To musi być to, co nazywają śmiercią [opowiadanie] [SF]

1
Tekst napisany jakiś czas temu, od tego czasu nie mam nic nowego ;( To są moje pierwsze próby opowiadania historii. Wiem, że wiele rzeczy zrobiłem w tym tekście źle, ale nie bardzo zdaję sobie sprawę co dokładnie. Chciałbym otrzymać garść porad i wskazówek co jest nie tak, a jak powinno być to lepiej ujęte. Czy widać, że staram się pisać ciekawie?

To musi być to, co nazywają śmiercią

Zachodzące słońce naznaczyło czerwienią niebo. Ktoś szybko biegł przez las. Obejrzał się za siebie chcąc coś wypatrzeć. Z mroku wyłoniło się trzech mężczyzn. Blask księżyca oświetlił ich twarze. Podnieśli pistolety i strzelili do uciekającego. Nie zwalniając tempa pochylił się i kule trafiły w drzewo. Rozprysła kora. Napastnicy oddali jeszcze kilka strzałów, ale chybionych. Mężczyźni ruszyli w pogoń za uciekającym. Przeskoczył mały rwący strumyk. Jego szum pojawił się tak nagle jak nagle się rozpłynął. Zbliżał się do widocznej za drzewami asfaltowej drogi. Przystanął na chwilę. Ciężko dysząc spojrzał za siebie, potem na księżyc. Jedna z gwiazd świeciła nadzwyczaj mocno. Wbiegł na drogę. Nadjeżdżał samochód. Zaczął machać rękoma. Jaskrawe światło reflektorów oślepiło jego oczy. Pojazd zatrzymał się hamując. Ciemnowłosy mężczyzna zapukał w szybę drzwi kierowcy, który opuścił szybę.
- Może mnie pan ze sobą zabrać? – z trudnością powiedział dysząc ze zmęczenia.
- Dokąd? – zapytał wąsaty kierowca, mężczyzna w średnim wieku.
- Gdziekolwiek. – odpowiedział.
- Tam jest! – krzyknął jeden z napastników. Oddał strzał. Kula trafiła w szybę drzwi samochodu, i na niej pojawiła się pajęczyna.
- Cholera jasna! – przestraszył się kierowca i bez chwili zastanowienia wdepnął pedał gazu. Pojazd ruszył z piskiem opon pozostawiając uciekiniera. Mężczyzna wbiegł do lasu za drogą. Napastnicy byli coraz bliżej. Strzelili kilka razy. Chybili. Mężczyzna potknął się i zaczął staczać się z górki. Świat wirował w jego oczach niczym pranie w pralce. Mężczyzna zatrzymał się. Jakieś światło mignęło pomiędzy koronami drzew. Z trudem się podniósł. Był brudny od mokrych liści i ziemi. Ujrzał gładką taflę jeziora. Podbiegł do brzegu i wszedł do wody. Była zimna. Chodzenie w niej sprawiało mu trudność. Ukrył się za gęstwiną trzcin porastających brzeg. Tamci, uzbrojeni w broń mężczyźni schodzili z górki. Uciekinier nasłuchiwał co mówią.
- Był tu. Nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu – powiedział jeden z tamtych.
- Nie ukryjesz się przed nami, Jack. Znajdziemy cię choćby na dnie tego cholernego jeziora – powiedział podniesionym tonem drugi. Spojrzał w kierunku trzcin, wśród których ukrywał się mężczyzna. Ten odsunął się bardziej, aby go nie dostrzeżono. - Rozdzielimy się. Dan, pójdziesz na lewo, ty Micheal na prawo. Ja sprawdzę tę gęstwinę trzcin.
Ostatnie słowo zabrzmiało jak wyrok. Uciekinier nabrał powietrza i zanurzył głowę. Mężczyźni rozdzielili się. Jeden z nich wszedł do wody. Zbliżył się do trzcin. Uciekinier nabrał powietrza, zanurkował i oddalił się. Tamten mężczyzna podszedł do miejsca, w którym wcześniej ukrywał się Jack. Obserwował powierzchnię wody. Martwa cisza. Nagle z wody podnosi się Jack i rzuca się na uzbrojonego mężczyznę. Zaskoczony, próbuje wycelować pistoletem w ciało, ale zostaje powstrzymany. Mocują się w wodzie, szarpią. Broń wpada do wody. Jack uderzył pięścią w głowę blond mężczyznę po trzydziestce. Blondyn ubrany w garnitur traci równowagę i wpada do wody. Jack zanurza głowę w wodzie i szuka pistoletu na dnie. Nie może go znaleźć. Blondyn kopie Jacka. Wyjmuje drugi pistolet i strzela. Pneumatyczne uderzenie w klatkę piersiową i przeszywający ból. Jack stoi jak osłupiały. Chwila ta wydaje się jakby trwała wieczność. Blondyn oddaje jeszcze jeden strzał. Drugie uderzenie jakby łopatą w klatkę piersiową i trysnęła krew. Jack przewraca się i wpada do wody. Ból osiąga swą granicę i widzi mroczki. Został wciągnięty do ciemności. Ból całkowicie ustąpił. Usłyszał metaliczne dzwonienie i poczuł jak wychodzi z ciała, oraz jak przemieszcza się w czymś, co przypomina tunel. Czuł się dobrze. Ogarnął go spokój i miłe ciepło. Zobaczył światło emanujące miłością i przyjemnym ciepłem. Nie raziło oczu tak, jak gdy patrzy w słońce. Jakaś siła przyciągała go do światła jak magnes meta. Na końcu tunelu były jakieś półprzezroczyste pływające w przestrzeni ludzkie istoty. Pojawiła się świetlista istota promieniująca miłością i akceptacją. Jack był teraz w miejscu wypełnionym jaskrawym światłem nierażącym oczy. Czuł obecność jakiejś potężnej kochającej istoty. Miłość ta była niepodobna do żadnego uczucia miłości na Ziemi.
- Czego nauczyłeś się w życiu? – zapytała istota.
- Czy umarłem?
- Jesteś na granicy życia.
- Tu jest tak spokojnie, tak pięknie... Chciałbym tu zostać.
- Czego nauczyłeś się w życiu? – istota ponownie zadała pytanie.
- Nie wiem. Potrzebowałem bezpieczeństwa. Życie jest niebezpieczne.
- Czy jesteś gotów umrzeć?
- Chciałbym tu zostać. Tu jest tak dobrze – odparł.
- Twój czas jeszcze nie nadszedł. Wracaj. Musisz oddychać. Oddychaj – powiedziała świetlna istota i Jack poczuł jak oddala się od niej, jak wraca do ciała.
Ból w klatce piersiowej powrócił. Jack powstał z wody i złapał głęboki oddech. Wyszedł z wody na brzeg. Poczuł ostry ból i opadł na kolana. Przewrócił się na bok. Z mroku wyłoniła się świetlista istota, która szła w jego kierunku. Mrugnął oczami i istota była znacznie bliżej, jakby zrobiła skok do przodu. Mrugnął oczami znów i istota była tuż przy nim. To istota cała ze jaskrawego światła takiego, jakie się widzi patrząc na słońce. Emanacja miłości i przyjaźni tej istoty sprawiła, że nie bał się wcale. Dotknęła dłońmi obu ran i poczuł jak uczucie ciepła i radości wypełnia całe jego ciało. Czuł teraz jak ból ustępuje uczuciu miłości i ciepła. W końcu całkiem zniknął. Postać dotknęła teraz jego głowy i przestał o czymkolwiek myśleć. Stracił przytomność.
Obudził go śpiew ptaków. Patrzył na bezchmurne błękitne niebo. Przestraszył się na samą myśl, że być może umarł. „Umarłem?” Pomyślał. Dotknął rękoma gruntu i kamyka. Chwycił go i ścisnął w dłoni, jakby chciał sprawdzić czy jeszcze może to zrobić. Wtedy przypomniał sobie rany po kulach i spojrzał na ubranie. Było splamione krwią. Dotknął dłonią klatki piersiowej. Nie czuł bólu, nie czuł rany. Zdjął koszulę i przyjrzał się dokładniej. Nie było żadnego śladu. Ani draśnięcia, ani blizny! Zdziwił się tym bardzo i ucieszył. Założył z powrotem koszulę. Wstał z ziemi, pomyślał przez chwilę: „Jak to możliwe? Czyżbym śnił? Czy ta istota mnie uleczyła?” Zastanawiał się, co robić i chociaż nie groziło mu już żadne niebezpieczeństwo odczuł niepokój związany z ostatnimi przeżyciami.
Przypomniał sobie jak był świadkiem morderstwa. To jak trzech ubranych na czarno mężczyzn pozbawiło życia kogoś innego. Potem chcieli go zabić. Strzelali do niego. Próbował przed nimi uciec. Nie wiadomo skąd znali jego imię. Ścigali go przez całe miasto samochodem aż jego samochód uderzył w drzewo, bo oni przestrzelili mu opony. Uciekał przez las, ratował swoje życie. Uciekał przed śmiercią i był niej tak blisko. Czy umarł? Zadał sobie pytanie. Nie potrafił na nie odpowiedzieć, ale wiedział, czuł, że jedną nogą był na tamtym świecie.
Wspominał wszystko, czego doświadczył od momentu opuszczenia ciała aż do utraty przytomności nad brzegiem jeziora. Mimo tych strasznych chwil grozy, jakie mu zgotowali napastnicy czuł się dobrze. Dobrze i dziwnie. Miał irracjonalne poczucie odrębności od tego świata. Umysł zaprzątały mu setki pytań i dziwne myśli. Równocześnie był pełen miłości do wszystkich stworzeń. Inaczej patrzył na świat. Inaczej go postrzegał i czuł się odpowiedzialny za niego, a zarazem kimś odrębnym. „Jeśli to był anioł, jeśli to była śmierć… Byłem tak bliski tamtego świata. Dlaczego nie mogłem tam zostać? Dlaczego?” Zadawał sobie pytania, które pozostawały bez odpowiedzi.
Już chciał wyruszyć w drogę powrotną do domu, kiedy zdał sobie sprawę, że była absolutna cisza, co było nienaturalne. Żadnego śpiewu ptaków ani szumu listowia.
„Dlaczego jest tak cicho” Przestraszył się. Coś przyciągało go do lasu jak magnes. Chciał się dowiedzieć co kryje się za drzewami. Im dalej zaszedł tym przyciąganie bardziej narastało. Nie mógł się mu oprzeć. Ujrzał wielki obiekt. Był szary i lśnił w słońcu. Unosił się jakieś pół metra nad ziemią. I wtedy Jackowi przemknęła myśl, że to może być coś z poza naszego świata. Nie wydawał żadnych odgłosów.
„Nie bój się. Nie zrobimy ci krzywdy.” Taka myśl przeszła w umyśle Jacka i jakaś tajemnicza niewidzialna siła zaczęła go przyciągać do obiektu. Stopy oderwały się od gruntu i uniósł się ponad ziemię. Powoli zbliżał się do obiektu i był coraz bardziej przestraszony; próbował się wyrwać, wierzgając nogami, ale na nic się to zdało. Nie mógł tego powstrzymać. Nagle siła i prędkość przyciągania wzrosła i działo to się tak szybko, że Jack myślał, iż zderzy się z obiektem.
Błysnęło i znalazł się w jakimś pomieszczeniu. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy to: „Jezu, ja jestem wewnątrz tego czegoś!”. Stał na nogach już nic nie krępowało jego ruchów. Wtedy w jednej ze ścian pojawił się otwór i do pomieszczenia weszło dwóch ludzi. Był to mężczyzna i kobieta. Oboje mieli długie blond włosy i ubrani byli w niebieski jednoczęściowy kombinezon ściśle przylegający do ciała. Wzrostem byli wyżsi o głowę.
- Witaj Jack – odezwała się kobieta.
- Nie bój się nic nie grozi – powiedział mężczyzna. – Jesteśmy przyjaciółmi.
- Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie? – załamujący się głos zdradzał silny niepokój.
- Chcemy z tobą pomówić. Chodź z nami – odpowiedziała kobieta i wyszła z pomieszczenia.
- Jack, proszę cię, chodź z nami – prosił mężczyzna. Blondyn wyszedł z pomieszczenia dopiero za Jackiem podążającym korytarzem za kobietą. Przeszli korytarz i weszli do dużego pomieszczenia, w którym mieściło się jeszcze dwoje tak samo ubranych mężczyzn. Sprawiali wrażenie bardzo pochłoniętych własną pracą. Coś robili przy aparaturze stojącej przy ścianach. Na dużych tablicach znajdowały się ekrany, dźwignie i migoczące kolorowe światełka. Przy czymś co przypominało pulpit sterowniczy były dwa fotele. Kobieta przystanęła.
- Proszę usiądź.
Jack usiadł na fotelu. Był bardzo wygodny. Wydawało mu się, że dopasowuje się do kształtu ciała. Oparł plecy.
- Co teraz będzie ze mną? O czym chcecie ze mną pomówić? – dopytywał się.
- Chcemy porozmawiać o twoim nocnym przeżyciu – odezwała się kobieta.
- Prawie umarłeś – powiedział mężczyzna.
- Proszę powiedzcie mi coś o tym. Gdzie ja wtedy byłem?
- Byłeś u progu przejścia na poziom kontemplacyjny wyboru kolejnego wcielenia dla istot od pierwszego do czwartego poziomu – tłumaczył blondyn.
- Tamci mężczyźni, którzy chcieli mnie zabić… kim oni byli? Czy coś na ten temat wiecie? – w umyśle Jacka rodziły się setki pytań.
- Inni. Nie należą do waszej rasy – powiedział mężczyzna.
- Co to znaczy? Oni też są obcymi?
- Tak, ale z innej rasy – odpowiedziała kobieta.
- Dlaczego zabili tamtego faceta?
- Włamał się do ich samochodu i chciał ukraść z niego pewien przyrząd. Oczywiście nie wiedział czym to jest.
- A czym jest?
- A tego nie możemy ci teraz powiedzieć – odparł mężczyzna.
- Coś tak ważnego, że zdenerwowali się i go zabili. Dlaczego mnie chcieli zabić?
- Byłeś po prostu w złym miejscu o złej porze, jak wy to mawiacie.
- Skąd znali moje imię? – Jack przypomniał sobie jak jeden z nich mówił do niego po imieniu.
- Znają imię twoje i każdego kogo chcą znać.
Jacka przeszył dreszcz.
- Jak to możliwe?
- Oni chociaż wyglądali na ludzi, bo mogą przybierać wygląd jaki tylko zechcą, nie są całkiem ludzcy. Są naprawdę wysoko zaawansowani w swym rozwoju i mogą wiedzieć, co tylko chcą i przebywać gdzie tylko chcą.
- Kim lub czym w takim razie są? – wzdrygnął się.
- To Reptilianie – powiedziała kobieta.
- Myślałem, że mnie zabiją… - Jack spuścił wzrok, ale pochwali zniósł podniósł. – A kim była ta świetlista istota, która mnie uleczyła?
- Auren. Wkrótce wszyscy go poznacie. On nie uzdrowił ciebie w taki sposób w jaki sobie to wyobrażasz. Cofnął twój czas. To wszystko.
- Te wszystkie rzeczy, które wy mówicie, ja nie bardzo to pojmuję. Kim jest Auren?
- Jedna z wysoko rozwiniętych istot, można by powiedzieć, jeden z bogów stwórców światów – odpowiedział mężczyzna.
- Wkrótce jednemu z waszych ludzi zostanie przetransmitowana wiedza o jego życiu i będzie napisana jako literatura – powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego mnie uratował?
- Bo twoja dusza pochodzi z kolektywu energii stworzonego przez jego, w waszym rozumieniu, ojca – powiedziała kobieta. – Macie wspólny świat.
- Co to jest ten kolektyw energii, bo, kurczę, nie nadążam? – dziwił się Jack.
- Zbiór energii. Zbiór energii Ultanusa. Kiedyś go poznasz. Wszyscy go poznacie.
- My? To znaczy kto?
- Wszyscy ludzie w swoim czasie. To zależy od indywidualnego rozwoju jednostki – mówił mężczyzna.
- A wy skąd pochodzicie?
- Nie odpowiemy tobie na to pytanie, ponieważ nie da się tego przełożyć na wasz system miar. Pochodzimy z innej konfiguracji przestrzeni i czasu.
- Daleko?
- Bardzo – odparł blondyn.
- Dlaczego nie nawiążecie kontaktu z naszym rządem albo naukowcami?
- Oni nie mają nam nic do zaoferowania. Wasi naukowcy nie dorastają do pięt naszemu przeciętnemu technikowi. Nie są gotowi, jak wszyscy, do oficjalnego kontaktu z masami. Im zależy tylko na władzy, kontroli i pieniądzach, albo na sławie i własnym ego. Nie zrobimy tego. Kontaktujemy się wyłącznie z tymi, z którymi chcemy się skontaktować – wyjaśnił mężczyzna.
- A więc jednak to prawda, co mówią ci, którzy uważają, że zostali porwani przez obcych? To wasza sprawka? Czy tamtych?
- My nie porywamy. Nawiązujemy kontakt telepatyczny z wybranymi ludźmi na całym waszym świecie. Nie zdajecie sobie sprawy ilu jeszcze ludzi ukrywa tę tajemnicę, którzy chcąc uniknąć publicznego ośmieszenia po prostu nie mówią o tym innym – skończył blondyn.
- Reptialianie, owszem, porywają was. I nie oni jedni. Ziemię w tym okresie czasu odwiedza siedemdziesiąt ras. Jesteś wstanie to sobie wyobrazić? Dla tych, którzy negują jakiekolwiek istnienie życia w kosmosie jest to żadna informacja, ale dla tych, którzy czują te życie może być szokiem – powiedziała kobieta.
- O Boże! Czemu my nic o tym nie wiemy? Dlaczego media o tym nie głoszą? Wszyscy dookoła myślą, że jesteśmy sami?
- Nie jesteście sami i nigdy nie byliście. Rząd trzyma w garści media. Rząd ma kontrolę niemal nad wszystkim. Rząd jest tylko jeden.
- Jak to tylko jeden? Nie rozumiem…- Jack zmarszczył czoło.
- Wszystkie rządy są jednym. Światowe Ciało Polityczne w cieniu waszej władzy pociąga z sznurki w wielu miejscach na planecie. Stwarzają dla was kino dla stymulacji pokarmu – powiedział mężczyzna.
- Co? Jakiego pokarmu? – Jack wytrzeszczył oczy.
- Moglibyśmy tak rozmawiać w nieskończoność. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Uzbrój się w cierpliwość. Nadejdą zmiany. To wszystko co mamy tobie teraz do powiedzenia. A teraz musisz już iść.
Jack wstał z fotela.
- Czy jeszcze kiedyś się spotkamy?
- Być może - wzruszyła ramionami kobieta.
Jack został zaprowadzony do pomieszczenia, w którym znalazł się na początku pobytu na statku. Tam pożegnał się z „przyjaciółmi”. Nastąpił błysk. Jack stał wśród drzew a po statku nie było ani śladu. Drzewa szumiały jak powinny. Wiał lekki wiaterek. Gdzieniegdzie śpiewały ptaki. Stał tak przez kilka minut a to wpatrując się w niebo a to rozglądając się wokoło jakby chciał przywołać do siebie gwiezdnych przybyszy.
- Och, zapomniałem się zapytać jak mają na imię – powiedział i wyruszył w drogę powrotną do domu.
Ostatnio zmieniony wt 29 lis 2011, 18:24 przez Preissenberg, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Zachodzące słońce naznaczyło czerwienią niebo. Ktoś szybko biegł przez las. Obejrzał się za siebie chcąc coś wypatrzeć. Z mroku wyłoniło się trzech mężczyzn. Blask księżyca oświetlił ich twarze.
Zaraz, zaraz, jaki znowu blask księżyca?! Przecież właśnie zachodzi słońce.
Podkreślony fragment można wywalić, rozciąga tylko zdanie, spowalnia tempo i jest raczej oczywiste, że ogląda się po to, żeby coś zobaczyć, a nie żeby poruszać szyją.
No i warto by w trzecim zdaniu jakoś tego ktosia biegnącego przez las określić, np. mężczyzna.
Mężczyźni ruszyli w pogoń za uciekającym
Wiadomo, że za nim. Wywalić. Krótkie zdania dodają scenie pościgu dynamiki, nie warto więc ich rozwlekać.
Zbliżał się do widocznej za drzewami asfaltowej drogi.
Dodaj, że mężczyzna, bo na razie wychodzi na to, że to strumyk się zbliżał do drogi.
Ciężko dysząc spojrzał za siebie, potem na księżyc. Jedna z gwiazd świeciła nadzwyczaj mocno.
Wątpię, żeby uciekający, walczący o życie facet znajdował w czasie pogoni czas na to, by sobie popatrzeć na księżyc. Poza tym piszesz, że spojrzał na księżyc, a zauważył, że jakaś gwiazda mocno świeci. No to chyba spojrzał ogólnie na niebo, a nie tylko na sam księżyc.
Nadjeżdżał samochód. Zaczął machać rękoma
Samochód machał rękami?
Jaskrawe światło reflektorów oślepiło jego oczy.
Oślepiło jego, po prostu. I to „jaskrawe” w zasadzie zbędne, bo „jaskrawy” oznacza rażący oczy, co za chwilę opisujesz. Ale to chyba kwestia gustu, a nie błąd.
Pojazd zatrzymał się hamując.
Mam nadzieję, że sam potrafisz dostrzec głupotę tego zdania. Trudno, żeby pojazd zatrzymał się przyspieszając.
Ciemnowłosy mężczyzna zapukał w szybę drzwi kierowcy, który opuścił szybę.
Zapukał w opuszczoną szybę? Tak to można zrozumieć.
z trudnością powiedział dysząc ze zmęczenia.
Za dużo tych określeń. „Z trudnością” można wywalić, właściwie „ze zmęczenia” też.
zapytał wąsaty kierowca, mężczyzna w średnim wieku.
„Kierowcę” można wywalić. Domyślamy się, że to odpowiada kierowca, a nie ktoś inny.
Kula trafiła w szybę drzwi samochodu, i na niej pojawiła się pajęczyna.
Dziwny szyk drugiego członu zdania. Wg mnie można wywalić „drzwi”. I warto dodać „pajęczyna pęknięć”, bo jednak pierwszym skojarzeniem na słowo „pajęczyna” jest ta w wykonaniu pająka.
Mężczyzna potknął się i zaczął staczać się z górki.
A skąd tam nagle górka? Nic o niej nie wspominałeś.
Świat wirował w jego oczach niczym pranie w pralce. Mężczyzna zatrzymał się.
„W jego oczach” wywalić. Zastąpiłabym słowo „pranie” np. „ciuchami”, „ubraniami”, żeby uniknąć dwóch podobnych wyrazów obok siebie. I to „mężczyzna zatrzymał się” brzmi jakby on to zrobił świadomie, postanowił, że się zatrzyma i tak też zrobił. A przecież przestał się staczać, bo górka się skończyła albo wpadł na jakieś drzewo czy coś w tym stylu.
Tamci, uzbrojeni w broń mężczyźni
Wiemy, że są uzbrojeni. W końcu do niego strzelali już kilka razy. Poza tym „uzbrojony” oznacza „posiadający przy sobie broń”, więc wyrażenie „uzbrojony w broń” jest masłem maślanym.
Uciekinier nasłuchiwał co mówią.
- Był tu. Nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu – powiedział jeden z tamtych.
Pogrubione jest oczywistą oczywistością. Wiemy, że uciekinier podsłuchiwał napastników, więc nie trzeba dodawać, że to powiedział jeden z nich.
Uciekinier nabrał powietrza i zanurzył głowę. Mężczyźni rozdzielili się. Jeden z nich wszedł do wody. Zbliżył się do trzcin. Uciekinier nabrał powietrza, zanurkował i oddalił
Nabrał powietrza, zanurzył się i zaraz potem znów nabrał powietrza? Będąc pod wodą?!
Obserwował powierzchnię wody. Martwa cisza. Nagle z wody podnosi się Jack i rzuca się na uzbrojonego mężczyznę. Zaskoczony, próbuje wycelować pistoletem w ciało, ale zostaje powstrzymany. Mocują się w wodzie, szarpią. Broń wpada do wody. Jack uderzył pięścią w głowę blond mężczyznę po trzydziestce. Blondyn ubrany w garnitur traci równowagę i wpada do wody.
Czas przeszły, nagle teraźniejszy, potem na jedno zdanie znów przeszły, a potem znów teraźniejszy. I tak przez cały akapit. Zdecyduj się.
Blondyn kopie Jacka.
Ciężko kogoś kopnąć w wodzie. Woda stawia duży opór.
Drugie uderzenie jakby łopatą w klatkę piersiową i trysnęła krew.
Cóż to za hybryda równoważnika zdania i zdania w czasie przeszłym?
Ból osiąga swą granicę i widzi mroczki.
Ból widzi mroczki?
Ból w klatce piersiowej powrócił. Jack powstał z wody i złapał głęboki oddech. Wyszedł z wody na brzeg.
Facet po dwóch strzałach w klatę już nie powinien się podnieść. To naciągane, że najpierw wyszedł o własnych siłach z wody, a dopiero potem Anioł czy co to tam było uleczyło mu rany.
Z mroku wyłoniła się świetlista istota, która szła w jego kierunku. Mrugnął oczami i istota była znacznie bliżej, jakby zrobiła skok do przodu. Mrugnął oczami znów i istota była tuż przy nim. To istota cała ze jaskrawego światła takiego, jakie się widzi patrząc na słońce. Emanacja miłości i przyjaźni tej istoty sprawiła, że nie bał się wcale.
Nie przesadzasz z tymi powtórzeniami?
Ogarnął go spokój i miłe ciepło. Zobaczył światło emanujące miłością i przyjemnym ciepłem. Nie raziło oczu tak, jak gdy patrzy w słońce. Jakaś siła przyciągała go do światła jak magnes meta.
Pojawiła się świetlista istota promieniująca miłością i akceptacją. Jack był teraz w miejscu wypełnionym jaskrawym światłem nierażącym oczy. Czuł obecność jakiejś potężnej kochającej istoty. Miłość ta była niepodobna do żadnego uczucia miłości na Ziemi.
To istota cała ze jaskrawego światła takiego, jakie się widzi patrząc na słońce. Emanacja miłości i przyjaźni tej istoty sprawiła, że nie bał się wcale. Dotknęła dłońmi obu ran i poczuł jak uczucie ciepła i radości wypełnia całe jego ciało. Czuł teraz jak ból ustępuje uczuciu miłości i ciepła.
A teraz policz, ile w tym fragmencie jest „światła, świetlistego, jaskrawego, rażącego w oczy, ciepła, miłości, uczucia” i tego ciągłe napełniania, przepełniania i wypełniania ciepłem, miłością, akceptacją, radością i czym tam jeszcze. Zdecydowanie przesadzasz z powtórzeniami…

A tak w ogóle, to co się stało z napastnikami? Byli, strzelali i nagle ich nie ma. Nawet nie sprawdzili, czy koleś na pewno nie żyje, nie zakopali go gdzieś w lesie. Poszli sobie zanim zdążył się ocknąć. Naciągane.
Potem chcieli go zabić. Strzelali do niego. Próbował przed nimi uciec.
No, to akurat wiemy, przecież właśnie to opisywałeś.
Ścigali go przez całe miasto samochodem aż jego samochód uderzył w drzewo
Aha, to te lasy, górki i jeziora były w mieście? Ciekawe.
Żadnego śpiewu ptaków ani szumu listowia.
Przecież obudził do śpiew ptaków.
ujrzał wielki obiekt. Był szary i lśnił w słońcu. Unosił się jakieś pół metra nad ziemią.
W ciągu jednej nocy facet spotkał Boga, anioła i kosmitów? Ma bardzo barwne życie.


Piszesz dalej, że we wnętrzu tego obiektu poruszali się korytarzami, przechodzili do różnych pomieszczeń, a więc nie była to rzecz mała. Jakoś nie wierzę, żeby tak spory… eee, pojazd kosmiczny (czy co to właściwie jest?) zmieścił się między drzewami w lesie.


Narracja jest… no kiepska. Chaotyczna. Raz czas przeszły, raz teraźniejszy. Raz równoważniki zdań, raz zdania, raz jakieś hybrydy. Raz opisujesz, jak facet stacza się z górki, za chwilę, że między koronami drzew mignęło światło - co to w ogóle miało do rzeczy? (i co to w końcu było za światło, by o ile pamiętam nie wróciłeś do tego wątku, więc wstawka zupełnie bez sensu), raz opisujesz wszystko z punktu widzenia Jacka, przez kilka zdań z punktu widzenia bandytów (opisujesz rzeczy, których on nie mógł widzieć, bo był pod wodą), potem znów skupiasz się na Jacku. Piszesz, że bohater zanurzył się pod wodę, a dwa zdania później, że nabrał powietrza i się zanurzył, bo sam już zapomniałeś, co mówiłeś parę linijek wcześniej.
Raz zachodzi słońce, raz jest głęboka noc (taki błąd i to w pierwszym akapicie! To było jak strzał w kolano samemu sobie).
Opis spotkania z Istotami z Zaświatów obfitujący w powtórzenia i stereotypowe stwierdzenia. Tunel, na jego końcu światło, przepełnianie miłością i ciepłem, blablabla, motywy wyświechtane do bólu. Wymyśl coś własnego, nie odwołuj się do takich utartych schematów.

Może i masz jakieś pomysły, ale wykonanie szwankuje. Nawet nie wiem, jaką radę Ci dać. Może więcej rozwagi w tym pisaniu? Czytaj uważnie swoje teksty, to wyłapiesz te wszystkie błędy logiczne jak lasy i jeziora w mieście, raz słońce, raz księżyc i ten cyrk z zanurzaniem się bohatera, kiedy to czytelnicy i sam autor nie wiedzą, czy on jest w końcu pod tą wodą czy nie. Sprawdzaj, czy właśnie napisane zdanie pasuje do tego, które jest przed nim, czy jest z nim powiązane logicznie, czy pasuje stylem, dynamiką (mam na myśli, żeby nie pisać raz ekstremalnie krótkich zdań, by za chwilę walnąć jakiegoś rozwleczonego tasiemca – mówię teraz ogólnie, w tym opowiadaniu nie rzuciło mi się coś takiego w oczy). I unikaj błędów w stylu samochodu machającego rękami i bólu, który miał mroczki przed oczami.


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony pt 25 lis 2011, 14:10 przez Obywatelka AM, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Preissenberg,

zauważyłam podobne rzeczy jak Obywatelka AM. Mieszanie czasu przeszłego i teraźniejszego, powtórzenia (4 razy istota w jednym akapicie), jak dla mnie za krótkie zdania i za mało akcji. (druga część to po prostu rozmowa - bohater siedział, mówił i słuchał, kobieta raz wzruszyła ramionami. W mojej wyobraźni była to scena całkowicie statyczna).

Krótkie zdania nie są same w sobie złe, ale na początku opowiadania nie pozwoliły mi wciągnąć się w historię. Dla mnie kropka to jak opadnięcie gilotyny...wyrywa mnie z zamyślenia i otrząsa. Dlatego krótkie zdanie po czterech dłuższych (nie tasiemców) wzmacnia swój przekaz. (tak to odczuwam).

Natomiast występujące po sobie non stop krótkie zdania usypiają mnie, bo brzmią jak jednostajne furkotanie. ;)

Z drugiej strony pewna surowość zdań jest być może jakąś cechą szczególną Twojego pisania, więc nie doradzę Ci pisać kwieciście bo to raczej nie będzie zgodne z Twoim stylem.

Pozdrawiam serdecznie :D

[ Dodano: Sob 25 Wrz, 2010 ]
Ach, zapomniałam dodać! ;)
Fajny tytuł. Przyciąga uwagę. :D

4
Zachodzące słońce naznaczyło czerwienią niebo. Ktoś szybko biegł przez las. Obejrzał się za siebie chcąc coś wypatrzeć. Z mroku wyłoniło się trzech mężczyzn. Blask księżyca oświetlił ich twarze. Podnieśli pistolety i strzelili do uciekającego. Nie zwalniając tempa pochylił się i kule trafiły w drzewo. Rozprysła kora. Napastnicy oddali jeszcze kilka strzałów, ale chybionych. Mężczyźni ruszyli w pogoń za uciekającym. Przeskoczył mały rwący strumyk.
Takie krótkie zdania nie brzmią dobrze.
ego szum pojawił się tak nagle jak nagle się rozpłynął.
Szum strumyka się pojawił, czy sam strumyk?
Jaskrawe światło reflektorów oślepiło jego oczy.
Oczywiste że oczy. A co innego?
Pojazd zatrzymał się hamując.
Pojazd zatrzymał się/Pojazd zahamował.
Kula trafiła w szybę drzwi samochodu, i na niej pojawiła się pajęczyna.
Kula trafiła w szybę samochodu. Szkło pokryło się pajęczyną pęknięć.
- Cholera jasna! – przestraszył się kierowca i bez chwili zastanowienia wdepnął pedał gazu.
"Cholera jasna" jest raczej wyrazem gniewu a nie strachu.
Nagle z wody podnosi się Jack i rzuca się na uzbrojonego mężczyznę. Zaskoczony, (*)próbuje wycelować pistoletem w ciało, ale zostaje powstrzymany.
Czemu tu przeszłeś na czas teraźniejszy?
(*) Próbuje wycelować. Wiadomo że pistoletem i wiadomo, że w kogoś.
Jack uderzył pięścią w głowę blond mężczyznę po trzydziestce. Blondyn ubrany w garnitur traci równowagę i wpada do wody.
Bez sensu takie opisy w środku akcji, gdy już każdy zdążył sobie dokładnie wyobrazić wszystkie osoby. Kogo w tym miejscu obchodzi, że blondyn jest już po trzydziestce i ubrał się na taką akcję w garnitur?
Z mroku wyłoniła się świetlista istota, która szła w jego kierunku. Mrugnął oczami i istota była znacznie bliżej, jakby zrobiła skok do przodu. Mrugnął oczami znów i istota była tuż przy nim. To istota cała ze jaskrawego światła takiego, jakie się widzi patrząc na słońce. Emanacja miłości i przyjaźni tej istoty sprawiła, że nie bał się wcale.
Powtórzenia.
To(PRZECINEK) jak trzech ubranych na czarno mężczyzn pozbawiło życia kogoś innego.
Wkrótce jednemu z waszych ludzi zostanie przetransmitowana wiedza o jego życiu i będzie napisana jako literatura
... i zostanie napisana książka na ten temat.

Powtórzę to, co poprzedniczki: krótkie, porwane zdania, żadnych opisów. Stworzyłeś bohatera rodem z gry komputerowej: biega i chowa się przed kulami. Nie wiemy nic o jego emocjach, odczuciach. Nic o scenerii w której wszystko się odbywa. Ot, las i jakaś droga. Za to mamy tu zabójstwo, strzelaninę, przeżycia OOBE, bogowie i UFO. Nie za dużo? Na dodatek kończysz opowiadanie przekazem od kosmitów. Dla mnie, to jest szkic opowiadania, a właściwie dwóch opowiadań, z których to drugie - przekaz - jest o wiele bardziej dopracowane.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron