Krótka skończona historia, która być może w dalekiej przyszłości zostanie rozwinięta w długą, paro-rozdziałową opowieść.
Ostatnia bitwa smokobójcy
Mężczyzna odziany w prosty, skórzany pancerz śmiało wszedł na kamienistą, usypaną popiołem i czarnym piachem, drogę. Był uzbrojony tylko w wiszący u pasa miecz i w zawieszoną na plecach tarczę beż żadnego godła.
Ordan szedł niespiesznie, klucząc między leżącymi na kamienistej ziemi odłamkami skał. Rozglądał się uważnie po okolicy, zasnutej gęstą mgłą. Mężczyzna zrozumiał, że był już prawie u celu swej długiej wędrówki. Jego wzrok padł na pobliskie drzewo – doszczętnie spalone, na koniuszkach gałęzi lśniły jeszcze pojedyncze płomyki ognia. Był to pewny znak, że smok znajdował się gdzieś w pobliżu. Wojownik zacisnął ręce na chłodnej rękojeści miecza.
Teraz muszę być silny – przemknęło mu przez głowę. – Już niedługo pozbędziemy się tego gada. Może, jak szczęście mi dopisze, również i czarnoksiężnika.
Z tym postanowieniem, podążył dalej w poszukiwaniu smoka i jego pana – także odpowiedzialnego za krzywdy, którą doznali ludzie z królestwa Arasan, skąd pochodził Ordan. Problemy z czarnoksiężnikiem Norgdornem i jego smokiem zaczęły się jakieś trzy lata temu. Początkowo wydawało się, że mag nie miał złych zamiarów wobec królestwa Arsan. Proponował ich władcy wydanie mu jedynego syna nadwornego arcymaga w zamian za zostawienie królestwa w spokoju. Najwyraźniej ten fałszywy czarownik chciał mocy tego. Jednak król Ivrion zdołał przejrzeć tego człowieka i poznać jego prawdziwe zamiary. Wygnał go poza królestwo i przez pewien czas nikt nie wiedział, gdzie on się skrył. Decyzja ta, choć bardzo słuszna, ściągnęła na całe królestwo bolesne konsekwencje. Norgdorn polecił swemu smokowi palić i zabijać, dopóki monarcha nie ugnie się pod presją. Niewielu było na tyle odważnych, by stanąć do walki z czarnoksiężnikiem i jego gadem.
Tylko on, nie mogąc znieść tego, co się działo, postanowił zmierzyć się z wrogiem.
Droga zaczęła się lekko piąć w górę. Młodzian szedł nią wytrwale, w oddali rysowały się niewyraźne kontury nieokreślonej, dużej budowli. Wkrótce dotarł na niewielką równinę, pośrodku której znajdował ogromny, wykonany z ciemnego kamienia pałac. Ten widok bardzo go zdziwił, choć już wcześniej zauważył tę budowlę. Nie spodziewał się tego, że na takiej niegościnnej ziemi jak ta, mogło się udać wznieść tak okazałą budowlę. Miał bardzo niemiłe przeczucie, że za tym wszystkim stoi jakaś magia i bał się, że ta należała do maga, którego poszukiwał.
I to podejrzenie okazało się trafne. Do jego uszu dotarły słowa:
- A więc jesteś tu, dzielny wojowniku. Wiedziałem, że trafisz pod mój pałac. – Przed nim zmaterializował się człowiek odziany w powłóczystą, czarną szatę. – Gotowyś na śmierć? – zaśmiał się drwiąco.
Mężczyzna zesztywniał; mięśnie ciała napięły się do granic możliwości, z trudem opanowywał gniew. Przez chwilę myślał, że wściekłość rozsadzi go od środka. Szybko się opanował, doskonale wiedząc, że to tylko rozbawi jego wroga. Przyjrzał się dokładniej człowiekowi, który przed chwilą z niego drwił. Jego twarz była kredowo biała, pozbawiona zarostu. Lśniły w niej zielone oczy o kocich źrenicach. Jego blade wargi cały czas były wykrzywione w pogardliwym wyrazie.
- Norgdorn – wysyczał Ordan przez zaciśnięte zęby. – Wiedziałam, że cię znajdę w tych okolicach. Ty też powinieneś się przygotować na śmierć.
Czarnoksiężnik milczał.
- To się jeszcze okaże – powiedział spokojnie. – Chcesz ze mną walczyć?
- Tak! Musisz zapłacić za wszystkie krzywdy wyrządzone mojej ojczyźnie – dobył miecza. – No, już stawaj do walki, gnido!
- Pozwól, Ordanie, że na razie sobie postoję. – stwierdził spokojnym, tajemniczym tonem mag.
Wojownik zaśmiał się drwiąco.
- Tchórzysz, czarowniku.
- Popatrzę sobie, jak zmagasz się z moim pupilkiem.
Niemalże z ostatnimi słowami Norgdorna, wojownik usłyszał za swoimi plecami łopot skrzydeł. Odwrócił się gwałtownie, unosząc trzymany w dłoni miecz w stronę nadlatującego smoka. Była to bestia o ogromnych szponach, które znajdowały się na wszystkich jego łapach. Z pleców wyrastały mu ostre kolce, a ogon był zwieńczony maczugą z ostrych, nasączonych trucizną igieł. Łuski zwierzęcia były granatowe, stanowiły mocny kontrast dla jego czerwonych oczu. Otworzył paszcze pełną ostrych jak brzytwa kłów i zionął ogniem w człowieka, który śmiał zakłócić spokój jego pana.
Ordan z trudem umknął przed ciosem. Trawa w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał, zajęła się ogniem. Mocno zacisnął dłoń na rękojeści miecza, która była już śliska od potu.
- Czekałem na ciebie, smoku – krzyknął Ordan. – Szykuj się na śmierć!
Głos mu zadrżał, doskonale odkrywając przed czarnoksiężnikiem, że mężczyzna bał się. Ordan musiał przyznać przed samym sobą, że ogarnął go paraliżujący strach, kiedy smok w końcu się pojawił. Wiedział, że musiał opanować lęk i skupić się na walce, która miała być trudniejsza, niż wcześniej to sobie wyobrażał.
Zwierzę wylądowało na ziemi przed nim, z jego nozdrzy buchała ciemna smuga dymu. Znów otworzył pysk i zionął ogniem w stronę młodzieńca. Wojownik znów uniknął ciosu, przetaczając się po trawie. Wstał. Podbiegł szybko do smoka. Uniósł miecz i uderzył. Miecz ześlizgnął się po twardej łusce smoka, nie czyniąc mu żadnej szkody. Ordan usłyszał złośliwy śmiech czarnoksiężnika.
- To na nic – powiedział, nie przestając się śmiać. – Jego łuski wzmocniłem magią. Nie zabijesz go w ten sposób głupcze…
Smok podniósł swą łapę, uzbrojoną w ostre szpony i uderzył nimi Ordana, który nie zdążył się odsunąć wystarczająco. Ciało wojownika wypełniło się bólem. Z trudem odsunął się od gada, wpatrując się w kilka ogromnych szram na torsie, które wypełniała krew. Zmrużył oczy, uparcie szukając słabych punktów gada, który wydawał się niepokonany. I znalazł go. Smok stanął tylko na tylnych nogach, odsłaniając miękki, niechroniony niczym brzuch.
To moja szansa! – pomyślał, desperacko podbiegając znów do potwora. – Muszę zaryzykować.
Uniósł miecz i wbił go z całej siły w miękki brzuch gada. Smok zaryczał żałośnie. Odarn wyrwał ostrze z jego ciała i wbił ponownie. Krew tryskała z każdej rany, jaką wojownik zdołał zadać bestii, która zabiła zbyt wiele ludzkich istnień. Wkrótce zwierzę osunęło się na ziemię u stóp wojownika, który spojrzał z bezczelnym uśmiechem na czarnoksiężnika.
- Teraz twoja kolej, czarowniku – powiedział młodzian, chełpiąc się swym zwycięstwem nad smokiem.
- Nie sądzę – odpowiedział spokojnie mag.
Powoli zbliżył się do konającego smoka i położył rękę na jego krwawiących ranach.
- Powstań, mój smoku – rozkazał zimnym, emanującym mocą głosem. – Tak nie może być, żebyś łatwo został pokonany. Przecież to tylko głupi wojownik! Daję ci całą moją siłę! Teraz musisz zrobić jedną rzecz: zabij go!
Ręka czarnoksiężnika zapłonęła mocą; rany smoka zaczęły znikać w szybkim, gwałtownym tempem. Ordan nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie działo. Smok podniósł się i rozwinął skrzydła. Wzbił się w powietrze.
- To niemożliwe – wymamrotał zszokowany.
- Ależ możliwe, głupcze – zaśmiał się bezczelnie mag. – Szykuj się na śmierć!
Smok rzucił się na niego, zanim wojownik zdołał uskoczyć w bok. W ciało wojownika jednocześnie zagłębiły się zęby i szpony. Nie krzyczał, nie miał już na to siły. Ostatnie, co czuł w swoim krótkim życiu, był straszliwy ból, kiedy smok rozrywał jego ciało na strzępy. Jego uszy przenikał szaleńczy śmiech Norgdorna, który słabł w miarę, jak opuszczały go siły.
Potem była ciemność.
Ostatnia Bitwa Smokobójcy
1
Ostatnio zmieniony wt 29 lis 2011, 18:21 przez Monivrian, łącznie zmieniany 2 razy.