Avatar

1
Kolejny fragment jednego z moich opowiadań, życzę miłej lektury i wesołych świąt!

I

Jeszcze nigdy wcześniej tak się nie nudził. Jasne, było parę dni, które mógłby porównać do tego, ale nawet razem wzięte nie oddałyby jego znudzenia akurat w tym momencie. Przymknął oczy, starając zdusić w sobie ziewnięcie.
– Widziałam to! – Warknęła Sandra i podniosła palec w oskarżycielskim geście. W drugiej ręce trzymała z tuzin toreb i Matt naprawdę zaczął się zastanawiać, dlaczego jej dłoń jeszcze się nie urwała. Za nimi szedł Joe, który dał się wrobić w bycie tragarzem Sandry. Nosił dwa razy tyle co ona, ale wcale nie wyglądał na zmęczonego i zamiast tego niewidzącym wzrokiem wpatrywał się jakiś punkt nad ich głowami. Jego usta poruszały się szybko, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
Matt przewrócił oczami, odwracając się do przyjaciółki. Joe na pewno obmyślał teraz kolejny program, który wprowadzi w życie zaraz po zalogowaniu się do komputera.
– Wybacz, ale co za dziewczyna ciąga na zakupy chłopaków? – parsknął Matt i wyszczerzył do Sandry zęby. W odpowiedzi przyjaciółka zrobiła skrzywioną minę i gwałtownie przekręciła głowę, chlastając go długimi włosami po twarzy. – To bolało!
– I dobrze – odgryzła się Sandra. Z zadowoleniem spięła swoje blond włosy w ciasny kucyk. – A teraz, czy możecie się wreszcie pospieszyć? Zostało jeszcze dużo sklepów do przejścia.
– Joe! – jęknął Matt. – Możesz coś w końcu powiedzieć?
Joe zamrugał parę razy, rozejrzał się nieprzytomnie, podniósł torby trochę wyżej, dokładnie się im przyjrzał, ponownie opuścił ręce i westchnął przeciągle.
– San, jesteśmy tu już od południa. Nie sądzisz, że powinniśmy zrobić sobie przerwę? – spytał Joe znudzonym głosem. Zawsze tak mówił, chyba że akurat temat zboczył na komputery i programy.
– Właśnie – poparł go szybko Matt. – Tygodniową przerwę. Albo lepiej, miesięczną. Nie, może w ogóle roczną? Twój tata by się ucieszył.
– Mój tata? – Sandra roześmiała się na wpół drwiąco. – Gdybym nie wydała nic przez cały dzień, prędzej uznałby, że jestem chora niż się ucieszył.
– Ja naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem jeszcze nie zbankrutował – wymamrotał Matt.
– Och, to przecież żadna tajemnica – wtrącił Joe. – Gdybyś ty był jednym z najbogatszych biznesmenów w Ameryce, też byś nie zauważył paru znikających zer na karcie, bo zaraz zastąpiłyby je kolejne zera. I tak od nowa.
Na potwierdzenie słów przyjaciela, Sandra przytaknęła energicznie. Dziewczyna nie miała sobie równych, gdy przychodziło do wydawania pieniędzy, ale nigdy nie wywyższała się z powodu swojego ojca. Kiedy Matt zobaczył ją po raz pierwszy, założył, że jest rozpieszczoną córką bogacza, ale to wcale nie była prawda. Sandra po prostu nie miała powodów, by oszczędzać. Nie dokuczała biedniejszym dzieciakom i nie wyśmiewała się, gdy widziała podróbki markowych firm. Mimo tego ich rówieśnicy traktowali Sandrę z rezerwą i dziewczyna nie mogła narzekać na zbyt wielu przyjaciół. Matt doskonale znał powód, dla którego inni woleli przypatrywać się jego przyjaciółce z daleka. Sandra miała niesłychany talent do bycia opryskliwą i na codzień, w szkole, zachowywała się jak wyrachowana bogaczka, która nie zadaje się z „biedniejszym ludem”. Czasem Matt chciał spytać Sandry, dlaczego udaje taką niemiłą, ale szybko porzucał ten pomysł. Wolał nie zarobić więcej lodowatych spojrzeń.
– Panienko San? – rozległ się dźwięk z zegarka na ręce Sandry.
– Nie teraz, Sky – wycedziła dziewczyna i ponownie zwróciła całą swą uwagę na sukienkę na wystawie.
– Co jest, Sky? – zagadnął Matt. Podniósł bezwładną rękę przyjaciółki i przytrzymał ją na poziomie swoich oczu. Nacisnął jeden z wielu guzików na zegarku i z tarczy wystrzelił hologram.
Na niedużym hologramie pojawił się avatar Sandry. Sky miała długie, kruczoczarne włosy, ale w odróżnieniu od Sandry, jej rysy twarzy były ostrzejsze i bardziej wyraziste. Na szyi avatara unosiła się srebrny obręcz, lśniąca jasnym blaskiem. Miała na sobie przylegający do elektronicznego ciała, żółty kostium. W tym momencie patrzyła na Sandrę z dezaprobatą. Po chwili odezwała się, zwracając twarz do Matta.
– Ja naprawdę nie rozumiem tego jej szału na punkcie ubrań – westchnęła Sky.
– I mi to mówisz? – mruknął Matt. – To co chciałaś od ukochanej San? – zadrwił głośno, ale dziewczyna nie zwróciła na nich uwagi i pociągnęła Matta w głąb sklepu, który chcąc nic chcąc, podążył za uciekającym zegarkiem.
– No właśnie – dołączył się Joe, wkładając głowę pod ramię przyjaciółki. Sandra rzuciła im potępiające spojrzenie, gdy sprzedawczyni podniosła brwi.
– Możecie zachowywać się w miarę odpowiednio do sytuacji? – syknęła.
– A jaka jest sytuacja? – parsknął Matt.
– Znajdujemy się w bardzo ekskluzywnym sklepie, w którym, przypadkiem, jestem niezwykle cenionym klientem! – wybuchła dziewczyna, ale nadal mówiła szeptem. – Czy wiecie, że jako jedyna mam złotą kartę?! To niesie z sobą ogromną odpowiedzialność i–
– W takim razie moja musi być fikcyjna? – W wejściu stał Erik Harper. Matt wzniósł oczy do nieba.
Tylko jego tu brakowało, pomyślał z nutką złości.
Erik Harper był, mówiąc w skrócie, synem bogacza. Rodzina Sandry i jego od lat współzawodniczyły. Ojciec Erika miał firmę, która zajmowała się programowaniem avatarów, natomiast tata Sandry dostarczał odpowiednie obudowy w postaci zegarków. Mimo że firmy nie mogły bez siebie istnieć, spór pomiędzy dwojgiem mężczyzn rósł z dnia na dzień, a media uważnie obserwowały ich każde posunięcie.
Natomiast dla Matta Harper był irytującym, zadufanym w sobie bogaczem. I nigdy nie przyszło mu do głowy, że Erik może przed nimi udawać, tak jak robiła to Sandra w szkole.
– Co powiedziałeś? – Sandra zatrzęsła się z ledwo powstrzymywanej złości. Gwałtownie wyrwała swoją rękę z dłoni Matta i spojrzała gniewnie na Sky. – Miałaś mnie ostrzegać przed tym... idiotą! – Nawet nie ściszyła głosu, ale Erik tylko uśmiechnął się drwiąco.
– Właśnie to próbowałam panience przekazać – warknęła Sky, krzyżując ręce w obronnym geście. – Ale panienka była zbyt zajęta głupimi ubraniami.
– Ustawiłaś swojego avatara na automatyczne wykrywanie mnie? – Roześmiał się szyderczo Erik. – Jestem zaszczycony, naprawdę. Czy to znaczy, że sprawdzasz, gdzie jestem, gdy kładziesz się spać? To prawie jak historia Romeo i Julii. Tylko że tam Romeo odwzajemniał miłość ukochanej. Przykro mi.
– Jak śmiesz? – syknęła Sandra, robiąc krok bliżej Erika. Jej jasne oczy świeciły wściekle. Sprzedawczyni obserwowała zajście z otwartymi ustami, całkowicie skołowana. Przecież nie mogła wyprosić dwóch ulubionych klientów sklepu, prawda?
– Odczep się, Harper – wymamrotał Matt. Wszedł przed przyjaciółkę, kompletnie nie zważając na wściekłe komentarze dochodzące zza jego pleców. Na widok rywala, oczy Erika rozjaśniały, ale twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Wszyscy dobrze wiedzą, że żadna by cię nie chciała, gdyby nie kasa twojego ojca.
– No cóż. – Erik podniósł brwi, nadal lekko się uśmiechając. – Mnie chociaż chcą. Czego nie można powiedzieć o tobie – zauważył, obserwując z satysfakcją jak twarz Matta robi się czerwona.
– Hej, chłopcy – odezwał się Joe. Wcześniej tylko obserwował, licząc, że obejdzie się bez jego pomocy. Erik podniósł wzrok i zrobił kilka kroków w tył. Joe był jedynym z trójki przyjaciół, który nigdy nie naskakiwał na Harpera, a czasem nawet wymieniał z nim kilka przyjacielskich zdań.
Po chwili ciszy Matt już otworzył usta, by rzucić kolejną zgryźliwą uwagę, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Erik kiwnął głową Joe’owi i wyszedł ze sklepu.
– Kretyn – wymamrotała Sandra i odwróciła się na pięcie, rzucając ekspedientce rozeźlone spojrzenie. – A pani niech przekaże swojemu szefowi, że może sobie wsadzić gdzieś tę złotą kartę! – Bez zbędnych wyjaśnień rzuciła kartę na blat i wypadła ze sklepu, jakby grożono jej bankructwem.
Joe i Matt spojrzeli po sobie i zrezygnowani popędzili za przyjaciółką. Dogonili Sandrę przy fontannie. Dziewczyna jadła swoje ulubione lody, które kosztowały fortunę, ale minę miała co najmniej jakby znowu walczyła na słowa z Erikiem. Matt niepewnie usiadł koło przyjaciółki i objął ją ramieniem. Joe taktownie trzymał się z drugiej strony. Kiedy przychodziło do rozmów, zdecydowanie lepszy był z komputerami.
– To tylko Harper – zaczął niepewnie Matt. Sandra potrafiła w jednej chwili rozpętać burzę, a w drugiej śmiać się z byle czego. Nigdy nie wiedział, w jakim dokładnie humorze jest dziewczyna i w jakim może być za sekundę. Mimo wszystko to Joe zawsze odgadywał nastroje przyjaciółki, a jak to robił, dla Matta pozostało tajemnicą. – Nie ważne, ile ma złotych kart i w jakich sklepach.
Powoli Sandra spojrzała na Matta. Jej spojrzenie dosłownie go zmroziło. Długi wywód dziewczyny oszczędziło mu nagłe wtrącenie Joe’a.
– Matt próbował powiedzieć, że w życiu nie liczą się tylko złote karty. Masz nas, prawda? A ja chciałbym znaczyć dla ciebie więcej niż przywileje w najlepszym sklepie na świecie. – Joe przerwał, czekając na wściekły wzrok Sandry, ale ta ze spokojem czekała na resztę. – A co ma Er... Harper? Pieniądze. I tylko to.
Mina Sandry złagodniała. Dziewczyna westchnęła teatralnie i przeczesała włosy wolną ręką. Drugą mocno zaciskała na torbach, tak, że jej palce pobielały.
– Masz rację – stwierdziła w końcu, uśmiechając się radośnie. Matt odetchnął cicho z ulgą.
– Matt?
Chłopak spojrzał na swój zegarek. Był dużo prostszy i tańszy niż Sandry, która miała najnowszy model, z większym hologramem, ogromem innych, nie do końca potrzebnych bajerów i ładniejszym wyglądem zewnętrznym. Sandra oczywiście proponowała przyjaciołom takie same, ale grzecznie odmówili.
Na hologramie wyświetlił się Shadowman. I on, jak każdy avatar, upodabniał się do swojego partnera. Obaj mieli rozczochrane, jasno brązowe włosy i szare oczy, a zachowaniem nie różnili się prawie w ogóle. Czasem Matt żałował, że Shadowman nie mógłby być trochę odpowiedzialniejszy i przypominać mu, gdy czegoś zapomniał, tak jak Sky Sandrze, ale z drugiej strony żyli oni w całkowitej zgodzie ze sobą, co na pewno okaże się przydatne w avatarowych walkach.
Cały świat od dobrych sześćdziesięciu lat był kontrolowany przez wewnętrzną sieć avatarów, czyli sztucznej inteligencji, bazującej na ludziach. Zostały one stworzone w celu sterowania ruchem drogowym lub przepływem wody, ale szybko naukowcy zorientowali się, że możliwości avatarów były nieograniczone. Dlatego zbudowali sieć, nazwaną później MA, Miastem Avatarów. Posiadanie własnego avatara stało się modne i nie było dziecka, które nie marzyło o najnowszym zegarku z wbudowaną w środku sztuczną inteligencją.
To, co robił dany avatar zależało od jego partnera. Przeważnie, gdy człowiek pracował w elektrowni, avatar w MA sterował przepływem energii. Dzięki avatarom gospodarka miast wzrastała z każdym rokiem.
Avatary nie miały ubrań. Zamiast tego ich elektroniczne ciała zostały ukryte pod warstwą barier ochraniających i antywirusowych programów, które jedynie z powodów wizualnych były kolorowane.
– Shadowman? – Matt od dziecka interesował się budową avatarów. Jego ojciec konstruował dodatkowe kody, które mogły zarówno ulepszyć avatara jak i osłabić lub nawet zniszczyć.
Bariera ochronna Shadowmana była szkarłatna, a obręcz na szyi czarna. Każdy avatar posiadający partnera nosił obręcz. Było to dwustronne połączenie z zegarkiem, które umożliwiało avatarowi przenoszenie się z MA do każdego urządzenia, a także porozumiewanie się ze światem zewnętrznym. Obręcz została skonstruowana przez trójkę wybitnych naukowców, ojca Matta, Sandry i Erika. Potem ich drogi się rozeszły, ponieważ Harper Senior nie zgadzał się z poglądami pozostałej dwójki. Ojciec Sandry nie wycofał się z biznesu i założył własną firmę, ale Harris Senior postanowił działać na własną rękę, z dala od mediów.
– Twój tata jest wściekły – Shadowman roześmiał się nerwowo, pocierając dłonią o dłoń. – Po naszym wyjściu włączyły się czujniki dymu i dom jest całkowicie zalany. Chyba zostawiłeś włączony piekarnik.
– Co? – Jęknął zdziwiony Matt, nie zważając na śmiechy ze strony przyjaciół. – To niemożliwe, przecież ja nie dotykam piekarnika!
– W takim razie dlaczego włączyły się czujniki?
– Nie wiem – odpowiedział powoli Matt.
– Przyszedłeś spóźniony – zauważył Joe. – Nawet jeśli czasem włączasz piekarnik, na pewno nie rano, kiedy się spieszysz.
– Muszę cię zabierać za każdym razem, gdy trzeba udowodnić moją niewinność. – Matt wyszczerzył do przyjaciela zęby i zwrócił się do Shadowmana. – Skoro nie ja włączyłem piekarnik, to kto?
– Zaraz się dowiem – wymamrotał avatar, znikając z hologramu.
– Gdzie on poszedł? – zdziwiła się Sandra, która uważnie przysłuchiwała się rozmowie.
– Przejrzeć nagrania z kamer – wyjaśnił Joe, po chwili jednak marszcząc brwi. – To zajmie trochę czasu. Czy możemy uznać zakupowe szaleństwo za zamknięty rozdział w naszym życiu i sprawdzić, co zostało z domu Matta?
– Hej! Nie może być aż tak źle.
– Jesteś pewien? – spytała sceptycznie Sandra. – Twój ojciec o nic się nie wścieka, nawet gdy nie zdałeś programowania.
– Przecież każdy wie, że Rita mnie nienawidzi! – oburzył się Matt. – Jest zwyczajnie zazdrosna, że mój tata jest tym sławnym naukowcem.
– Jasne. – Joe roześmiał się krótko. – I dziwnym trafem nie nienawidzi Sandry, ale ciebie tak?
Matt prychnął ze złością i poderwał się z miejsca. Spojrzał wilkiem na siedzącą dwójkę, podpierając się rękami pod boki.
– Nie mogłem trafić na gorszych najlepszych przyjaciół – narzekał. – Idziecie? Jestem pewien, że dom jest w świetnym stanie, tak samo jak moje umiejętności programowania. Słyszycie?! – podniósł głos, gdy usłyszał za sobą chichoty i szepty.
Zanim zdążył obrazić się na dobre, podbiegła do niego Sandra i złapała mocno za ramiona. Bezwstydnie się na nim zawiesiła i uśmiechnęła szeroko do ponurej miny przyjaciela. Joe przewrócił oczami, gdy usłyszał upadek dziewczyny i jej wymyślne przekleństwa. Ludzie podążali za nimi wzrokiem, a niektórzy nawet przystawali.
– Przestańcie robić z siebie pośmiewisko – syknął Joe z udawaną złością i podał rękę Sandrze, która z godnością wstała z podłogi.
– Ja? Ja jestem przykładem dobrego wychowania – prychnęła Sandra.
– Jeśli już to złem wcielonym z dobrym wychowaniem – mruknął Matt, ze skrzywioną miną rozmasowując ramiona. – Nie odzywam się do was.
– I z kim będziesz rozmawiać? – spytał Joe z uśmiechem.
– A żebyś wiedział, że z Erikiem – odpowiedział Matt, przybierając poważną minę. – Będziemy prowadzić konwersacje o podwyżkach i zwolnieniach pracowników i o tym jaki Erik jest wspaniały. Zazdrościcie? Już nie mogę się doczekać. – Matt zatarł ręce i zagryzł wargę. – O nie, a co jeśli nie będę dla niego wystarczająco dobry?
– Nikt nie jest wystarczająco dobry dla wielkiego Erika – roześmiała się Sandra, która wcześniej próbowała zachować powagę.
Matt spojrzał na Joe i natychmiast z jego oczu zniknęło rozbawienie.
– Dlaczego ty go tak bronisz? – Zdziwił się Matt.
– Dlaczego tak na niego naskakujesz? – Odpowiedział Joe spokojnie.
Westchnienie Matta zagłuszył przejeżdżający samochód. Chłopak odskoczył od jezdni i przeklął głośno.
– Co to było? – Warknął chłopak do przyjaciół. – Pali się?
– Właściwie... – Sandra zawiesiła głos i zmrużyła oczy. – Czy ten samochód nie jedzie w stronę twojego domu?
– Matt! – Shadowman pojawił się na tarczy zegarka. Wyglądał na zdenerwowanego. – Przeglądałem zapisy z kamer, gdy zaatakował mnie jakiś wirus. A nie widziałem u nas żadnego od paru dobrych lat. Poszedłem sprawdzić program obronny systemu, ale nie mogłem się do niego dostać. Wokół jest mnóstwo wirusów.
Matt zacisnął ręce w pięści i puścił się biegiem zanim Shadowman zdążył dokończyć. Jego przyjaciele popędzili za nim, ale nawet się nie obejrzał, gdy usłyszał ich nawoływania.
– Shadowman, co z tatą? – Wydyszał.
– Szukałem Eleckmana, ale nie znalazłem żadnych danych o jego możliwym położeniu. Jakby został skasowany z pamięci systemu.
– Niedobrze – wymamrotał Matt.
Matt nigdy nie był typem sportowca, więc bieg szybko zaczął dawać się mu we znaki. Zignorował kolkę i palący ból stóp, ale zatrzymał się, by zaczerpnąć tchu. Podniósł głowę i wytrzeszczył oczy z przerażenia. Był wystarczająco blisko, żeby dojrzeć stąd swój dom.
Dom, który stał w płomieniach.
Usłyszał jeszcze stłumiony krzyk Sandry i zalała go krew. Czuł szalone bicie serca i każdy zimny powiew powietrza. Wiatr wzrósł na sile i wzrok przysłoniły mu łzy, ale nawet nie pomyślał o zatrzymaniu się. Całe jego ciało krzyczało z bólu, protestując przeciwko dalszemu biegu.
– Shadowman, jesteś tu? – wychrypiał.
– Nigdzie się nie ruszam – obiecał avatar i mimo zdenerwowania Matt poczuł krótki napływ spokoju.
Dopóki nie dobiegł do domu. Z daleka płomienie nie były takie gorące, a ogień tak silny. Koło niego zbierał się tłum ludzi, a samochód, który wcześniej prawie go przejechał okazał się być wozem strażackim.
Na miękkich nogach podszedł do jednego z gapiów.
– Jak to możliwe, że alarm nie zgłosił awarii w systemie? – Spytał, licząc, że nikt go nie rozpozna.
– Strażacy już podłączyli swoich avatarów, ale podobno nie mogą się przebić przez natłok wirusów – odpowiedział mężczyzna. Nieznajomy, w przeciwieństwie do reszty tłumu, nie miał wypieków na twarzy ze zdenerwowania. Stał trochę z boku i po jednym spojrzeniu na pożar, zwrócił swoje zielone oczy na Matta.
– Czy to błąd systemu? – Matt nerwowo przeszukiwał wzrokiem tłum w nadziei na odnalezienie ojca.
– Nie. Za dużo wirusów. Gdyby to był zwykły błąd w systemie, zasilanie zewnętrzne zgłosiłoby pożar tak czy tak. Zamiast tego czujniki same próbowały ugasić ogień. Z drugiej strony, to nie wygląda na zwykły pożar. Patrz. – Mężczyzna wskazał głową na strażaków. Mimo ogromnej ilości wody, ogień nie zmniejszał się, wręcz odwrotnie, płomienie sięgały coraz wyżej. – Ktoś musiał wysłać wirusy, by rozpętały pożar. Dopóki one nie zostaną zniszczone, głupie lanie wody nic nie pomoże. – Nieznajomy wykrzywił usta w pogardzie.
– Ale... jak to? – Matt zmarszczył brwi i ściszył głos. – W takim razie to zostało zaplanowane?
– Nie ma wątpliwości. – Mężczyzna spojrzał na Matta z dziwnym błyskiem w oku. – To znaczy, że ogień trzeba zniszczyć od środka.
W tym momencie do Matta dobiegła ledwo dysząca Sandra. Joe pojawił się zaraz po niej, ale zakupy zniknęły.
– Gdzie torby? – spytał Matt półprzytomnie, a kiedy się odwrócił nieznajomego już nie było. – I gdzie tamten facet...
– Matt! Musisz mi pomóc! – Głos Shadowmana ledwo przebił się przez panujący chaos.
– Shadowman? Ale jak? Co się dzieje? – W głowie nadal brzęczały mu słowa nieznajomego mężczyzny. – Shadowman, gdzie jest najbliższy łącznik z system? – Odpowiedziała mu cisza. – Shadowman?
– Przy drzwiach! – wykrzyknęła Sandra.
– A raczej przy tym, co z nich zostało – mruknął posępnie Joe.
– Odwróćcie uwagę strażaków – polecił Matt i zniknął przyjaciołom z oczu.
Sandra próbowała zaprotestować, ale nie zdążyła go złapać. Matt już wtopił się w tłum, nerwowo przeciskając się między ludźmi. Przeszedł pod taśmą i korzystając z ogólnego zamieszania, założył na głowę kask strażacki. Dzięki temu oczy przestały tak łzawić i mógł prawie bezpiecznie podejść do drzwi, z których buchał kolejny strumień ognia. Łącznik z systemem, mały, czarny kwadrat wyglądał dokładnie tak samo jak ten na zegarku Matta. Chłopak zmrużył oczy. Był zdecydowanie za blisko ognia. Usłyszał okrzyk jednego ze strażaków i wziął głęboki wdech. Teraz albo nigdy, pomyślał ponuro i przyłożył zegarek do łącznika. Na obu kwadratach pojawiło się przelotnie czerwone światełko i natychmiast poczuł dwie, skrajne emocje. Wolność, jakby ktoś nagle wepchnął go do oceanu i jego ogrom z jednej strony przytłoczył Matta, a z drugiej kompletnie oczarował. I zanim zdążył odjąć rękę od łącznika, dosięgnął ją ogień.
Krzyknął, ale adrenalina w żyłach zniwelowała na chwilę ból. Wystarczyło to, by odsunąć się od palącego budynku i pozbyć się resztek ognia z ubrania. Czyjeś ręce podciągnęły go do góry, ale Matt zdążył już zapomnieć, gdzie jest.
– Shadowman! – Z trudem skupił uciekający wzrok na hologramie, który wystrzelił z tarczy zegarka. Shadowman także poczuł obecność Matta i w odpowiedzi kiwnął głową. Jego obręcz na szyi zajaśniała – znak, że Matt był połączony ze swoim avatarem.
Teraz mógł dokładnie przyjrzeć się wirusom. Wyglądały jak stojące w ogniu, elektryczne psy-zabawki. Matt mógłby nawet zacząć się śmiać, gdyby nie ilość wirusów. Shadowman używał standardowego miecza, sprawnie kasując po kolei każdego napotkanego wroga. Taka broń była typowym wyposażeniem avatara i dla Shadowmana ostrze przybierało kolor bladej czerwieni. Mimo szybkości i umiejętności avatara, wirusów wcale nie ubywało.
– Musisz znaleźć ich źródło – poradził Matt przez zaciśnięte zęby.
Zraniona ręka dawała już o sobie znać, ale mimo to chłopak zaczął wprowadzać skomplikowany kod na drugim hologramie z zegarka.
Ktoś z tłumu potrącił go przez przypadek i Matt wydał z siebie długi, zbolały jęk. Nagle poczuł coś zimnego na twarzy i przestraszony, podniósł głowę. Zalała go fala ulgi, gdy zobaczył przyjaciół.
– Prawie umarłam przez ciebie ze strachu! – Wrzasnęła Sandra, jednocześnie delikatnie osuszając jego czoło zimnym ręcznikiem.
– Wprowadziłeś Shadowmana? – Spytał Joe. Chłopak kucnął koło przyjaciela i posłał mu uważne spojrzenie. – To było bardzo niebezpieczne. Nie miałeś pewności, że to wirusy są źródłem ognia.
– Nie czas na wyjaśnienia – wymamrotał Matt. Był całkowicie skupiony na hologramie przed nim. Z dozą niepewności potwierdził kod i natychmiast przeniósł wzrok na Shadowmana, który nadal walczył z wirusami, ale tym razem bardziej próbując je wyminąć i dostać się do głównego systemu niż skasować.
– Dostałem – oznajmił Shadowman i jego druga ręka zmieniła się w miecz. Tym razem była to broń o podwójnym, granatowym ostrzu.
– Miecz wodny. Dobry wybór – pochwalił Joe, z uznaniem obserwując jak Shadowman robi zamach, a z ostrza wystrzeliwuje woda, niszcząc przy tym wszystkie wirusy stojące mu na drodze.
– Chłopcy – odezwała się Sandra. – Skoro jesteście takimi komputerowymi geniuszami, możecie mi łaskawie wyjaśnić, co to jest?
Przed Shadowmanem zarysowała się niewyraźna sylwetka. Była zniekształcona przez elektryczny ogień, ale po rozmiarach Matt rozpoznał w niej avatara. Wirusy nie mogły przekroczyć pewnego wzrostu, a ten tutaj miał co najmniej dwa razy więcej niż Shadowman.
– Hej, ty – warknął Shadowman.
Nieznany avatar podniósł głowę. Przez jego ciało przemknęło światło i Matt zauważył mały znak na górnej części kostiumu avatara, który wyglądał jak gwiazda o wielu ramionach.
Shadowman podniósł miecz, ale zanim zdążył zrobić kolejny krok, avatar wylogował się, a razem z nim ogień i wirusy.
– Bariery ochronne zostały przywrócone. System jest ponownie w pełnej gotowości – stwierdził Shadowman, uważnie rozglądając się po głównej płycie.
– To... dobrze – mruknął Matt, ale nie wyglądał na zadowolonego. Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na Shadowmana z rezygnacją. – Ale co z tatą? Nie mogę się z nim skontaktować od wyjścia z centrum. I gdzie jest Eleckman?
– Nadal nie odczytuję jego sygnału – odpowiedział Shadowman, cały czas nie spuszczając wzroku z powoli podnoszącej się bariery ochronnej. – Chwila... Dostałem jakiś plik. Hmm, to wideo. Przesyłam je do ciebie.
Na hologramie, który wcześniej był klawiaturą do wpisywania kodów, pojawił się niewyraźny obraz. Przyjaciele nachylili się do siebie, ale przez długi czas nic się nie działo.
– Shadowman?
– Wideo nie jest uszkodzone...
– Tutaj! – Joe wskazał palcem w lewy róg obrazu. Matt powiększył wskazane miejsce i serce zabiło mu mocniej. Było to nagranie z kamery przy frontowych drzwiach. Z samochodu właśnie wysiadł jego ojciec i ruszył w stronę domu. Nagle coś zasłoniło obraz, a przyjaciele usłyszeli przyjazny głos taty Matta.
– W czym mogę pomóc? – zakłócenie.
Krótki krzyk Harrisa Seniora i zachrypnięty głos napastnika:
– Teraz już nam nie uciekniesz.
Obraz zniknął z hologramu. Matt zamrugał, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył.
– Porwali go? – spytał, szukając zaprzeczenia, ale jego przyjaciele tylko spojrzeli na niego ze współczuciem. – Shadowman?
– Przykro mi, Matt – wymamrotał avatar, wyglądając na szczerze zaniepokojonego. – Ale co mogliby od niego chcieć? Myślisz, że tamten avatar, którego widzieliśmy, był po stronie porywaczy?
– Hm. – Joe potarł dłonią o brodę. – Widzieliście ten znak na kostiumie avatara? Wydaje mi się, że już kiedyś z takim się zetknąłem... Skillman?
– Masz rację. – Avatar Joe’go pojawił się na hologramie. Matt za każdym razem, gdy go widział, musiał spojrzeć na przyjaciela, żeby upewnić się, źe Skillman naprawdę jest jego partnerem. Wyglądem różnili się kompletnie. Joe miał skórę o oliwkowym kolorze, kiedy kostium avatara był całkowicie biały. Włosy Skillmana były krótkie i czarne, a jasne, najdłuższe kosmyki Joe’go sięgały mu prawie do ramion. Ale Matt też dobrze wiedział, że avatar jest odpowiednikiem umysłu i zachowania partnera, a nie wyglądu. – W MA ten znak widniał na jednym z budynków przy sklepach z kodami. Jeśli chcesz mogę znaleźć dokładne dane z tamtego dnia.
– Nie potrzeba. – Joe pokręcił głową. – To i tak nic nie da.
– O czym ty mówisz? – Zdenerwowała się Sandra. – Jeśli Sky, Shadowman i Skillman odnajdą ten budynek, na pewno będą tam avatary ludzi, którzy porwali ojca Matta.
– Myślisz, że to takie proste? – Mruknął Joe. – Widziałem tylko ich znak. Budynek, na którym był zamieszczony, nie może należeć do nich.
– Skąd ta pewność? – Spytał cicho Matt.
Joe spojrzał na przyjaciela i jego ton złagodniał.
– Po prostu mi zaufaj, dobrze? Skillman i ja zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc odnaleźć twojego tatę.
Matt bez słowa kiwnął głową. Sandra, widząc markotne reakcje chłopaka, rozpromieniła się i stanęła przed przyjacielem.
– A tymczasem zamieszkasz u mnie – zaproponowała. – Mój ojciec pewnie już o wszystkim wie i jeśli już tego nie zrobił, ja go zmuszę, by poruszył dla ciebie niebo i ziemię. Zobaczysz, nawet nie zdążysz zatęsknić za swoim tatą.
– Dziękuję... – Matt nagle zamilkł. Jego przyjaciele także spoważnieli i podążyli spojrzeniem za wzrokiem chłopaka. – Tak?
Przed nimi stał jeden ze policjantów, którzy przyjechali zaraz po strażakach. W prawej ręce trzymał kask motorowy, a jego czoło lśniło od potu. Mężczyzna oddychał ciężko i wyglądał na co najmniej wściekłego. Matt rzucił szybko okiem na pozostałości z jego domu. Przełknął głośno ślinę i opanował narastające uczucie beznadziejności. Dom był doszczętnie spalony. Gdybym tylko wiedział wcześniej, pomyślał gorzko.
– Matt Harris? – spytał mężczyzna sucho i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Nie odpowiadaj, wiem, że to ty. Porucznik John. Doszły mnie słuchy, że możesz tu być. Powinieneś się zameldować od razu po przybyciu. – Policjant spojrzał na Matta surowo.
– Słuchaj pan – warknęła Sandra, występując z tyłu i zasłaniając przyjaciela własnym ciałem, mimo, że była znacznie niższa od niego. – Nie ma czasu na jakieś głupie gadki o tym, co powinno być zrobione i nie było. Znaleźliście jego ojca? Nie? To zacznij wykonywać swoją pracę zamiast strofować chłopaka, który przed chwilą stracił dom i nie wie, gdzie jest jego tata.
John zaczerwienił się, a jego palce mocniej ścisnęły kask i zbielały. Wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć.
– Jak śmiesz tak się do mnie odzywać? – Wycedził mężczyzna.
– O rany – mruknął Joe, obserwując jak Sandra mruży oczy i już otwiera usta, co nie zwiastowało niczego dobrego. – Czy możemy się uspokoić? Przyszedł pan do Matta po coś konkretnego? Ponieważ rzeczywiście nie jest to dobra pora na rozmowy bez sensu.
– Tak – wycedził w końcu mężczyzna. Zwrócił się do Matta i z niezadowoloną miną zaczął mówić. – Nie znaleźliśmy nikogo w ruinach domu. Nie możemy skontaktować się z twoim ojcem, a pamięć kamer została wykasowana. Po zniknięciu wirusów system wygląda na nietknięty.
– Właśnie, jeśli chodzi o wirusy – warknęła wściekła dziewczyna. – Dlaczego to Matt musiał się ich pozbyć? Czy to nie należy do waszej pracy?
– Sandra – mruknął cicho Matt. Przez ten cały czas wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt ponad głową Johna, wyglądając na zupełnie nie zainteresowanego przebiegiem rozmowy. Przyjaciółka popatrzyła na niego zdziwiona, ale zamilkła, choć nadal mierzyła mężczyznę zabijającym spojrzeniem. – Proszę kontynuować.
John milczał przez chwilę, tak samo zaskoczony jak Sandra. Szybko jednak przypomniał sobie o swojej złości, bo zmarszczył brwi i skrzywił się, ale posłusznie podjął sprawozdanie.
– Aczkolwiek dostaliśmy powiadomienie, że nieznany avatar pojawił się w systemie.
– Rozumiem, że nie mówi pan o Shadowmanie? – Spytał uważnie Matt.
– Nie – zaprzeczył mężczyzna. – Podejrzewamy, że był to sprawca całego zamieszania. Wirusy były zbyt zorganizowane jak na przypadkowy przepływ danych. Ktoś musiał pokonać bariery ochronne i wpuścić wirusy, przedtem dając im dokładny plan działania.
– To potwierdza naszą teorię – zauważyła cicho Sandra, a Matt w odpowiedzi przytaknął.
– Jaką teorię? – Mężczyzna podejrzliwie spojrzał na dziewczynę.
– Nie twoja spra-
– Myślimy, że mój ojciec mógł zostać porwany – przyznał Matt. Sandra syknęła ostentacyjnie.
John drgnął, słysząc odpowiedź chłopaka.
– Jest... taka możliwość – odpowiedział i tym razem w jego głosie nie było złości. – Ale to już sprawa policji – dodał ostro. – Zresztą, przyszedłem z innego powodu. Ponieważ pan Alexander Harris był twoim jedynym prawnym opiekunem, nie masz teraz gdzie mieszkać ani z kim. Na szczęście przed chwilą dostałem nowe rozkazy. – Mężczyzna wyglądał na dalekiego od szczęścia. – Mam dopilnować, żebyś udał się do domu pana Ewana Harpera.
– Słucham? – Wychrypiał Matt i nawet Sandra na chwilę zaniemówiła.
– On – Sandra teatralnie wskazała ręką na przyjaciela – jedzie – przerwa – ze – przerwa – mną! – Dziewczyna na podkreślenie swoich słów tupnęła nogą, ale szybko się zreflektowała i syknęła groźnie. – Naprawdę myślisz, że pozwolę pójść jednemu z moich najlepszych przyjaciół do domu tego... tego..
– Drania? – Zaproponował Joe.
– Tak! – Ucieszyła się Sandra.
John spoglądał ze zdezorientowaniem to na Joe’go, to na Sandrę. W końcu jego wzrok spoczął na ciągle przerażonym chłopaku z tyłu.
– Nie macie tu nic do powiedzenia – wycedził mężczyzna. – Żadne z was. A ty, panienko...
Sandra wyprostowała się dumnie i odgarnęła złociste włosy do tyłu. Matt westchnął w duchu, patrząc jak dziewczyna szykuje się do odegrania swojej ulubionej roli. Mało ludzi znało z wyglądu dzieci bogaczy, ale wszyscy wiedzieli, że były one równie wpływowe, a może nawet bardziej niż rodzice.
– Sandra Griham, proszę pana. – Dziewczyna posłała Johnowi radosny uśmiech, z rosnącą satysfakcją obserwując, jak policjant szarzeje na twarzy.
– Ta Griham? – Wymamrotał John.
Aż mi go trochę żal, pomyślał Matt, ale nic nie powiedział. Jeśli działania Sandry mogły uratować go od wizji mieszkania z Erikiem, był gotowy przymknąć oko nawet na chore gierki przyjaciółki.
– Żadna inna – potwierdziła Sandra z uśmiechem.
– Ja... – John był chyba bliski przeprosin, ale jego upokorzenie zakończyło pojawienie się innego mężczyzny. Matt rozpoznał w nim nieznajomego, z którym rozmawiał zanim podłączył Shadowmana do systemu. – Proszę pana. – Policjant wyprostował się i ślad po zdenerwowaniu całkowicie zniknął.
– Matt. – Nieznajomy nawet nie spojrzał na Johna, który teraz był już kompletnie biały na twarzy.
– Skąd zna pan moje imię? – Spytał Matt nieufnie. Co prawda pomógł mi z wirusami, ale to nie znaczy, że jest po mojej stronie, pomyślał. Jakakolwiek ta przeciwna strona nie była.
– I kim pan dokładnie jest? – Dodała Sandra, ale nawet ona wyglądała na wtrąconą z równowagi. Matt nie słyszał jeszcze, by dziewczyna zwróciła się do kogoś z takim szacunkiem.
Joe stał trochę z boku, ale uważnie obserwował ruchy nieznajomego. Nie dość, że nie wzbudza zaufania, to jeszcze wygląda tak... niepokojąco, pomyślał Joe.
– Czy to ważne? – Głos mężczyzny prawie nikł w otaczającym ich hałasie.
– Tak – warknęła Sandra, która wyraźnie dochodziła już do siebie.
Nieznajomy uśmiechnął się do dziewczyny, ale ta nie dała się zwieść i odpowiedziała wrogim spojrzeniem. Mężczyzna wcale nie wyglądał na rozgniewanego, wręcz przeciwnie, nie przestawał się uśmiechać. Jednym ruchem ręki odprawił Johna, który z widoczną ulgą szybko oddalił się od mężczyzny. Nieznajomy ponownie zwrócił się do przyjaciół.
– Świetnie. A pozwolicie, że zabiorę was w ustronniejsze miejsce?
– Gdzie? – Odpowiedział tym razem Joe.
– Na początek może... do limuzyny? – Mężczyzna wskazał ręką na stojący w oddali samochód. Na chwilę jego wzrok zatrzymał się na poparzonej dłoni Matta i rysy mu stężały. – Jeszcze nikt ci tego nie zabandażował? – Spytał ostro.
Matt nieprzytomnie spojrzał na swoją rękę. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniał o bólu, który promieniował z czubków palców. Czuł, jakby stado czerwonych mrówek zagnieździło się pod jego skórą. Na próbę poruszył palcami, ale szybko tego pożałował i skrzywił się z bólu.
– Nie było czasu – odpowiedział w końcu. Zainteresowanie mężczyzny jeszcze bardziej wzbudziła w nim nieufność. Dotąd polegał na swoich przyjaciołach i tacie, a ponieważ był w miarę anonimowy, żaden nieznajomy nagle nie zaczynał się o niego troszczyć. Tak było w przypadku Sandry, a pewnie też i Erika, którzy nie ukrywali się ze swoimi nazwiskami. A oprócz tego, Alex Harris wypadł z rynku już dawno temu i tak na prawdę Matt nie mógł znaleźć powodu, dla którego jego tata mógłby zostać porwany. Nie byli sławni ani bogaci w przeciwieństwie do ojca Sandry czy Erika. Nie przechowywali ważnych danych, nie pracowali dla rządu.
Więc dlaczego?, pomyślał Matt z westchnieniem.
– Czy pan właśnie zaproponował nam wejście do pana limuzyny, nie zdradzając nam swojego nazwiska ani zamiarów? – Zapytał Joe, a na jego ustach błąkał się kpiący uśmiech.
– Bardzo dobrze. – Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, czym trochę zbił Joe’go z pantałyku. – Ludzie mówią na mnie Dante, ale jestem też znany jako Lucyfer.
– To żart? – Parsknęła Sandra.
– Nie, dlaczego? – Dante przybrał minę niewiniątka, ale jego oczy błyszczały rozbawieniem. – Dużo osób mówi, że to do mnie pasuje.
– I to miało nas uspokoić? – Matt podniósł brwi, już sobie wyobrażając, skąd mógłby się wziąć przydomek mężczyzny.
– A miałem was uspokoić? – Dante roześmiał się krótko i zaczął iść w stronę limuzyny. Po chwili jednak zatrzymał się i spojrzał na Matta, a jego twarz spoważniała. – Naprawdę trzeba to zabandażować.
– Czy pracuje pan dla Harperów? – Spytał nagle Joe.
Sandra podparła ręce pod boki i spojrzała na Dante z oczekiwaniem. Matt rzeczywiście padał z nóg, a jedyne czego chciał, to pójść spać. Zraniona ręka nieznośnie piekła i perspektywa mieszkania z Erikiem na chwilę przestała być taka odpychająca.
– Tak – przyznał Dante. – Domyśliłem się, że jeden policjant nie wystarczy, by cię sprowadzić, więc sam przyjechałem.
– Był pan tu wcześniej – zauważył Matt. – To też na polecenie Harpera?
– Możliwe.
– Dlaczego pan Harper tak się mną interesuje? – Jakbym nie miał dość problemów na głowie, dodał w myślach Matt.
– Pojedź ze mną to się dowiesz – zaproponował Dante i ponownie spojrzał na zaczerwienioną dłoń chłopaka. – Ledwo trzymasz się na nogach. Chodź, najwyżej jutro będziesz uciekać z rezydencji Harperów. Może nawet ci pomogę. – Mężczyzna mrugnął do Matta.
Sandra, widząc wahanie przyjaciela, szybko przeszła do ataku.
– Matt, on tobą manipuluje – wycedziła, nie zważając na cichy śmiech Dante. – Przecież nic nie może zrobić. Mój szofer zaraz tu będzie, a w domu mam świetnych lekarzy. Nawet nie myśl o jechaniu z nim. Jeśli nie chce cię zabić i mówi prawdę to nie wiem, czy nie jest to gorsze od bycia zamordowanym. Naprawdę, Harperowie...!
– Sądzę, że powinieneś jechać – odezwał się nagle Joe. Matt spojrzał zdziwiony na przyjaciela, ale też trochę wdzięczny. Sandra czasem potrafiła przesadzić, a teraz naprawdę nie miał siły na użeranie się z nią. – Może wiedzą coś o twoim tacie?
Matt poczuł, że mimo zmęczenia, jego serce zabiło szybciej. Spojrzał z nadzieją na Dante, który uważnie przyglądał się wymianie zdań. Dostrzegając spojrzenie Matta, mężczyzna wykrzywił wargi w uśmiechu.
– To możliwe, prawda? W końcu muszą mieć jakiś powód, żeby cię do siebie zapraszać. Z tego, co słyszałem, nie jesteś w najlepszych kontaktach z synem pana Harpera. – W głosie Dante pobrzmiewało wyraźnie zadowolenie, ale Matt puścił to mimo uszu.
Ostatkami sił spojrzał na swoich przyjaciół i zmusił się do uśmiechu. Sandra wyglądała na wściekłą, czym przykrywała swoje zdenerwowanie, a Joe miał jak zwykle nieprzeniknioną minę, jakby zastanawiał się nad jakimś ciężkim komputerowym zadaniem.
– Do zobaczenia jutro – rzucił w końcu.
Joe kiwnął głową w odpowiedzi, ale Sandra nie zamierzała się tak łatwo poddać. Wygięła ostentacyjnie wargi i spojrzała na Matta oskarżycielskim wzrokiem.
– O ile przeżyjesz w tej wylęgarni węży – parsknęła zimno.
Z tyłu dobiegł śmiech Dante.
– Czy możemy opuścić waszą królewską mość? – Zwrócił się do Sandry, która prychnęła, ale nawet w ciemności można było zobaczyć rumieńce pojawiające się na jej policzkach. – Chodź, Matt, zanim z twojej ręki zostanie samo mięso. – Mężczyzna odwrócił się i rzucił jeszcze przez ramię: – Ach, i Sandro? Pozdrów swojego tatę od pana Harpera.
Matt usłyszał jeszcze głośne przekleństwa przyjaciółki zanim wsiadł do limuzyny i ostatni raz spojrzał przez przyciemniane szyby na szczątki swojego spalonego domu. Tłum gapiów już dawno się rozszedł, a na parkingu stał już tylko jeden wóz policyjny, w którym dwójka oficerów spokojnie popijała kawę i jadła późną kolację.
Patrząc tak, Matt zrozumiał, że będzie musiał samemu znaleźć swojego tatę. I jakby Dante czytał mu w myślach, mężczyzna odezwał się nagle:
– Twój ojciec pracował nad ważnym projektem, gdy został porwany. Pan Harper chce ci pomóc w odnalezieniu go.
Ostatnio zmieniony śr 18 sty 2012, 18:27 przez Crowla, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Jeszcze nigdy wcześniej tak się nie nudził. Jasne, było parę dni, które mógłby porównać do tego, ale nawet razem wzięte nie oddałyby jego znudzenia akurat w tym momencie.
Coś o tym momencie, coś o jakiś paru dniach podobnych do czegoś itd... Trochę tak "zakręciłaś" na dobry początek.
Crowla pisze:ale wcale nie wyglądał na zmęczonego i zamiast tego niewidzącym wzrokiem wpatrywał się jakiś punkt nad ich głowami.
To przeciwstawienie jakoś mi nie gra. "Nie wyglądał jak krowa, zamiast tego stał w miejscu" - mniej więcej podobna logika zdania.
Crowla pisze:– Widziałam to! – Warknęła Sandra
"warknęła" małą literą
Crowla pisze:program, który wprowadzi w życie
to raczej plan wprowadza się w życie
Crowla pisze:roześmiała się na wpół drwiąco
co mi to "na wpół" mówi? Na wpół drwiąco, a na wpół jak? A może w jednej trzeciej drwiąco jednak?

Chodzi mi o to, że w wielu miejscach upychasz za dużo słów, coś kombinujesz z opisami. Przecież równie dobrze sytuację odda komentarz "roześmiała się drwiąco".
Na potwierdzenie słów przyjaciela, Sandra przytaknęła energicznie. Dziewczyna nie miała sobie równych, gdy przychodziło do wydawania pieniędzy, ale nigdy nie wywyższała się z powodu swojego ojca. Kiedy Matt zobaczył ją po raz pierwszy, założył, że jest rozpieszczoną córką bogacza, ale to wcale nie była prawda. Sandra po prostu nie miała powodów, by oszczędzać. Nie dokuczała biedniejszym dzieciakom i nie wyśmiewała się, gdy widziała podróbki markowych firm. Mimo tego ich rówieśnicy traktowali Sandrę z rezerwą i dziewczyna nie mogła narzekać na zbyt wielu przyjaciół. Matt doskonale znał powód, dla którego inni woleli przypatrywać się jego przyjaciółce z daleka. Sandra miała niesłychany talent do bycia opryskliwą i na codzień, w szkole, zachowywała się jak wyrachowana bogaczka, która nie zadaje się z „biedniejszym ludem”.
Powtórzenia. Co więcej nie wiem, po co mi wciskasz to słowo "przyjaciel". Na razie wyglądają na dwóch matołów i jedną cwaną, a żadnej relacji między nimi nie zarysowałaś. Słowo przyjaciel coś znaczy. Pokaż to.
Co do podkreśleń - sama sobie zaprzeczasz. Jeżeli zachowywała się w szkole tak a nie inaczej, to z punktu widzenia normalnego człowieka wywyższała się. Kwestia naśmiewania się z ciuchów niewiele ma tutaj do rzeczy.
Crowla pisze:Na szyi avatara unosiła się srebrny obręcz, lśniąca jasnym blaskiem. Miała na sobie przylegający do elektronicznego ciała, żółty kostium.
srebrna to raz
a dwa: z podmiotów domyślnych wynika, że szyja miała na sobie żółty kombinezon
Crowla pisze:pociągnęła Matta w głąb sklepu, który chcąc nic chcąc, podążył za uciekającym zegarkiem
a tutaj sklep podąża za uciekającym zegarkiem (już pomijając fatalną plastykę tego zdania)
Crowla pisze:– No właśnie – dołączył się Joe, wkładając głowę pod ramię przyjaciółki.
:lol: Co, po co, dlaczego? Żeby spojrzeć na zegarek, który jego kumpel cały czas przytrzymuje w jakiejś tam w miarę wygodnej dla siebie pozycji?
Wyobraziłaś sobie tę scenę?
Crowla pisze:– Znajdujemy się w bardzo ekskluzywnym sklepie, w którym, przypadkiem, jestem niezwykle cenionym klientem! – wybuchła dziewczyna, ale nadal mówiła szeptem. – Czy wiecie, że jako jedyna mam złotą kartę?! To niesie z sobą ogromną odpowiedzialność i–
:lol: I Ty mi wcześniej próbowałaś wmówić, że ta laska się nie wywyższa?
Crowla pisze:– Jak śmiesz? – syknęła Sandra, robiąc krok bliżej Erika. Jej jasne oczy świeciły wściekle. Sprzedawczyni obserwowała zajście z otwartymi ustami, całkowicie skołowana. Przecież nie mogła wyprosić dwóch ulubionych klientów sklepu, prawda?
Do zapisu dialogów jeszcze. Od "Jej jasne oczy" powinniśmy być już linijkę niżej. Nie wstawiamy po dialogu tak długich opisów.
Crowla pisze:kiwnął głową Joe’owi
to nie tak się odmienia
Crowla pisze:wypadła ze sklepu, jakby grożono jej bankructwem.
porównanie z powietrza zupełnie, według mnie. Tyle tylko, że starasz się utrzymać klimat bogaczy.

Przepraszam, ale nie doczytałam. Może komuś innemu się uda i da Ci pełniejszą odpowiedź. Ja dojechałam tylko do odezwania się Shadowmana.

Fabuła mnie znudziła. Bohaterowie - naiwne obrazki. Dwoje bogaczy wymalowanych jak w kreskówce, tylko że "ta dobra" przyjaźni się z dwoma "z ludu", z których jeden jest geekiem komputerowym (a jakże!). To już nie zachęca. Kreujesz ich strasznie płasko. Reakcje Sandry i Erika na siebie są przerysowane i żywcem wyjęte z najprostszych schematów. Dziewczyna jest irytująca (narrator próbuje coś innego wcisnąć czytelnikowi, ale obraz, który kreujesz nijak się tego nie trzyma), do tego jakaś histeryczna ("bo ktoś ma taką kartę jak jaaaaa!"). Efekt: nie chce mi się o niej czytać.

Opisy są zbyt gęste. Niekiedy przekombinowujesz i wtedy dostajemy obraz niespójny albo przerysowany. Mam wrażenie, że chcesz sto rzeczy na raz wyjaśnić, wyłożyć czytelnikowi ex cathedra, zamiast dać mu fabułę, która go wciągnie i dzięki której odnajdzie się w Twoim świecie.

Robisz sporo różnych błędów - powtórzeń, dziwnie poukładanych zdań, podmiotów itd. Musisz jeszcze pracować porządnie nad warsztatem. Zanadto dookreślasz dialogi, przez co brzmi to czasem śmiesznie. Wiem, że przy wielu wypowiedziach nie jest łatwo ograniczyć liczę czasowników atrybucji, ale powinnaś popracować. Czasem można coś wyciąć, tak zmienić konstrukcję, by oszczędzić czytelnikowi ciągłych "X powiedział, Y warknął, Z parsknęła, X wybuchnął" itd.

Oczywiście podstawy są, ale musisz sporo jeszcze nad nimi nadbudować. Ten tekst niestety nie przypadł mi do gustu.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

3
Najpierw sprawa klasyfikacji - miniaturką Twój tekst na pewno nie jest, nie tylko ze względu na objętość, lecz również dlatego, że nie jest zamkniętą, skończoną całością.

Przeczytałam go, owszem, w całości, ale nie będę analizować zdanie po zdaniu, gdyż zajęłoby to zbyt wiele miejsca. Uwagi postaram się ująć w paru punktach:

Bohaterowie i fabuła. Tutaj szwankowało mi wprowadzenie. Sądziłam na początku, że nudzący się Matt i niejaka Sandra to para, zaś Joe jest ich synem (określenie "przyjaciółka" jest wieloznaczne). W ogóle, rozpoczynanie opowiadania sceną zakupów nie jest najszczęśliwsze, gdy jeden z bohaterów ich nie cierpi, a drugi pełni funkcję posłusznego tragarza. Wszystko, co w ich charakterystyce może być ważne, dotyczy spraw szkolnych, o których opowiadasz osobno, bez związku z miejscem i sytuacją, w jakiej prezentujesz cała trójkę. Właściwie, ta dość długa scena służy tylko poinformowaniu czytelnika, że Sandra pochodzi z bardzo bogatej rodziny i ma złotą kartę kredytową.
Crowla pisze:Nie dokuczała biedniejszym dzieciakom i nie wyśmiewała się, gdy widziała podróbki markowych firm. Mimo tego ich rówieśnicy traktowali Sandrę z rezerwą i dziewczyna nie mogła narzekać na zbyt wielu przyjaciół. Matt doskonale znał powód, dla którego inni woleli przypatrywać się jego przyjaciółce z daleka. Sandra miała niesłychany talent do bycia opryskliwą i na codzień, w szkole, zachowywała się jak wyrachowana bogaczka, która nie zadaje się z „biedniejszym ludem”.
Jest w tym wewnętrzna sprzeczność, którą już wyłapała Adrianna, a do tego również i nieliczenie się z realiami: córka tak zamożnych rodziców powinna chodzić do drogiej, prywatnej szkoły, w której również "biedniejszy lud" stać na markowe ciuchy. Od pewnego poziomu zamożności sprawa marek odzieżowych przestaje być bolesnym problemem.

Generalnie, cała część rozgrywająca się w sklepie jest o niczym. To, że Sandra i Matt niespecjalnie przepadają za Erikiem, można by ująć w dwóch zdaniach, bez tych histerycznych wybuchów i rzucania złotą kartą. Kłótnie między bohaterami też muszą mieć swój sens i cel.
Crowla pisze:Zanim zdążył obrazić się na dobre, podbiegła do niego Sandra i złapała mocno za ramiona. Bezwstydnie się na nim zawiesiła i uśmiechnęła szeroko do ponurej miny przyjaciela. Joe przewrócił oczami, gdy usłyszał upadek dziewczyny i jej wymyślne przekleństwa. Ludzie podążali za nimi wzrokiem, a niektórzy nawet przystawali.
– Przestańcie robić z siebie pośmiewisko – syknął Joe z udawaną złością i podał rękę Sandrze, która z godnością wstała z podłogi.
Nie bardzo to rozumiem. Matt odepchnął dziewczynę tak mocno, że upadła? Bo przecież raczej nie można się przewrócić, kiedy jest się na kimś "zawieszonym". I potem natychmiast wraca jej dobry humor?
Crowla pisze:– Po prostu mi zaufaj, dobrze? Skillman i ja zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc odnaleźć twojego tatę.
Matt bez słowa kiwnął głową. Sandra, widząc markotne reakcje chłopaka, rozpromieniła się i stanęła przed przyjacielem.
W innych sytuacjach też reagują nieadekwatnie do okoliczności. Chłopak stoi przed spalonym domem, nie wie, co się stało z ojcem, a Ty piszesz, że jest "markotny", zaś jego dziewczyna, rozpromieniona, zaprasza go do siebie, jak na weekend.
Crowla pisze:Tłum gapiów już dawno się rozszedł, a na parkingu stał już tylko jeden wóz policyjny, w którym dwójka oficerów spokojnie popijała kawę i jadła późną kolację.
Patrząc tak, Matt zrozumiał, że będzie musiał samemu znaleźć swojego tatę. I jakby Dante czytał mu w myślach, mężczyzna odezwał się nagle:
– Twój ojciec pracował nad ważnym projektem, gdy został porwany. Pan Harper chce ci pomóc w odnalezieniu go.
Bez przesady. Policjanci mogą sobie jeść kolację na pogorzelisku, ale też muszą przyjąć zgłoszenie o zaginięciu ojca Matta i rozpocząć śledztwo, zwłaszcza że dom spłonął, a jego właściciela nie znaleziono wśród zgliszcz.

Sam pomysł z avatarami wydał mi się dość interesujący, chociaż zwracanie się do Sandry per "panienko" nieodparcie przypomina mi "Przeminęło z wiatrem". Jest w tym fragmencie zaczątek fabuły, która mogłaby się ciekawie rozwinąć, lecz młodociani bohaterowie, zwłaszcza Sandra, są mało przekonujący. W jej charakterystyce nie możesz w kółko rozgrywać jednej tylko karty: ostentacyjnego manifestowania zamożności.

Za dużo dopowiadasz do dialogów. Nie tylko dodając czasowniki atrybucji dialogów, ale również drobiazgowo opisując zachowania bohaterów, podczas gdy w wielu przypadkach sam zapis rozmowy całkowicie by wystarczył, żeby czytelnik odczuwał nastroje i intencje osób, które ze sobą rozmawiają.

Popełniasz sporo błędów językowych, i to różnego rodzaju. Tutaj tylko parę z nich:
Crowla pisze: spór pomiędzy dwojgiem mężczyzn
Dwoma mężczyznami albo, lepiej - oboma mężczyznami. Dwoje, dwojga, itd., oznacza parę damsko-męską.
Crowla pisze:Przecież nie mogła wyprosić dwóch ulubionych klientów sklepu, prawda?
A tu właśnie pasowałobydwojga, skoro kłócą się Sandra i Erik. Poza tym: dlaczego dwójka zarozumiałych smarkaczy to ulubieni klienci?
Crowla pisze:nagłe wtrącenie Joe’a.
Joe'go
Crowla pisze:została skonstruowana przez trójkę wybitnych naukowców, ojca Matta, Sandry i Erika.
Jednego mieli ojca? A co z pozostała dwójką wybitnych naukowców?
Crowla pisze:spojrzała na Dante z oczekiwaniem.
na Dantego. Przecież to mężczyzna.

Używasz poza tym określeń Harper Senior, Harris Senior. Senior powinien być z małej litery, poza tym określenia tego używa się przede wszystkim wówczas, gdy ojciec i syn mają to samo imię (jakoś ich trzeba odróżniać). W innych sytuacjach ma to raczej odcień żartobliwy.

Niespecjalnie mi się to podobało, masz jednak zacięcie do układania skomplikowanych fabuł i wyobraźnię, a to już całkiem niezły punkt wyjścia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”