Uwaga, tekst zawiera niecenzuralne słownictwo.
Poślizg
WWWWracałeś właśnie z pracy, tym samym tramwajem co przez całe lata, lata które zdawały się cuchnąć już wiecznością. Naprzeciwko ciebie siedziała nieznajoma; szatynka, biały żakiet, duże przeciwsłoneczne brązowe okulary. Ty czytałeś gazetę, a przynajmniej doskonale symulowałeś; ona wydawała ci się patrzeć znad tych okularów swoich, przeciwsłonecznych, tak bezczelnie, nonszalancko, jakby dopiero zerwała się z ojcowskiego łańcucha (a zdawała się już przekroczyć trzydziestkę).
WWWJechaliście tak przez pół godziny, łypiąc na siebie niby to od niechcenia, ale chcenie było, oj było Mareczku. Kiedy wychodziła puściła ci oczko, a tobie ceglasta czerwień wypełniła policzki i tak trwała przez całą drogę do domu.
WWWPrzekroczyłeś próg swojego królestwa, ziemi obiecanej, mrowiska twojego własnego, ciężką pracą okupionego. Żona z wałkami na głowie, malowała sobie paznokcie (jakby miało to coś zmienić), dzieciaki na zajęciach pozalekcyjnych, do egzaminów przygotowujących. Poszedłeś wtedy na górę, do swojego minigabinetu, żonie nic na powitanie nie powiedziawszy. Walnąłeś się na fotel, włączyłeś najnowszą płytę Genesis, polałeś szkocką i tak sączyłeś w zamyśleniu, a w głowie była ci tylko ta bździągwa białożakietowa brązowookularna. I sącząc tak (a wychlałeś całą butelkę), doszedłeś do pewnego wniosku i zasnąłeś snem golema na swoim skórzanym fotelu.
WWWPo przebudzeniu ze śliną zaschniętą na policzku, spojrzałeś nerwowo na zegarek - czternasta, po czym rzuciłeś okiem na kalendarz; ulga natychmiastowa- była niedziela, dzień wolny, uff. Zszedłeś na dół. Mieszkanie było puste, baba gdzieś się szwenda, dzieciaki pewnie zapiły mordy na jakiejś imprezie. Wolno im, w końcu to już TEN wiek.
WWWZjadłeś jajecznicę, popiłeś ją kawą z ekspresu. Poczułeś nagły przypływ energii, takiej co to bogowie mocarni, atletyczni, olimpijscy Herkulesowie by się nie powstydzili. Z szybkością błyskawicy uderzyła cię myśl o kobiecie z tramwaju i z nagła poczułeś przyjemne stwardnienie tam niżej, gwałtowne, od dłuższego czasu niewymuszone, tak błogie, tak bajeczne. I taka wzięła cię ochota, że o jezusmaria, że ho ho ho, że byłbyś w stanie na oślep biec i szukać węsząc, węszyć szukając, tej bogini mitycznej, córy rozkoszy, teraz pewnie wonnej i czekającej.
WWWDzień minął błyskawicznie, dzieciaki wróciły po osiemnastej, żona wysłała ci sms-a: ,,Jestem u Kaśki, świętujemy jej urodziny, wrócę jutro", ,,ach tak", pomyślałeś, ,,a to k..., pewnie siedzi teraz u jakiegoś amanta, a z resztą...", i dosięgło cię brzemię, i poczułeś jak to coś, co tkwi na twoim palcu, ciąży i jak zaczyna parzyć, piec przeokropnie, aż w końcu zdjąłeś i wrzuciłeś do kieszeni; pierwszy raz...
Pobudka, poranna gimnastyka, raz dwa, raz dwa trzy, prysznic, śniadanie, tramwaj (pusty), praca, tramwaj (pełny), obserwacja, biały żakiet?
WWWJest! ,,o ja cież pierdole", pomyślałeś, i krew buchająca w skronie, i ciepło naraz na ciele całym i twardość, stwardniała, nieogarniona! cudo!
I tak ją badasz, okiem macasz, obracasz.
WWWAle co to? purpura oczodół zdobiąca? wychylająca się nieśmiało przez okulary? I pojąłeś, i poczułeś te razy przez pijanego zgreda impotenta zadawane, i solne strugi na policzkach co noc. ,,Nie!", pomyślałeś i w tym właśnie momencie byłeś już zdecydowany, pewny w swojej niepewności, gotowy. Spoglądałeś na nią. Nie! ty tylko na nią się gapiłeś, tylko w nią wzrok wtopiwszy, niczym innym się nie przejmowałeś. Nie myślałeś w tamtej chwili o niczym, już nawet na fantazje pokładów wyobraźni ci zabrakło.
Ulica Leśna, kobieta wysiada, ty pędem za nią, ale tak coby nie zauważyła, ostrożnie, przyczajony jak lis, począłeś ją śledzić. I tak szedłeś za nią z kolanami miękkimi jak z waty, szedłeś tak nie wiedząc nawet po co idziesz. Starałeś się utrzymać co najmniej stumetrowy dystans; jesienna szarówka po zmroku dawała o sobie znać, ale wolałeś bardziej nie ryzykować. Wdepnąłeś w gówno, ale machnąłeś tylko ręką i kontynuowałeś wędrówkę.
WWWDroga prowadziła lekko pod górkę, podbita była kamieniami, po bokach drzewa, lampy co kilkadziesiąt metrów. Podniecenie, strach, ekstaza. To, na jakich zasadach pracował twój organizm, byłoby zagadką dla wielu wybitnych uczonych.
Marsz i krew buchająca niczym lawa.
WWWTwoim oczom ukazała się w końcu drewniana willa, kryta strzechą. Stałeś tak i nie wiedząc co począć, trzęsłeś się jak galareta, zbierało ci się na wymioty. Stałeś tak przez godzinę; lawa wystygła, stężała, pozwoliła działać.
WWWZbliżyłeś się do okna, a przez nie ujrzałeś zgreda w pełnej krasie, nad twym dziewczęciem, z nożem w ręku. I wtedy już wiedziałeś.
WWWWpadłeś jak burza.
WWWKafelki.
WWWGówno.
WWWPoślizg.
WWWZgred pada na podłogę z nożem w krtani. Charczy, bełkocze, kończysz sprawę.
WWWTa chwila trwa wieki i nie trwa sekundy. Wisicie w pętli czasu. Spoglądasz na nią. Nie wiecie co się stało. Rozdygotany wyciągasz do niej dłoń, bierze ją z namysłem, czujesz jej ciepło i wątłość. Nie odzywacie się. Czekacie. Patrzycie na zgreda, któremu rękojeść wystaje z oka, którego posoka zdobi już całą kuchenną podłogę.
Ona trzyma cię za rękę i nic nie mówiąc, gdzieś prowadzi. Lądujecie w łóżku. Rozkosz dociera do ciebie ze wszystkich stron, oplata głowę, ramiona, dosięga nozdrzy, wdziera się przez skórę. Zdejmujecie ciuchy w pośpiechu. Świeżo upieczona wdowa, oplata nogami twoje lędźwie, podgryza wargi. Twardość przybiera rozmiary kosmosu, ale do drogi mlecznej jeszcze daleko.
WWWI zatapiasz w niej męskość swą całą, ona wije się i stęka, nabieracie rozpędu dzikszego niż wyuzdanie samego Mefista piekielne, pląsasz nad nią jak wąż gigantyczny, obracasz, ręce dosięgają każdego zakątka tej wyspy rozognionej, płonącej teraz jak setki pochodni.
WWWZ każdym napięciem, wilgoć powracała, osiągnąwszy ekstremum. Ona na wpół żywa, zdyszana, zniszczona, oparła ci głowę na piersi. Zasnęła.
WWWSamcza powinność spełniona. Czas ruszać.
WWWI wyszedłeś, słowa już nie zamieniwszy. Może to i nawet lepiej...
Minąłeś jeszcze truchło zgreda; popatrzyłeś tylko i ruszyłeś ku drzwiom.
WWWŚwitało. Może jeszcze zdążę, pomyślałeś i nałożyłeś obrączkę na palec.
2
Ech, ci faceci, zawsze tacy sami. Bydlęta jedne.
Dobrze napisane, sprawne słownictwo, żwawy język, zastanawiam sie tylko nad metaforą sen golema. Golemy są z gliny a połączenia spać jak glina jeszcze nie słyszałem
Poza tym piękna zabawa stereotypem i językowym i fabularnym. Ubawiłem się.
Dobrze napisane, sprawne słownictwo, żwawy język, zastanawiam sie tylko nad metaforą sen golema. Golemy są z gliny a połączenia spać jak glina jeszcze nie słyszałem

Poza tym piękna zabawa stereotypem i językowym i fabularnym. Ubawiłem się.
3
I tak całe lata jeździła ubrana w biały żakiet i przeciwsłoneczne okulary?Wracałeś właśnie z pracy, tym samym tramwajem co przez całe lata, lata które zdawały się cuchnąć już wiecznością. Naprzeciwko ciebie siedziała nieznajoma; szatynka, biały żakiet, duże przeciwsłoneczne brązowe okulary.
Wypełzła na policzki. Samych policzków to wypełnić nie mogła.a tobie ceglasta czerwień wypełniła policzki
Przespał sobotę? Żona się nie zainteresowała, że nie zjawił się w łóżku? Dzieci nic, że tata całe popołudnie, noc, przedpołudnie śpi?Po przebudzeniu ze śliną zaschniętą na policzku, spojrzałeś nerwowo na zegarek - czternasta, po czym rzuciłeś okiem na kalendarz; ulga natychmiastowa- była niedziela, dzień wolny, uff.
Interesujące określenie podbitego oka, ale brzmi jakoś śmiesznie.purpura oczodół zdobiąca?
Niezła historia napisana w interesującym stylu. Podobało mi się, choć moim zdaniem bez zabójstwa wyszłoby o wiele ciekawiej i jakoś tak naturalniej.
4
Według mnie kiepsko brzmiące określenie.Portmale pisze: i krew buchająca w skronie,
a gdzie tam jakaś niepewność? Mam wrażenie, jakbyś na siłę usiłował wcisnąć jedno z tych "głębokich" wyrażeń opartych na kontraście. Brzmi głupawo.Portmale pisze:pewny w swojej niepewności,
Portmale pisze:Zgred pada na podłogę z nożem w krtani.
To gdzie to mu się wbiło?Portmale pisze:Patrzycie na zgreda, któremu rękojeść wystaje z oka,
Nie przepadam za takimi stylizacjami, ale mimo tego muszę przyznać, że ta jest całkiem udana. Mimo rozbuchanego stylu sprawnie przechodzisz przez kolejne punkty opowieści, nie zapamiętujesz się zbytnio w opisach. Pod tym względem ok.
Sama opowieść mnie nie zainteresowała, ale nie ukrywajmy - jest tutaj tylko tłem do zabawy językiem. No i może rzeczywiście stereotypami czy też raczej obrazem mężczyzny - jeden leje żonę, drugi musi ją przelecieć prawie że na trupie jej męża.
Ogólnie tekścik oceniam na plus (aczkolwiek czegoś dłuższego w tym stylu bym nie łyknęła raczej).
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"