Witam,
Poniżej zamieszczam fragment opowiadania. Zależy mi na waszych opiniach i wskazówkach głównie dotyczących formy i stylu.
Dziękuję i pozdrawiam!
WWWGodzina 6.58. Bardzo wczesna. Wczoraj była 6.59, dzisiaj minuta do tyłu. Za dwa miesiące będzie 6:00. Tak radzili w poradniku „Jak być szczęśliwy”. Godzina gratis. Budzik dzwoni, dzwoni. Najpierw budzi się ciało, umysł jeszcze śpi. Ciało wstaje, idzie do łazienki, obmywa twarz. Umysł nadal śpi. Ciało je śniadanie, wsiada do autobusu, siada przy kimś.
- Cześć.
Umysł jeszcze śpi.
- Cześć.
- Co u ciebie?
U kogo? Nie ma mnie, wszystkie moje Ja śpią. Jestem w innym wymiarze, więc:
- Zamknij mordę!
- Co?
Umysł się budzi.
- A nie... nic, do siebie mówię. U mnie? W porządku, a u ciebie?
Umysł ociężale się przeciąga.
- U mnie wszystko dobrze jest.
WWWNiezbyt błyskotliwa ta rozmowa. Cisza trwa już ładne kilka sekund, godzin, dni. Cisza budzi umysł. Tryb awaryjny: Coś powiedzieć! Coś powiedzieć! COŚ POWIEDZIEĆ!!!
- A ty co? Do pracy?
- Tak. Jak codziennie.
- Ja też codziennie.
Dzień w dzień to samo. Rozmowy z autobusowymi przyjaciółmi.
- O! Mój przystanek, to cześć.
Co za ulga. Dla niego też, z takim entuzjazmem się pożegnał…
- Cześć.
WWWPrzydałby mi się urlop. Albo wygrać w totolotka. Ale jakbym wygrał to co bym robił? Siedział przed telewizorem. Plazmowym, najdroższym. Albo leżał pod palmą. Całe życie leżałbym pod palmą? Pieprzona palma.
WWWMój przystanek, wysiadam.
WWWZimno jest, październik. Zapalam papierosa. Moja strategia palenia to jeden papieros przed pracą i jeden papieros po pracy. I jeden od święta. No i do piwa. I jak mam stres. Ciągle mam stres. Cholera jestem nałogowcem.
WWWZbliżam się do biurowca. Już patrzy na mnie z góry tysiącami swoich okien. Gaszę peta tuż przy wejściu, które jak gęba potwora pożera kolejnych pracowników. Pożera też i mnie.
WWWCzterdzieści stron, siedem rozmów, cztery kawy, dwanaście szczań, trzy kanapki i dwie kupy później biurowiec mnie wyrzyguje. Palę papierosa w drodze. Oddalam się szybko, nie oglądając za siebie. Wsiadam do autobusu i siedzę wśród tych wszystkich wyrzyganych, pomiętolonych ludzi. Wyrzygani ludzie tworzą korek i tłok.
WWWOtwieram drzwi od mieszkania, przechodzę przez korytarz, wchodzę do łazienki i rzygam. Rzygam i płaczę. Mam już tego dość. Dość takiego życia. Dość!
Patrzę w lustro. Z nosa zwisa mi gil. Łzy zwilżają policzki. Oczy podkrążone, zarost nieogolony, zęby żółte. Jak ja wyglądam? Co ja robię? Płaczę. Płaczę jak baba.
- Bądź mężczyzną! – krzyczał ojciec, gdy bił mnie kablem - Nie maż się patałachu!
WWWMasz się uczyć! Masz dostawać dobre oceny! – trzaskał kablem coraz mocniej – Czytać książki! Skończyć studia! Znaleźć pracę! Wygrać życie!!! – trafił mnie wtedy w nos, który wystrzelił czerwienią jak noworoczne fajerwerki.
WWWLeżę na ziemi i płaczę. Płaczę i rzygam.
WWWJej czerwona sukienka. Majda czarnym butem na obcasie.
- Wybacz Marcin. Między nami wszystko się wypaliło. Moje uczucie zapłonęło do
innego. To koniec – powiedziała patrząc na mnie z politowaniem.
WWWWybuchnąłem płaczem. W restauracji, przy wszystkich. Zakryłem twarz dłońmi, czerwone wino się wylało, na biały obrus. Jak krew. Jak moje serce. Moje serce we krwi. Otarłem łzy, a jej już nie było. Zostawiła pieniądze. Zapłaciła za mnie. To mężczyzna powinien zapłacić, a ona zostawiła pieniądze. Płakałem, ryczałem. Jak baba.
WWWPo co jestem? Po co komu ja – ryczący i rzygający? Po co?
WWWA moja firma płonęła. Jej ogień rozświetlał całą okolicę. Papiery latały jak ogniste ptaki. Jak feniksy, które nie powstaną z popiołów. Patrzyłem na swój biznes. Myśli, plany, papiery, faktury, księgowość, przyrządy, klienci, pieniądze. Moje dziecko umierało. Całą okolicę rozświetlało umieranie. Gorące umieranie. Piękna śmierć. Brak ubezpieczenia.
Jestem taki głupi. Moje łzy są takie głupie. Rzygi śmierdzą, ja śmierdzę rzygami.
***
WWWDoktor świdruje wzrokiem mnie, a ja świdruje wzrokiem doktora. Nie odpuszcza. Patrzy mi prosto w oczy. Ja patrzę prosto w jego ślepia. Nawet nie mrugam. On też. Ma lepiej, bo jego oczy kryją się pod osłonką okularów. Moje oczy są nagie, nie kryją się. Biorę jego spojrzenie w stu procentach, bez ochrony. Patrzy. Ja patrzę.
WWWWreszcie spuszcza wzrok. Niby, że ogląda notatki. Tak naprawdę wymiękł. Cipa.
- Co panu dolega? – pyta.
- Płaczę i rzygam i nie chce mi się żyć.
- Tak więc depresja. – notuje – Myśli samobójcze?
- Nie.
- Stany lękowe?
- Ja się nie boję! – wkurzył mnie tym pytaniem. Cipa.
- Traumatyczne przeżycia?
- Tak.
- Proszę o tym opowiedzieć.
WWWOd razu? –myślę – Tak bez zbudowania relacji? Po prostu powiedz mi o gównie z przeszłości?
WWWZaciskam szczękę i pięści. Biorę głęboki wdech. Mówię:
- Pan od wuefu nazwał mnie kiedyś grubasem, koledzy śmiali się z mojego
nazwiska… i ojciec mnie bił, zostawiła mnie żona, spaliła mi się firma.
WWWNotuje skurwiel w tym swoim pedalskim notatniku. Ubiera moje życie w psychiczne pojęcia. Psychiatryzuje moją historię.
- Panie daj mi pan lek. Wypisz pan receptę – mówię.
- Ale ja nie mogę proszę pana. Pan musi najpierw przejść terapię.
- To dawaj pan terapię.
- Proszę pana. Nie będę ukrywał, że psychoanaliza, to długi i dogłębny proces. To nie
jest coś co się robi od ręki, w kilka minut. To tak nie działa.
- No to wypisz pan receptę. Proszę. Zapłacę.
- Nie mogę.
- Naprawdę zapłacę. Mam forsy jak lodu.
- Niech pan mnie nie prosi. Po prostu nie mogę.
- No wypisz pan… Dam dwa tysiące – mówię i wyciągam plik banknotów z kieszeni.
WWWPrzygotowałem się.
WWWDoktor wyłącza dyktafon. Nawet nie wiedziałem, że mnie nagrywa.
WWWZnów patrzy mi w oczy.
WWWJa patrzę w jego ślepia. Nie poddaje się. Świdrujemy się wzrokiem. Nagle kieruje spojrzenie na banknoty, które unoszę w swojej ręce. Potrząsam nimi sugestywnie.
WWWA doktor myśli. O wakacjach, o urodzinach córki, o rosnących cenach benzyny, o inflacji, o spadającym kursie dolara.
- Wypiszę ci Beatitas. To dobry lek. Będziesz czuł się dobrze.
- A jak nie będę? Wypisz jeszcze coś.
- Nie mogę. To bardzo silne leki, nie można ich nadużywać.
- Dołożę drugie dwa tysiące.
- Nie mogę.
- To razem cztery tysiące – potrząsam sugestywnie plikiem banknotów.
WWWDoktor znów na mnie patrzy. Ja patrzę na niego. Świdrujemy się wzrokiem.
- Dobra, dam ci jeszcze Salus. Ale uważaj na niego, bardzo łatwo go przedawkować.
- Dodaj jeszcze coś na motywację.
- Czyś ty oszalał?!
- Tak.
- Ech… no tak. Dobra, wypiszę ci receptę na Appetentię. Ale nie przychodź tu nigdy więcej. Tak naprawdę to cię tu w ogóle nie było, rozumiesz? Nie znamy się.
- Oczywiście. Może doktor mi zaufać – uśmiecham się jak dziecko.
- I dorzuć jeszcze tysiąc.
WWWZachłanny skurwiel – myślę sobie. Rzucam mu pięć tysięcy na stół. Chowa je do szuflady i pospiesznie wypisuje recepty.
WWWPięć tysięcy za kilka miesięcy szczęścia. Opłaca się.
WWWWręcza mi trzy świstki i odprowadza do drzwi.
***
Godzina 6:57. Wstaję. Biorę pigułki. Wzdycham i mówię światu radosne:
- Dzień dobry!
- Dzień dobry panu. Widzę, że ma pan dzisiaj dobry humor – mówi autobusowy przyjaciel.
- No mam. Pan też taki jakby w sosie.
- I tu pan trafił w samo sedno! Dostałem podwyżkę. Jutro już się tu nie zobaczymy. Jutro jadę samochodem. Dzisiaj z żoną kupujemy.
WWWTeż sobie kupię. Stać mnie.
Lęki i leki [obyczaj psychologiczny] - fragment opowiadania
1
Ostatnio zmieniony śr 29 lut 2012, 02:21 przez Superbad, łącznie zmieniany 5 razy.
Wyraź siebie!