WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWPrawo Brooklynu:
WWWWelma Winestein, żona Eddiego Winesteina, w głębi duszy nienawidząca swojego życia, lecz niemogąca nikomu o tym opowiedzieć, smażyła właśnie jajka dla męża. Była siódma rano. Za oknem unosiła się lekka mgła, i padał deszcz. W takie dni cieszyła się, że mogła zostać w domu. Gdy tylko upora się ze sprzątaniem, będzie mogła oglądać telewizję, popijać herbatę, i zagryzać ciasteczka orzechowe. To była miła perspektywa – jedna z głównych atrakcji. Jednak najpierw czeka ją praca. Eddy nie znosił kiedy w domu był bałagan. Wściekał się i krzyczał, a kilka razy nawet ją uderzył. Dziś nie da mu do tego powodów.
WWWDom będzie lśnił.
WWWDom będzie …
WWW- Boże! - Westchnęła głęboko. - Jakże nienawidziła mężczyzny z którym przyszło jej żyć.
WWWEddy Winestein skończył brać prysznic. Z kuchni dolatywał go zapach smażonych jajek. Bardzo dobrze, miał ochotę na jajka. Nic nie było tak odżywcze jak jajka. Zawsze powtarzał Welmie, że białko świetnie wpływa na kości, a żółtko stymuluje mózg. „Właśnie dlatego masz pamięć jak płotka…” powiedział jej kiedyś, gdy zapomniała mu kupić detektywa, gazety którą czytywał od czasu do czasu. „Gdybyś jadła jajka, byłoby inaczej. Chociaż z tobą to cholera wie”.
WWWJednak dziś Eddy był w dobrym humorze. Wstał wypoczęty, czuł się świetnie. Przypuszczał, że to ze względu na śledztwo. Nareszcie sprawy przybrały właściwy obrót. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to te małe chuje z Pralni w Chinatown trafią prosto do Pralni w Folsom, a jego czeka awans, albo coś większego. Może go nawet przeniosą?
WWWTak czy siak, zapowiadało się obiecująco.
WWW- Eddy! – zawołała Wilma. – Bo wystygnie.
WWW- Idę, kobieto! Moment!
WWWWywiązał krawat i popatrzył w lustro. Ujrzał silnego, dojrzałego mężczyznę o ciemnych jak otchłań oczach. Spod nasady zakrzywionego nosa, wyrastał krótko przycięty zarost, ciągnący się w dół i okalający dolną część twarzy; szczękę i policzki. Wąskie usta zaciśnięte w prostą linię, przypominały krwawą smugę. Eddy uśmiechnął się, odsłaniając garnitur równych, lecz pożółkłych zębów. Dzisiaj nie popełni żadnego błędu. Żadnego błędu.
WWWPowtórzył to jeszcze dwa razy, poczym odwrócił się i poszedł zjeść śniadanie.
WWWW kuchni unosił się zapach tłuszczu i kawy. Przez zaparowane okna, zupełnie jakby przez dym, widać było ulicę i sunące po niej samochody. Welma siedziała przy stole, z rękami splecionymi na podołku. Z wyrazu jej twarzy Eddy wyczytał, że wprost nie może doczekać się kiedy on opuści dom i uda się do pracy. Zignorował to, dzisiaj miał ważniejsze rzeczy na głowie niż dziwactwa żony. Usiadł naprzeciwko niej i zaczął jeść.
WWW- Dobrze spałeś? – zapytała kiedy w połowie opróżnił swój talerz. Ich rozmowy dawno przestały być szczere i na poziomie. Zastanawiała się kiedy tak naprawdę przestali się wzajemnie szanować. Może po roku ich małżeństwa, kiedy Eddy stracił partnera w strzelaninie? Nigdy wcześniej nie widziała go tak przybitego. A może nigdy się nie szanowali? Przynajmniej on jej nie szanował. Gdy się poznali Eddy jej imponował; był powściągliwy, czarujący i bardzo męski. Oczywiście wtedy nie widziała, że tak naprawdę Eddy jest zimny, bezwzględny i wypłukany z uczuć, i to są prawdzie cechy jego charakteru.
WWW- Świetnie. Ale myślę, że to łóżko robi się zbyt ciasne. Chyba trochę przytyłaś, co? – wyszczerzył zęby i przyłożył szklankę soku do ust. – Za dużo ciasteczek orzechowych.
WWWPatrzyła na niego z obrzydzeniem, jednak nie dała tego po sobie poznać. Wiedziała, że jej mąż potrafi czytać z twarzy - to część jego pracy - i że jej zachowanie mogłoby wywołać w nim furię, a ona nie chciała żeby się wściekł. Wolała udawać – musiała grać ofiarę.
WWW- Nie zauważyłam tego. Ważę się co dwa tygodnie.
WWW- W takim razie, waga musiała się popsuć. Lepiej zanieś ją do Harrisona, naprawi po niskiej cenie.
WWW- Waga jest w porządku, Ed.
WWW- Przestań mnie denerwować! Jak mówię, że masz ją zanieść do naprawy, to masz to zrobić. Rozumiesz?
WWW- Dobrze – wolała się zgodzić, byle tylko nie drążyć dłużej tego tematu. Czuła, że mogłaby stracić panowanie nad sobą.
WWWEddy skończył jeść i wstał od stołu. Lubił sobie zapalić po śniadaniu, ale dzisiaj nie miał na to czasu. Powinien stawić się na posterunku jak najszybciej i zacząć przygotowania do akcji. Jeśli chce ten awans, wszystko musi grać. Miał nadzieję, że każdy wie co ma robić.
WWWOkrążywszy stół, podszedł do Welmy i nachylił się by ją pocałować, lecz ta natychmiast się odsunęła. Zdenerwowało go to. Jak ona śmiała? Głupia dziwka.
WWWWelma zdała sobie sprawę, co właśnie zrobiła. Otworzyła usta by…
WWWWymierzył jej siarczysty policzek i złapał za włosy. Odchyliwszy jej głowę, tak że patrzyła mu prosto w oczy, zaczął mówić:
WWW- Za kogo ty mnie masz, co? Myślisz, że możesz tak po prostu mnie ignorować? Taka dziwka jak ty? Już ja ci pokażę. Na kolana! Jazda!
WWWWelma zrobiła jak kazał. Wiedziała, że teraz jest nieobliczalny. Nie miała siły się postawić. Uderzenie nie sprawiło jej większego bólu, lecz moment upokorzenia, uczucie rozczarowania i nienawiści było tak silne, że zalała się łzami. Była taka bezbronna, taka nieważna. Zdawało jej się, że świat jest niewrażliwy na jej błagania i krzyki, zupełnie jakby postanowił ją przekreślić. Bóg nie istnieje powtarzała sobie w myślach, gdy klękała na kuchenne linoleum.
WWWZamknęła oczy spodziewając się kopniaka, lub świstu zbliżającego się paska, jednak nic takiego się nie stało. Zaraz potem usłyszała trzask zamykanych drzwi. Eddy wyszedł.
WWWWstała po paru chwilach. Potrzebowała ich na pozbieranie się z tej dramatycznej sytuacji. Jak on może tak traktować kobietę? Jak on może…
WWWZa oknem opadła mgła i wzeszło słońce. Ciepłe promienie przesiąkały do środka, jednak dla Welmy był to ciągle posępny poranek.
WWWEddy znał Brooklyn bardzo dobrze. Spędził tu większość swojego życia. Nie licząc dwóch lat spędzonych na Bronxie, kiedy po rzuceniu szkoły zamieszkał ze swoją dziewczyną, Katy, prawie w ogóle nie opuszczał dzielnicy pod Manhattanem. Nauczył się tutaj wszystkiego, od asertywności po zastraszanie włącznie. Gdyby mógł wybierać między Manhattanem a Brooklynem, wybrałby ten pierwszy oczywiście, jednak nie zdradziłby Brooklynu. Czuł, że prędzej czy później wróciłby; choćby tylko po to, żeby sprawdzić co w trawie piszczy.
WWWJechał właśnie Ocean Avenue w kierunku East Flatbush. Po obu stronach jezdni wzbijały się wysokie budynki; sklepy i pawilony na parterze, oraz mieszkania na wyższych piętrach. Ludzie przemykali przez ulice, śpiesząc w różnych kierunkach.
WWWNa skrzyżowaniu z Forest Avenue skręcił w lewo i pognał dwupasmówką jakiś kilometr pod górę. Jego stary Ford Fiesta z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego trzeciego, radził sobie całkiem nieźle, lecz charczał jak pieprzony traktor. Na posterunku weźmie służbowy wóz, jednak dopóki tam nie dotrze, będzie skazany na tą kupę żelastwa. Przemknął obok szkoły podstawowej i wziął ostry skręt w prawo. Od strony pasażera rozciągał się nieduży park, w którym czarnuchy paliły trawsko. Miał to w dupie, ktoś inny się tym zajmie.
WWWPowoli dostrzegał sylwetkę posterunku. Czuł narastające podniecenie. Już za chwilę wyda rozkazy, lecz najpierw wszystko sprawdzi. Musi grać jak tralala!
WWWWjechał na parking i zatrzymał wóz.
WWWKiedy wchodził do środka przez tylnie wejście dla personelu, czarnoskóry strażnik, którego imienia nigdy nie mógł zapamiętać, pozdrowił go. Zignorował go i wszedł po prostu do komisariatu. Ruszył w kierunku schodów.
WWWWydział Dochodzeniowy znajdował się na najwyższym piętrze. Aby tam wejść należało wprowadzić ośmiocyfrowy kod dostępu na klawiaturze przymocowanej do ściany. Jeśli kod był autentyczny, drzwi rozsuwały się - jeśli nie, włączał się alarm. W tym przypadku, drzwi oczywiście otworzyły się i Eddy wszedł do środka.
WWWW pokoju panował zgiełk. Każdy zdawał się robić coś innego; Warren i Smithers odpowiedzialni za organizację, biegali jak ze sraczką, wymachując dokumentami, wykrzykując przy tym jakieś polecenia. Rogers, Mills i Edgard siedzieli przy biurkach, wystukując na klawiaturze literki, które układały się w słowa i zdania. Prawdopodobnie pisali raporty. Emma Johns, seksowna operatorka, odbierała właśnie jakieś wezwanie. Sądząc po ułożeniu jej twarzy i napięciu jakie się na niej malowało, było to coś poważnego. Inni policjanci również zajmowali się czymś pożytecznym.
WWWEddy Winestein klasnął parę razy w dłonie, zwracając na siebie całą uwagę. Wszyscy momentalnie oderwali się od pracy. Jedynie głos Emmy zakłócał ciszę, która tak nagle zapanowała.
WWW- Panie, Panowie – zaczął Eddy. Mówił spokojnie, lecz rzeczowo. – Dzisiejszy dzień jest dla nas specjalny. Czeka nas ciężka praca do której długo się przygotowywaliśmy. Jestem przekonany, że wszystko pójdzie gładko, i że nareszcie zakończymy tą długą, ponurą sprawę.
WWW- Panie, Warren – zwrócił się do szczupłego mężczyzny w okularach.
WWW- Tak, sir?
WWW- Chcę z panem pomówić. Proszę przyjść do mnie za pięć minut.
WWW- Tak jest, sir.
WWWEddy powiódł wzrokiem po reszcie zespołu.
WWW- Tymczasem, wracamy do pracy!
WWWW ułamku sekundy pokój powrócił do wcześniejszego stadium. Ożyły głosy i zapanował chaos. Policjanci powrócili do swoich zajęć niczym posłuszne psy. A Eddy cenił sobie posłuszeństwo. Każdy kto chciał pozostawać z nim w dobrych relacjach, musiał być mu posłuszny. Inaczej się nie da, pomyślał i oblizał wargi.
WWWPraca czekała.
WWWWelma skończyła właśnie porządkować living room. Od porannego incydentu minęła godzina, a ona sama nieco się uspokoiła. Jak dobrze, że oberwała tylko w twarz. Spodziewała się czegoś znacznie gorszego, mogło skończyć się na krwawych pręgach i sinych odciskach sprzączki na plecach. Dziękowała Bogu, że tak się jednak nie stało. Wtedy na podłodze zwątpiła w jego istnienie, lecz teraz wiedziała, że to on ją uratował. Tylko jak długo los będzie dla niej łaskawy? Była pewna, że w końcu Eddy straci wyczucie i ją zabije. Któregoś dnia wpadnie w szał, z którego otrząśnie się dopiero, gdy zorientuje się, że jego żona przestała krzyczeć. I taki właśnie będzie jej koniec.
WWWChyba, że… Nie to wariactwo… Jednak myśl, która pojawiła się wewnątrz jej głowy rozbłysła niczym letnie słońce. Mogła uciec. Mogła rzucić to wszystko i zwiewać jak najdalej; do Kalifornii, albo do Teksasu. Miała tam ciotkę, która mieszkała na farmie. Gdyby to dobrze zaplanowała, na pewno by się udało. Byłaby wolna. Z dala od niekończących się obelg, uderzeń i nienawiści. Znalazłaby pracę w jakimś małym sklepiku z antykami. Albo w kwiaciarni…
WWWOszalałaś. On cię znajdzie!
WWWPozytywne myśli rozwiały się tak szybko, jak szybko się pojawiły. To prawda, on by ją znalazł! Przecież był policjantem, znał się na tym. Poczuła jak zalewa ją nieszczęście. Była jego ofiarą, jego własnością. Poczucie, że nic nie może z tym zrobić, jeszcze bardziej ją zniechęcało. A nawet gdyby udało się jej uciec, nie miała pieniędzy, ani wykształcenia. Całe życia była na czyimś utrzymaniu; najpierw rodziców, później jego. Kto przyjąłby kogoś takiego do pracy?
WWWNikt.
WWWSama sobie odpowiedziała. Była załamana. Lepiej będzie jak skończy sprzątać, by móc obejrzeć Casablankę. To był jedyny, miły moment jej nieszczęsnego życia.
WWWA teraz jeśli pozwolisz, pranie czeka!
WWWWelma wszyła z pokoju i ruszyła prosto do łazienki.
WWWEddy przeciągał się w fotelu kiedy usłyszał pukanie. Po chwili do środka wszedł Warren. Miał na sobie ciemny garnitur, dobrze skrojony i nieskazitelnie czysty.
WWW- Pan mnie wzywał, sir.
WWW- Tak, Warren. Siadaj.
WWWMężczyzna w okularach uczynił jak mu kazano. Wyglądał na zdenerwowanego.
WWWEddy milczał.
WWW- Więc? – zagadnął Warren.
WWW- Wyglądasz na zdenerwowanego – zauważył Eddy. – Nie martw się, chcę tylko raport. Mów jak wyglądają sprawy.
WWWMężczyzna odetchnął z ulgą.
WWW- Wszystko jest gotowe, sir. Samochód przygotowany, kierowca czeka na pana rozkazy. Snajperzy obstawieni, łącznicy zajęli stanowiska. Tak jak pan prosił, furgonetka stoi przy pralni. Z odsłuchem wszystko w porządku, nic się nie odkleiło, nikt go też nie zauważył. Mamy ich rozmowy sprzed dwóch tygodni. Informator niecierpliwi się. Myślę, że się boi. W końcu ma wiele do stracenia, bo…
WWW- Wystarczy, Warren. – Eddy uciszył go ruchem ręki. – Nie rozkręcaj się. To właśnie chciałem usłyszeć.
WWWWarren zamierzał wstać i odejść, lecz Eddy spiorunował go wzrokiem.
WWW- Nie powiedziałem, że możesz już odejść.
WWW- Ale, myślałem, że…
WWW- Słuchaj! Chcę, żebyś pojechał z nami. Przyda mi się ktoś taki jak ty – uśmiechnął się fałszywie. – Potrzebujemy ludzi kompetentnych. To bardzo delikatna sprawa.
WWW- Tak jest, sir! – Warren mówił z przekonaniem, lecz Eddy wiedział, że łże. W głębi duszy Warren bał się jak cholera. Eddiego to bawiło oczywiście.
WWWW końcu ten pajac zobaczy czym się zajmują prawdziwi policjanci. Komisariat to nie miejsce dla urzędników.
WWW- No więc, do dzieła!
WWWO dwunastej Welma uporała się ze wszystkim. Zrobiła pranie, posprzątała i poodkurzała. W kuchni umyła podłogę, w sypialni zmieniła pościel i poskładała ubrania Eddiego - na szczęście zbyt wiele ich nie posiadał. Była zmęczona, lecz cieszyła się na myśl, że może sobie teraz odpocząć. Włączyła telewizor, odnalazła kasetę z Casablanką, i wpuściła ją do magnetowidu. Po chwili siedziała już w fotelu, popijała herbatę i chrupała ciasteczka orzechowe. Zabawne jak niewiele potrzebujesz do szczęścia, kiedy twoje życie to niekończące się pasmo nieszczęść, pomyślała.
WWWZa oknem dochodziły ją śmiechy bawiących się dzieci. Zapewne grali w baseball na ulicy. Zazdrościła im, jeszcze tyle dobrego przed nimi. Gdyby teraz dano jej drugą szansę, uciekłaby z domu w wieku szesnastu lat. Pojechałaby do Kalifornii, i tam żyła. Może poznałaby kogoś specjalnego, kto by ją kochał i się o nią troszczył?
WWWZastanawiała się co u jej dawnych przyjaciółek: czy powychodziły za mąż, urodziły dzieci, czy są szczęśliwe? Od dawna z nikim nie rozmawiała, Eddy jej zabronił. „Po co ci to durne plotkowanie? Lepiej interesuj się sobą i nie wpychaj nosa w cudze sprawy! Jak się dowiem, że się z kimś spotykasz to pożałujesz!”. Tak jej powiedział, a ona go posłuchała. Teraz nie miała nikogo z kim mogłaby porozmawiać. Samotność była równie podła jak jej mąż.
WWWMimo to, musiała żyć i z tym, i z tym.
WWW- To nie prawda – odezwał się znajomy głos. – Nic nie musisz.
WWWWelma wytrzeszczyła oczy. Nie przypominała sobie by Bogart mówił podobną linię. Oglądała Casablankę chyba z milion razy i nigdy nie słyszała czegoś podobnego. Czy możliwe jest, że po prostu ją przeoczyła?
WWW- Niemożliwe. Mówię do ciebie naprawdę – powiedział Bogart niskim, nosowym głosem.
WWWZwariowałam, rozmawiam z Bogartem, który siedzi w telewizorze.
WWW- Przecież ty nie jesteś prawdziwy. Nie możesz rozmawiać z ludźmi.
WWWBogart uśmiechnął się i poprawił kapelusz.
WWW- Oczywiście, że mogę, kochanie. Przecież właśnie to robię.
WWWWelma oniemiała. To na pewno sen, musiałam zasnąć przy filmie. Już się tak zdarzało. Jeśli się mocno uszczypnę, na pewno się obudzę. Zatopiła paznokcie w miękkiej skórze i ścisnęła z całych sił. Poczuła kłujący ból. Wcale nie śniła. To działo się naprawdę.
WWW- Ale poczekaj, słodziaku. Zaraz porozmawiamy – zapewnił Bogart i zniknął.
WWWPo chwili Welma zauważyła szczupłe ramiona otulone w materiał koloru piasku. Wyskoczyły z ekranu niczym ramiona nieboszczyka wyskakujące z grząskiej ziemi. Widziała podobne sceny w tanich horrorach, które kiedyś Eddy przyniósł do domu. W odróżnieniu od tych z horrorów, ręce Bogarta była zupełnie prawdziwe. Wymachiwał nimi dopóki nie odnalazł punktu oparcia. Posłużyła mu za to rama kineskopu. Zacisnął na niej palce i jednym, wprawnym ruchem podciągnął się do góry. Wynurzył się z telewizora niczym syrena z oceanu.
WWWKiedy już wciągnął się cały, i stanął na dywanie Welma zupełnie zbielała. Jej niemoc do wydania jakiegokolwiek dźwięku sprawiła, że przypominała posąg; rozdziawione usta, zaskoczone spojrzenie, zdruzgotanie i podniecenie w jednym.
WWW- Spokojnie, maleńka. Wszystko jest w porządku.
WWWWelma spoglądała właśnie na prawdziwego Bogarta; przystojnego mężczyznę w kremowym płaszczu, skórzanych rękawiczkach i kapeluszu. Nie wiedziała co robić. Czy krzyczeć z nadzieją, że ktoś pofatyguje się jej pomóc, czy po prostu z nim porozmawiać? Bogart był dobrym człowiekiem, wiedziała o tym. Oglądała przecież Casablankę tyle razy. Jednak nieprawdopodobność tego zdarzenia, wywołało w niej coś podobnego do paniki.
WWW- Nie bój się, nic ci nie grozi – mówił Bogart. – Chcę tylko porozmawiać.
WWWPo chwili niepokój ustąpił i była już w stanie wykrztusić słowa.
WWW- Ale… Skąd ty się tu wziąłeś? Jakim cudem?
WWW- Widziałem cię z milion razy, kochanie. Codziennie oglądałaś ten sam film. Zamierzałem ci się ujawnić dużo wcześniej, jednak nie potrafiłem przewidzieć twojej reakcji. Widzisz, ja wiem o twoich problemach. Wiem też, że jesteś bardzo dobrą, kochającą kobietą, i to co ci się przytrafiło to wielka niesprawiedliwość. Nie mogłem dłużej patrzeć jak cierpisz. Chcę ci pomóc.
WWWWelma słuchała w napięciu. Wszystko co usłyszała sprawiło, że zaczęła płakać. Cały ból jaki skrywała w swoim sercu nagle znalazł ujście. Znalazła kogoś komu na niej zależało, nawet jeśli ten ktoś był tylko postacią z filmu. Łzy popłynęły całymi potokami, zwilżając jej policzki i usta.
WWW- Nie płacz. Te łzy nie są warte mężczyzny z którym żyłaś. Musisz się od niego uwolnić.
WWW- Uwolnić? – powtórzyła, ocierając obwódki oczu.
WWW- Tak, uwolnić. Musisz uciec jak najdalej, maleńka. Tam gdzie on cię nie znajdzie. Ale nie martw się, wszystko jest przygotowane.
WWWBogart uśmiechnął się promiennie. Welma poczuła, że wypełnia ją ciepło.
WWW- Pakuj się. Tylko nie zabieraj zbyt wiele. Nie możesz przekroczyć dwudziestu kilogramów.
WWWJak już skończysz, złapiesz za telefon i zadzwonisz po taksówkę, rozumiesz?
WWW- Ale… Ja nie mogę, nie mam dokąd uciekać, nie mam pieniędzy. Jestem zbyt słaba, żeby to zrobić. Nie żebym o tym wcześniej nie myślała, po prostu to się nie uda. On mnie znajdzie.
WWW- Posłuchaj. Mam dla ciebie pieniądze, mam dla ciebie bilet na samolot do Kalifornii. Znajdziesz sobie jakieś małe, przytulne mieszkanko i dasz sobie radę. Dostaniesz pracę. Wszystko się uda, zobaczysz. Świat wynagrodzi ci lata udręki. Jesteś nieoszlifowanym diamentem, Welmo. Musisz to zrozumieć. Będziesz silna.
WWWUsłyszała właśnie najwspanialsze słowa, jakie w życiu słyszała. Ten człowiek mógł dać jej wszystko to o czym kiedykolwiek marzyła. To było jej zbawienie, boska interwencja. Zamierzała posłuchać tego głosu. Zamierzała zrobić to, o co ją prosił. Nie mogła dłużej żyć w takich warunkach, pod okupacją męża sadysty, który czerpał satysfakcję z zadawania jej bólu. Odejdzie, zrobi to dzisiaj.
WWW- Dobrze. Daj mi parę minut.
WWWSpakowała ubrania i bieliznę. Wzięła najpotrzebniejsze kosmetyki i kasetę z Casablanką. Po zważeniu walizki, okazało się, że miała jeszcze dwa kilogramy do wykorzystania. Postanowiła, że weźmie ze sobą wagę, która rzekomo miała nie działać. Była gotowa. Bogart wręczył jej trzy tysiące dolarów i bilet do Kalifornii. Dziwnie się czuła, gdy przyjmowała pieniądze, lecz Bogart zapewnił ją, że ma ich w nadmiarze. Nie zamierzała się opierać.
WWW- Teraz zadzwoń po taksówkę – powiedział Bogart i w tej samej chwili dostrzegł, że Welma ciągle się waha. – Robisz to co słuszne, Welmo. Musisz to zrobić.
WWW- Nie mogę, nie dam rady…
WWW- Posłuchaj. Jeśli ten samolot odleci bez ciebie, będziesz tego żałować. Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś. Musisz zrobić to co do ciebie należy. Posłuchaj swojego serca, dziecino. Ono zna odpowiedź.
WWWZapanowała długa chwila ciszy.
WWW- Bogart? – Welma podniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę w kremowym płaszczu. – Dziękuję ci. Nigdy tego nie zapomnę. – A potem się rozpłakała, lecz tym razem ze szczęścia.
WWW- Będziesz na siebie uważać, prawda?
WWW- Tak, już zawsze.
WWW- Świetnie. W takim razie dzwoń po taksówkę.
WWWWelma podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Wybrała numer lokalnych taksówek i podała adres. Po pięciu minutach, na ulicy pojawił się samochód.
WWW- Więc to wszystko? Nie pojedziesz ze mną? – stała w drzwiach od mieszkania i zaciskała palce na skórzanej walizce.
WWW- Nie pojadę. Ale pomogę ci to znieść – wziął od niej bagaż i ruszył ku schodom.
WWWWelma stała jeszcze przez chwilę, spoglądając na mieszkanie, w którym żyła od dwunastu lat. Zatrzasnęła drzwi z impetem. Nienawidziła tego miejsca, tak samo jak męża. Wiedziała natomiast, że to co robi jest słuszne.
WWWZeszła po schodach i wyszła na ulicę. Brooklyńskie niebo płynęło ponad nią niczym ocean.
WWWWelma ocknęła ze snu. Nie potrafiła sobie przypomnieć o czym śniła, lecz pamiętała, że było to coś miłego. Zasnęła oglądając Casablankę, która dawno już się skończyła. Telewizor teraz śnieżył. Chciała jeszcze chwilę posiedzieć w fotelu, lecz natarczywe pukanie poderwało ją do działania.
WWWWstała i ruszyła do przedpokoju. Kiedy otworzyła drzwi, ujrzała szczupłego mężczyznę w okularach. Miał kamienną twarz, lecz jego oczy zdradzały, że przeżywa jakiś głęboki ból i rozpacz.
WWW- Pani, Winestein, jestem porucznik Warren z brooklyńskiej policji. Przysłano mnie, żeby powiadomić panią, iż pani mąż, kapitan Winestein zginął dzisiejszego popołudnia w feralnej akcji w Chinatown. Bardzo mi przykro. Na pewno musi być pani bardzo ciężko pogodzić się z tą stratą. Jeśli mógłbym coś dla pani zrobić, to proszę…
WWWLecz Welma go nie słuchała. Nareszcie była wolna…
[ Dodano: Wto 27 Gru, 2011 ]
Czy ktoś zechciałby zweryfikować powyższy tekst?
Prawo Brooklynu
1
Ostatnio zmieniony ndz 22 sty 2012, 18:06 przez Jack Dylan, łącznie zmieniany 3 razy.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...