fragment opowiadania fantasy

1
Opowiadanie fantasy. Prolog i kawałek pierwszego rozdziału

Bystrymi oczami patrzył na jarzącą się w płomieniach gospodę. Pogładził brudnymi rękami niedogoloną brodę i z satysfakcją uśmiechnął się.
To będzie jego koniec- szepnęła do ucha trzymając z ręce niedogaszoną pochodnię.
Trzeba tylko dopilnować by jakiś sprzyjający mu jegomość szlachcic nie przysłał wojska...
Spokojnie wszystko dopilnowane- krzyknął ubrany na czarno mężczyzna trzymający dwa prychające konie.
Jedziemy- szepnął do kobiety- weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy- nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie. Zbledli. Nie myśląc wiele zaczęli uciekać
To zbrodniarze, brać ich!- echo tych słów odbiło się po całej wsi. Ledwo udało się im wsiąść na konie. Zaczęli galopować przed siebie. Gdy tylko zgubili pościg otoczyła ich głucha cisza.

Obudził się z twarzą w błocie. W nocy padało. Konie przywiązane do drzewa okryte były niedźwiedzimi skórami.
Olifierze nie wiem czy dobrze zrobiliśmy- szepnęła drżącym głosem kobieta w kierunku budzącego się mężczyzny. Twarz miała całą siną od zimna. Drżące ręce obejmowały gołe kolana.
Moja droga Milo, nie było innego wyjścia, ten wariat, Zygmunt wymordowałby nas wszystkich gdyby tylko mógł. Zagrabiłby nasze ziemie i zostalibyśmy z niczym. Trzeba było go zabić.
Teraz też jesteśmy z niczym...
Mirosławie, nie przesadzaj. Wrócimy, gdy wszystko przycichnie i zyskamy nasze dobra. I przy okazji jego też zagrabimy. Mamy sojuszników.- Zwrócił się w kierunku szatyna opierającego się o drzewo. Ten sceptycznie kiwnął głową.
Teraz już nam na pewno nie pomogą. Ktoś w końcu musiał donieść, że chcemy go zabić. Inaczej nie przyjechaliby Ci wszyscy Strażnicy i nie próbowali by nas powstrzymać.
Trudno. I tak wrócimy.- odrzekł sucho na sceptycyzm towarzysza i ponownie zwrócił się w kierunku kobiety. Ta ze łzami w oczach patrzyła w kierunku nieba.
A jak nie wrócimy
Zamilcz- krzyknął sfrustrowany po czym wstał i szybki krokiem udał się w kierunku koni. Miał śniadą, pociągłą twarz. Czarne jak heban włosy lepiły się do jego twarzy. Delikatnie je przeczesał po czym rozwarł wąskie usta. Ciemne oczy z uwagą przyglądały się otoczeniu. Wysokie, ogołocone dęby kołysały się na wietrze. Uschłe runo szeleściło z każdy jego ruchem. Niezadowolony mruknął coś pod nosem, po czym zaczął odwiązywać wodze.
To gdzie teraz jedziemy?- spytała Mila patrząc w kierunku Mirosława. Ten uśmiechnął się tylko. - A co powie na to matka?
Że w końcu zrobiliśmy z tym wariatem porządek. Taka jest kolej rzeczy. Jak nie my jego to on nas. - odpowiedział Olifier po czym podał jemu lejce. Mężczyzna poprawił siodło po czym pomógł kobiecie wspiąć się na konia.
Siostro suń się, tym razem ja z Tobą jadę. Niech twój mąż trochę ochłonie, bo jeszcze zabić by Ciebie mógł, by tylko udowodnić swoje racje. - mruknął czekając aż towarzysz będzie gotowy. Ten nie śpiesząc się pogłaskał konia po grzywie. Gdy tylko wsiadł z obojętnością zmierzył rodzeństwo po czym ruchem pięt ruszył konia. Udali się na wschód.

Po drodze nie spotkali żadnych ludzi. Wąskimi ścieżkami dotarli w kierunku Mokoszy, niewielkiej wsi uściełanej wokół wielkimi, żyznymi polami. Ziemia leżała odłogiem. Gdy tylko podjechali do niewielkiej chatki wybiegła z niej starsza kobieta cała we łzach.
Wzięli matkę i oćca. I bratanicę też wzięli. Na szubienicy chcą ich powiesić! Wy głupi!
Gdzie ich zawieźli?!
To twierdzy Nitry! - gdy tylko to usłyszał. Trzasnął lejcami i galopem. Pognał w dal. Nie wiadomo dlaczego obejrzał się za siebie. Gromada wieśniaków stała wygnana ze swoich domostw. Wszędzie śmierdziało dymem. Było słychać donośmy płacz i lament. Coś go zakuło w sercu. Nie miał już nigdy zobaczyć domu.



Rozdział I



Rusz się Janie i podajże mi miód, bo zdeche z pragnienia- krzyknął gruby jegomość w kierunku młodzieniaszka. Ten ze strachem w oczach pobiegł w kierunku bogato zdobionego wozu po czym zniknął w środku. Usiadł z dumą na miękkich, owczych skórach, które otaczały ognisko. Z zadowoleniem kiwnął ręką na dosiadającego konia mężczyznę. Ten powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
Tak Mój Panie?
Na ile cenisz tego chłopaka?
Na 100 sztuk złota Mój Panie. Co najmniej. Nawet nie ma się co targować. Jest pracowity i posłuszny a rzadko się tacy zdarzają
Oj prawda Dariuszu, prawda. Teraz to to przestraszone i niezdyscyplinowane. Często uciekają, a to nie dobrze wpływa na nasze interesy.
Tak Mój Panie. Słyszałem, że na południu, u samego ujścia Rojnicy do rzeki Effusio uciekinierzy mają twierdzę i tam się zatrzymują.
A gdzie to jest?
Na samym południu, pod samymi Żywymi Górami. Wieści o nich krążą niesłychane. Nikt tam się nie zapuszcza, prócz zdrajców, zbrodniarzy i innego plebsu. Zbliżyć się tam, to tak jak popełnić samobójstwo Mój Panie.
W ile tam dotrzeć można?
Stąd tydzień, o ile warunki są dobre.
Mamy szanse trafić na tych degeneratów?
Zima się zbliża, to raczej nie.
I dobrze- odezwał się Pan, po czym sięgnął po kawałek pieczonego na ogniu mięsa. Jan z przejęciem przybiegł i uklęknąwszy podał wielki puchar z napojem w środku.
Bardzo dobrze Janie. Możesz się poczęstować- i kiwnął w kierunku bochna chleba. Młodzieńcowi zaświeciły oczy z podniecenia. Ostrożnie sięgnął po pajdę po czym delikatnie ugryzł rozkoszując się każdym jej kęsem. Dariusz z satysfakcją spojrzał na niego ukradkiem sięgając pod koszulę i łapiąc rękojeść małych rozmiarów ostrza. Pan jednak uspokoił go zdecydowanym ruchem ręki.
Nie przyzwyczajaj się tylko. Bo dużo z ciebie nie zostanie- rzekł Strażnik, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Nagle zza drzew pojawiły się dwie postacie wlokące za sobą osłabionego po walce mężczyznę.
Nowy?
Tak Panie. Kierował się w stronę Nitry. Silny, ale nie wyszkolony.- burknął jeden z nich powalając Olifiera po nogi swojego Pana. Ten wstawszy przyglądał się jemu uważnie. Kopnął Go mocno. Olifier jęknął.
I zdrowy.
Mówił, że jest szlachcic- Pan wybuchł śmiechem na te słowa. Kucnął i poklepał Go po obolałej twarzy.
No i dobrze. Sprzedamy Go za 200 sztuk złota. Rzadko nam się trafia taki dobytek.
A może zachować Go tutaj. Miło by było w końcu mieć własnego niewolnika.
Własnego Szlachcica- poprawił Dariusza Jegomość po czym zaczął macać Olifiera po kieszeniach. Gdy tylko wyczuł sakwę przepełnioną monetami z satysfakcją kopnął Go ponownie. Miał mroczki przed oczami. - wrzućcie Go na wóz i przykryjcie sianem. Nie chce, by ktokolwiek wiedział o naszej profesji. Handlarze niewolników nie są tutaj dobrze widziani. Jeszcze zbrojnych na nas naślą i dopiero wtedy będziemy mieć kłopoty.- Dariusz usadowił się na skórach, powierzając rozkaz Strażnikom, którzy Go przytargali, po czym sięgnął po mięso. Jegomość nic się nie odezwał, tylko począł rozmyślać. Gdy tylko przyszli odepchnęli Jana, od ogniska każąc przygotować powóz do odjazdu. Ten pozbierał luzem leżące skóry i pędem pobiegł szykując legowisko dla Jegomościa i siedzisko dla Woźnicy. Dariusz wlepił oczy w konar, licząc w myślach złoto, które dostaną, za towar.
Gotowe. Ruszamy. Przed nami jeszcze szmat drogi Panie. Sto dni, jeżeli nie więcej. Targi niewolników są dopiero w Wenedi.
Więc ruszamy na moi panowie. - rzekł Pan, po czym udał się do powozu, powoli i ociężale wspinając się na schodkach i znikając w powozie. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi jeden ze strażników splunął z niezadowoleniem w jego stronę.
Wio!- krzyknął Woźnica. Powóz i wóz powoli ruszyły po kamienistej drodze i kierunku wschodzącego Słońca.

Gdy tylko Olifier otworzył oczy ujrzał zachmurzone niebo. Nie do końca pamiętał co się wydarzyło, jedynie jakieś krzyki, zmartwioną twarz Mili i dwóch uzbrojonych mężczyzn z siekierami, którzy wypadli nagle z krzaków. Żądali złota i chyba konia. A i pamiętał jeszcze, że zgubił się w lesie. Więc zdziwiły Go, przestraszone, zielone oczy patrzące z uwagą w jego kierunku. Drżącymi rękami przykrył Olifiera płaszczem.
Masz- szepnął wyjmując zza pazuchy kawałek chleba- tylko tyle zdołałem ukryć
Słucham? Kim jesteś? Gdzie jestem? O co chodzi?- wymamrotał niewyraźnie próbując się podnieść. Młodzieniec jednak rzucił się na niego nie pozwalając mu się nawet ruszyć
Nie ruszaj się. Usłyszą, to karzą Ci iść za wozem. Mi na początku też tak kazali. Udawaj, że śpisz.- zdziwiony Olifier nie odezwał się zmuszając się do milczenia. Młodzieniec widząc jednak jego ciężki oddech wstał i lekko się uśmiechnął.
Przepraszam, nie wiedziałem, że nie mogłeś złapać oddechu. Jestem Jan. A Ci ludzie to Handlarze Niewolników. Jedziesz na wschód do krainy Wenedi. A gdzie dokładnie jesteśmy to sam nie wiem. Jadę już tak długo, że straciłem orientację.
Kim jesteś?
Chłopem. Sprzedali mnie rodzice, bo nie mieli za co jeść.
Słucham?- Jan zmarkotniał i zbladł. W jego oczach pojawił się smutek.
Tutaj mam nawet lepiej niż w domu. Przynajmniej jem częściej. - i lekko wykrzywił kąciki ust. Olifier nie wiedział co powiedzieć. Dopiero patrząc na chłopca przypomniał sobie wszystko. O morderstwie i spaleniu gospody. O zbrojnych którzy Go gonili. O Mili i Mirosławie. Przerażenie zalało jego twarz.
Muszę uciekać, ratować rodzinę...- szepnął. I tym razem Jan zablokował Go ciałem, nie pozwalając mu nawet drgnąć. Olifier chciał Go odepchnąć, jednak czuł paraliżujący ból w członkach.
Byłeś nieprzytomny dwa dni. Już teraz jest za późno. I tak nigdzie nie pojedziesz. Teraz już jest za późno na ratowanie kogokolwiek. - Olifier nie mógł uwierzyć w słowa towarzysza. Otrząsnął się lekko i powoli oparł głowę na sianie, które otaczało Go z każdej ze stron. Jego ciało było całe w skrzepniętej krwi. Miał liczne siniaki i blizny. Czuł się jakby, ktoś walił w jego głowę młotkiem. W jego uszach coś zaświstało. Pojawiły się łzy bólu. Jan z zapałem wycierał jego ciało mokrą szmatką usuwając z ran wszelakie brudy. Szczypanie. Łzy. Zacisnął pięści. Młodzieniec z przestrachem co chwila oglądał się wokół wypatrując Strażników. Najwyższy z nich, był woźnicą i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo z obojętnością prowadził konie. Po bokach stali dwaj pozostali uzbrojeni w łuki i krótkie, ale ostre szable. Gdyby przyjrzeć im się bliżej, można było zauważyć noże ukryte pod kamizelką. Na rękach mieli grube, skórzane rękawice. Wszyscy ścięci byli na krótko, tak, że ledwo można było określić ich kolor włosów. Z twarzy byli bardzo do siebie podobni. Trudno było ich rozróżnić. Nagle jeden z nich zatrzymał się i spojrzał w kierunku Jana. Ten szybko zakrył oczy Olifierowi i ze strachem zaczął drżeć.
Widzę, że nie masz co bratku robić.- powiedział zadowolony.- Dariusz, nasz Jan nie ma co robić!- wrzasnął z całej siły w kierunku woźnicy. Ten lekko się obrócił
Niech mi buty wyliże, jak nie ma co robić!- wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem. Gdy tylko zamilkli, jeden z nich zbliżył się do ich wozu, po czym wskoczył na niego przyczepiając do rogu lejce. Janek oddalił się jak najdalej tylko mógł. Strażnik nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko zobaczył, że Olifier się obudził z radością gwizdnął.
Co jest?
Nowy się obudził!- krzyknął po czym uśmiechnął się złowieszczo.- Może za wozem go przyczepić i niech biegnie?
Nie- odpowiedział ostro Dariusz- bardziej nam się przyda, jak będzie mógł chodzić. Za kalekę mniej biorą!
No tak, toż to szlachcic- mruknął kopiąc Go z całej siły w brzuch. Olifier skulił się. Z ust popłynęła mu krew. Strażnik powoli wspiął się zgrabnie na konia po czym oddalił się nieznacznie.
Głupi!
Toż mu nic nie będzie- mruknął w odpowiedzi na niezadowolenie ze strony Dariusza. Ten podrapał się nerwowo brodę po czym ponownie wlepił oczy przed siebie. Zapadła cisza.
Mówiłem- szepnął cicho Jan zbliżając się do Olifiera.- to są potwory nie ludzie. Ale da się przyzwyczaić- i uśmiechnął się nieznacznie próbując dodać towarzyszowi otuchy. Ten spojrzał tylko błędnym wzrokiem w jego kierunku. Zamknął oczy. Ponownie zasnął.

Co to ma być?!?- wrzasnął Jegomość wskazując na Olifiera.- Jakże, za to poobijane zwierze dostaniemy 200 sztuk złota
Toż to szlachcic
Za pochodzenie nie płacą! Komuż się spodoba skatowane resztki czegoś co kiedyś było podobne do człowieka! Na głowę upadli?
Panie Mój- rzekł jeden ze strażników starając się uspokoić swojego zwierzchnika.- Nic mu nie będzie...
Milczeć!- wrzasnął waląc pięścią wóz. Nikt się nie odezwał. Olifier otworzył oczy. Gdy tylko to zrobił Strażnicy zrzucili Go na ziemię i opłukali wiadrem lodowatej wody. Miał całe spuchnięte ciało. Ledwo stał na obolałych nogach. Któryś z nich rzucił mu mięso, jednak nie miał nawet siły jeść. Dopiero teraz zauważył, że brakuje mu dwóch tylnych zębów. Westchnął zrezygnowany. Mężczyźni zaczęli Go rozbierać. Poczuł ból w klatce piersiowej. Miał złamane dwa żebra. Na brzuchu widniała długa, głęboka, świeżo zagojona rana.
Musi dojść do siebie. Na pewno nie jedna kobieta chciałaby by dołączył do jej haremu- rzekł szorstko macając Go po pośladkach i prąciu. Gdy tylko odszedł wytarł z obrzydzeniem ręce. Dariusz uśmiechnął się dyskretnie.
Może Go wypróbować?
Wypróbować to sobie możesz dziwki w burdelu.- odpowiedział sucho Jegomość po czym rzucił mu suche ubrania. - ubierz Go Janie.
Tak jest Panie- szepnął. Starał się Go nie dotykać widząc, że sprawia mu do ból. Pomógł mu usiąść wejść na wóz. Olifier zacisnął zęby. Świat wirował mu przed oczami. Minęło kilka dni i znowu nie był w stanie zapamiętać co się wokół niego dzieje. Janek lekko Go podniósł i przyłożył mu do ust kubek.
Co to jest?
Wódka. Złagodzi ból. I szybciej zaśniesz.- powiedział wlewając mu do gardła ciepłą ciecz. Na twarzy Olifiera pojawił się grymas. Świat zaczął mu wirować przed oczami. Złapał za dłoń towarzysza starając się przełknąć. Ciepło. Westchnął. Ruszyli.

Dopiero po tygodniu mógł normalnie funkcjonować. Normalnie chodzi i jadł, ale cały czas czuł ból. Tym razem nie jechali już na wozie. Strażnicy przywiązali ich do niego. Olifier poczuł jak ręce mu sinieją. Zacisnął zęby starając się nie zwracać na to uwagi. Oglądał się wokół siebie. Tym razem nie jechali już lasem. Jegomość zdecydował, że będą jechali wąwozem, który miał skrócić ich drogę i odciągnąć uwagę od ciekawskich gapiów. Nie byli już co prawda na terenie Zachodniego Królestwa, ale bali się, że ktoś inny może odbić ich towar.
Jak on ma na imię?- spytał się cicho idącego pokornie Janka. Ten obejrzał się wokół siebie, sprawdzając czy Strażnicy ich nie podsłuchują.
Ich przywódca? Nie ma imienia
Każdy ma
Ale on nie. Nikt nie może jego znać. Anonimowość. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, mógłby donieść. A za taki handel w niektórych królestwach każą nawet ścięciem głowy.
Możliwe... Ucieknij ze mną- szepnął starając się nie zmieniać wyrazu twarzy
Nie. To jest nie możliwe
Wszystko jest możliwe- stwierdził poważnie Olifier- daj mi dwa, trzy dni. Teraz nie mogę biegać.
O czym ty mówisz? Nie mogę uciec. Moi rodzice mnie sprzedali. Widocznie taki mój los. Bogowie mnie na to skazali. Nie mogę im się sprzeciwić- odpowiedź zdziwiła Olifiera. Spojrzał pytająco w kierunku towarzysza. Ten szedł ze spuszczoną głową. Smutek oblewał jego twarz. - Matka była u samego kapłana Geolora i on taki los mi przepowiedział.
Brednie- stwierdził Olifier. - wolność jest dla każdego człowieka.
Tyś szlachcic, pan ziemski. Masz gdzie wrócić. A ja tylko zwykły chłop, który..
Który ucieknie razem ze mną, gdy tylko będzie pełnia księżyca.- dokończył zdanie nie patrząc już na Jana. Nie odezwał się już. Ponownie zmarkotniał.- Zresztą widzisz, jak ja ucieknę to ty dostaniesz baty. Kim bym nie był, swój honor mam, a on nie pozwala mi na zostawianie człowieka, który mi pomaga. I głowa do góry- szepnął uśmiechając się w stronę Jana. Ten ze zdziwieniem oglądał satysfakcję na twarzy Olifiera. Nie umiał zrozumieć z czego on się tak cieszy. Widział tylko otaczający Go mrok i strzałę w plecach. Zamknął oczy próbując zgasić przerażenie modlitwą. Zacisnął ręce. Nie umiał zrozumieć jego pewności siebie i przekonania o tym, że nic im się nie stanie. Pamiętał jeszcze groźby, które wykrzyczeli mu, że jak ucieknie to wrócą do jego krewnych i powybijają ich w pień. Ledwo powstrzymywał łzy. Nawet pogoda nie sprzyjała podróżnym. Porywisty wiatr spowalniał ich. Gdzieniegdzie znajdowały się powalone przez niego drzewa. Wszystko tańczyło. Zimno przeszywało podróżnych, szczególnie Jana, który miał obdarte obuwie, lekką skórę cielęcą zarzuconą na plecy i sięgające do kolan spodnie. Ślizgali się na zamarzniętym błocie. Z zachmurzonego nieba sypał delikatnie śnieg, rozjaśniając szarość otaczającego ich krajobrazu. Jechali niedaleko przepaści. Gołe skały straszyły surowością. Jeden nierozważny krok i można było się stoczyć na sam dół. W dolinie widać było jeszcze kolorowe od liści lasy. Gdzieniegdzie odbijały się echem głosy zwierząt lub potworów. Żadnych na szczęście nie spotkali, tylko dlatego, że żaden z nich nie zapuszcza się w tak niebezpieczne rejony. Nagle Dariusz zatrzymał powóz.
Zostaniemy tutaj do rana. -stwierdził szorstko.
Głupi? Przecież zasypie nas! - odezwał się jeden ze Strażników.- możemy się cofnąć i zejść do doliny
Wytłumacz to staremu zgredowi...- stwierdził drugi spluwając na ziemię. Koń z niezadowoleniem prychnął.
Zostaniemy. Pół dnia drogi stąd jest rozwidlenie dróg. Ominiemy przepaść i najwyżej okrążymy wzniesienia.
Dariuszu, w takim tempie to my nigdy nie dojdziemy...
Nie moja wina, że zimą wam się zachciało na tą zaplutą ziemię jechać!- wrzasnął w odpowiedzi- a ten nie musi nic wiedzieć.
Będziemy mieć dwa dni opóźnienia...- na te słowa Olifier uśmiechnął się szeroko. O tych terenach wiedział tylko tyle, że są pełne stworów wszelkiej maści, od pojedynczych orków, po Odary, małe ale niebezpieczne psy. Ale teraz Go to nie interesowało. Rozejrzał się wokół siebie. Gdyby nawet uciekli strażnicy baliby się ich łapać. Jak udałoby im się znaleźć w miarę łagodny mogliby powoli zsunąć się po nim do doliny. Mężczyzna z satysfakcją pokiwał głową. Strażnik od razu to zobaczył.
Z czego tak Mój szlachcicu się cieszysz?- warknął zdenerwowany gdy nie zobaczył nawet krzty przerażenia w oczach niewolnika. Nie odpowiedział. Spuścił tylko wzrok, na znak pokory.- i tak ma być- szepnął. Gdy tylko się oddalił Olifier spojrzał złowieszczo w jego stronę po czym przechylił kąciki ust na kształt złośliwego uśmieszku.
Proszę- szepnął Jan, tak jakby przeczytał w myślach plany towarzysza. Jednak nic to nie pomogło.
Nie mogę się doczekać, aż te gęby posmakują mojej szabli. - szepnął cicho- a ty się nie bój. Mam genialny...
Proszę, nie...- przerwał Jan drżącym głosem. Znowu przed jego oczy pojawiły się przeraźliwe obrazy zemsty. Ich ostrza grożące jego rodzinie.
Czemu?
Powiedzieli, że jak zrobię coś nie tak to zemszczą się na mojej rodzinie...
A skąd jedziesz?
Ze Sjen, wioski niedaleko Portu Królewskiego....
Przecież to jest ponad trzydzieści dni drogi stąd! Myślisz, że naprawdę nie mają co robić tylko wracać taki szmat drogi, by się zemścić. Toż to szaleństwo...
Ale oni nie są normalni. To szatany- szepnął Jan przerażonym głosem. Olifier pokiwał wątpiąco głową. Nie umiał zrozumieć towarzysza. Już wiedział, że nie przekona Go żadnym, racjonalnym argumentem. Zamilkł i zaczął udoskonalać plan ucieczki.

Droga, którą podążali zamiast do doliny, prowadziła na szczyt góry. Byłą coraz węższa i niebezpieczniejsza. Strażnicy ciągle się spierali. Zapasów było coraz mniej, więc Jan i Olifier nic nie dostali do jedzenia i tym razem. Las zrzedł. Młodzieniec z każdym krokiem coraz bardziej bał się o towarzysza. Przy kolacji udało mu się ukraść jeden z ostrzy strażniczych i powoli rozkrajał gruby sznur, którym był przywiązany. Gdy dał go Janowi ten na początku rezygnował, ale strach przed zostaniem sam na sam z Handlarzami był silniejszy. Drżącymi rękami próbował uwolnić się z więzów. Nie zwracał nawet uwagi na krew, która spływała mu po rękach od nieudolnego cięcia. Nie do końca był pewny czy dobrze robi. Dopiero obietnice Olifiera o możliwościach i tym, iż pomoże jemu i jego rodzinie zdołały Go w jakimś stopniu przekonać. Towarzysz złapał młodzieńca za rękę i stanęli patrząc na odjeżdżający powóz.
W nogi- szepnął Olifier po czym zaczęli biec na skraju przepaści. Jan przełknął ślinę starając się nie myśleć o upadku.
O cholera, uciekają!- wrzasnął Dariusz. Uciekinierzy słyszeli tylko tętent koni i świszczące w powietrzu ostrza. Olifier miał rację. Droga, którą biegli byłą tak wąska, że nie zmieściłby się na niej koń. Ostre skały, które dzieliły ich od pogoni dawały wrażenie bezpieczeństwa. Jednak nie na długo. Nagle ścieżka się skończyła. Przed nimi pojawiła się przepaść. Zza pleców słychać było dobiegających Strażników. Nagle Olifier złapał Jana i mocno Go uściskał.
Co ty robisz?
Możliwe, że się już więcej nie spotkamy- szepnął po czym zepchnął młodzieńca w dół.
Ostatnio zmieniony czw 05 sty 2012, 13:16 przez Siemanko0704, łącznie zmieniany 4 razy.
"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać"

Antoine de Saint-Exupéry

2
Zazwyczaj staram się komentować po przeczytaniu całego tekstu, ale po prologu nie dałam rady. Po pierwsze zgubiłam się kompletnie w ilości bohaterów. Najpierw wyszedł mi jeden ale zmienił pleć. W drugim akapicie dopiero wychodzi, że mamy do czynienia z dwoma mężczyznami i kobietą (ale tylko dlatego, że padają dwa imiona męskie, bo z treści nijak to nie wynika). Poza tym zupełny brak zaznaczenia dialogów! Przykro mi ale nawet gdyby rozdział 1 był ósmym cudem świata, to go nie dotknę. :( Szkoda tak od razu zniechęcać czytelników.

3
Łoj, to samo u mnie. Panie, daj pan spokój - przeczytałem pierwszy akapit i nic z niego nie zrozumiałem. Niechlujne formatowanie to dla mnie oznaka braku szacunku dla potencjalnych czytelników. Cieszę się za każdym razem, gdy widzę taki tekst - odsyła mnie do moich własnych początków i mówi, że nie były wcale takie złe.

Przeczytałem i drugi akapit... cóż, jeżeli to nie jest jakiś eksperyment literacki to się nie udało. Jeżeli to jest eksperyment literacki... to i tak się nie udał.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

4
Siemanko0704 pisze:To będzie jego koniec- szepnęła do ucha trzymając
niedogaszoną pochodnię.
Trzeba tylko dopilnować by jakiś sprzyjający mu jegomość szlachcic nie przysłał wojska...
Spokojnie wszystko dopilnowane- krzyknął ubrany na czarno mężczyzna trzymający dwa prychające konie.
Źle zapisujesz dialogi. Każdą wypowiedź poprzedzamy myślnikiem i również myślnikiem oddzielamy od dalszej części zdania.
- To będzie jego koniec - szepnęła [...]
- Trzeba tylko dopilnować [...]
- Spokojnie, wszystko dopilnowane - krzyknął [...]


Myślniki zawsze są oddzielone spacją.

Poza tym, oczywiście, w ręce.
Siemanko0704 pisze:- weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy- nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie.
Podkreślone zdanie nie odnosi się już do dialogu, dlatego należy je wyodrębnić:
- weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy.
Nagle zza drzew [...]


Weź do ręki książkę z dialogami, przyjrzyj się układowi strony, podziałowi na akapity i zapisowi dialogów. Zwróć uwagę na wcięcia akapitowe i dialogowe. W poście nie da się zachować wcięć (pewne sztuczki są opisane nawet w dziale Tu wrzuć..., lecz jest to dosyć skomplikowane), ale poza tym układ Twojego tekstu nie powinien różnić się od tego, jaki spotykamy w druku.

Piszesz bardzo niespójnie, chaotycznie. To widać już po sposobie wprowadzenia bohaterów. Mężczyzna, który obserwuje pożar, jest brodaty i, oględnie mówiąc, niechlujny. O kobiecie nie wiemy nic. Drugi z mężczyzn - ubrany na czarno.
Wiemy, że podpalili czyjąś gospodę i muszą uciekać.
Siemanko0704 pisze:weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy- nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie. Zbledli. Nie myśląc wiele zaczęli uciekać
Karczmę powinni podpalić nocą, gdyż wtedy najłatwiej się ukryć. Stali tak w środku dnia i gapili się, czekając, żeby wszyscy wokoło ich dostrzegli? Przecież pożar przyciąga ludzi.
Siemanko0704 pisze:Obudził się z twarzą w błocie. W nocy padało. Konie przywiązane do drzewa okryte były niedźwiedzimi skórami.
Skoro mieli te niedźwiedzie skóry, to mogli się na nich przespać, zamiast okrywać konie.
Siemanko0704 pisze: Twarz miała całą siną od zimna. Drżące ręce obejmowały gołe kolana.
Bez sukienki była? Bo chyba nie w mini?
Poza tym: uciekają jesienią (dalej piszesz o drzewach ogołoconych z liści) i do tego stopnia się nie przygotowali, że śpią na gołej ziemi i nie mają niczego,co by ich osłoniło przed deszczem? Przecież to była zaplanowana akcja, to podpalenie i ucieczka!
Siemanko0704 pisze: Ten sceptycznie kiwnął głową.
Albo sceptycyzm, albo kiwanie głową.
Siemanko0704 pisze:To gdzie teraz jedziemy?- spytała Mila patrząc w kierunku Mirosława. Ten uśmiechnął się tylko. - A co powie na to matka?
Czy oni naprawdę, planując podpalenie, nie obmyślili, dokąd uciekną? Matkę mieli zabrać, lecz tego nie zrobili, więc bardziej odpowiednie byłoby teraz pytanie:
A co się stanie z matką?
Siemanko0704 pisze:Mężczyzna poprawił siodło po czym pomógł kobiecie wspiąć się na konia.
Siostro suń się, tym razem ja z Tobą jadę. Niech twój mąż trochę ochłonie, bo jeszcze zabić by Ciebie mógł, by tylko udowodnić swoje racje.
Bez przesady, temperatura sporu wcale nie była wysoka. Dobrze przynajmniej, że się wyjaśniło, kto jest kim i dla kogo. Tylko dlaczego tak późno?
Siemanko0704 pisze: Gdy tylko podjechali do niewielkiej chatki wybiegła z niej starsza kobieta cała we łzach.
Wzięli matkę i oćca. I bratanicę też wzięli. Na szubienicy chcą ich powiesić! Wy głupi!
Gdzie ich zawieźli?!
To twierdzy Nitry! - gdy tylko to usłyszał. Trzasnął lejcami i galopem. Pognał w dal. Nie wiadomo dlaczego obejrzał się za siebie. Gromada wieśniaków stała wygnana ze swoich domostw. Wszędzie śmierdziało dymem.
Jakaś zbiorowa odpowiedzialność? Stróże prawa, którzy zabrali rodzinę złoczyńców, spalili przy okazji cała wieś?

Celem tego prologu jest, jak rozumiem, prezentacja bohaterów i konfliktu, który stanie się siłą napędową akcji. Dowiadujemy się, że cała trójka jest skłócona z niejakim Zygmuntem "wariatem" i w grę wchodzi zagarnięcie ich dóbr. To, owszem, ma swój sens, taki spór między sąsiadami. Ale wszystko topi się w jakiejś nieokreśloności. Do jakiego stanu należą ci ludzie? Z następnego rozdziału wynika, że Olifier jest szlachcicem, a tymczasem tu jakieś chatki i wygnani wieśniacy... To nie jest sprawa bagatelna, gdyż w społeczeństwie feudalnym szlachcicowi przysługiwały nieporównanie większe prawa, również przed sądem, niż wieśniakowi, czyli chłopu, i nawet jeśli piszesz powieść fantasy, to wprowadzając szlachcica, już na początku powinnaś przestrzegać tego rozróżnienia.
Do tego w dziwny sposób mieszasz ze sobą różne informacje:
Siemanko0704 pisze:Mamy sojuszników.- Zwrócił się w kierunku szatyna opierającego się o drzewo.
Tam jest tylko jeden jego towarzysz, jakie znaczenie w tej właśnie chwili ma to, że jest szatynem?
Siemanko0704 pisze:wstał i szybki krokiem udał się w kierunku koni. Miał śniadą, pociągłą twarz. Czarne jak heban włosy lepiły się do jego twarzy. Delikatnie je przeczesał po czym rozwarł wąskie usta. Ciemne oczy z uwagą przyglądały się otoczeniu. Wysokie, ogołocone dęby kołysały się na wietrze.
Dlaczego akurat w tym momencie opisujesz owego mężczyznę, dość zresztą nieporadnie? (Ciemne oczy, które się przyglądały, sprawiają wrażenie, że nie mają związku z resztą postaci.)
Owszem, opis postaci można dawkować, ale jednak należy wprowadzać go możliwie wcześnie, podobnie jak imiona bohaterów oraz związki między nimi (w Twoim tekście - rodzaj pokrewieństwa). U ciebie bohaterowie zbyt długo pozostają jedynie głosami.

Sporo też w tym fragmencie rozmaitych potknięć stylistycznych i zdarzają się też ortografy, o legionie brakujących przecinków nie wspominając.
Siemanko0704 pisze:To będzie jego koniec- szepnęła do ucha
Do własnego ucha?
Siemanko0704 pisze:Moja droga Milo, nie było innego wyjścia, ten wariat, Zygmunt wymordowałby nas wszystkich gdyby tylko mógł. Zagrabiłby nasze ziemie i zostalibyśmy z niczym. Trzeba było go zabić.
Teraz też jesteśmy z niczym...
Mirosławie, nie przesadzaj.
Wprowadzasz tu trzeciego rozmówcę, lecz tego nie zaznaczasz. Podkreślone zdanie wydaje się wypowiedzią Mili.
Siemanko0704 pisze:Inaczej nie przyjechaliby Ci wszyscy Strażnicy i nie próbowali by nas powstrzymać.
ci wszyscy strażnicy. Tu nie ma ani formy grzecznościowej zaimka, ani nazwy własnej. No i próbowaliby.
Siemanko0704 pisze:odpowiedział Olifier po czym podał jemu lejce. Mężczyzna poprawił siodło po czym pomógł kobiecie wspiąć się na konia
Podkreśliłam powtórzenia.
Siemanko0704 pisze:Gdy tylko wsiadł z obojętnością zmierzył rodzeństwo po czym ruchem pięt ruszył konia.
Czym zmierzył to rodzeństwo? Kolejnego "po czym" już nie podkreślałam.
Siemanko0704 pisze:gdy tylko to usłyszał. Trzasnął lejcami i galopem. Pognał w dal.
Czy to nie powinno być jednym zdaniem? Poza tym: on nie siedzi na wozie, więc skąd lejce? Powinny być wodze.
Siemanko0704 pisze:Coś go zakuło w sercu.
Zakłuło. Jest różnica między kuciem a kłuciem.
Siemanko0704 pisze:Rusz się Janie i podajże mi miód, bo zdeche z pragnienia- krzyknął gruby jegomość w kierunku młodzieniaszka. Ten ze strachem w oczach pobiegł w kierunku bogato zdobionego wozu po czym zniknął w środku. Usiadł z dumą na miękkich, owczych skórach, które otaczały ognisko. Z zadowoleniem kiwnął ręką na dosiadającego konia mężczyznę. Ten powoli zszedł usiawszy visa via i lekko uśmiechnął się.
To ten młodzieniaszek znika w głebi wozu, żeby usiąść na skórach wokół ogniska?
usiadłszy vis a vis

Przeczytałam całość, ale poprawki ograniczę tylko do prologu, gdyż już dalej nie daję rady. Powiem tak: w tej historii jest materiał na sensowną fabułę. Dość naturalnie brzmią dialogi. Niestety, w tej chwili nad pozytywami przeważają negatywy. Piszesz bardzo chaotycznie, gubiąc logikę sytuacji, a czasem, jak w ostatnim zacytowanym fragmencie, także podmioty w zdaniach, co wywołuje niezamierzony efekt komiczny. Niekiedy pomijasz kwestie, wydawałoby się, dosyć istotne, dotyczące głownych bohaterów (przez cały prolog nie wspomniałaś ani słowem, jak wygląda ta nieszczęsna kobieta, poza tym, że była sina z zimna), a innym razem podajesz szczegóły kompletnie bez znaczenia, jak to, ze jakiś mężczyzna długo zsiada z konia i podchodzi do ogniska. Nie wiem, doprawdy, co doradzić. Może tyle: czytaj uważnie dobrą literaturę, zwracając uwagę na to, w jaki sposób autor wprowadza na scenę kolejnych bohaterów, jak konstruuje opisy i jak przeplata narrację z dialogami.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
W poniższym fragmencie występuje szereg błędów spowodowanych kolejnym szeregiem błędnych wyobrażeń na temat budowania fabuły. Ale od początku.

Po pierwsze, konstruujesz obrazy na styl filmowy i aby wyszło to w miarę poprawnie, trzeba nie lada wprawy. Skąd w tym błąd? Kiedy wyobrażasz sobie scenę, czujesz się, jakbyś oglądał film - widzisz postaci, akcję, słyszysz dialogi. Tyle, że w filmie w ciągu sekundy ukazana postać staje się materialna istotą, posiadającą wszystkie widoczne cechy i wyobrażenie jej sobie jest niepotrzebne - wszak ją widać. W książce, tekst ma za zadanie ukazać to, ale nie zrobisz tego jednym przecinkiem czy wyrazem. Dlatego wprowadzając bohatera czy jakąkolwiek postać, należy stopniowo zapoznawać czytelnika z tą osobą (możesz oczywiście rzucić cały akapit opisujący bohatera, to też jest wyjście), ale najważniejsze to zacząć od tego, aby go wprowadzić, w jakikolwiek sposób. I tak poniżej mamy do czynienia z szeregiem niedogodności:
[1]Bystrymi oczami patrzył na jarzącą się w płomieniach gospodę. Pogładził brudnymi rękami niedogoloną brodę i z satysfakcją uśmiechnął się.
To będzie jego koniec- szepnęła do ucha trzymając z ręce niedogaszoną pochodnię.
Trzeba tylko dopilnować by jakiś sprzyjający mu jegomość szlachcic nie przysłał wojska...
Spokojnie wszystko dopilnowane- krzyknął ubrany na czarno mężczyzna trzymający dwa prychające konie.
Jedziemy- szepnął do kobiety- weźmiemy tylko moją matkę i brata i uciekamy- nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie. Zbledli. Nie myśląc wiele zaczęli uciekać
Posiekałem tekst kolorami. Ciemnoniebieski to wprowadzenie do akcji i postaci - ale nie ma tu nikogo, ponieważ jest bezosobowo. Potem następują bezosobowe dialogi (czyli szczypta braku informacji w braku informacji) a następnie, do tych kolejnych postaci i niejasnej akcji wprowadzasz kolejne postaci. To już, samo w sobie, jest całkowicie nieczytelne - i nie tylko o przejrzystość wydarzeń mi chodzi, ale tez o przyjemność z odbioru.
Zobacz, jak to powinno wyglądać od początku (potem można bawić się korektą, poprawkami, zmianami itd.):


Mirosław patrzył na płonącą gospodę i w zamyśleniu gładził niedogoloną brodę.
- To będzie jego koniec - szepnęła Mila. W ręku kobiety dogasała pochodnia.
- Trzeba tylko dopilnować, by jakiś sprzyjający mu jegomość szlachcic nie przysłał wojska...
- Spokojnie, wszystko dopilnowane - zapewniła partnera.
- Dobra, jedziemy - polecił cicho, ledwie słyszalnie i dodał: - Weźmiemy tylko moją matkę i brata, i uciekamy.
Nagle zza gęstwiny leśnej ukazały się uzbrojone po zęby postacie.
Zbledli. Nie myśląc wiele, zaczęli uciekać.


Teraz przeanalizujemy pierwotne zmiany. W pierwszej kolejności dodałem imiona bohaterów od samego początku. W drugiej usunąłem zbędne przymiotniki, ponieważ niektóre cechy protagonisty (albo to, że miał brudne ręce) i jego towarzyszy mogą zostać ukazane zgrabniej w dalszej części tekstu. Następnie posprzątałem brzydkie czasowniki, których używasz, od początku tekstu, za dużo. I, co najważniejsze, poprawnie zastosowałem dialogi. Na końcu dokonałem dwóch zmian. Dwie ostatnie linijki to odpowiednio: przeniesienie akcji do nowej sceny (ktoś wychodzi zza krzaków) i nowa scena, czyli reakcja na wcześniejsze wydarzenia - rozdzieliłem do w odpowiedni sposób. Miarą jakości moich poprawek i sugestii będzie to, jak się czyta (!) na głos obie wersje.

I kolejny akapit, nowe miejsce akcji, i przyznam, że jest jeszcze gorzej.
Obudził się z twarzą w błocie. W nocy padało. Konie przywiązane do drzewa okryte były niedźwiedzimi skórami.
Olifierze nie wiem czy dobrze zrobiliśmy- szepnęła drżącym głosem kobieta w kierunku budzącego się mężczyzny. Twarz miała całą siną od zimna. Drżące ręce obejmowały gołe kolana.
Z braku dokładnego opisu, wiem, że bohater po prostu jest martwy - ma twarz w błocie (to pokazujesz) więc się nie obudził. I tutaj mamy do czynienia z posiekanym opisem plastycznym: w nocy padało (to akurat jest całkiem dobrze przywiązane do błota), a potem o koniach... rzucasz zwyczajnie trzy informacje i mówisz: poskładaj coś z tego. Zauważyłem też nagminne używanie atrybutów dialogu. Szepnęła pojawia się czwarty raz. Dalej widać, że z uporem maniaka używasz tych samych wyrazów do konstrukcji zdań.
Moja droga Milo, nie było innego wyjścia, ten wariat, Zygmunt wymordowałby nas wszystkich gdyby tylko mógł. Zagrabiłby nasze ziemie i zostalibyśmy z niczym.
Kolejna nielogiczność. To że zabrał ich ziemie traci na znaczeniu, skoro są martwi...

Kolejna nielogiczność.
Gdy tylko podjechali do niewielkiej chatki wybiegła z niej starsza kobieta cała we łzach.
a nie lepiej: zapłakana kobieta?

Nie sposób to przeczytać - poza całkowitym brakiem poszanowania dla estetyki tekstu, pomiędzy linijkami panuje zupełny chaos. Nie dostrzegłem tu ciekawej fabuły, bohaterów czy opisów - wszystko jest potraktowane krótkimi, brzydkimi zdaniami i jeśli w tekście kryje się cokolwiek interesującego, przykryłeś to niedbalstwem. Same chęci pisania nie wystarczą - trzeba jeszcze pracować nad tekstem.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Nie jestem pewny, ale jeśli dobrze rozumiem, to chyba mogę skomentować to opowiadanie.
Bardzo podoba mi się Wasz system Weryfikatorów, ponieważ nie muszę teraz wypisywać wszystkich błędów i niedociągnięć.
Przepraszam, że strzelę tak prosto z mostu, ale naprawdę zachęcam do porzucenia tego projektu. Wygoogluj sobie porady dotyczące interpunkcji, zapisu dialogów. A nawet lepiej - otwórz książkę, znajdź dialog i porównaj go ze swoim tekstem.
To może też zabrzmieć troszkę za ostro, ale żeby coś napisać, trzeba mieć o tym ogólną wiedzę. Tym bardziej, że, o ile wiem, już w podstawówce uczą zapisu rozmowy.
Od strony fabularnej, komercyjnej i warsztatowej jest nie wiele lepiej. Ten zalążek opowiadania wygląda jak napisany przez mojego młodszego brata. Kompletnie nie masz wyrobionego stylu, powiem więcej, jestem prawie pewny, że piszesz od kilku tygodni.
Kiedy tylko Ci pozwoli na to czas, idź do biblioteki. Weź kilka książek różnych autorów i je poczytaj, bo naprawdę warto. W między czasie przeglądaj opowiadania z tej strony, najlepiej z zakładki "wyróżnionych". To działa, uwierz mi, po kilku miesiącach nabierzesz wprawy w budowaniu zdań, prowadzeniu narracji i rozmowy. Po prostu - będzie Ci łatwiej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”