Agnieszka

1
Agnieszka

WWWNie wiem skąd pochodziła, kim była. Po prostu pewnego dnia mój brat Marek przywiózł ją do nas do domu. Miała na imię Agnieszka - tyle o niej wiedziałem. Nie była ładna. Przeciętna bardziej by do niej pasowało. Wraz z jej wtargnięciem do naszego uporządkowanego życia wkradł się chaos. Trzecia szczoteczka do zębów w łazience, damska bielizna na sznurkach przed domem, zapach lawendy w powietrzu. Wszystko się zmieniło. Nie było ani lepsze, ani gorsze, po prostu inne.
WWWPewnego dnia Marek oświadczył mi, że chce się z Agnieszką ożenić. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Chyba w duszy sam wcześniej przygotowałem się na taką możliwość, bo słowa brata przyjąłem całkiem spokojnie. Wstrząsnęło mną jednak kolejne zdanie, które padło między nami. Pamiętam, jak dzisiaj.
- Wiesz, jest tylko jeden problem. To nie będzie normalne małżeństwo. Agnieszka ma białaczkę - powiedział Marek.
WWW Poczułem zimny dreszcz przebiegający po plecach. Wydawało mi się, że się przesłyszałem. To było niemożliwe. On nie mógł tego powiedzieć. Jednak powiedział. To nie był zły sen, ale okrutna, twarda rzeczywistość, a mój brat mówił o tym tak spokojnie. Mówił, że wie o tym od dawna, że i ja się przyzwyczaję, że to nic, że nie będą mogli mieć dzieci, że bardzo ją kocha... Może powiedział coś jeszcze, nie pamiętam. Chyba po prostu nie mogłem więcej słuchać. Próbowałem wytłumaczyć mu jaką głupotę oboje popełniają. Do niego jednak nic nie docierało. Chyba przychodząc do mnie był już zdecydowany, gdyż każdą moją radę, każde pytanie zbywał ciętą ripostą. W końcu zmuszony byłem ustąpić.
Agnieszka i Marek wzięli ślub w połowie marca. W przeddzień uroczystości rozszalała się okropna burza z piorunami. Wszyscy mówili im, że to zły znak, ale oni tylko się z tego śmiali mówiąc, że nie wierzą w przesądy. Oboje byli tacy szczęśliwi... Wydawało się, że nic nie może tego szczęścia zepsuć.
WWW Następne dwa lata pamiętam jako niekończące się wizyty u lekarzy, pełne zapachu lizolu i tym podobnych odkażających świństw. Godziny spędzone w poczekalni wśród naburmuszonych pielęgniarek i wiecznie milczących pacjentów. Agnieszka była od nich zupełnie inna. Zawsze wesoła, uśmiechnięta i pełna werwy. Wielu nie mogło uwierzyć, że jest tak poważnie chora. Nie znosiła łykania tabletek. Mówiła, że ich cierpki smak przyprawia ją o mdłości. Nigdy się nie skarżyła. Nigdy nie płakała. Musiało ją to kosztować chyba sporo wysiłku, bo nie pamiętam aby zażywała jakiekolwiek środki przeciwbólowe. Ona po prostu była niezwykła. To dziwne, ale doceniłem to dopiero po tylu latach. Wszyscy lekarze mówili, że jest z nią już bardzo źle. Właśnie wtedy zdarzył się cud.
WWWSiedziałem w fotelu, trzymając w rękach gazetę i wpatrując się w zamieszczone w niej fotografie. Nie mogłem zmusić się aby cokolwiek przeczytać. W powietrzu unosił się delikatny aromat świeżo upieczonego chleba, który dopiero co przyniosłem ze sklepu. Tuż obok moich nóg znajdował się kominek, w którym płomienie buzowały, pogrążone w szalonym tańcu. Nagle drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, uderzając o ścianę. Do mojego uporządkowanego świata wtargnęła para szaleńców. Marek niósł Agnieszkę na rękach i oboje histerycznie się śmiali. Podobne sceny zdarzały się im dość często, więc uniosłwszy powiekę i skontrolowawszy, że wszystko jest w porządku, wróciłem do badania wzrokiem gazety, która przestała być dla mnie tak interesująca, jak wcześniej. Coś wisiało w powietrzu. Wyczułem to nawet ja, ponoć nieczuły na wszelakie bodźce nadprzyrodzonego świata. W pokoju było duszno. Wstałem żeby otworzyć okno i wtedy właśnie usłyszałem radosny szczebiot Agnieszki.
- Będziemy mieli dziecko!
Myślałem, że mam omamy słuchowe. Ona jednak naprawdę to powiedziała. Nie tylko powiedziała, ale powtórzyła to i jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze... Rzucała słowa na wiatr, obwieszczając całemu światu jaka jest szczęśliwa. Marek biegał za nią obejmując wszystko, co wpadło mu w ręce. Nawet stary wazon po babci i pluszowego misia z oderwanym uchem, którego zostawił tu kiedyś nasz siostrzeniec. Po ich zachowaniu widziałem, że chyba po raz pierwszy od dnia ślubu są tak naprawdę, po prostu szczęśliwi. Cieszyłem się razem z nimi. Na horyzoncie mojej radości pojawiły się jednak czarne chmury niepokoju. Pytałem czy to bezpieczne, jak ona się czuje, czy coś jej przynieść... Zadawałem wtedy wiele bezsensownych, niepotrzebnych pytań. To był dzień szczęścia, nikt nie powinien się wtedy smucić. To właśnie odpowiedziała mi wtedy Agnieszka.
Od tamtej pory stan jej zdrowia gwałtownie się poprawił. Lekarze, którzy początkowo podchodzili sceptycznie do jej ciąży nie mogli wyjść z podziwu. Mówili, że to cud, że takie rzeczy się nie zdarzają, że to niemożliwe. Gdy wracaliśmy do domu z przychodni, czy szpitala, śmialiśmy się bardzo głośno żeby zagłuszyć głos rozsądku.
WWW W domu zrobiło się nagle tłoczno. Agnieszka i Marek zaczęli urządzać pokój dziecinny. Poznałem niezliczone ekipy fachowców. Sam też dałem się zaangażować w wybór tapety i malowanie niebieskich króliczków u nasady sufitu. Ani przedtem ani potem nasz dom nie był taki wesoły, jak podczas tych dziewięciu miesięcy.
WWW Agnieszka promieniała. Jej blada cera nabrała nagle rumieńców. Wyglądała jak okaz zdrowia. Marek zwalniał się wcześniej z pracy, byleby tylko wyjść z nią na spacer. Wtedy właśnie myślałem, że się pomyliłem, że oni byli jednak sobie przeznaczeni. Śmiałem się z wszystkich, którzy przepowiadali im pecha. To było niemożliwe aby coś teraz poszło nie tak. Jednak miałem się przekonać, że te wszystkie stare gusła i przesądy nie są wcale takie bezpodstawne.
WWW Dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem, zdrowie Agnieszki się pogorszyło. Nic nie mówiła, ale myśmy i tak to wiedzieli. Pewnego dnia upadła w łazience. Upadła i już się nie podniosła. Zawieźliśmy ją do szpitala. Lekarze kręcili głowami. Mówili o nawrocie choroby, niewielkich szansach na przeżycie... Chcieli zatrzymać ją do porodu. Roześmiała im się w twarz. Powiedziała, że nic jej nie jest i tak, jak zamierzała urodzi swojego syna w domu (od samego początku była pewna, że to będzie syn.) Nikt nie mógł jej powstrzymać. Była bardzo uparta. Ze szpitala wyszła na własnych nogach, z szerokim uśmiechem na ustach.
WWW Jak postanowiła, tak zrobiła. Synowi razem z Markiem nadali imię Piotr. Co dziwne, przez kilka dni wszystko było w porządku. Dopiero szóstego dnia rano zrobiła się biała jak kreda. Wiedzieliśmy już, że to z bólu. Agnieszka nigdy nie płakała, nie skarżyła się, nie chciała umierać. Do końca się uśmiechała. Kiedy wiedziała, że to już koniec, poprosiła mnie do siebie.
WWW Do tej pory gdy zamykam oczy, widzę ją taką jak wtedy. Bledziusieńka, trzymająca synka w ramionach, lecz ciągle uśmiechnięta. Była dla mnie wtedy eteryczna niczym kwiat paproci, który kwitnie tylko jedną noc. Kiedy usiadłem obok niej na łóżku, obdarowała mnie najpiękniejszym ze swoich uśmiechów.
- Wiem, że byłeś przeciwko naszemu małżeństwu - powiedziała. Chciałem zaprzeczyć, ale powstrzymała mnie gestem swej szczupłej dłoni. - Nic nie mów. Miałeś rację. Ty jeden zachowałeś trochę rozsądku. Dlatego właśnie do ciebie się zwracam z tą prośbą. Jeżeli z jakiegokolwiek powodu Marek nie będzie mógł się zająć Piotrem, zrób to ty. Proszę, obiecaj mi, że to zrobisz.
WWW Przyrzekłem. Nie wiem o co prosiła Marka. Był z nią do końca. Kiedy wyszedł z pokoju, kompletnie się załamał. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo ją kochał. Nie dał sobie wytłumaczyć, że ma malutkie dziecko. Dla niego wraz ze śmiercią Agnieszki życie się skończyło. Nie wiem jak to się stało, ale przez ten niedługi czas ona poznała go lepiej niż ja. Wiedziała, że z żalu zapomni nawet o dziecku, którego tak bardzo pragnął.
Pochowaliśmy ją w grobowcu rodzinnym. Po pogrzebie Marek stał jak wmurowany w ziemię. Znajomi i rodzina składali mu kondolencje, ale on chyba ich nie słyszał. Jego dusza i serce były gdzieś daleko. W innej galaktyce. W innym wymiarze wszechświata - tam gdzie przebywała Agnieszka.
WWW Dwa dni później znów jechałem do szpitala, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Tym razem chodziło o Marka. Podciął sobie żyły bo nie mógł już dłużej żyć. Kiedy znajdował się na izbie przyjęć, na korytarzu pojawił się jeden z leczących Agnieszkę lekarzy. Podszedł do mnie.
- Umarła - bardziej stwierdził niż zapytał. Dla potwierdzenia kiwnąłem głową.
Odszedł. Po drodze zatrzymywał się jeszcze kilkakrotnie by porozmawiać z innymi lekarzami. Wszyscy spoglądali na mnie ze współczuciem. Nienawidziłem ich za to. Nie musiałem widzieć ich ust, słyszeć ich słów. Wiedziałem co mówią. Umarła, umarła, umarła... Powtarzały ściany, sufit, krzesła, nie milknące telefony. Umarła - powtarzali pacjenci. Nawet ci, których nigdy w życiu nie widziałem. Umarła - to jedno słowo pozostało mi na zawsze w pamięci. Dźwięczy mi w głowie do dziś mimo, że minęło tyle lat.
WWWWszyscy mówili, że umarła. Nie mieli racji. Ona nie umarła. Pozostała mała jej cząstka. Jej malutki synek, który teraz jest już dorosły i nigdy dotąd nie widział swojego ojca. Spełniłem ostatnią obietnicę daną Agnieszce. Nie wiem co obiecał jej wtedy Marek, ale jestem pewien, że nie dotrzymał słowa. To dziwne, bo podobno tak bardzo ją kochał...
Byłem dziś na cmentarzu z Piotrem. Staliśmy dość długo przed grobem nie wiem o czym on myślał. Ja patrzyłem tylko na malutkie zdjęcie jego matki umieszczone z boku. Jej roześmiana, młoda twarz. Taka, jakiej nigdy nie zapomnę. Boleśnie wróciła do mnie wtedy ta scena w szpitalu. Agnieszka umarła, odeszła i nigdy nie wróci. Nie wiem dlaczego tak po niej rozpaczam, przecież nawet nie wiedziałem kim była. Tylko tyle, że miała na imię Agnieszka, wyszła za mojego brata Marka, miała syna Piotra i przez ostatnie trzy lata swojego życia była naprawdę szczęśliwa...
Ostatnio zmieniony śr 02 lis 2011, 21:37 przez LadyStardust, łącznie zmieniany 3 razy.
"Ja gdy czegoś pragnę, nie marzę lecz działam. I zawsze zdobywam to, czego pragnę."

2
Nie potrafię ocenić tego tekstu pod względem stylistycznym, czy gramatycznym- nie jestem zbyt obyta ze światem poprawnych znaczków. Mogę natomiast ocenić Pani tekst jak prosty, potencjalny czytelnik
Pani tekst ma w sobie coś ujmującego (w pewnych momentach zdarzyło mi się uronić łzę). Bardzo polubiłam Agnieszką i przykro mi było się z nią rozstać. Poza tym uderzyła mnie lekkość Pani tekstu- jest łatwy w odbiorze i ma w sobie siłę przekazu.
Oby tak dalej:) Gratuluję Pani tekstu.
"Najlepiej widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."-mam nadzieję, że moje serce zawsze będzie widziało tylko te piękne rzeczy- sztukę artystyczną i na zawsze uczyni ją sensem mojego istnienia:)

3
Co tu dużo gadać? Świetny tekst. Bardzo miły w odbiorze i napisany lekką ręką. Radzę pomyśleć nad publikacją 'czegoś'. To może się opłacić :P

Pozdrawiam
Jack Dylan
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

4
Przeciętna bardziej by do niej pasowało.
Słowo "przeciętna" bardziej by do niej pasowało.
Wraz z jej wtargnięciem do naszego uporządkowanego życia wkradł się chaos.
Wraz z jej pojawieniem się, do naszego uporządkowanego życia wkradł się chaos.
Nie było ani lepsze, ani gorsze, po prostu inne.
Wcześniej piszesz o chaosie. No to jak w końcu było? Chaos, czy po prostu coś się zmieniło?
Wstrząsnęło mną jednak kolejne zdanie, które padło między nami.
Które padło. Kropka.
Mówił, że wie o tym od dawna, że i ja się przyzwyczaję, że to nic, że nie będą mogli mieć dzieci, że bardzo ją kocha...
Mieszkają już razem jakiś czas i bohater nie wie, że Agnieszka ma białaczkę? Wybacz, ale czegoś takiego nie da się ukryć. Białaczka nie oznacza bezpłodności. Owszem, radioterapia/chemioterapia może ową bezpłodność wywołać, ale po wyleczeniu się, dzieci mogą się pojawić.
Próbowałem wytłumaczyć mu jaką głupotę oboje popełniają.
Jaką? Małżeństwo z miłości to głupota?
Wydawało się, że nic nie może tego szczęścia zepsuć.
Poza białaczką...
Następne dwa lata pamiętam jako niekończące się wizyty u lekarzy, pełne zapachu lizolu i tym podobnych odkażających świństw. Godziny spędzone w poczekalni wśród naburmuszonych pielęgniarek i wiecznie milczących pacjentów.
Z opisu brzmi jak wizyta u lekarza a nie leczenie na hematologii.
Musiało ją to kosztować chyba sporo wysiłku, bo nie pamiętam aby zażywała jakiekolwiek środki przeciwbólowe.
A co z resztą leczenia?
Siedziałem w fotelu, trzymając w rękach gazetę i wpatrując się w zamieszczone w niej fotografie.
Siedziałem w fotelu, przeglądając zdjęcia w gazecie.
Nie mogłem zmusić się(PRZECINEK) aby cokolwiek przeczytać.
Tuż obok moich nóg znajdował się kominek, w którym płomienie buzowały, pogrążone w szalonym tańcu.
Tuż przy mnie znajdował się kominek. Lub: Siedziałem w fotelu przy kominku...
Nagle drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, uderzając o ścianę.
Huk jest głośny. "Drzwi otworzyły się z hukiem, uderzając o ścianę".
Do mojego uporządkowanego świata wtargnęła para szaleńców.
Może: spokojnego świata? Ale też nie, bo przecież parę zdań wyżej piszesz, że nie może się skupić na czytaniu. Czyli jakiś tam mętlik w głowie miał.
Podobne sceny zdarzały się im dość często, więc (1)uniosłwszy powiekę i skontrolowawszy, że wszystko jest w porządku, wróciłem do (2)badania wzrokiem gazety, która przestała być dla mnie tak interesująca, jak wcześniej.
(1) Wycięłabym. Można powiedzieć: rzuciwszy okiem, ale sama czynność kontroli już ten rzut oka zawiera.
(2) Czytania/mojej gazety
Coś wisiało w powietrzu.
Wcześniej napisałaś, że nic nadzwyczajnego się nie działo.
Rzucała słowa na wiatr, obwieszczając całemu światu jaka jest szczęśliwa.
Rzucać słowa na wiatr = mówić, obiecywać coś w sposób nieodpowiedzialny.
Marek biegał za nią(PRZECINEK) obejmując wszystko, co wpadło mu w ręce.
Dosyć komiczna scenka :)
Po ich zachowaniu widziałem, że chyba po raz pierwszy od dnia ślubu są tak naprawdę, po prostu szczęśliwi.
Zakładałam, że cały czas są szczęśliwi - nie mówię tu o chorobie, bo to inna sprawa.
Na horyzoncie mojej radości pojawiły się jednak czarne chmury niepokoju.
A z tekstu wynika, że nie podobało mu się ani zamieszkanie z nimi Agnieszki, ani ich ślub w obliczu choroby...
Gdy wracaliśmy do domu z przychodni,(*) czy szpitala, śmialiśmy się bardzo głośno żeby zagłuszyć głos rozsądku.
(*) Bez przecinka.
Lekarze, którzy początkowo podchodzili sceptycznie do jej ciąży nie mogli wyjść z podziwu. Mówili, że to cud, że takie rzeczy się nie zdarzają, że to niemożliwe.
Ciąża w trakcie leczenia białaczki może doprowadzić do uszkodzeń płodu.
Wtedy właśnie myślałem, że się pomyliłem, że oni byli jednak sobie przeznaczeni.
Bo ciąża? Bo zwalniał się z pracy?
Jednak miałem się przekonać, że te wszystkie stare gusła i przesądy nie są wcale takie bezpodstawne.
Mówisz o tej burzy przed ślubem?
Powiedziała, że nic jej nie jest i tak, jak zamierzała urodzi swojego syna w domu
Wątpię, by jakiś lekarz zgodził się na coś takiego. Przecież ona jest chora!!!
Ze szpitala wyszła na własnych nogach, z szerokim uśmiechem na ustach.
A jak miała inaczej wyjść?
Jak postanowiła, tak zrobiła. Synowi razem z Markiem nadali imię Piotr.
Jakoś brakuje mi tu tego porodu. Od wyjścia ze szpitala nagle robisz przeskok do syna.
Co dziwne, przez kilka dni wszystko było w porządku.
Co w tym dziwnego?
Była dla mnie wtedy eteryczna niczym kwiat paproci, który kwitnie tylko jedną noc.
Kwiat paproci eteryczny? Raczej delikatny, trudny do znalezienia, przemijający.
Nie wiem jak to się stało, ale przez ten niedługi czas ona poznała go lepiej niż ja.
Minimum trzy lata. To niedługo?
Pochowaliśmy ją w grobowcu rodzinnym.
Rodzinnym grobowcu.
Po pogrzebie Marek stał jak wmurowany w ziemię. Znajomi i rodzina składali mu kondolencje, ale on chyba ich nie słyszał.
Niezbyt zręcznie ujęte. Może: Po pogrzebie, znajomi i rodzina składali mu kondolencje, ale on chyba ich nie słyszał.
Dźwięczy mi w głowie do dziś mimo, że minęło tyle lat.
Dźwięczy mi w głowie do dziś, mimo że minęło tyle lat.
Agnieszka nie umarła w szpitalu? Nie szukali dla niej pomocy?
Boleśnie wróciła do mnie wtedy ta scena w szpitalu.
Czyli umarła w szpitalu?
Staliśmy dość długo przed grobem(PRZECINEK) nie wiem o czym on myślał.
W innym wymiarze wszechświata - tam(PRZECINEK) gdzie przebywała Agnieszka.
Nie wiem dlaczego tak po niej rozpaczam, przecież nawet nie wiedziałem kim była.
Tyle czasu spędzili razem w mieszkaniu - nie wspominasz, by któreś z nich się przeprowadzało - a nadal nie wie, kim była?

Bohaterowie są bardzo niewyraźni, a ich reakcje nieprzekonywujące. Piszesz o ich emocjach, ale tych emocji nie widać. Samej historii też mam wiele do zarzucenia: leczenie białaczki, bezpłodność, ciąża, śmierć Agnieszki - to wszystko jest ledwo zarysowane. Wiele rzeczy tu umyka, wiele pozostawiasz w domyśle. Zakończenie nie wyszło. Rozumiem, że chciałaś powtórzyć tekst z początku, ale oni już się znali tyle lat, że stwierdzenie, iż nic o niej nie wiedział brzmi co najmniej dziwnie. Historii brak ostrości. Gdybyś skupiła się tylko na jednym temacie: choroba/dziecko/miłość tych dwojga/brat/Marek/Agnieszka, wyszłoby ciekawiej.

5
LadyStardust pisze:Agnieszka i Marek wzięli ślub w połowie marca. W przeddzień uroczystości rozszalała się okropna burza z piorunami.
Burza? W marcu? Nie za wcześnie? Burze występują bardziej wiosną i latem a w marcu jeszcze śnieg powinien leżeć...
Było jeszcze parę błędów w składni, ale tekst świetny. Przyznam się, że naprawdę łza pociekłą mi po policzku. Gratuluje. Trzeba dorosnąć by coś takiego napisać i zrozumieć...

6
Piszesz dość płynnie, kilka potknięć językowych wyłapała już Ebru, więc nie będę ich wyciągać na nowo. Bardziej mi doskwierały pewne nielogiczności w tekście, jak tutaj:
LadyStardust pisze:Siedziałem w fotelu, trzymając w rękach gazetę i wpatrując się w zamieszczone w niej fotografie. Nie mogłem zmusić się aby cokolwiek przeczytać. W powietrzu unosił się delikatny aromat świeżo upieczonego chleba, który dopiero co przyniosłem ze sklepu. Tuż obok moich nóg znajdował się kominek, w którym płomienie buzowały, pogrążone w szalonym tańcu. Nagle drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, uderzając o ścianę. Do mojego uporządkowanego świata wtargnęła para szaleńców. Marek niósł Agnieszkę na rękach i oboje histerycznie się śmiali. Podobne sceny zdarzały się im dość często, więc uniosłwszy powiekę i skontrolowawszy, że wszystko jest w porządku, wróciłem do badania wzrokiem gazety, która przestała być dla mnie tak interesująca, jak wcześniej.
Nie mógł się zmusić do czytania, ale gazeta była jednak interesująca... Poza tym - histeryczny śmiech wcale nie jest wesoły. Nie pasuje do tej sytuacji, która ma być chwilą prawdziwego szczęścia.
LadyStardust pisze: Pewnego dnia upadła w łazience. Upadła i już się nie podniosła. Zawieźliśmy ją do szpitala. Lekarze kręcili głowami. Mówili o nawrocie choroby, niewielkich szansach na przeżycie... Chcieli zatrzymać ją do porodu. Roześmiała im się w twarz. Powiedziała, że nic jej nie jest i tak, jak zamierzała urodzi swojego syna w domu (od samego początku była pewna, że to będzie syn.) Nikt nie mógł jej powstrzymać. Była bardzo uparta. Ze szpitala wyszła na własnych nogach, z szerokim uśmiechem na ustach.
Naprawdę uważasz, że dziewczyna, która nie jest w stanie podnieść się z podłogi, w parę godzin później wyjdzie ze szpitala z szerokim uśmiechem? To byłoby możliwe przy zasłabnięciu, powiedzmy, z powodu nagłego spadku ciśnienia krwi, ale nie przy białaczce, niestety.
LadyStardust pisze: Dwa dni później znów jechałem do szpitala, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Tym razem chodziło o Marka. Podciął sobie żyły bo nie mógł już dłużej żyć.
A właściwie czemu nie wezwał pogotowia? Szybciej zajęliby się Markiem.
LadyStardust pisze: Nie wiem dlaczego tak po niej rozpaczam, przecież nawet nie wiedziałem kim była. Tylko tyle, że miała na imię Agnieszka, wyszła za mojego brata Marka, miała syna Piotra i przez ostatnie trzy lata swojego życia była naprawdę szczęśliwa...
Rozumiem, że to taka klamra spinająca początek i koniec opowiadania. Ale jak to możliwe, żeby mieszkając przez trzy lata pod jednym dachem z bratową, narrator tak zupełnie nic o niej nie wiedział? Przecież nawet gdyby wychowała się w domu dziecka, to choćby przy okazji przygotowań do ślubu kwestia rodziny powinna się pojawić.

Nie przemówiło do mnie to opowiadanie. Bohaterowie zostali sprowadzeni do jednej właściwie cechy: Agnieszka prezentuje niewzruszony optymizm, a Marek - zatracenie się w miłości. A przecież długotrwała choroba, zwłaszcza tak poważna, to także chwile załamania, zwątpienia, wahania, jak należy postąpić - zwłaszcza w przypadku ciąży. Leczyć się? A jeśli to zaszkodzi dziecku? Przerwać leczenie? Na jak długo starczy odporności? To są bardzo poważne dylematy, a tymczasem dla Twojej bohaterki najważniejsze jest, żeby poród odbył się w domu... I nie pomoże tu stwierdzenie, że Agnieszka była niezwykła, gdyż niezwykłość nie polega na tym, że nie przeżywa się rozterek albo najzwyklejszego strachu. Cierpki smak pastylek, których bohaterka nie chce łykać? To byłaby bajka, gdyż leczenie białaczki to tygodnie leżenia w szpitalu na oddziale hematologii, chemioterapia i wszystkie jej następstwa. Białaczka daje okresy remisji, ale dobre wyniki badań kontrolnych nie są żadną gwarancją, że ten stan utrzyma się długo, więc chorzy żyją w ciągłej niepewności. Oczywiście, nie ma potrzeby epatowania czytelników rozmaitymi drastycznymi szczegółami choroby czy terapii, ale takich uwarunkowań nie można lekceważyć, gdyż odbiera to całej sytuacji jej psychologiczną wiarygodność.
W sumie - temat niewątpliwie wart uwagi, szkoda jednak, że nie wykorzystałaś możliwości, jakie dawał, prezentując postaci jednowymiarowe.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zechcieli te moje wypociny przeczytać i w oczekiwaniu na ostatni głos weryfikujący, pozwolę sobie coś wyjaśnić. Zamieszczenie tego tekstu tutaj było małą prowokacją. Napisałam go, gdy miałam lat 16, czyli 13 lat temu, później zajął 3 miejsce w ogólnopolskim konkursie na twórczość dla dzieci i młodzieży. Z niedoskonałości miniatury doskonale zdaję sobie sprawę, zwłaszcza z jej infantylności, ale wtedy nie zależało mi na realizmie historii. Było to takie jakby ćwiczenie wrsztatowe, mające na celu wzbudzenie emocji i jak widać przynajmniej częściowo mi się to udało. Teraz piszę nieco inaczej, ale muszę przemyśleć dokładnie pewne kwestie, zanim zamieszczę tu coś więcej. Proszę byście się na mnie nie gniewali, że postanowiłam "wybadać grunt", nim pozostawię tu coś, co jest bliższe mojemu sercu niż powyższa miniaturka. Jako zawodowy literaturoznawca (takie mam wykształcenie) potrafię zachować dystans do siebie, jednak strasznie trudno mi ocenić własną twórczość. Jeszcze raz wszystkim dziękuję. Mam nadzieję, że nie piszę poza tematem i nikt nie poczuje się urażony.
"Ja gdy czegoś pragnę, nie marzę lecz działam. I zawsze zdobywam to, czego pragnę."

8
Teraz rozumiem, skąd w Twoim tekście tyle emocji, kosztem realizmu czy nawet wiarygodności postaci. Rzeczywiście, kiedy ma się szesnaście lat, zgodność opisywanej historii z realiami życia na ogól nie jest tym, co najbardziej zaprząta uwagę autora. Ale, jak widzisz, taka nasycona uczuciami proza ciągle ma swoich zwolenników. :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”