Nie chcę nic o tym tekście pisać, żeby w żaden sposób nie wpłynąć na odczucie, nie rodzić żadnych oczekiwań i tak dalej. Będę niezwykle wdzięczny za ostrą krytykę, szczegółowe wyjaśnienie dlaczego coś jest źle itp. Miłej lektury.
Stawaj i walcz
WWWMorze ognia. Jestem jednym z niewielu, którzy kiedykolwiek przechadzali się jego brzegiem. Jest takie straszne. Zawiera w sobie wszystko to, czego boją się ludzie: ból, zniszczenie, nieopanowany bezmiar, nieprzewidywalność. Nieuchronną śmierć.
WWWZatrzymuję się tuż przy krawędzi skały nachylającej się nad jego złotą taflą. Przeraża nawet mnie. Mimo to nie potrafię oderwać wzroku. Nic dziwnego, przecież nieraz miałem do czynienia z koszmarami. I żaden z nich nie dorównywał pięknem temu, na który teraz patrzę.
WWWWreszcie odwracam się, spoglądam na wąską ścieżkę, która wije się wzdłuż brzegu jeszcze kawałek, by wreszcie dotrzeć do bram zamczyska.
WWWCzego ja tu szukam?
WWWPodnoszę z ziemi kamyk i ciskam go za siebie. Z sykiem zanurza się w ognistej nieskończoności.
WWWPo raz kolejny na to pytanie przychodzi tylko jedna odpowiedź. Odpowiedź w postaci wspomnienia, na które wciąż się wzdrygam. Wspomnienia ich krzyków…
WWWNoc była wtedy ciemna, ale czy to mogło zapowiadać… nie mogło. Pamiętam ten dźwięk, gdy wicher łomotał ciężkimi okiennicami, kiedy wolno skradałem się wzdłuż ulicy. Ręce w kieszeniach płaszcza miałem zaciśnięte na Coltach. Nie zapowiadało się przyjemnie, więc dlaczego ja miałem być miły?
WWWZło… było wyczuwalne bardzo wyraźnie. Ale nie na tyle, by mogło oznaczać coś tak niezwykłego.
Przemieszczałem się ostrożnie w kierunku epicentrum tego zjawiska. Im byłem bliżej, tym bardziej widoczne stawały się efekty wyzwolenia ogromnej, strasznej energii – chmury przesuwały się nade mną tak nienaturalnie szybko. Samochody ustawione wzdłuż chodnika spoglądały na mnie złowrogo martwymi oczami reflektorów. U człowieka to mogłaby być paranoja.
U nas to był instynkt.
WWWCokolwiek się tam materializowało, wyzwalało przy przejściu na Ziemię potwornie chaotyczną moc. Przez cały czas sądziłem jednak, że anomalia mieści się w granicach normy. Na skraju, ale w granicach. Dopiero, kiedy usłyszałem krzyki, przeszło mi przez myśl, że to może być coś więcej niż kolejny demon przysłany by przypomnieć ludziom o piekle. Wtedy jeszcze raz spojrzałem w niebo. Początkowo zdziwiło mnie to, że chmury, zamiast wirować wokół epicentrum, mknęły po prostu przed siebie. A potem do mnie dotarło.
WWWOne poruszały się wokół epicentrum, ale po ogromnym łuku. Były bardzo daleko od źródła tego zjawiska. Jaka materializacja mogła wpływać na tak ogromną przestrzeń?
WWWPojedyncze wrzaski nagle przerodziły się w histerię, mieszając się z wyciem syren i alarmów samochodowych. Zacząłem biec. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i jednym klawiszem wybrałem numer.
WWW- Coś się dzieje w centrum! – wrzasnąłem do słuchawki, gdy tylko umilkł sygnał oczekiwania. – To coś wielkiego! Przyślijcie tu…
WWW- Daj sobie spokój, Nadir.
Na moment oniemiałem.
WWW- Co, do cholery? Nie robię sobie jaj…
WWW- Nadir, mówię poważnie. Odpuść. To koniec. Przykro mi. Dobrze się spisałeś i zostanie ci to wynagrodzone. Będziemy cię oczekiwać.
WWWRozłączył się.
WWWBiegłem jeszcze przez chwilę, trzymając słuchawkę przy uchu, kompletnie zbity z tropu. Wreszcie schowałem komórkę. Cholerne anioły. Nigdy nie wiesz, czy wieści, które ci przekazują, są dobre, czy tragiczne.
WWWTe były tragiczne.
WWWTo rosło tak szybko. Niemożliwe, bym w takim tempie się do tego zbliżał. Coraz mniej odległe stawały się też odgłosy rzezi. Mijałem już tłumy ludzi z płaczem uciekających ze swoich domów. Całe rodziny przerażone rozgrywającą się w mieście sceną. Jaką sceną? Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że taką.
WWWPierwsi, na których się natknąłem, nie byli aż tak straszni. Owszem, szaremu obywatelowi skrzydlaty, czerwonoskóry golas dziurawiący widłami jakiegoś chłopca mógł mocno zapaść w pamięć. Ale dla mnie to ciągle była norma.
WWWNie zastanawiając się wiele, odpaliłem mu z Colta w ryj. Skrzeknął, gdy jego głowa odskoczyła w tył i bezwładnie upadł na ziemię. Z przeżartego próchnicą, czy może nawet rdzą, uśmieszku została okrągła dziura. Podziurawiony chłopiec wciąż wił się kałuży krwi. Zostawiłem go tam. Nie było czasu, żeby mu pomóc.
WWWZresztą szkoda na niego amunicji.
WWWW ogóle postanowiłem trochę przyoszczędzić, darowałem więc sobie faszerowanie ich diablich mózgów ołowiem. Bo żeby zabić je wszystkie potrzebowałbym chyba… nie, ich nie dało się wytępić. To można było zakończyć jedynie w centrum. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale byłem pewien, że na pewno tam.
WWWA demony grasowały wszędzie i nie żałowały sobie ludzkiej krwi. Ich szaleńczy chichot sprawiał, że miałem ochotę złapać takiego za szyję i tłuc łbem o krawężnik, aż mózg wypłynie. Choroba psychiczna? Nie. To znów instynkt. Instynkt mówił mi, że należało tak zrobić. Udało mi się go jednak uciszyć.
WWWIm dalej w las, tym więcej drzew. Im dłużej szedłem, tym bardziej musiałem uważać, by nie pośliznąć się na mokrym od krwi chodniku albo nie potknąć o rozszarpane kawałki ludzkich ciał. To już było poza granicą normy. A bestie, które tutaj gnębiły ludzi… kul nie starczyłoby mi nawet na jednego z tych jaszczurów, które zabawiały się rzucaniem samochodami w stojące jeszcze domy. Co chwilę coś wybuchało, przytłumiając mój słuch. Dziwnie się tak szło, patrząc na rzeź i zamiast panicznych wrzasków słysząc tylko dzwonienie w uszach.
WWWJeden z nich mnie poznał. Pewnie bardziej po zachowaniu niż po wyglądzie – byłem jedynym, który szedł w stronę środka tego szaleństwa. I wiecie co? Nie zrobił nic. Nie rzucił samochodem, nie skoczył z zębami. Powiedział coś do kumpla w tym ich ohydnym, syczącym języku, a potem obydwaj zaczęli się śmiać. Teraz, gdy wiem, co się tam działo, mogę domyślać się, co ich tak rozbawiło. Mogę zrozumieć ich bezczelną pewność siebie. I pogardę dla mojej głupoty.
WWWAle wtedy nie wiedziałem. I chociaż palec strasznie swędział, by nacisnąć spust, powstrzymywałem się. Dlaczego? Bo wierzyłem, że możemy jeszcze wygrać, jeśli nie będę marnował naboi na płotki. Wtedy jeszcze wierzyłem. Szedłem dalej.
WWWNie zabijali ludzi. Oni ich masakrowali. Miażdżyli, dziurawili, rozszarpywali, palili. Im dłuższa śmierć, tym lepiej. Nigdy nie widziałem takiej brutalności.
WWWNagle padłem na ziemię, coś przeleciało mi tuż nad głową. Sporej wielkości przedmiot z brzdękiem uderzył w uliczną latarnię, po czym rąbnął w bruk. To był rower. Prosty składak.
WWWPodniosłem się i rozejrzałem wokół, gotów do następnego uniku. Na chodniku stał rogacz, krzyżując ręce na piersi i patrząc bezczelnie to na mnie, to na powyginany bicykl.
WWWSpieszyłem się. Dlatego wpakowałem w niego tylko jeden magazynek, chociaż miałem ochotę dziurawić sukinsyna dalej. Gdy już nie żył, podszedłem do składaka i sprawdziłem jego stan. Poza skrzywioną kierownicą wydawał się sprawny. Przynajmniej nie rozsypał się, gdy na niego wsiadłem.
WWWPedałowałem szybko, manewrując pomiędzy martwymi ciałami, kawałkami gruzu i innymi owocami tego szaleństwa. Teraz demony naprawdę zwijały się ze śmiechu. Po zabiciu kolejnych dwóch zacząłem wątpić w to, bym zdołał dowieźć do celu chociaż parę naboi. Czasem po prostu ciężko się opanować.
WWWNie zajechałem daleko, bo całą ulicę blokował przewrócony autobus. Szkolny. Wciąż płonął. Dzieci skwierczały na asfalcie, a potwory zabierały się właśnie do wylewania na nie trzeciego kanistra benzyny.
WWWCo miałem robić? Nie było czasu na szukanie innej drogi, a ogień z przodu pojazdu już ledwie się palił. Wdrapałem się na tę kupę złomu, zdrowo parząc sobie ręce o gorący metal. Ale przeszedłem. Byłem już blisko.
WWWPo pewnym czasie wiatr znacznie osłabł, budząc we mnie nadzieję. Niestety, fałszywą. Zdziwiłem się, widząc spadające z nieba krople. Deszcz? Nad przejściem demonów? Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Nie wiedziałem, co o tym myśleć.
WWWDopóki nie kapnęło mi na rękę. Ból był potworny, gdy gorąca ciecz zaczęła parować na mojej skórze. Klnąc pod nosem rzuciłem okiem na dłoń. I pozwoliłem sobie na jeszcze jeden łańcuch bluzgów.
WWWKrew. Z nieba kapała wrząca krew. A może nie była wrząca? Może w jakiś sposób przeklęta, przez co wywoływała taki ból?
WWWSyknąłem, gdy kolejna kropla oparzyła mi kark. Zacząłem szukać schronienia.
WWWNiewiele myśląc, skierowałem się do jednego z domów. Był w niezwykle dobrym stanie, przynajmniej w porównaniu z resztą okolicy.
WWWWszedłem przez wyłamane drzwi i od razu natknąłem się na ciała. Mężczyzna z odgryzioną głową i pies, też porządnie pokiereszowany. Wzdrygnąłem się. Na zakrwawionej wycieraczce, tuż poza zasięgiem ręki bezgłowego trupa, leżała dubeltówka. Pożyczyłem ją sobie. Colty spisywały się nieźle, ale naboi ubywało.
WWWZanim zdecydowałem co robić dalej, spod podłogi usłyszałem kobiece wrzaski. Mocniej chwyciłem broń. Ktoś wciąż żył.
WWWObiegłem cały parter, szukając jakichś schodów. Klapę na dół znalazłem w pomieszczeniu, które pewnie wcześniej było salonem. Gdy schodziłem po drabinie, usłyszałem jak ulewa nagle zaszumiała na chodniku. Deszcz. Taki uspokajający dźwięk. Krople posoki rozbryzgujące się na ruinach jednego z największych miast świata.
WWWNa dole panowały ciemności. Mogłem się tego spodziewać – wątpliwe było, by prąd wciąż tutaj docierał. Przestraszyłem się, cholernie się przestraszyłem, gdy wokół mnie rozległy się te paskudne chichoty. Zwykłe, małe chochliki. Takie zjadam przecież na śniadanie.
WWWO ile je widzę.
WWWSpanikowałem. Kolejne wystrzały z dubeltówki rozbłyskiwały raz po raz, pozwalając mi przez ułamki sekund ujrzeć ich czerwone twarze.
WWWTwarze, które przy każdym strzale okazywały się być bliżej. Chichoty przeszły w ryki rannych i złowieszcze warczenie tych, które wciąż próbowały mnie obleźć. I to cyknięcie przeładowywania broni, ten dźwięk łusek dzwoniących o kamienną posadzkę. Jak w Resident Evil.
WWWNie wiem, czy kobieta wtedy krzyczała, nie wiem gdzie wtedy była. Ja po prostu strzelałem, raz z jednej strony, raz z drugiej. Gdy wyszły naboje, zamachnąłem się strzelbą i nawet w coś trafiłem. Wyjąłem Colty. Wiem, jestem profesjonalistą, nie powinienem tracić głowy w obliczu śmierci. Ale gdy ona jest już o krok… Oj, co tu dużo gadać, po prostu wystrzelałem dwa magazynki na oślep, częstując ołowiem wszystko wokół.
WWWI ucichło. Wszystko ucichło. Włącznie z krzykami kobiety. Nie szukałem jej. Wzdrygnąłem się na samą myśl o zagłębianiu się w tę ciemność. Wróciłem na drabinę.
WWWWspinałem się szybko, chcąc natychmiast znaleźć się w świetle. Nie boję się ciemności. Ale poza naszym światem istnieją rzeczy, przy których nawet twardziele robią w gacie. Tego dnia ktoś wypuścił te rzeczy na nasze ulice. Wchodząc, słyszałem na górze odgłosy, jakby tłuczonego szkła, ale strasznie głośne, nieustanne.
WWWGdy stanąłem wreszcie na parterze, od razu przeładowałem Colty. Nie, nie trzęsły mi się ręce. Są momenty, w których adrenalina uderza w nas z taką mocą, że robi nam wodę z mózgu. Ale im więcej ich przeżyjesz, tym szybciej możesz po nich wrócić do siebie.
WWWPrzez okno zobaczyłem jak krew płynęła ulicami. Do tej przeklętej ulewy doszedł grad, największy jaki w życiu widziałem. Tłukł wszystko na swojej drodze. Czułem, jak ziemia i ściany drżały pod tymi uderzeniami. Zacząłem poważnie rozważać powrót do piwnicy.
WWWWtedy w drzwiach stanął anioł. W pierwszej chwili tak mnie zaskoczył, że prawie go odstrzeliłem.
WWW- Niech cię szlag, niebieski! – krzyknąłem, opuszczając broń.
WWWTen zmierzył mnie wzrokiem, nie mniej zdziwiony.
WWW- Czy ty jesteś Julią, co wzywała pomocy pańskiej? – spytał niepewnie.
WWWPoważnie wkurzony zważyłem gnaty w dłoniach. Dlaczego musiałem zawsze trafić na jakiegoś idiotę?
WWW- Tak, jestem Julia, mam dwanaście lat i jestem dziewicą, zabierz mnie do Nieba! – odparłem. Nigdy nie miałem do nich cierpliwości. – Kurwa mać… Co tu się dzieje?!
WWWBlondyn skrzywił się. Ale oni mnie drażnili. Na dworze demony szczają na ludzi kwasem, a jemu przeszkadza moje „kurwa mać”. W takich chwilach przerażał mnie fakt, że w moich żyłach płynęło pięćdziesiąt procent ich krwi.
WWW- Ach – westchnął. – Nadir. Mówili mi, że jeszcze się trzymasz.
WWW- Znamy się?
WWW- Ostrzegali mnie, że na terenie kręci się pański żołnierz.
WWWZłapałem się za głowę. Wydobyć z nich informację to jak rozmowa głuchych po ciemku. Skupiłem się na konkretach.
WWW- Co się dzieje? Jak to powstrzymać? Czego nie chcecie dać mi wsparcia?
WWWAnioł wbił nieobecny wzrok w podłogę, gdzieś pod moimi stopami.
WWW- A Julia…
WWW- Niech cię szlag, Julia nie żyje, chyba złapała moją kulkę! I tak umierała… Co to za stwór? Szatan? Belzebub?
WWW- To Pan.
WWW- Jaki pan? O czym ty mówisz…
WWWWtedy zrozumiałem. Wszystko zrozumiałem. Tylko powód jakoś do mnie nie docierał.
WWW- Niemożliwe – stwierdziłem.
WWW- Taka była Jego wola.
WWW- Ale czemu? I gdzie ten smok, co miał zmieść gwiazdy…
WWW- W Jeruzalem. Demony i anioły pracują wspólnie, przygotowując ubitą ziemię na bitwę o Har Megido…
WWWW Jeruzalem. Ja wiem, to głupie. Ale przecież w szoku można głupio myśleć. Pewnie dlatego moją pierwszą myślą było to, że nawet nie zobaczę tego cholernego smoka. A tak bardzo byłem ciekaw, jak Bóg upchał te dziesięć rogów na siedmiu głowach, czy tam odwrotnie. Naprawdę byłem ciekaw.
WWWWyjąłem telefon. Brak zasięgu. Mogłem się domyślić.
WWW- Muszę rozmawiać z jakimś archaniołem.
WWW- Nie możesz…
WWW- Natychmiast – powiedziałem stanowczo, łypiąc na niego lufami Coltów.
WWWAż podskoczyłem, gdy ktoś z hukiem zmaterializował się w kącie pokoju.
WWW- Musisz zawsze robić problemy?! – warknął na mnie Gabriel. Wyglądał na wściekłego, bardziej niż kiedykolwiek.
WWWWyśmiałem go.
WWW- Ja robię problemy?! A ten burdel na dworze to co?
WWW- To Apokalipsa, kretynie!
WWW- Tyle już wiem!
WWW- To bądź tak dobry i pozwól nam robić to, co nam kazano!
WWWSplunąłem mu pod nogi.
WWW- Dlaczego, Gabrielu? Chroniłem ich przez całe moje życie. Przez całe moje pieprzone życie biegałem z tymi gnatami za demonami jak jakiś kowboj, by ratować ludzi przed śmiercią. Po jaką cholerę?! Żeby teraz ginęli w męczarniach, których nie wymyśliłby najgorszy demon? Co to w ogóle jest ten deszcz? Po co to wszystko?! Dlaczego wszystkich was gówno obchodzi co myślę?!
WWW- Bo ty nie jesteś od myślenia Nadirze. Jesteś od strzelania. Dobrze wiesz, że jeszcze dzisiaj będziesz dla nas strzelał pod Har Megido. Staniemy do walki…
WWW- Stanę do walki?! Do walki o co, Gabrielu?! O co my walczymy?!
WWW- Nie o co, ale z kim.
WWW- Kto tak mówi? Kto prowadzi takie wojny? „Nie o co, ale z kim”? Walczymy o nic, żeby tylko zmiażdżyć…
WWW- Jak ci to nie pasuje, możesz stanąć z drugiej strony.
WWW- I może stanę!
WWWZaśmiał się. A ja wtedy podjąłem decyzję. Fakt, trochę pod wpływem emocji. Ale mam swój honor. Mam swoje wartości. I niestety wtedy zdałem sobie sprawę, że Bóg zajmuje tam miejsce dość… nisko.
WWW- Więc stawaj – odparł, uśmiechając się dziwnie. – Stawaj i walcz w walce, której nie możesz wygrać, w walce o wieczne piekło. Stawaj i walcz ramię w ramię z tymi, których tak zażarcie mordowałeś.
WWWNie patrzyłem archaniołowi w oczy. Patrzyłem na Colta. Przyglądałem mu się uważnie, przewracając w dłoniach.
WWW- Tak zrobię – rzekłem cicho. - Tak zrobię. Ja nigdy nie walczyłem z szatanem, Gabrielu. Ja nigdy nie walczyłem z kimś. W przeciwieństwie do was, ja walczyłem o coś. O ludzi. I będę tę wojnę kontynuował. Nawet, jeśli mam za to przez wieki piec dupę w morzu ognia. Ja nie zmieniam stron, Gabrielu, bo nigdy strony nie miałem. Ja miałem tylko cel. To nie ja. To wy zmieniacie cele.
WWWChciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył. Zamarł, gdy Colt wystrzelił. A ja, jak umierający za wiarę męczennik, osunąłem się na podłogę z kulą w czaszce. Colta z dłoni nie wypuściłem.
WWWCzego ja tu szukam? Szukam sprzymierzeńców w mojej wojnie. Szukam szeregów, w których stanę na Har Megido bez poczucia winy. Bez poczucia wstydu.
WWWBiorę głęboki oddech i stukam ogromną, czarną kołatką. Stukam kołatką do bram piekielnego zamczyska Satanela.
MJK
[ Dodano: Wto 29 Lis, 2011 ]
Minęło już sporo ponad regulaminowy miesiąc, byłbym wdzięczny za ocenę, że się tak kulturalnie dopomnę

[ Dodano: Sro 30 Lis, 2011 ]
Minęło już sporo ponad regulaminowy miesiąc, byłbym wdzięczny za ocenę, że się tak kulturalnie dopomnę
