Agnieszka
WWWNie wiem skąd pochodziła, kim była. Po prostu pewnego dnia mój brat Marek przywiózł ją do nas do domu. Miała na imię Agnieszka - tyle o niej wiedziałem. Nie była ładna. Przeciętna bardziej by do niej pasowało. Wraz z jej wtargnięciem do naszego uporządkowanego życia wkradł się chaos. Trzecia szczoteczka do zębów w łazience, damska bielizna na sznurkach przed domem, zapach lawendy w powietrzu. Wszystko się zmieniło. Nie było ani lepsze, ani gorsze, po prostu inne.
WWWPewnego dnia Marek oświadczył mi, że chce się z Agnieszką ożenić. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Chyba w duszy sam wcześniej przygotowałem się na taką możliwość, bo słowa brata przyjąłem całkiem spokojnie. Wstrząsnęło mną jednak kolejne zdanie, które padło między nami. Pamiętam, jak dzisiaj.
- Wiesz, jest tylko jeden problem. To nie będzie normalne małżeństwo. Agnieszka ma białaczkę - powiedział Marek.
WWW Poczułem zimny dreszcz przebiegający po plecach. Wydawało mi się, że się przesłyszałem. To było niemożliwe. On nie mógł tego powiedzieć. Jednak powiedział. To nie był zły sen, ale okrutna, twarda rzeczywistość, a mój brat mówił o tym tak spokojnie. Mówił, że wie o tym od dawna, że i ja się przyzwyczaję, że to nic, że nie będą mogli mieć dzieci, że bardzo ją kocha... Może powiedział coś jeszcze, nie pamiętam. Chyba po prostu nie mogłem więcej słuchać. Próbowałem wytłumaczyć mu jaką głupotę oboje popełniają. Do niego jednak nic nie docierało. Chyba przychodząc do mnie był już zdecydowany, gdyż każdą moją radę, każde pytanie zbywał ciętą ripostą. W końcu zmuszony byłem ustąpić.
Agnieszka i Marek wzięli ślub w połowie marca. W przeddzień uroczystości rozszalała się okropna burza z piorunami. Wszyscy mówili im, że to zły znak, ale oni tylko się z tego śmiali mówiąc, że nie wierzą w przesądy. Oboje byli tacy szczęśliwi... Wydawało się, że nic nie może tego szczęścia zepsuć.
WWW Następne dwa lata pamiętam jako niekończące się wizyty u lekarzy, pełne zapachu lizolu i tym podobnych odkażających świństw. Godziny spędzone w poczekalni wśród naburmuszonych pielęgniarek i wiecznie milczących pacjentów. Agnieszka była od nich zupełnie inna. Zawsze wesoła, uśmiechnięta i pełna werwy. Wielu nie mogło uwierzyć, że jest tak poważnie chora. Nie znosiła łykania tabletek. Mówiła, że ich cierpki smak przyprawia ją o mdłości. Nigdy się nie skarżyła. Nigdy nie płakała. Musiało ją to kosztować chyba sporo wysiłku, bo nie pamiętam aby zażywała jakiekolwiek środki przeciwbólowe. Ona po prostu była niezwykła. To dziwne, ale doceniłem to dopiero po tylu latach. Wszyscy lekarze mówili, że jest z nią już bardzo źle. Właśnie wtedy zdarzył się cud.
WWWSiedziałem w fotelu, trzymając w rękach gazetę i wpatrując się w zamieszczone w niej fotografie. Nie mogłem zmusić się aby cokolwiek przeczytać. W powietrzu unosił się delikatny aromat świeżo upieczonego chleba, który dopiero co przyniosłem ze sklepu. Tuż obok moich nóg znajdował się kominek, w którym płomienie buzowały, pogrążone w szalonym tańcu. Nagle drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, uderzając o ścianę. Do mojego uporządkowanego świata wtargnęła para szaleńców. Marek niósł Agnieszkę na rękach i oboje histerycznie się śmiali. Podobne sceny zdarzały się im dość często, więc uniosłwszy powiekę i skontrolowawszy, że wszystko jest w porządku, wróciłem do badania wzrokiem gazety, która przestała być dla mnie tak interesująca, jak wcześniej. Coś wisiało w powietrzu. Wyczułem to nawet ja, ponoć nieczuły na wszelakie bodźce nadprzyrodzonego świata. W pokoju było duszno. Wstałem żeby otworzyć okno i wtedy właśnie usłyszałem radosny szczebiot Agnieszki.
- Będziemy mieli dziecko!
Myślałem, że mam omamy słuchowe. Ona jednak naprawdę to powiedziała. Nie tylko powiedziała, ale powtórzyła to i jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze... Rzucała słowa na wiatr, obwieszczając całemu światu jaka jest szczęśliwa. Marek biegał za nią obejmując wszystko, co wpadło mu w ręce. Nawet stary wazon po babci i pluszowego misia z oderwanym uchem, którego zostawił tu kiedyś nasz siostrzeniec. Po ich zachowaniu widziałem, że chyba po raz pierwszy od dnia ślubu są tak naprawdę, po prostu szczęśliwi. Cieszyłem się razem z nimi. Na horyzoncie mojej radości pojawiły się jednak czarne chmury niepokoju. Pytałem czy to bezpieczne, jak ona się czuje, czy coś jej przynieść... Zadawałem wtedy wiele bezsensownych, niepotrzebnych pytań. To był dzień szczęścia, nikt nie powinien się wtedy smucić. To właśnie odpowiedziała mi wtedy Agnieszka.
Od tamtej pory stan jej zdrowia gwałtownie się poprawił. Lekarze, którzy początkowo podchodzili sceptycznie do jej ciąży nie mogli wyjść z podziwu. Mówili, że to cud, że takie rzeczy się nie zdarzają, że to niemożliwe. Gdy wracaliśmy do domu z przychodni, czy szpitala, śmialiśmy się bardzo głośno żeby zagłuszyć głos rozsądku.
WWW W domu zrobiło się nagle tłoczno. Agnieszka i Marek zaczęli urządzać pokój dziecinny. Poznałem niezliczone ekipy fachowców. Sam też dałem się zaangażować w wybór tapety i malowanie niebieskich króliczków u nasady sufitu. Ani przedtem ani potem nasz dom nie był taki wesoły, jak podczas tych dziewięciu miesięcy.
WWW Agnieszka promieniała. Jej blada cera nabrała nagle rumieńców. Wyglądała jak okaz zdrowia. Marek zwalniał się wcześniej z pracy, byleby tylko wyjść z nią na spacer. Wtedy właśnie myślałem, że się pomyliłem, że oni byli jednak sobie przeznaczeni. Śmiałem się z wszystkich, którzy przepowiadali im pecha. To było niemożliwe aby coś teraz poszło nie tak. Jednak miałem się przekonać, że te wszystkie stare gusła i przesądy nie są wcale takie bezpodstawne.
WWW Dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem, zdrowie Agnieszki się pogorszyło. Nic nie mówiła, ale myśmy i tak to wiedzieli. Pewnego dnia upadła w łazience. Upadła i już się nie podniosła. Zawieźliśmy ją do szpitala. Lekarze kręcili głowami. Mówili o nawrocie choroby, niewielkich szansach na przeżycie... Chcieli zatrzymać ją do porodu. Roześmiała im się w twarz. Powiedziała, że nic jej nie jest i tak, jak zamierzała urodzi swojego syna w domu (od samego początku była pewna, że to będzie syn.) Nikt nie mógł jej powstrzymać. Była bardzo uparta. Ze szpitala wyszła na własnych nogach, z szerokim uśmiechem na ustach.
WWW Jak postanowiła, tak zrobiła. Synowi razem z Markiem nadali imię Piotr. Co dziwne, przez kilka dni wszystko było w porządku. Dopiero szóstego dnia rano zrobiła się biała jak kreda. Wiedzieliśmy już, że to z bólu. Agnieszka nigdy nie płakała, nie skarżyła się, nie chciała umierać. Do końca się uśmiechała. Kiedy wiedziała, że to już koniec, poprosiła mnie do siebie.
WWW Do tej pory gdy zamykam oczy, widzę ją taką jak wtedy. Bledziusieńka, trzymająca synka w ramionach, lecz ciągle uśmiechnięta. Była dla mnie wtedy eteryczna niczym kwiat paproci, który kwitnie tylko jedną noc. Kiedy usiadłem obok niej na łóżku, obdarowała mnie najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Wiem, że byłeś przeciwko naszemu małżeństwu - powiedziała. Chciałem zaprzeczyć, ale powstrzymała mnie gestem swej szczupłej dłoni. - Nic nie mów. Miałeś rację. Ty jeden zachowałeś trochę rozsądku. Dlatego właśnie do ciebie się zwracam z tą prośbą. Jeżeli z jakiegokolwiek powodu Marek nie będzie mógł się zająć Piotrem, zrób to ty. Proszę, obiecaj mi, że to zrobisz.
WWW Przyrzekłem. Nie wiem o co prosiła Marka. Był z nią do końca. Kiedy wyszedł z pokoju, kompletnie się załamał. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo ją kochał. Nie dał sobie wytłumaczyć, że ma malutkie dziecko. Dla niego wraz ze śmiercią Agnieszki życie się skończyło. Nie wiem jak to się stało, ale przez ten niedługi czas ona poznała go lepiej niż ja. Wiedziała, że z żalu zapomni nawet o dziecku, którego tak bardzo pragnął.
Pochowaliśmy ją w grobowcu rodzinnym. Po pogrzebie Marek stał jak wmurowany w ziemię. Znajomi i rodzina składali mu kondolencje, ale on chyba ich nie słyszał. Jego dusza i serce były gdzieś daleko. W innej galaktyce. W innym wymiarze wszechświata - tam gdzie przebywała Agnieszka.
WWW Dwa dni później znów jechałem do szpitala, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Tym razem chodziło o Marka. Podciął sobie żyły bo nie mógł już dłużej żyć. Kiedy znajdował się na izbie przyjęć, na korytarzu pojawił się jeden z leczących Agnieszkę lekarzy. Podszedł do mnie.
- Umarła - bardziej stwierdził niż zapytał. Dla potwierdzenia kiwnąłem głową.
Odszedł. Po drodze zatrzymywał się jeszcze kilkakrotnie by porozmawiać z innymi lekarzami. Wszyscy spoglądali na mnie ze współczuciem. Nienawidziłem ich za to. Nie musiałem widzieć ich ust, słyszeć ich słów. Wiedziałem co mówią. Umarła, umarła, umarła... Powtarzały ściany, sufit, krzesła, nie milknące telefony. Umarła - powtarzali pacjenci. Nawet ci, których nigdy w życiu nie widziałem. Umarła - to jedno słowo pozostało mi na zawsze w pamięci. Dźwięczy mi w głowie do dziś mimo, że minęło tyle lat.
WWWWszyscy mówili, że umarła. Nie mieli racji. Ona nie umarła. Pozostała mała jej cząstka. Jej malutki synek, który teraz jest już dorosły i nigdy dotąd nie widział swojego ojca. Spełniłem ostatnią obietnicę daną Agnieszce. Nie wiem co obiecał jej wtedy Marek, ale jestem pewien, że nie dotrzymał słowa. To dziwne, bo podobno tak bardzo ją kochał...
Byłem dziś na cmentarzu z Piotrem. Staliśmy dość długo przed grobem nie wiem o czym on myślał. Ja patrzyłem tylko na malutkie zdjęcie jego matki umieszczone z boku. Jej roześmiana, młoda twarz. Taka, jakiej nigdy nie zapomnę. Boleśnie wróciła do mnie wtedy ta scena w szpitalu. Agnieszka umarła, odeszła i nigdy nie wróci. Nie wiem dlaczego tak po niej rozpaczam, przecież nawet nie wiedziałem kim była. Tylko tyle, że miała na imię Agnieszka, wyszła za mojego brata Marka, miała syna Piotra i przez ostatnie trzy lata swojego życia była naprawdę szczęśliwa...
Agnieszka
1
Ostatnio zmieniony śr 02 lis 2011, 21:37 przez LadyStardust, łącznie zmieniany 3 razy.
"Ja gdy czegoś pragnę, nie marzę lecz działam. I zawsze zdobywam to, czego pragnę."