ale potem nabrał mocy i taki pozostał, mimo że z upływając czasem coraz bardziej chrypiał. Stanisław krzyczał w regularnych odstępach czasu, co około 10 sekund, wiele, wiele razy. Z czasem stracił zapał i zapadł w rodzaj drzemki, nie przestając jednak wzywać pomocy z tą samą mocą, co wcześniej.
WWWNiebo nad jeziorem zaczynało granatowieć, kiedy Stanisław usłyszał za sobą odgłos kroków. Nie zmienił pozycji o milimetr i zakrzyknął jeszcze dwa razy, gdy już wisiał bezwładnie na ramionach swojego stryja. W końcu otworzył oczy i spojrzał mężczyźnie w twarz. Była zmę-czona, nieogolona i brudna, ale szczęśliwa i naprawdę piękna. „Dziękuję.” – powiedział Stanisław pękniętym głosem – „Myślałem, że zostanę tu już na wieczność.” „Szukałem cię cały ten czas. Usłyszałem jak krzyczysz.” – odpowiedział stryj. Jego ramiona trzymały go pewnie przed szerokim torsem, a później sprawnie przerzuciły na plecy. Zasnął w jego tam tuż przed przybyciem do domu, a ostatnie, co dostrzegł to pierwsze promienie słońca, które zdołały się do nich przebić przez nieprzebrana masę złowrogich drzew i dotrzeć do świadomości Staszka, dając mu na chwilę upragniony spokój.
wolność od boru
1
Ostatnio zmieniony czw 05 kwie 2012, 00:51 przez barneym, łącznie zmieniany 3 razy.