Sen
Idziemy przez las. Jest pięknie. Pod stopami szeleszczą liście. Dużo liści. Złotych, brązowych, czerwonych. Musi byś jesień, ale jest ciepło, niemal upalnie. I bezwietrznie. A jednak coś, jakiś powiew nie wiadomo skąd, usuwa warstwę liści. Widzę asfalt. To nie może być las. W lesie nie rośnie asfalt. Nie lubię lasu. W lesie zawsze czyha jakieś niebezpieczeństwo a ja jestem zupełnie spokojna, więcej, jestem przepełniona jakąś radością. Spokojną radością. Wyczekującą radością. Ktoś trzyma mnie za rękę. Może dlatego jest tak ciepło i jestem taka spokojna. Idziemy szeroką aleją. Nie wiem kim jest mężczyzna obok mnie, nie widzę jego twarzy. Ale widzę siebie. Jestem uśmiechnięta. Mam zamglone oczy. To jasne. Jestem zakochana! Cóż za błogość. Mijamy duży kopiec pokryty mchem. Więc jednak jesteśmy w lesie. Ale nie boję się. Podchodzę bliżej. Mech jest szaro-zieloną siatką pokrywającą beton. Mój wzrok przykuwa czerwona tabliczka. „Obiekt wojskowy – wstęp wzbroniony”. Idziemy dalej. Zza zakrętu wybiegają trzy świnie. Dziwne. Jedna jest całkiem biała, druga ma ciemne pasy na grzbiecie, trzecia jest łaciata. Śmieję się. On mnie ucisza. Świnie biegną w naszą stronę. Są duże i mają nabrzmiałe wymiona. Wciąż jestem spokojna, ale on mocniej ściska moją rękę. Nie boję się, przecież nie jesteśmy w lesie - chcę mu powiedzieć i wtedy widzę oczy jednej ze świń. Głos dusi się w gardle. Nie wiem jak wyglądają świńskie oczy, ale na pewno nie tak. Nie jak oczy kota patrzącego w słońce. Jedna ze świń, ta łaciata, rzuca się na mojego mężczyznę. A może jednak nie łaciata, może to ta w paski? Widzę racice rozrywające koszulę na piersi. Widzę kły. Szarpią go. Słyszę krzyk. Mój? Jego? Nie wiem. Biegnę. Wzywam pomocy. Nic. Cisza i pustka. Wołam mojego psa. Musi gdzieś tu być. Zawsze zabieram go ze sobą. Jest duży, odważny. Na pewno przegna rozwścieczone bestie. Rozglądam się gorączkowo. Jest! Moje kochane, dobre psisko. Tylko dlaczego nie odwraca się, nie biegnie do mnie? Ja robię to za niego. Widzę jego ogon i spuszczony łeb. Łańcuch. Ktoś uwięził go na łańcuchu! Wyciągam rękę. Pies odwraca się powoli. Trzyma coś w pysku. O boże! To martwy kot. Czarny. Mój pies patrzy na mnie jego oczami.
- Proszę się uspokoić. Ja tylko usiłuję ustalić fakty – w głosie policjanta zabrzmiało zniecierpliwienie.
- Nie chcę się uspokoić, chcę zobaczyć mojego narzeczonego.
- To niemożliwe.
Kobieta osunęła się na twarde, niewygodne krzesło. Zakryła twarz dłońmi.
- Proszę mi opowiedzieć, co się wydarzyło – głos policjanta znów stał się beznamiętnie spokojny.
- Przecież już panu mówiłam.
- Proszę powiedzieć jeszcze raz.
Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
- Byliśmy w koszarach…
Mówiła cicho, ściskając w ręce resztki mokrej chusteczki. Policjant słuchał uważnie i skrupulatnie notował niektóre zdania. Co jakiś czas z niedowierzaniem kręcił głową.
- Czy jest pani pewna, że to były świnie?
- Tak. Jestem pewna.
- A może jednak…
Elżbieta znów była bliska płaczu.
- Dobrze. To nie były świnie.
- A co to było?
- Dinozaury. Wielkie, błyszczące dinozaury.
Śmiech kobiety zabrzmiał nienaturalnie głośno.
- To panią bawi?
Śmiech zamienił się w histeryczny płacz.
Zerwała się z krzesła i pobiegła w stronę zamkniętych drzwi. Policjant zatrzymał ją zanim zdążyła dotknąć klamki. Stalowy mundur przesłonił biały prostokąt.
- Proszę mnie do niego wpuścić. Chcę być przy nim, gdy się obudzi.
W oczach policjanta po raz pierwszy zobaczyła cień zrozumienia. Zawahał się.
- Proszę – szepnęła z nadzieją. – Tylko na chwilkę.
Bariera ze stali i powagi drgnęła leciutko. Spróbowała prześliznąć się obok niej.
Policjant zareagował szybko i skutecznie.
- Nie mogę pani wpuścić.
- Dlaczego?
- Takie dostałem rozkazy.
- Pieprzę rozkazy! Chcę zobaczyć Krzysztofa.
Pusty korytarz zadudnił jej głosem.
Wokół nich pojawiły się zaniepokojone pielęgniarki. W jednej Elżbieta rozpoznała tę, która niedawno podała jej małą, różową pigułkę.
- Proszę mi pomóc – powiedziała chwytając ją za ramiona.
Pielęgniarka skierowała pytający wzrok na policjanta. Przecząco pokręcił głową.
- Przykro mi.
Elżbieta z impetem rzuciła się w stronę stalowego munduru.
- Ty kupo mięśni – krzyknęła uderzając go na oślep.
Potem jeszcze raz i jeszcze. Dopiero lekkie ukłucie odebrało jej siły.
Od niemal dwóch godzin siedziała w niewielkim pokoju. Pulsujący ból głowy nie opuszczał jej nawet na chwilę. Koncentrowała wzrok na kilku sprzętach znajdujących się w jej zasięgu, aby nie widzieć, nasiąkniętych krwią strzępków koszuli. Jej koszmar trwał. W ciągu krótkiego, niespokojnego snu i na jawie.
Drzwi otworzyły się nagle.
- Starszy śledczy, Mirosław Wędych. Dzień dobry.
Mężczyzna położył na biurku przyniesiony ze sobą plik dokumentów.
- Uprzedzam, że nasza rozmowa będzie rejestrowana.
Elżbieta skinęła głową.
Policjant zadał kilka proceduralnych pytań. Odpowiedziała, maskując zniecierpliwienie. Patrzyła jak przerzuca papiery.
- Czy może mi pan powiedzieć jak czuje się mój narzeczony? – zapytała wykorzystując chwilę ciszy.
- Obawiam się, że nie będę mógł udzielić pani żadnych informacji na temat pana Krzysztofa Nowaka.
- To proszę mnie stąd wypuścić. Sama się dowiem.
Wstała i skrzywiła się z bólu.
- Proszę usiąść.
Nie podobał jej się głos policjanta. W ogóle jej się nie podobał. Przetłuszczone włosy, nieświeża koszula i fałszywy uśmiech. I te oczy. Małe, okolone jasnymi rzęsami. Świńskie. Zachichotała nerwowo. Wszędzie widziała te cholerne świnie.
Policjant obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Gestem wskazał niewygodne krzesło, które już dążyło odcisnąć bolesny ślad na jej plecach.
- Pan też będzie pytał mnie o to samo?
- Będę pytał panią o wczorajsze wydarzenia.
- Już wszystko opowiedziałam.
- Komu?
- Pańskim kolegom.
- Kogo ma pani na myśli?
- Policjanta w szpitalu.
- Czy jeszcze z kimś rozmawiała pani na ten temat?
- Nie
- Jest pani pewna?
- Tak.
- To dlaczego użyła pani liczby mnogiej?
- Bo było ich dwóch.
- Ale rozmawiała pani z jednym z nich. Czy tak?
- Tak… Chyba… Nie pamiętam.
- Czy potwierdza pani to wszystko co powiedziała wczoraj?
- Tak.
- Świetnie – zrobił wystudiowaną pauzę. – Zobaczmy. Stwierdziła pani, że narzeczony zabrał panią do koszar, w których prowadził tajne badania naukowe na zlecenie armii. Czy wie pani czego dotyczą te badania?
- Wyodrębnił gen odpowiedzialny za agresję, pracował nad jego modyfikacją.
- Ciekawe.
Policjant z chytrym uśmieszkiem wstał zza biurka.
- Twierdzi pani, że była w koszarach. Nie widziała pani żadnego strażnika, ani jednego żołnierza, żadnego samochodu, ale za to dużo drzew, a mimo to, jest pani pewna, że była w koszarach. Może to był po prostu las.
- Nie chodzę do lasu.
- Dlaczego?
- Bo się boję pająków i kleszczy.
- Cierpi pani na arachnofobię?
- Nie.
- Leczy się pani psychiatrycznie?
- Nie.
- Zażywa pani narkotyki lub inne…
Elżbieta zerwała się z krzesła.
- Według pani, pan Nowak zabrał panią do koszar, opowiedział o tajnych badaniach a potem został zaatakowany przez dinozaury. Pani wybaczy, ale w całej swojej karierze nie słyszałem większych bzdur.
- To były świnie.
Policjant stłumił targający nim śmiech.
- Jak wyglądały te świnie?
- Dokładnie tak jak pan, starszy jakiś tam…
- Pani Rojek, pogarsza pani swoją sytuację.
- Jaką sytuację, do cholery? Co ja wam zrobiłam?
- Wczoraj zaatakowała pani policjanta na służbie, teraz obraża pani mnie, a pan Nowak przedstawił zupełnie inną wersję wydarzeń.
- Nie ma innej wersji wydarzeń.
Policjant nie zwrócił uwagi na jej protest.
- Według pana Nowaka, to pani zaprosiła go spacer po lesie, to pani zaproponowała mu małżeństwo, a gdy się nie zgodził poszczuła swoim psem. To pani pies poranił pana Nowaka i wie pani co? Ta historia jakoś bardziej do mnie przemawia. Ale nie tylko historia. Również fakty. Pan Nowak pracuje jako wykładowca na UW, nie ma żadnych związków ani z jakimikolwiek badaniami ani z wojskiem. A kierowca karetki, którą wezwał przypadkowy świadek zeznał, że poszkodowanego zabrał z lasu. Podał dokładny opis miejsca. Wszystko się zgadza, więc radzę pani przemyśleć swoją sytuację i wreszcie powiedzieć prawdę.
Elżbieta bezwładnie opadła na krzesło.
- To były świnie a mój pies nigdy nikogo nie ugryzł – powiedziała cicho.
- Ten łagodny piesek zaatakował weterynarza, który miał go obserwować.
Bezlitośnie popatrzył w jej przerażone oczy.
- Został uśpiony.
Pułkownik Marzec z wyrazem satysfakcji zamknął pękatą teczkę. Teraz miał już tylko jeden dylemat - komu i za ile sprzedać jej zawartość.
- Ty, bierz tą ścierę i pomykaj gdzie trzeba.
- Odp…. się.
- Chłopie, chcesz wrócić do pierdla? Tu przynajmniej jest na co popatrzeć. Siostrzyczki jak marzenie i niektóre wariatki całkiem ładne.
- Tamta z dziesiątki fajna jest.
- To ta od świń. Opowiadałem ci.
Mężczyzna skrupulatnie wypłukał mopa i nacisnął dźwignię wyciskarki.
- Świnie w koszarach – powiedział patrząc w przestrzeń. – Jak dla mnie to ona całkiem głupia nie jest.
2
Podobało mi się, nawet bardzo, zwłaszcza dialogi - ciekawe i dobrze napisane.
Fajnie, że opowiadasz jakąś historię i nie robisz tego w sposób bezpośredni.
W czytaniu przeszkadzały mi jedynie dwie rzeczy:
1. Polskie imiona i nazwiska - po prostu kino przyzwyczaiło mnie do amerykańskich bohaterów tego typu historii. Zresztą, może czas to zmienić:)
2. Zamieniłbym koszary na laboratorium (jakoś mi to nie pasowało).
A i jeszcze "stalowy mundur" - wg mnie nie pasuje to do opisu policjanta.
Fajnie, że opowiadasz jakąś historię i nie robisz tego w sposób bezpośredni.
W czytaniu przeszkadzały mi jedynie dwie rzeczy:
1. Polskie imiona i nazwiska - po prostu kino przyzwyczaiło mnie do amerykańskich bohaterów tego typu historii. Zresztą, może czas to zmienić:)
2. Zamieniłbym koszary na laboratorium (jakoś mi to nie pasowało).
A i jeszcze "stalowy mundur" - wg mnie nie pasuje to do opisu policjanta.
3
Podsumowanie owego piękna powinno znaleźć się na końcu. To bardziej naturalne miejsce dla tego zabiegu. Z drugiej strony przeniesienie podsumowania stworzy kontrast, tak potrzebny w tym wstępie.Idziemy przez las. Jest pięknie. Pod stopami szeleszczą liście. Dużo liści. Złotych, brązowych, czerwonych. Musi byś jesień, ale jest ciepło, niemal upalnie. I bezwietrznie. [ - ] A jednak coś, jakiś powiew nie wiadomo skąd, usuwa warstwę liści. Widzę asfalt. To nie może być las. [1]W lesie nie rośnie asfalt.
[1] - Rośnie asfalt? Mało plastyczne stwierdzenie.
Mam mieszane odczucia. Fabularnie jest znakomicie: niepewność, suspens, lawirowanie pomiędzy fantazją, snem a rzeczywistością. Te elementy doskonale zostały spasowane, tworząc intrygującą historię. Sen, może nie jest ładnie napisany (zbyt poetycko, przez te powtórzenia), ładnie wprowadza do opowiadania i buduje klimatyczny kontrast z wydarzeniami na komisariacie. Jednak ta druga część, złożona głównie z dialogów, już tak dobra nie jest - tylko niesamowita ciekawość sprawiła, że przeczytałem wszystko. W tej części brakuje mi narracji i, choć posługujesz się dobrze słowem pisanym, sam dialog nie robi już takiego wrażenia. Za krótkie zakończenie w zakładzie psychiatrycznym także powinno być nieco dłuższe: chociażby skupione na bohaterce. Ale to dobry kryminał - tylko że za krótki. Poważną wadą tekstu jest interpunkcja (zapytajniki, wykrzykniki i przecinki - do poprawy). Podobało mnie się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Ciekawy pomysł na opowiadanie. Pierwsza część, utrzymana w poetyce snu, jest bardzo sugestywna. Jeden tylko drobiazg mi tam zgrzytnął:
Natomiast w części drugiej brakuje mi jasnego usytuowania akcji. Kobieta jest wypytywana (przesłuchiwana?) przez policjanta. Pierwsze skojarzenie: na posterunku. Potem jednak okazuje się, że to szpital, a policjant zabrania jej wejść do sali, gdzie znajduje się jej narzeczony. Czyli przesłuchuje ją na szpitalnym korytarzu, pełniąc równocześnie funkcję ochroniarza tegoż narzeczonego? Trochę dziwna sytuacja.
Umiesz tworzyć sugestywne, plastyczne opisy, więc szkoda, że drugą część historii prawie pozbawiłaś scenerii i sprowadziłaś ją niemal wyłącznie do dialogów. Przez to w opowiadaniu jako całości pojawia się nierównowaga. Opowiadanie jest krótkie, czytelnik raczej nie zdąży zmęczyć się zawiłościami akcji i rozbudowanie tekstu o jakieś lekko naszkicowane tło wyszłoby mu na dobre.
Za samą jednak fabułę - duży plus.
Domyślam się, że tu chodzi o zwężoną szczelinę źrenicy, ale lepiej byłoby napisać to wprost. Porównanie przez zaprzeczenie jest trochę karkołomne.jasna pisze:Nie wiem jak wyglądają świńskie oczy, ale na pewno nie tak. Nie jak oczy kota patrzącego w słońce.
Natomiast w części drugiej brakuje mi jasnego usytuowania akcji. Kobieta jest wypytywana (przesłuchiwana?) przez policjanta. Pierwsze skojarzenie: na posterunku. Potem jednak okazuje się, że to szpital, a policjant zabrania jej wejść do sali, gdzie znajduje się jej narzeczony. Czyli przesłuchuje ją na szpitalnym korytarzu, pełniąc równocześnie funkcję ochroniarza tegoż narzeczonego? Trochę dziwna sytuacja.
Jeżeli ktoś pracuje jako wykładowca na UW, to związek z jakimiś badaniami musi mieć, nie ma cudów. Bliższe prawdy byłoby: nie ma związków z żadnymi tajnymi badaniami czy podobnie.jasna pisze: Pan Nowak pracuje jako wykładowca na UW, nie ma żadnych związków ani z jakimikolwiek badaniami ani z wojskiem.
Jeżeli to ten sam policjant, który przesłuchiwał Elżbietę, to obawiam się, że ma zbyt wysoką rangę jak na kogoś, kto zajmuje się dość kameralną, prywatną sprawą poszczucia faceta psem przez niezrównoważoną narzeczoną.jasna pisze:Pułkownik Marzec z wyrazem satysfakcji zamknął pękatą teczkę.
Umiesz tworzyć sugestywne, plastyczne opisy, więc szkoda, że drugą część historii prawie pozbawiłaś scenerii i sprowadziłaś ją niemal wyłącznie do dialogów. Przez to w opowiadaniu jako całości pojawia się nierównowaga. Opowiadanie jest krótkie, czytelnik raczej nie zdąży zmęczyć się zawiłościami akcji i rozbudowanie tekstu o jakieś lekko naszkicowane tło wyszłoby mu na dobre.
Za samą jednak fabułę - duży plus.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.