"Wina i odkupienie" [obyczaj]

1
WWWNarzucił płaszcz, założył czapkę, wciągnął buty i pewnym krokiem ruszył do drzwi. Postanowił zrobić to szybko, żeby zabrakło czasu na wahanie. Ile to już razy próbował zrobić ten pierwszy krok. Ileż razy powtarzał już ten schemat z narzucaniem, zakładaniem i wciąganiem, by podejść do drzwi i stracić wenę. Stał wtedy nieruchomo, patrzył na drzwi, potem jakby tracił siły, opierał się o ścianę, ciężko dyszał i znów powtarzał ten rytuał, tyle ze w odwrocie – zdejmował czapkę, zrzucał płaszcz i ściągał buty. Siadał wtedy na taborecie przy oknie, zakrywał dłońmi twarz i płakał. Płakał długo, dłonie mokły od łez. I tak tkwił w tym płaczu, aż za oknem robiło się ciemno i stwierdzał, że dziś znów mu się nie uda, bo teraz już nie warto zaczynać, bo ciemno, bo późno.
WWWAle dziś mu się udało. Była jesień. Słońce zachodziło nim na dobre wzeszło. Gęste, ciężkie chmury sunęły wydawałoby się, że tuż nad dachami bloków. Wyszedł z mieszkania po raz pierwszy od tamtego pamiętnego dnia, którego wydarzenia wyryły w jego głowie głęboką ranę. Rana goiła się od miesiąca. Był to miesiąc marazmu, powolnej degradacji, kiedy większość czasu spędzał na owym taborecie przy oknie. I rozmyślał o tym co się stało, dlaczego się stało i co on teraz zrobi. A robił niewiele. Jadł tyle by przeżyć, wydalał, i trochę spał.
WWWTeraz szedł wzdłuż Milenijnej, chodnikiem wyłożonym zgniłymi liśćmi. Toporny był to chód, chód zgarbionego człowieka, człowieka, który dźwigał siebie samego. Wydawało mu się, a może i nie wydawało, tylko było tak w istocie, że drzewa zwykle dumnie i w nieskazitelnym pionie stojące wzdłuż chodnika, teraz wyginają się w łuk i schylają ku niemu, jak rząd zatroskanych o jego los ludzi; czuł jak gałęzie delikatnie muskają jego głowę.
WWWMinął skrzyżowanie z Popowicką i był już na Moście Milenijnym, żywej duszy brak, ani przechodniów ani rowerzystów. Co jakiś czas przejechał samochód, ale jaka to tam żywa dusza. Taka dusza zamknięta w puszce. I w tej pustce, zdawać by się mogło, w tej ciszy może dokona jakiegoś wyboru. Co dalej robić? Bić się o jutro? Czy skończyć?. Bo to nie było dziełem przypadku, że odeszła. Tak myślał. Odeszła, bo nie był dobrym mężem, przyjacielem, kochankiem. Po prostu nie był dobrym człowiekiem. I choć wiele razy dawała mu znać, wprost i poprzez wyszukane aluzje, że ma już dość ale mimo wszystko daje mu jeszcze uchyloną furtkę, on jakby tego przejścia nie zauważał, nie zmieniał się, był nadal tym samym nieczułym chamem, niepowstrzymującym się często od użycia wobec niej siły, aż przejście się zatrząsnęło. Powrotu już nie było. Więc co? Skończyć skacząc? Ale smagania wiatrem Odra wydawała się przerażająco zimną alternatywą. Jeśli już się utopić to może latem i w jakimś ciepłym stawie, a nie w zimnym nurcie rzeki? Albo żyć dalej i się zmienić, być innym, lepszym człowiekiem? Może w ten sposób odkupił by choć niewielką część swojej winy.
WWWZa mostem skręcił w prawo w Osobowicką. To już blisko, zaraz się z nią spotka i porozmawia. Powie: „przepraszam” choć wie, że niczego już to nie zmieni. Przekroczył potężną bramę, skręcił w lewo z głównej alejki i podszedł do niej. Padł przed nią na kolana, twarz przyłożył do zimnego marmuru, płacząc szepnął jej, jak bardzo za nią tęskni.
Ostatnio zmieniony czw 08 gru 2011, 14:25 przez K.Apostata, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Kosmetyka:
K.Apostata pisze:?.
Sam pytajnik wystarczy.
K.Apostata pisze:smagania
Smagana, raczej?

Tekst niesamowity. Urzekł mnie, zaciekawił od pierwszej do ostatniej linijki wywoływał silne emocje. A chyba to właśnie jest celem twórczości? Zakończenie wbiło klina i pozostawiło po sobie pustkę, zmuszającą do refleksji.
Duży plus, przeczytałabym coś dłuższego twojego pióra.
Pozdrawiam.

3
Ze spraw technicznych:
K.Apostata pisze:Narzucił płaszcz, założył czapkę, wciągnął buty i pewnym krokiem ruszył do drzwi. Postanowił zrobić to szybko, żeby zabrakło czasu na wahanie. Ile to już razy próbował zrobić ten pierwszy krok. Ileż razy powtarzał już ten schemat z narzucaniem, zakładaniem i wciąganiem, by podejść do drzwi i stracić wenę. Stał wtedy nieruchomo, patrzył na drzwi, potem jakby tracił siły, opierał się o ścianę, ciężko dyszał i znów powtarzał ten rytuał, tyle ze w odwrocie – zdejmował czapkę, zrzucał płaszcz i ściągał buty. Siadał wtedy na taborecie przy oknie, zakrywał dłońmi twarz i płakał. Płakał długo, dłonie mokły od łez. I tak tkwił w tym płaczu, aż za oknem robiło się ciemno i stwierdzał, że dziś znów mu się nie uda, bo teraz już nie warto zaczynać, bo ciemno, bo późno.
Zaznaczyłam dwa powtórzenia, mimo że we fragmencie jest och oczywiście więcej. Tylko że to "więcej" ładnie brzmi, tworzy spójną całość, te dwa natomiast wydały mi się jednak niezamierzone i zazgrzytały w czytaniu.
Podkreślone słówka natomiast zmieniłabym na "odwrotnie" lub "w odwrotną stronę".

A teraz z tych ważniejszych.
Dobrze przekazałeś emocje. Rzeczywiście dozujesz je w taki sposób, że dobrze się za nimi podąża. Treść smutna, może nie nowatorska, ale ładnie ujęta. Co do zakończenia - samiutka końcówka jakoś mnie nie ujęła, ale za to plus, że facet się nie zabił - to by było jakieś takie... zbyt proste?

Ja jak zwykle żałuję, że to nie jest dłuższa forma. Brakuje mi w tym fabuły, a tutaj w szczególności chyba jej reakcji... Może dlatego, ze do takiego "przepraszania" mam osobiście mocno emocjonalne podejście.

Ogólnie niezła miniaturka, moim zdaniem.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Postanowił zrobić to szybko, żeby zabrakło czasu na wahanie.
To, czyli pewny krok?
Ile to już razy próbował zrobić ten pierwszy krok.
Ależ zrobił już parę - w stronę drzwi.
Płakał długo, dłonie mokły od łez.
Dłonie nie nasiąkają, więc nie mogą moknąć.
Gęste, ciężkie chmury sunęły(PRZECINEK) wydawałoby się, że tuż nad dachami bloków.
Przecinek.
Wyszedł z mieszkania po raz pierwszy od tamtego pamiętnego dnia, którego wydarzenia wyryły w jego głowie głęboką ranę.
Toporny był to chód, chód zgarbionego człowieka, człowieka, który dźwigał siebie samego.
Niezbyt udane przenośnie.
Teraz szedł wzdłuż Milenijnej, chodnikiem wyłożonym zgniłymi liśćmi.
...chodnikiem zasłanym zgniłymi liśćmi.
I choć wiele razy dawała mu znać, wprost i poprzez wyszukane aluzje,(BEZ PRZECINKA) że ma już dość(PRZECINEK) ale mimo wszystko daje mu jeszcze uchyloną furtkę, on jakby tego przejścia nie zauważał, nie zmieniał się, był nadal tym samym nieczułym chamem, niepowstrzymującym się często od użycia wobec niej siły, aż przejście się zatrząsnęło.
Powtórzenia.
Skończyć skacząc?
Zabić się?

Jakoś nie kupuję obrazu, że facet, który katował swoją żonę, teraz nagle zmienia się we wrażliwego baranka, który rozmyśla nad tym, jak może się zmienić. Używasz dziwnych przenośni, ale poza tym jest ciekawie. Dobrze wychodzą ci opisy i świetne zakończenie. Podobało mi się.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”