Było już późno w nocy. Padało jak w większość październikowych wieczorów. Ulica, choć oświetlana latarniami pogrążona była w szarawym półmroku. Rzadko rozbłyskały światła przejeżdżających aut. Wszystkie ulice tej dzielnicy Londynu trwały w ciszy, zakłócanej jedynie szumem padającej wody.
Jedną z uliczek sunął młody mężczyzna. Szedł wolno, cicho stawiając kroki w swych wytartych skórzanych butach. Po wełnianym płaszczu spływały krople wody. Mokre strąki brązowych, brudnych włosów przykleiły mu się do czoła. Chwilowo oślepiony reflektorami przejeżdżającego samochodu, postawił kołnierz mokrego odzienia oraz poprawił okrągłe, przeciwsłoneczne okulary, które zsunęły mu się po mokrym nosie. Wypluł trzymany w ustach patyczek od lizaka.
Mężczyzna spokojnie skręcił w jedną z odnóg głównej ulicy. Znalazł się w tak zwanej „złej dzielnicy”. Stojące na niej szare, posępne tajemnice wyglądały jeszcze bardziej przygnębiająco niż reszta śpiącego miasta. Idąc, młodzieniec zwracał uwagę na okna mijanych mieszkań. Z większości ziała ciemność lecz kilka z nich pulsowało światłem emitowanym przez ekrany telewizorów.
Stanął przed jedną z kamienic i spojrzał w górę. Ciężkie krople, zimnego, jesiennego deszczu rozbijały się o okrągłe szkła. Spływały po skórze i osiadały na ubraniu oraz włosach. Znalazł je. Jedyne zdradzające oznaki życia. Wypełnione bladym światłem. Okno. Mężczyzna wyjął dłoń z kieszeni. Na czarnej, wytartej skórze jego rękawiczki pozbawionej palców zalśniły wypolerowany zegarek z łańcuszkiem. Był bardzo stary. Młodzieniec otworzył srebrną kopertę. Chwilę wpatrywał się w martwy cyferblat starego mechanizmu, chroniony jedynie pękniętym szkiełkiem. Westchnął i spojrzał na drzwi.
Jak on nie chciał tam wchodzić… Dobrze wiedział, że na tym polega ta praca i że kiedyś dostanie zapłatę. Ale kiedy? Tak można pracować… do usranej śmierci. Młodzieniec parsknął lekko. W jego obecnej sytuacji właśnie wyrabiał pokaźne nadgodziny. Ciężko być trupem…
Kierowany impulsem chwili odszedł do starych, drewnianych wrót, jedynej bariery dzielącej go od śmierdzącego przejścia na dziedziniec kamienicy oraz od klatek schodowych. Nacisnął na klamkę. Zamek ustąpił pod naciskiem. Młodzieniec wszedł i zamknął za sobą drzwi. Nic nie zakłóciło, trwającej wokoło ciszy. Jedynie mokry płaszcz zaszumiał delikatnie. Stał w cieniu. Przed nim błyszczał jedynie strumień deszczówki spływającej strumykiem na ulicę wprost z dziedzińca. No i oczywiście sam dziedziniec. Miejsce zabaw dzieci i spotkań starców. Wszyscy inni omijali to miejsce z daleka. Przejście śmierdział uryną i deszczem. Ale głównie uryną.
Błysnęły okrągłe szkła okularów. Mężczyzna wszedł do klatki schodowej. Smród moczu zastąpiony został, równie nęcącym smrodem taniego alkoholu oraz wymiocin. Młodzieniec głośno wciągnął powietrze. Jak on kochał stare kamienice.
Miał przynajmniej pewność, że jest tam, gdzie powinien być. Słuchać ich było już na parterze. Nie żałowali sobie. Kochające się małżeństwo z 15 letnim stażem. Niektórzy bokserzy mają krótszy. I mniejszą ilość stoczonych walk…
Zdjął okulary i machnął głową kilka razy rozsiewając wokół siebie kropelki wody. Poczym wsunął szkła z powrotem i zrobił kilka kroków. Skrzypnęły stare deski. Zatrzymał się. Cisza. Nikt nie wyjdzie i nie zareaguje. Wszyscy albo śpią albo piją albo robią coś jeszcze gorszego niż ci na górze i on na dole. Jak on kochał stare kamienice. Wolno wchodził po drewnianych, powyginanych ze starości schodach. Dotykał obdrapanej poręczy. Na tych miejscach, na których ostał się tynk, kreatywna młodzież wydrapała duże ilości szumnych sloganów, manifestując nienawiść do tego miejsca.
Uzasadnioną. Z każdym krokiem w górę słowa, które wypełniały całą klatkę schodową stawały się coraz bardziej wyraźne.
- Zabiję Cię szmato! – Wybuchnął męski głos.
- Tylko spróbuj złamasie! – Odpowiedział kobiecy.
Rodzina słowem silna. Zatrzymał się przed drzwiami zza których dobiegały odgłosy kłótni. Były stare jak cała kamienica i pomalowane odpadającą, szarą farbą. Tuż nad szesnastką symbolizująca numer mieszkania, ktoś z pieczołowitością godną lepszej sprawy namazał kredą:
K + M + B
Kacper. Melchior. Baltazar. Aż dziwne jak to wszystko się plecie. – Pomyślał mężczyzna – Tam skąd pochodził nikt nie napisał by tych liter nigdzie poza wyrokiem skazującym. O ile taki by był w ogóle wydany. Dla zdrajców w piekle nie ma procesów. Pokręcił głową i sprawdził kaburę. Glock tkwił tam, gdzie miał tkwić. Zdjął skórzane rękawiczki i włożył je do kieszeni. Nacisnął na klamkę. Ustąpiła tak jak się spodziewał. Cicho wślizgnął się do środka.
W pomieszczeniu unosił się alkoholu nawet bardziej wyraźny niż na klatce schodowej. Do tego odór niemytych naczyń i ludzkich ciał.
- Zabiję cię, słyszysz suko!? – Zaryczał głos z pokoju.
- Pierdol się, kutasie! – Odpowiedziała kobieta.
Młodzieniec podszedł do tandetnych drzwi i matową szybą w środku. Otworzył. Mężczyzna i kobieta kłócący się zamilkli na chwilę. Prószył stary telewizor.
- Czemu nie śpisz Natalko? – Zapytała niezbyt przytomnie kobieta, leżąca na podłodze i podpierająca się na łokciu jednocześnie celując w mężczyznę przed nią kuchennym nożem.
- Ktoś ty? – Zapytał czerwony ze złości mężczyzna. Miał rozerwaną koszulę i solidne zadrapanie na policzku. Krew zdążyła już zaschnąć lecz młodzieniec zauważył, że rana jest świeża. W dłoni trzymał nóż.
- Nikt istotny. – Odpowiedział cicho. – Nie chcę wam zrobić krzywdy…
Nie zdążył dokończyć. Do szumu wody uderzającej o szyby dołączył wibrujący odgłos ostrza tnącego powietrze. Młodzieniec był na to przygotowany. Błyskawicznym ruchem odbił lecący przedmiot otwartą dłonią posyłając go na podłogę. To jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyznę. Rzucił się na chłopaka obalając do na dywan. Jego twarz wykrzywił okropny grymas czystej agresji, która musi znaleźć ujście. Bił młodzieńca po twarzy, kierując się ślepą furią. Ten nie mając innego wyjścia, ryzykując uszkodzenia stawów, targnął silnie głową. Czoło uderzyło w nasadę nosa napastnika pokrywając jego wargi i koszulę drobinkami świeżej krwi. Korzystając z okazji chłopak posłał mu kopniecie odrzucając od siebie. Chwiejący się mężczyzna wpadł na nieduży stół, na którym stały puste butelki po wódce i innych alkoholach oraz szklanki. Blat nie wytrzymał ciężaru dorosłego mężczyzny i załamał się pod jego ciężarem. Brzdęk tłuczonego szkła rozbił w pył ciszę panującą w kamienicy.
Odrzucając mężczyznę od siebie, chłopak zyskał dokładnie tyle czasu by uniknąć ciosu wymierzonego przez kobietę. Przeturlał się po brudnym dywanie. Kobieta upadła na podłogę i stęknęła ciężko. Chłopak obrócił się ponownie, tym razem jednak w jej stronę i posłał silne uderzenie pięścią w rękę, w której trzymała nóż. Jęknęła z bólu. Broń wysunęła się z błyskawicznie drętwiejących palców. To była jego chwila. Wstał i stanął nad obezwładnioną kobietą. Poderwał jej głowę za głosy i przyciągnął do siebie. Płakała. Bolało ją wszystko. Spojrzał prosto w jej oczy. Zgubił gdzieś okulary więc kobieta skazana była za kontakt z lodowatym spojrzeniem, szmaragdowych oczu. Znów było cicho. Za oknem szumiał deszcz. łkanie przerażonej kobiety jeszcze bardziej psuło mu humor. Usłyszał także płacz małego, obudzonego dziecka. W tym mieszkaniu. Miał bardzo mało czasu.
- Czego chcesz? – Wyjęczała wpatrując w swojego oprawcę. Wbił w nią wzrok.
- Kochasz swoje dzieci, kobieto? – Zapytał, wolno cedząc słowa przez zęby. Mrugnęła kilkukrotnie powiekami. Nie dotarł do niej sens pytania.
- Pieniądze są w barku… - Zielonooki mężczyzna posłał jej potężny cios w twarz. Otwartą pięścią. Zapiekło jak dotyk rozgrzanego do czerwoności metalu.
- Kochasz swoje dzieci? – Powtórzył. Cisza. Patrzył w jej oczy. Widział jej strach. Rozpacz. Słabość. Bezradność. I jak on mógł z tym walczyć?
- Tak! – Wyjęczała szlochając. – Tak ale ja nie umiem inaczej… Ja nie wiem… Nie wiem jak…
- Jeśli kochasz to się dowiesz. Jeśli nie… Wrócę. Lepiej żebym nie wracał… - Mówił wyjmując z kieszeni drewniany kołeczek. Zacisnął na nim szczęki.
- Ale jak… - Nie zdążyła dokończyć. W jednej chwili mężczyzna podniósł ją za włosy do góry i puszczając włosy złapał za twarz, nie pozwalając jej upaść.
Buchnęły szmaragdowe płonienie, okrywając cała twarz kobiety oraz dłoń mężczyzny. Młodzieniec jęknął z bólu i zwrócił oczy ku sufitowi. Błysnęło nieziemskie, zielone światło, które wypełniło całe pomieszczenie. Wszystko skończyło się tak nagle jak się zaczęło. Znów było cicho. Kobieta osunęła się na podłogę. Spała. Młody mężczyzna podszedł do pijaka, leżącego w szklanych okruchach. Podniósł go i położył obok żony. Uklęknął obok i objął jego twarz prawą dłonią. Powtórzył rytuał nie mówiąc już nic. Gdy wszystko się skończyło wyjął kołek z ust i westchnął ciężko. Wstał podnosząc okulary. Wsunął je na oczy. Potarł skronie. Dopiero teraz zauważył, że ktoś mu się przygląda.
Mała, może ośmioletnia dziewczynka w starej piżamce ściskająca pocerowanego misia. Miała piękne, błękitne oczy i czarne włosy.
- Kim pan jest? – Zapytała cicho. Wpatrywała się w mężczyznę. Nie bała się. Piekło miała na co dzień, więc jego wysłannik nie czynił jej żadnej różnicy. Młodzieniec uśmiechnął się smutno.
- Nazywam się Simon, a Ty? – Zapytał podchodząc do małej i klękając przed nią.
- Natalia. – Odpowiedziała dziewczynka przygryzając delikatnie ucho swojego misia. – Co pan zrobił moim rodzicom? – Zapytała. Simon włożył swoje rękawiczki.
- Wyświadczyłem im ogromną przysługę. – Odpowiedział cicho – Niektórym dobrym ludziom, zdarza się zrobić coś bardzo złego nie ze swojej woli. Wtedy trzeba im pomóc. Pomogłem im…
- Nie będą już pić? Tata nie będzie już bił mamy ani nas? – Chłopaka zdziwiła szczerość dziewczynki.
- Nie. Od jutra wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęła się. Mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza okrągłego lizaka i wręczył małej. Pogłaskał ją po głowie
- Muszę już iść. Mam jeszcze kilku znajomych do odwiedzenia… - Powiedział wstając i odwracając się. Wolno podszedł do drzwi.
- Panie Simonie… – Usłyszał gdy położył dłoń na klamce. Otworzył drzwi i odwrócił się.
- Słucham.
- Czy Pan jest aniołem? – Zapytała patrząc się na niego szeroko otwartymi oczyma. Chłopak zaśmiał się.
- Gdyby aniołowie byli tacy jak ja, świat byłby piękniejszy. Bywaj, Natalio. – Powiedział tylko zamykając za sobą drzwi.
Szybko zbiegł po schodach, pokonał śmierdzące przejście. Wyszedł na mokrą i smutną ulicę. Niemal słyszał nadjeżdżający patrol. Spojrzał się w górę. Ciężkie krople rozbijały się o ciemne szkła. Zgasł prószący telewizor w mieszkaniu szesnaście. Zobaczył jak ktoś mu się przygląda. Dwie osoby. Natalia. I jej miś. Postawił kołnierz płaszcza. Ruszył uliczką w przeciwną stronę. Mijał smutne kamienice. Miał jeszcze kilka odwiedzić. Lecz wiedział, że to była dobra noc.
Gdyby aniołowie byli tacy jak ja, świat byłby
1"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"