Wczorajszy patriota, współczesny Zbrodniarz

1
Dla Wojtka,
Bo nie wstyd mu ze Mną
Po ulicy chodzić



PROLOG

Poprosiła mnie znów, bym coś opowiedział. I wymyślić coś na poczekaniu? Coś opowiedzieć musiałem, chociażby po to, by mieć święty spokój. A Ty? Odmówiłbyś tym oczom na moim miejscu? W gruncie rzeczy nie miałem zbytnio wyboru. Albo opowiadam, albo... Opowiadam? Tak czy siak... Dziś zamierzałem zacząć. A kiedyś na pewno też skończyć. To był jednak tylko zamiar, jak wyjdzie w praktyce, cóż, się okaże. Nie mniej jednak wiem, że póki nie skończy, będzie wyczekiwać końca, a ja śmiało będę mógł kontynuować.

Był to ostatni dzień czerwca. Stała cała zalana łzami na dachu wieżowca. Dziewczyna, o pięknych rozmarzonych oczach, długich kręconych blond-włosach. Lekki wiatr muskał policzki strząsając słone ślady smutku. Zachodzące słońce resztkami sił przypiekało młodą twarz. W lewej dłoni trzymała długi list. List estetycznie napisany niebieskim piórem. W prawej zaś ręce trzymała małe tekturowe pudełko po jakichś markowych butach. Za nią stał wysoki i tęgi mężczyzna z psem. To właśnie od listu powinienem zacząć. Właściwie to powinienem zacząć dużo, dużo wcześniej, od kwietnia. Bo właśnie wtedy wszystko tak naprawdę się zaczęło. Oczywiście przechodząc od razu do punktu kulminacyjnego. Pomijając nieistotne fakty i zbędną treść, ostatecznie od czasu do czasu ubarwiając w różnorakie opisy.
Kwiecień jest miesiącem gdy wszystko się budzi z zimowego snu. Serca biją szybciej, kochają mocniej. To czas, gdy wszystko nabiera barw. Ta wiosna nie różniła się od pozostałych. W zasadzie… Prawie się nie różniła. To prawie prowadzi za sobą jakieś ALE. Jak na przykład: Byłoby smaczne gdybyś dodał cynamonu, ALE nie dodałeś. Czyli nie jest smaczne. Ale byłoby… I dlaczego wszystko sypie się przez jeden cynamon? W końcu nie da się osiągnąć szczytu doskonałości. Zawsze znajdzie się jakieś ALE. Ale dlaczego zawsze? Ale? Ale… Ale! I dlaczego tym razem było tak samo, ale nie do końca?


1.
Obudził się jak zwykle po 7. Zaspany, ale wypoczęty. Pogłaskał czarnego wilczura po łbie - Dzień dobry, Psuja. Jesteś pewnie głodny. Chodź, zobaczymy, co jest dla Ciebie dobrego. – Po czym udali się razem do kuchni. Mówiąc razem, mam na myśli chłopaka, oraz psa, który dumnie maszerował przy nodze, co chwila liżąc rękę swego pana. – Ouch. Mamy problem Psuja, w lodówce nic dla Ciebie nie ma… - Pies spojrzał się z zainteresowaniem – No, nie patrz tak na mnie. Nie jestem magikiem tylko grafikiem komputerowym. Ostatecznie możesz liczyć na cyfrową parówkę. Chcesz? Chodź, kupimy coś do jedzenia. – Na hasło „CHODŹ” pies popadł w atak euforii. Nareszcie coś, co pojmuje. Lub też coś co „przyjmuje”. Hasło „chodź” oznaczało spacer, nie ważne dokąd i jak długi. Sam fakt wyjścia na spacer cieszył nad wyraz. Zwierz usadowił się pod drzwiami śledząc wzrokiem ubierającego się pana. Co chwila ziewał niecierpliwie, jak gdyby chciał powiedzieć „słuchaj koleś, pospiesz się”. Siedząc pod drzwiami dawał do zrozumienia, że bez niego ani rusz. Chłopak pochwycił telefon, smycz i kaganiec, po czym otworzył drzwi. Ruszyli więc po trochę mięsa. Mikołaj, bo tak miał na imię nasz bohater, nie tolerował psiej karmy. Wychodził z założenia, że pies to prawie człowiek. A już na pewno przyjaciel. Wolał mieć pewność, że to bydle dobrze zje, więc zamiast psiej karmy, kupował kawałki dobrego mięsa. Kupował też warzywa, którymi pies się o dziwo zajadał.
Mikołaj mieszkał w bloku. Toteż do zielonych terenów, które kompletnie uderzały kompanowi do głowy, były jeszcze dwa piętra schodów do przebycia. Pies na ogół zbiegał bardzo szybko na dół, czekając pod blokiem lojalnie na swego pana. Potraficie sobie wyobrazić euforię dzieciaków? W każdym bądź razie, gdy Psuja był już na dworze, to Mikołaj wyraźnie mógł to usłyszeć. Tuż za osiedlem był park, który nasi bohaterowie również mieli do przejścia. Malowniczy park. Bez przesady z drzewami, gęsta trawa, a także plac zabaw dla dzieciaków. Park wyglądał na zadbany i niezbrukany przez dłoń cywilizacji. Poza chodnikami, nie dało się znaleźć żadnych parkingów, sklepów czy różnorakich budowli. Gdzieniegdzie stały kosze na śmieci, ławki, by ewentualnie spocząć i rozkoszować się chwilą. Mikołaj niedługo rozkoszował się chwilą. Zadumę przerwał dzwoniący telefon. To była Ania, dziewczyna Mikołaja:
- Tak? – Mikołaj odezwał się z oczekiwaniem.
- Słuchaj, Mikołaj, musimy się spotkać i pogadać. – bez zbędnych uczuć czy emocji odezwał się głos dziewczyny.
- Cześć…? Jasne, nie widzę najmniejszego problemu. Może dzisiaj? Przyrządzę coś dobrego.
- Mmmm, nie gotuj, nie ma potrzeby. Nie zajmę Ci zbyt wiele czasu. O 16 u Ciebie dobrze?
- Spoko, będę na Ciebie czekać.
- To… Do zobaczenia? Pa. – W jej tonie dało się wyczuć nutę obojętności.
- Cz-Cześć…? – Odpowiedział lekko zmieszany.
Czuł tylko pewną frustrację. Co się stało? Dotychczas miała apetyt jak wilk. Jadła za dwoje, tym czasem dziś odmówiła obiadu. Był świadom, że coś wisi w powietrzu. Dobrze ją znał. Awantura? Czy może awanturka? A może znów problemy w pracy? Może zły dzień? Na myśl nasuwało się wiele myśli. Nie jest to pierwszy grymas Ani, nie ostatni. Prawie wszystko w porządku, ale co się stało? To wszystko traciło sens, nawet mięso dla psa. Chociaż w psiej głowie głód zmartwieniu nie ustępował. Psuja wiedział tylko, że musi zjeść, póki głód nie zżarł jego.
Wrócił do domu. Nałożył mięso dla psa do miski. Ugotował warzywa. Do godziny 16 nurtowały go różnorakie myśli. To oglądał telewizję, to zajmował się pracą. Ugotowane warzywa pokroił w kosteczkę. Czytał gazetę… Próbował jakoś zabić czas. Zastanawiał się co się stało. I w końcu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, niepewnie, ale z pewną werwą otworzył.
W drzwiach stała Anka. Blondynka o niebieskich i wielkich oczach. Anka nie była dziewczyną wysoką, w gruncie rzeczy jednak była bardzo zaradna. Bardzo uciążliwy mógł być jedynie fakt, że od czasu do czasu ktoś zbyt wysoki mógł jej nie dostrzec i niechcący na nią wpadać. Z miny dziewczyny dało się wyczytać, że za ciekawie to raczej nie jest.
- Wejdź, proszę. – Zaprosił nieśmiało. Chciał ją przywitać jednak ta schyliła się do psa. Jak gdyby chciała uniknąć powitania, jak gdyby szukała schronienia przed spojrzeniem.
- Cześć Psuja! Jejku, głupolu, nic dla Ciebie nie mam tym razem, przepraszam, kompletnie o Tobie zapomniałam. – Zapomniała też o Mikołaju, który wciąż czekał. Czekał na nieuniknione, jak ludzie pragnący ujrzeć czyste, gwiaździste niebo.
- Chciałaś pogadać – wtrącił się zazdrosny Mikołaj.
- Słuchaj… Wiem, że dużo razem przeszliśmy… - te słowa były już jednoznaczne. Nie można się było w nich doszukać opatrznego zrozumienia, ale mimo wszystko, Mikołaj słuchał dalej – Ale poznałam kogoś i… I Mikołaj, nie zrozum mnie źle, zostańmy przyjaciółmi. – Po tym, jak powiedziała coś między Ale, a przyjaciółmi, zrozumiała, że nic tu po niej. W zasadzie… Jak można by nie zrozumieć tego źle, albo nawet nie potraktować tego jako żartu? – Lepiej już pójdę – urwała cicho i wyszła.
I nagle zrozumiał, że zawalił się świat. Że byłoby fajnie, gdyby nie to „Ale poznałam kogoś”, gdyby nie godzina 16 i gdyby nie wiosna. Czemu nie Jesienią, Zimą, a na Wiosnę? Chociaż, czy Jesień byłaby odpowiednią porą? Wszystko przysypia, opadają liście. Dzień wypełniany jest przez smutek. A od czasu do czasu pada deszcz, który bywa przybijający. Ten sam deszcz, co kroplami niezgrabnie obmywa drzewo z liści. Owszem, adekwatną porą do sytuacji byłaby Jesień, a może nawet Zima, lecz czy odpowiednią? Czy to nie byłby kolejny trybik, kolejny gwóźdź który nic nie zmieni, ale napędzi maszynę jeszcze bardziej. I nie ma nic gorszego, jak rozłąka. Resztę dnia był skwaszony. Resztę dnia, który dodatkowo gryzł i drapał. Słońce jak gdyby nie chciało zajść, drażniło oczy. I wszystko mogłoby być mniej uciążliwe, gdyby tak słońce nie raziło w oczy. Gdyby padał deszcz, wiał silny wiatr. Tymczasem był słoneczny i leniwy dzień, a na ulicy unosił się kurz. Powietrze było strasznie suche. Pogoda była drzazgą w chwili ich rozłąki. Gdy kończy się coś wspaniałego, dwoje ludzi rozstaje się, to wszystko zaczyna być istotne. Pogoda, wiatr, dzień tygodnia… Dosłownie wszystko. Tyle tylko, że nie możemy sobie wybrać dnia sądu. Zazwyczaj jest nam on wyznaczany odgórnie.
Przyjaźń… Na co komu przyjaźń. Nie można zostać przyjacielem, nim się po prostu jest. Samozwańcza przyjaźń. Przyjaźń której na świecie nie mało. To właśnie dała mu Ania. Każdy pomyślałby teraz… No ale są przyjaciółmi. Do prawdy? Zabrała miłość, wcisnęła kit. Przyjaźń grosza niewarta. Bo przyjaźń do przyjaźni zobowiązuje. Przyjaciel to taki ktoś, po kim nawet się nie spodziewamy, że wbije nam nóż w plecy … Albo przynajmniej mamy nadzieję, że tego nie zrobi. Oczywiście nie każdy przyjaciel musi się nad nami pastwić, są wyjątki. Są! Naprawdę! W każdym bądź razie Mikołaj zamierzał wywiązać się z umowy. Przyjaźń… Czy grosz groszowi jest równy? Groszem oczy zamydlili. Pozostała tylko wiara, że ktoś tego grosza wypłaci… Ale! Czy pieniądz może być pieniądzem, skoro nie ma swego pokrycia? To właśnie dała mu Ania. Grosz, za który nie kupisz nic, ale będziesz czuć satysfakcję z posiadania owego „pieniążka”. A jeśli już znajdziesz coś za grosz, to odżałujesz, a na końcu i tak zostaniesz z niczym. W skrócie telegraficznym; Nie jest to przyjaźń, ale tak to nazwijmy.
I tak Mikołaj był bogatszy o przyjaciela. Ale wciąż tak samo biedny.

2.
Dnie mijały całkiem powolnie. Ciągnęły się, może ociągały? Było strasznie gorąco, wszystko i wszyscy do wszystkiego leniwie się zbierali. Gdzieś w połowie kwietnia Mikołaj wybierał się ze znajomymi do Klubu. Pomimo rozłąki z bliską mu osobą, nie zamierzał siedzieć z założonymi rękoma i płakać nad rozlanym mlekiem. Nie ma tu miejsca na szczęście w nieszczęściu. Więc zamierzał się bawić jak najlepiej umiał. Rozłąka, cóż z tego? Wszakże to nie znaczy, że ma teraz siedzieć w domu cały czas.
Idąc chodnikiem w umówione miejsce, kopał nieustannie kamień. Zwieszony, przygnębiony, szedł przed siebie ocierając się o innych przechodniów. Jego kark przyrumieniało już słabiej zachodzące słońce. Chłopaka trapiła cała sytuacja, zastanawiał się co się mogło stać. Dlaczego zerwała. Problem ten gryzł go od dobrych dwóch tygodni, tym bardziej, że od tego czasu ze sobą nie rozmawiali. Nie mniej jednak nie chciał jej widzieć, nie chciał słyszeć. Obiecała przyjaźń i znikła, ot tak. Bądźmy przyjaciółmi… To jak udawajmy, że nic się nie stało. Udawajmy, że kompletnie się nie znamy, udawajmy, że nic o mnie nie wiesz, czy ja o Tobie. Udawajmy! Bądźmy przyjaciółmi… Lub też udawajmy przyjaźń. Przyjaźnić się, to znaczy udawać. Jedna wielka ściema. O! Dzięki Ci losie za przyjaźń.
Gdy Mikołaj siedział ze znajomymi w klubie, jak na złość była tam też i Ania wraz ze swoim nowym… Ponad przyjacielem. Znał go doskonale, i zdecydowanie nie znosił. Owy facet był dzieckiem szczęścia. Miał wszystko, teraz nawet jego dziewczynę. Nie znosił go jednak nie dlatego, że zawsze gdy coś chciał, to dostawał to bez najmniejszego problemu. Nie znosił go, ponieważ był typem podrywacza. Dziś na oku miał jedną, jutro z kolei myślał o drugiej.
Ania spostrzegła Mikołaja dość szybko. Szepnęła coś do swego towarzysza, po czym we dwoje ruszyli w kierunku stolika. Gdy dochodzili, Anka uśmiechała się do wszystkich, może czuła się nieprzyzwoicie głupio, ale na pewno czuła zakłopotanie.
- Możemy się dosiąść? – Zapytała wesoło, na co ktoś z towarzystwa odpowiedział.
- Czemu nie. Siadajcie.
- To jest Bartek – odpowiedziała radośnie – Mój chłopak.
- My się już znamy, dość dobrze. – Mikołaj odpowiedział bez nuty sarkazmu.
Gdy tak siedzieli, rozmawiając, śmiejąc się. Nie poruszali ważnych tematów. Głównie plotki, sprawy mało istotne. Tylko Mikołaj sam siedział jak struty. Nie wiedział co powiedzieć, nie chciał być niemiły. A w ostateczności wyszedłby na zazdrośnika. Nie chciał robić żadnych scen swej byłej dziewczynie. Tym bardziej, że wszyscy dobrze się bawili w towarzystwie nowego kolegi. Najwyraźniej miał dość – Muszę już iść, późno jest… - Szepnął. Po czym ruszył w stronę drzwi. Nawet jeśli ktoś zauważył brak jego osoby, nikt za nim specjalnie nie tęsknił.
Gdy wyszedł z lokalu, szedł tak samotnie w ciemną noc. Klimat sprzyjał myślą, Mikołaj zastanawiał się. Jeszcze nie tak dawno, miał przyjaciół, dziewczynę… Zastanawiał się co będzie jutro. Straci pracę? A może pójdzie do więzienia? I co będzie z Psują? Nieszczęśnik jeden będzie go wyczekiwać każdego dnia na balkonie. Z nadzieją w oczach, ze smutkiem… Z wczorajszym blaskiem. Chłopak wracając powoli do codzienności, dumał. Trapiły go sprawy minionych chwil. Gryzły go wydarzenia dzisiejszego dnia, ciężko było mu uwierzyć w cud. Do domu szedł przez park. Nocą wyglądał jeszcze piękniej jak za dnia. Pomiędzy koronami drzew dało się dostrzec malownicze gwiazdy. Spoglądając w niebo, szedł powolnym krokiem. Co chwila spoglądał pod nogi, by się nie potknąć.
Wrócił do domu. Przywitał go pies, choć bez nadmiaru radości. Ospałym tempem podszedł do swego pana merdając z wolna ogonem.
- Wiesz Psuja, czasem zastanawiam się, co jest warte tyle co Ty. I po dłuższym zastanowieniu wciąż nic nie wymyśliłem. Chodź, zobaczymy co na świecie się dzieje. – Po czym wgramolili się razem na wielkie łóżko. Ułożył się na poduszce, w nogach położył się pies. Włączył program z wiadomościami po czym przymknął oczy. Przysłuchiwał się tylko. Nie wiedząc kiedy urwał mu się film. Odpłynął i usnął.
Rano obudził go telefon. Ospale podniósł się z łóżka, ale nie zdążył odebrać. Dzwonił jakiś zastrzeżony numer. – Jeśli to coś ważnego, to oddzwoni… - Po czym chciał już iść spać, gdy znów zadzwonił telefon. Odebrał. Odezwał się radosny, męski głos. Można było śmiało stwierdzić, że jest to jakiś starszy mężczyzna.
- Dzień dobry, nie obudziłem pana? – Zapytał ciepło.
- W zasadzie to… I tak już jest późno, Dzień dobry Panu. – i dodał – a jeśli wolno zapytać, z kim mam przyjemność?
- Hm, fakt, nie przedstawiłem się. Ale moje imię i tak niczego panu nie powie. Drogi Przyjacielu, możesz się do mnie zwracać per Pan Witold. Choć przyjaciele mówią mi Witek.
- Ja od niedawna przestałem wierzyć w przyjaźń, proszę Pana. – odpowiedział zdegustowany – Myślę, że ta rozmowa do niczego nie… - Chciał już skończyć zdanie, po czym zakończyć rozmowę, jednak w pół zdania przerwał mu rozmówca
- Prowadzi? Czyżby? Mikołaju, nie przeszliśmy do sedna, a Ty już chcesz się rozłączyć. – z pogodą ducha odpowiedział Witek. – Słuchaj, mój drogi. Przyjdź pod Dom Kultury o 13:37, wszystko Ci wtedy wyjaśnię.
- Ale dlacz…
- Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, to przyjdź. Nie spóźnij się. – Po czym pogodny głos ustąpił analogicznemu sygnałowi.
I nie pozostawało mu nic innego, jak zjawić się w umówione miejsce. Choć przez chwilę był pewien, że to jakiś żart. Pójść? Czy zostać w domu? W głowie roiło mu się multum myśli. Zastanawiał się, czy ktoś z niego kpi, czy może to wszystko dzieje się naprawdę? Była godzina 9. Ale dlaczego 13:37, dlaczego właśnie wtedy? Tego też prawdopodobnie się dowie. Zjadł śniadanie, wypił kawę i wziął prysznic. Psuja również wsunął swe śniadanie. Wylizał dokładnie miskę, jak gdyby nie chciał zostawić po sobie jakiegokolwiek śladu. Co miał do stracenia, prócz odrobiny czasu? W zasadzie to miał ostatnio jego nadmiar.
O równej 13 godzinie, ubrał się, zabrał psa i ruszył. Wiedział, że do Domu Kultury nie ma daleko, to raptem parę kroków. Ale wolał poczekać. Strasznie nienawidził się spóźniać. Nie potrafił tego potem sensownie uargumentować. O równej 13:37 z nikąd przyszedł jakiś starszy mężczyzna w białej koszuli z krótkim rękawkiem, jeansach, eleganckich butach i czarnym kapeluszu. Uśmiechnięty od ucha do ucha zbliżał się do Mikołaja.
- Ach, punktualny, jak… - i tym razem nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo tym razem Mikołaj wykorzystał doświadczenie z pierwszej rozmowy.
- Kim pan do diabła jest? I skąd pan mnie zna? – chłodno przywitał mężczyznę Mikołaj.
- Oj, a gdzie dzień dobry… Mikołaju, dziadek by się za Ciebie wstydził.
- Pan zna mojego dziadka? – Ze zdumieniem zapytał Mikołaj, po czym nie wiedział co powiedzieć…
- Twój dziadek był dobrym człowiekiem. Zmarł zanim się urodziłeś Mikołaju. Zawsze chciał, byś miał na imię Mikołaj, to było jego marzeniem, mieć wnuka Mikołaja. Cóż, Ty żyjesz, on niestety już nie. – Przystał na chwilę, jak gdyby chciał pozbierać myśli po czym kontynuował - Wiesz dlaczego właśnie 13:37? Wiesz dlaczego właśnie tu? Wiesz dlaczego właśnie dziś? Mikołaju, gdy Twoja Mama była w ciąży, dokładnie pierwszy miesiąc, Twój dziadek umarł. Był to 21 Kwietnia o godzinie 13:37. Dokładnie 25 lat temu. Dziś, a w zasadzie teraz, jest rocznica jego śmierci. Tutaj właśnie umarł. Na tej ulicy. Byłem tam… Po drugiej stronie. Kiedyś była tam Kawiarnia. Swojego czasu parzyli świetną kawę. Teraz otworzyli tam market. – Zaśmiał się głucho wzruszony. Z oczu pociekły mu łzy – Wiesz, tego dnia, byliśmy umówieni. Spóźniał się. Byliśmy umówieni o 13:30. O godzinie 13:36 zauważyłem go po drugiej stronie jezdni. Siedziałem na tarasie przy stoliku pijąc już moją kawę. Temperament nie pozwolił mi doczekać się jego obecności. Tego dnia, była to ostatnia kawa w tym lokalu. Tego dnia, zdarzyła się tragedia, której nie zapomnę do końca życia. Otóż, gdy wchodził na jezdnię, potrącił go pirat drogowy. Przez chwilę jeszcze był przytomny. Gdy jeszcze żył, szepnął ostatnim tchem: „Przepraszam, Mikołaj się nie spóźni.” Prosił, bym dał Ci ten medalik, gdy będziesz gotowy. Wybacz, że dopiero teraz… Wówczas dopiero teraz nabrałem odwagi by Ci o tym powiedzieć.
- A więc dlatego mieliśmy się spotkać? – Załamany chłopiec wtrącił – I to wszystko co chciałeś mi powiedzieć? Latami żyłem złudzeniami. I zawsze zastanawiałem się, czy kiedyś w końcu go poznam… Myślałem, że dziadek…
- Jest za granicą? – Wtrącił znów - Tak… Tak chcieli byś myślał. Przykro mi drogie dziecko.
- Dlaczego tak długo z tym czekałeś?! Nie mogłeś powiedzieć mi wcześniej?
- Mikołaju, nie miałem odwagi Ci o tym powiedzieć. Samochodem kierował mój syn… - ze skruchą w głosie dorzucił jeszcze parę słów – Czułem się prawie jak oprawca Twego dziadka. Jak zbrodniarz wojenny… - I chciał powiedzieć coś jeszcze. Każdy by chciał. Właśnie zebrał się na szczerość. Tyle tylko, że nie potrafił wymyślić nic, poza „przepraszam”.
- Nie! Przepraszam, ale nie chcę tego słuchać. Muszę już iść – Wyrwał medalik z ręki pana Witolda, po czym odwrócił się i poszedł w stronę osiedla.
- Mikołaj! – próbował jeszcze zawołać chłopca mężczyzna… Jednak bezskutecznie.
Z każdą chwilą Mikołaj był coraz dalej. A tuż za nim dumnie maszerował pies, co chwila zbaczając z kursu, niuchając to głaz, to drzewo.
„WYKRAKAŁEŚ, do cholery” - myślał. - „Co jeszcze? Śmierć dziadka. Umarł zanim się urodziłem.” – Nie mógł zrozumieć, może nie potrafił, a może po prostu nie chciał. Patrzył na medalion jeszcze przez chwilę, po czym zastanawiał się. Dlaczego tak nagle wszystko runęło w gruz. Dlaczego wszystko obróciło się przeciwko niemu. Siedział w domu, w radiu grali akurat piosenkę Guns ‘n’ Roses – Don’t Cry. Nagle ogarnął go jeszcze większy smutek. Dosłownie w mgnieniu oka. Położył się do łóżka, próbując zrozumieć, dlaczego to wszystko stało się tak nagle.
Ale? Ale… Ale! Bo warto liczyć do trzech. Ale dlaczego jest mi tak smutno? Ale potrafimy być czasem empatyczni. Ale to świadczy o naszym człowieczeństwie.
I potrafię góry przenosić, i potrafię się śmiać zupełnie bez powodu. I chciałbym teraz powiedzieć, Mikołaju, będzie dobrze. Lecz co to zmieni? Co zmieni moc zmiany historii? W końcu tak być musi. Wszystko bez sensu, ale tak się stało, to znaczy tak być musiało. Kropla hipokryzji ginie w morzu ludzkich hipokrytów. To właśnie co robimy na co dzień. Chcielibyśmy, by ludzie, których jesteśmy oprawcami czuli się nieco lepiej. Bo osobiście, nie życzę nikomu takiego nieszczęścia, jak pożyczyłem właśnie Mikołajowi, Ale? Ale… Ale! Każdy sam sobie kowalem. Każdy kreuje świat w którym żyje. A to dopiero początek historii. I jeśli zbiera się nam na jakikolwiek gest wzruszenia, zachowajmy go na potem. Dziadek może umrzeć każdemu. Szczęście w nieszczęściu? Nie może za nim tęsknić. Minusem jest jednak pewność, że nigdy go nie pozna. Więc zanim powiemy, gorzej być nie może, spróbujmy pierw pomyśleć o czymś, co jeszcze nas w życiu nie spotkało. Potem spróbujmy powiedzieć znów… Gorzej być nie może. Wtedy będziemy należeć do tych hipokrytów. Nigdy nie jest na tyle źle, by gorzej być nie mogło, i lepiej w to uwierzcie. Na tym świecie poza śmiercią nic lepszego Was nie spotka.
Stan nerwowy chłopca był na wyczerpaniu. Nawet na silnego psychicznie osobnika, to byłoby wyjątkowo dużo. Zbyt dużo jak na tak krótki odstęp czasu, i tak małą głowę. Bo jak pomieścić ogień i wodę w pomieszczeniu tak niewielkim jak głowa? Ale bez obaw. Sen działa kojąco na każdą dolegliwość. Jutro też jest dzień. Jutro może być tylko lepiej. Jutro będzie już jutro. A to już nie to samo co dziś.

3.
Następnego dnia obudził się, nie myśląc o tym co było. Nie przemęczając się zbytnio myślami o minionych dniach. Miał ochotę napić się mocnej kawy i zabrać się za pracę. Praca mogłaby być lekarstwem na te wszystkie myśli. Zająć się czymś tak intensywnie, by stracić poczucie czasu i własnego stanu. By nie myśleć o niczym, tylko o obecnym zajęciu. Zajął się więc kolejnym zleceniem. Lecz do tego potrzebna była wyobraźnia. A ta z kolei kooperowała z pamięcią. Pamięć nasuwała czarne myśli, i praca momentami nie była owocna, wręcz przeciwnie. Umysł był pełen agresji i złości. Choć mężczyzna sam nie wiedział skąd się to brało. Nagle znów zadzwonił telefon. Znów zastrzeżony. Mikołaj pewnym i spokojnym głosem odbierając słuchawkę, na wejściu powiedział:
- Dzień dobry Witoldzie. – choć w gruncie rzeczy nie maił do końca pewności kto tak naprawdę dzwoni.
- Mikołaj? Dzień dobry, skąd wiedziałeś, że to ja? – z wyczuwalną nutą radości w głosie odpowiedział Witold.
- Szczerze mówiąc, to miałem nadzieję… Że to Ty. Czuję się trochę źle z tym, jak potraktowałem cię wczoraj. Spotkamy się i pogadamy na spokojnie? – Czekał na odpowiedź, odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Brak pewnej odpowiedzi zmusił Mikołaja, by wycedził dodatkowo jeszcze kilka słów – Jeśli nie chcesz… - Nie mniej jednak w pół zdania znów przerwał Witold.
- Nie! Poczekaj. Gdzie i kiedy?
- Tam gdzie ostatnio. O tej samej godzinie.
- Zgoda. – Po czym to Mikołaj pierwszy się rozłączył. Była godzina 12. Wypadałoby się ogarnąć. Pies leżał na łóżku i najwyraźniej nie widział mu się spacer. Mikołaj poszedł więc na spotkanie sam. O 13:37 tak jak wczoraj spotkał Witolda w umówionym miejscu.
- Witaj Witku – Mikołaj zmusił się do uśmiechu, co można by odebrać niczym ironię.
- Witam Cię chłopcze. Więc może… Kawa? – Witold nie pozostał dłużny Mikołajowi po czym uśmiechnął się równie ironicznie.
- Zgoda. – poszli.
Na sarkazm odpowiadali sobie sarkazmem. Przywdziana w przyjaźń relacja między Witkiem, a Mikołajem miała formę wilka w owczej skórze. W zasadzie, to nie można było się spodziewać wiele. Wszakże się nie znali. Do niedawna nie wiedzieli o swym istnieniu, a jeszcze wczoraj Witold stał się wieszczem naprawdę złych wieści. Wówczas jednego jestem pewien. Jeden drugiemu nic nie zrobił, drugi pierwszemu także… A mimo to traktowali się tak, jak gdyby mieli sobie do wytknięcia sporo spraw.
Idąc w stronę miasta, zarówno Witek, jak i Mikołaj nic nie mówili. Obaj milczeli. Jednak nagle ciszę przerwał Starszy z mężczyzn
- Skąd ta złość? Wątpię by chodziło tylko o dziadka.
- Pytasz z troski czy z ciekawości? – ironizował dalej Mikołaj.
- Jaki miły. Zawsze kąsasz rękę, która chce pomóc? – Ripostował Witold – Tak czy siak, nie musisz odpowiadać.
- Ostatnimi czasy wiele rzeczy mi się nie układało. – I można powiedzieć, że była to ostatnia kwestia tego dnia. Jako że Witold uznał, że lepiej nie ciągnąć dalej tej rozmowy. Nie chciał szargać Mikołaja za jęzor. Gdyby chciał coś powiedzieć, mówiłby. Wypili kawę. Rachunek uregulowali po połowie.
- Masz… - wybazgrał coś na kartce – To mój numer telefonu gdybyś chciał z kimś pogadać – Chłopak parsknął bezczelnie. – A teraz chodźmy.
Mikołaj wiedział, że zadzwoni, Witold nie był mniej pewien. Jednak nie wiedział jak zareagować. Przed lokalem rozeszli się w swoje strony.
W drodze powrotnej zastanawiał się, jak mężczyzna go odnalazł, dlaczego zadzwonił znów, a także co nabroił Psuja. W końcu pewnie znudziła mu się samotność. Nie mylił się. Gdy wszedł do mieszkania, pies wałęsał się bez celu. Dopiero gdy zobaczył swego pana w drzwiach, znalazł swoje miejsce. Wszyscy w komplecie. – Cześć Pies. Głodny? Spragniony? Eee… Widzę, że rarytasów to ci nie brak. To idziemy na spacer, nie? – Pies przekręcił tylko łeb, postawił uszy w szpic i ruszył z radością w stronę drzwi. – Ech, no chodź głupolu, wypuśćmy się w miasto. Na spacerze wciąż myślał o tym co powiedział Witold. Nie potrafił pojąć, dlaczego właśnie teraz dał o sobie znać. Z kieszeni wyjął pomięty kawałek papieru, po czym wystukał numer w telefonie.
- Dzień dobry, to ja Mikołaj… - i nikt mu nie odpowiadał – wiem, że byłem niemiły w stosunku co do pana. Ale…
- Słucham, o czym chcesz porozmawiać? – zapytał delikatnym tonem.
- Dlaczego teraz? Dlaczego nie wcześniej? I dlaczego zadzwonił pan znów?
- Czy nie mówiłem Ci jak trudno było zdobyć kontakt do Ciebie? Wiesz Mikołaju, w gruncie rzeczy po śmierci Twojego dziadka nie kontaktowałem się z nikim z Twojej rodziny. Czułem wstyd, gdy widziałem Twoją matkę, Elżbietę. Ona, choć „wybaczyła”, to do dziś dzień wiem, że czuje żal. Po tym jak skończyłeś 18 lat, wyjechałeś wraz z Wujkiem Leonem. Wiedziałem tylko, że tu, właśnie tu… Przyjechałem za Tobą, jednak straciłem wiarę, że kiedykolwiek Cię odnajdę. I gdy już powątpiewałem, to przypadkiem trafiłem na Twoją firmę. Nie wierzyłem własnym oczom, ale był to jedyny trop. Spróbowałem. Teraz jednak, gdy się spotkaliśmy, jestem praktycznie pewien. Masz nawet te same oczy co Twój dziadek, i często się uśmiechasz! Tak… Twój dziadek zawsze się uśmiechał. Jesteście bardzo podobni. – Starszy mężczyzna popadł w zadumę…
- Halo, jest tam pan? Haloo…
- Tak… Przepraszam. Wiesz co mnie najbardziej bawi, Mikołaju? To, że czasem próbujemy bronić naszych bliskich, przed czymś… A tymczasem wyrządzamy im jeszcze większą krzywdę. Czasem z nieświadomości, z pewności, że coś pójdzie nie tak… Ranimy jednocześnie siebie, i kogoś. To jak pasożyt, który żyje kosztem innych. W gruncie rzeczy śmierć żywiciela oznaczać będzie śmierć pasożyta. Ale aż do śmierci są integralną częścią jednego organizmu. W gruncie rzeczy pasożyt nie wie, że pasożytnictwo może doprowadzić do jego śmierci. Ale jest gotów ponieść tą cenę… Bo nie potrafi inaczej. A przynajmniej nie wie, że potrafi. Tak samo jest z nami. Dobrze wiem, że nie potrafiłbym Ci o tym powiedzieć, a także bałem się Twej reakcji. Myślałem, że tak będzie prościej, jednak zdecydowałem się w końcu na coś, czego sobie tak długo odmawiałem… Bo chciałem Cię bronić przed prawdą, która mogła zaboleć. A może chciałem bronić siebie? Bałem się…
- Czego do diabła?! – odpowiedział sfrustrowany chłopak.
- Rozmowy z wnukiem mojego najbliższego przyjaciela. Słuchaj, chłopcze… Muszę kończyć…
- Ale! Proszę się nie rozłączać! – Jednak na te słowa odpowiedział mu jakiś szmer, a potem już tylko cisza.
Rozmowa ta zaintrygowała go jeszcze bardziej. Zrodziła kolejne fakty, które nie dawały mu spokoju. Dlaczego miałby się bać reakcji drugiej osoby. I w końcu… Jak na przyjaciela, to bardzo dużo wie. A może jest spostrzegawczy? Przyjaźń… Co to jest przyjaźń? Może Dziadek i Witold byli tego żywym dowodem? No cóż, nadwrażliwość po tych wszystkich wydarzeniach była dość normalnym zjawiskiem. Idąc tak z psem, prosto przed siebie, spotkał Ankę ze swoim nowym facetem. Siedzieli sobie na ławce, ot tak. Z nieprzeciętną miną podszedł do nich. Patrzył na niego jak gdyby chciał go przeszyć wzrokiem. Przywitał się skinieniem głowy. Po czym spytał…
- Słyszałem, że znów gdzieś wyjeżdżasz? Nie boisz się, że Anka Ci ucieknie?
- Jak kocha, to poczeka – odpowiedział pewny siebie, a następnie zaśmiał się pustym śmiechem. Jak gdyby chciał dokopać swojemu rywalowi. Jak gdyby mało było, że w życiu ma wciąż z górki.
- Może i kocha, ale jeśli i Ty kochasz, to się pospieszysz… - odpowiedział zgryźliwie Mikołaj. Po czym nie wymieniając słowa, poszedł dalej. Tym razem to do niego należało ostatnie zdanie. Był zły na swoją „przyjaciółkę”. Teraz już nawet nie miał „ich miejsc”. I to zostało mu zabrane. Wszędzie, gdzie spędzali razem kiedyś dużo czasu, była z nim. Jak gdyby chciała się zaafiszować: „Patrz, jestem teraz z nim, a Ty jesteś… nikim?” Kim jest ów chłopak… Nieudacznikiem? Jest na pewno wolny, wolny od stresu… Czy na kolejnym zakręcie nie czyha na niego zdrada. Jest wolnym od wyborów. I nie musi decydować. Jest niezależny. Jest… sobą. I z tego powodu czuł się świetnie. Szedł tak, nikt nie zakłócał mu ciszy, a za nim dreptał dumnie pies. Wydawałoby się jakby na siłę spowalniał marsz by przedłużyć sobie atrakcję.
Po powrocie do domu usiadł do komputera. Zajął się pracą. Pił kawę za kawą. Teraz schodziła trzecia. Nagle odezwał się telefon, i nie byłoby w tym nic dziwnego… Gdyby nie fakt, że dzwoniła Anka. Odebrał, ale nie odezwał się pierwszy.
- Mikołaj? – pytająco zagadała Anka.
- Spodziewałaś się dziadka Mroza? – próbował zażartować. Jednak ton wskazywał na zniechęcenie.
- Słuchaj, co robisz jutro po południu? Bo Bartek organizuje… - Niepewnie zaczęła, jednak Mikołaj nie dał jej skończyć.
- Jestem pilnie zajęty, i nie interesuje mnie Bartek. A jeśli chcesz pogadać, to nie musisz zaczynać od tematu Bartek. W zasadzie, to jeśli w ogóle chciałaś pogadać, tematem Twojego przyjaciela mnie zniechęciłaś. Dobrze wiesz, że między nami nic się nie zmieniło. Dalej się kumplujemy. – I zamilkł. Bo pomyślał sobie w głębi duszy „do prawdy?”
- Już myślałam, że się na mnie gniewasz. No nic, to tylko tyle chciałam… Trzymaj się i miłego wieczoru. – urwała głucho.
Tak… Myślał by kto, że chce pogadać. Zasklepiona rana zaczęła krwawić jeszcze bardziej niż przedtem. Odechciało mu się wszelakiej pracy. Zastanawiało go jedno… Chciała go dobić? Wymierzyć kolejny cios, jak gdyby było ich mało? Czy naprawdę chciała się dowiedzieć, czy jest na nią o cokolwiek zły… Jak gdyby miał podstawy. Ale skoro zapytała, to chyba zrobiła coś złego. Tak czy siak, złemu nie odmówiła, wybrała mniejsze zło, niż większe dobro. Z kolei to większe dobro, dla niektórych mogło oznaczać mniejsze zło, jednak ani trochę jej to nie dotyczyło. W gruncie rzeczy nie kolidowało z niczym. Dlaczego właśnie ich ławka? I dlaczego właśnie z nim. Z kimkolwiek, czymkolwiek, byle nie z nim…
Poszedł do kuchni. Wyjął z lodówki trochę mięsa dla psa oraz butelkę Miodnego. Włączył telewizję, akurat był jakiś teleturniej. Rozłożył się wygodnie przed ekranem popijając zimne piwo. Tak, zdecydowanie tego mu było trzeba. Świętego spokoju i orzeźwienia.
- Niech się wali… Niech się pali… Ale mnie tu nie ma – po czym wyłączył telefon. W końcu upragniony spokój.
Anka zaś zastanawiała się, co na siebie włożyć na jutrzejszą imprezę. Czy ubrać się jakoś specjalnie? Czy zwyczajnie? W końcu to niecodzienna impreza, która wymaga niecodziennych ciuchów. Kobiety i moda. Pojęcia mężczyznom dalekie. Spróbuj zrozumieć, a wylądujesz na oddziale położniczym. A w gruncie rzeczy nie chodzi o tak istotne sprawy. Problem polega w czym innym. Każda myśli inaczej. Więc wypracowanie jakiejkolwiek taktyki na przyszłość to fatalny pomysł. Najgorsze jest jednak to, że bez owych kobiet było by znacznie gorzej i niektórzy nie mogą pogodzić się z tym faktem.


***

Ponieważ jest to mój pierwszy post na forum, więc tak. Na początek wszystkich witam ;-) liczę na obiektywną krytykę, z racji, że to moja pierwsza powieść i nie mam zbyt dużego doświadczenia, toteż nie widzę swoich błędów aż nadto.

Mmmm. Jeśli ktoś dotarł aż tutaj, to dzięki za przeczytanie ;] Nu... To by było jak narazie z mojej strony na tyle. Zamierzam się rozgościć jeśli nie reagujecie na nowych tak, jak diabeł reaguje na święconą wodę ;-D

4
PanDemonIum pisze: A Ty? Odmówiłbyś tym oczom na moim miejscu?
Nie wiem, panie Narratorze. Nie znam dziewczyny.
PanDemonIum pisze: Nie mniej jednak wiem, że póki nie skończy, będzie wyczekiwać końca, a ja śmiało będę mógł kontynuować.
Kto nie skończy czego?
Póki nie skończy, będzie wyczekiwać końca.... Wybacz, ale całe to zdanie to bełkot.
PanDemonIum pisze: Zachodzące słońce resztkami sił przypiekało młodą twarz.
Przypiekało? Nie, na pewno nie.
PanDemonIum pisze: List estetycznie napisany niebieskim piórem.
Niebieskim atramentem. Jeżeli pióro miało kolor niebieski, to w porządku, chociaż taka informacja nie jest potrzebna.
PanDemonIum pisze: Właściwie to powinienem zacząć dużo, dużo wcześniej, od kwietnia.
Z takiego zapisu wynika, że powinien zacząć mówić wcześniej.
PanDemonIum pisze: Obudził się jak zwykle po 7.
Liczby zapisujemy słownie.
PanDemonIum pisze: Chodź, zobaczymy, co jest dla Ciebie dobrego.
Z małej litery. I wcale nie dlatego, że mówi do psa.
PanDemonIum pisze: Na hasło „CHODŹ”
Bez Caps locka.
PanDemonIum pisze: Pies na ogół zbiegał bardzo szybko na dół, czekając pod blokiem lojalnie na swego pana.
Tak, na dół. Bo przecież nie do góry.
Zbiegał jednocześnie czekając?
Zły szyk.
Pies na ogół zbiegał po nich bardzo szybko, a potem lojalnie czekał przed blokiem na swego pana.
PanDemonIum pisze: W każdym bądź razie, gdy Psuja był już na dworze, to Mikołaj wyraźnie mógł to usłyszeć.
...dworze, Mikołaj wyraźnie...
PanDemonIum pisze: - Tak? – Mikołaj odezwał się z oczekiwaniem.
Z oczekiwaniem?
- Tak? - odezwał się i przekrzywił głowę.
- Tak? – Mikołaj uniósł brwi.
PanDemonIum pisze: bez zbędnych uczuć czy emocji odezwał się głos dziewczyny.
Odezwać się może dziewczyna. Głos może rozbrzmieć.
PanDemonIum pisze: - To… Do zobaczenia? Pa. – W jej tonie dało się wyczuć nutę obojętności.
W tonie jej głosu.
PanDemonIum pisze: - Cz-Cześć…? – Odpowiedział lekko zmieszany.
- Cz-cześć...
PanDemonIum pisze: Jadła za dwoje, tym czasem dziś odmówiła obiadu.
Tymczasem.
PanDemonIum pisze: I w końcu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, niepewnie, ale z pewną werwą otworzył.
Niepewnie, ale z pełną werwą? Dwie sprzeczności.
PanDemonIum pisze: - Wejdź, proszę. – Zaprosił nieśmiało.
Proszę... zaprosił. Albo jedno, albo drugie.
PanDemonIum pisze: Słońce jak gdyby nie chciało zajść, drażniło oczy. I wszystko mogłoby być mniej uciążliwe, gdyby tak słońce nie raziło w oczy.
Narrator wpadł w słowotok.
PanDemonIum pisze: Do prawdy?
Doprawdy?
PanDemonIum pisze: Jego kark przyrumieniało już słabiej zachodzące słońce.
Zły szyk i co nam wychodzi? - Słońce zachodzi słabiej.
PanDemonIum pisze: zastanawiał się co się mogło stać.
Się, się... Z przynajmniej z jednym coś zrobić.
PanDemonIum pisze: Gdy tak siedzieli, rozmawiając, śmiejąc się.
Gdy tak siedzieli, rozmawiali i śmiali się, to co?
PanDemonIum pisze: Nawet jeśli ktoś zauważył brak jego osoby, nikt za nim specjalnie nie tęsknił.
Wszechwiedzący ten narrator.
PanDemonIum pisze: Gdy wyszedł z lokalu, szedł tak samotnie w ciemną noc.
Wyszedł z lokalu w ciemną noc.
Że samotnie - wiadomo.
PanDemonIum pisze: Klimat sprzyjał myślą, Mikołaj zastanawiał się.
Myślom.
PanDemonIum pisze: Straci pracę? A może pójdzie do więzienia? I co będzie z Psują? Nieszczęśnik jeden będzie go wyczekiwać każdego dnia na balkonie.
Założenie przechodzi w rzecz dokonaną. To błąd.
Co by się stało z Psują? Nieszczęśnik wyczekiwałby go każdego dnia na balkonie.
PanDemonIum pisze: Chłopak wracając powoli do codzienności, dumał.
Wyżej piszesz, że się zastanawiał. Powtarzasz informacje.
PanDemonIum pisze: Spoglądając w niebo, szedł powolnym krokiem. Co chwila spoglądał pod nogi, by się nie potknąć.
Raczej tak zerkał, raz na niebo, raz pod nogi. Z jednego i z drugiego nic nie wynika.
Powtórzenie.
PanDemonIum pisze: Ułożył się na poduszce, w nogach położył się pies.
W nogach poduszki?
PanDemonIum pisze: Psuja również wsunął swe śniadanie. Wylizał dokładnie miskę, jak gdyby nie chciał zostawić po sobie jakiegokolwiek śladu. Co miał do stracenia, prócz odrobiny czasu? W zasadzie to miał ostatnio jego nadmiar.
Z tego zapisu wynika, że pies nie miał nic do stracenia, prócz czasu. W zasadzie, to miał ostatnio jego nadmiar.
PanDemonIum pisze: Wiedział, że do Domu Kultury nie ma daleko, to raptem parę kroków.
Po co to "wiedział".
PanDemonIum pisze: Strasznie nienawidził się spóźniać.
Wyciąć.
PanDemonIum pisze: O równej 13:37 z nikąd przyszedł jakiś starszy mężczyzna w białej koszuli z krótkim rękawkiem, jeansach, eleganckich butach i czarnym kapeluszu. Uśmiechnięty od ucha do ucha zbliżał się do Mikołaja.
Najpierw przychodzi, a potem się zbliża?
Pojawił się... zbliżał.
Znikąd.
PanDemonIum pisze: i tym razem nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo tym razem Mikołaj wykorzystał doświadczenie z pierwszej rozmowy.
Jedno wyciąć.
PanDemonIum pisze:- Pan zna mojego dziadka? – Ze zdumieniem zapytał Mikołaj, po czym nie wiedział co powiedzieć…
- Pan zna mojego dziadka? - zdziwił się. Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć.
PanDemonIum pisze:Przystał na chwilę, jak gdyby chciał pozbierać myśli po czym kontynuował
Przystanął.
PanDemonIum pisze: Mikołaju, gdy Twoja Mama była w ciąży, dokładnie pierwszy miesiąc, Twój dziadek umarł. Był to 21 Kwietnia o godzinie 13:37. Dokładnie 25 lat temu. Dziś, a w zasadzie teraz, jest rocznica jego śmierci. Tutaj właśnie umarł. Na tej ulicy. Byłem tam… Po drugiej stronie. Kiedyś była tam Kawiarnia.
Powtórzenia.
Liczby słownie - godziny, daty i lata.
Twój, twoja z małej litery
Dlaczego to "kwietnia" dużą literą? Dlaczego "mama" dużą literą? "Dziadek" napisałeś już małą.
PanDemonIum pisze: Zaśmiał się głucho wzruszony.
Brak przecinka i co nam wychodzi? - Mężczyzna był głucho wzruszony.
PanDemonIum pisze: Wówczas dopiero teraz nabrałem odwagi by Ci o tym powiedzieć.
Wyciąć. Jeśli teraz, to nie wówczas.
PanDemonIum pisze: - Mikołaj! – próbował jeszcze zawołać chłopca mężczyzna…
Zawołał go jednak. Mógł go próbować zatrzymać.
PanDemonIum pisze:Patrzył na medalion jeszcze przez chwilę, po czym zastanawiał się.
Zastanowił się.
PanDemonIum pisze: Następnego dnia obudził się, nie myśląc o tym co było. Nie przemęczając się zbytnio myślami o minionych dniach.
Albo w ogóle nie myślał, albo nie przemęczał się zbytnio myślami (nie wspominając, że myślami, których nie było).
PanDemonIum pisze: Następnego dnia obudził się, nie myśląc o tym co było. Nie przemęczając się zbytnio myślami o minionych dniach. Miał ochotę napić się mocnej kawy i zabrać się za pracę. Praca mogłaby być lekarstwem na te wszystkie myśli. Zająć się czymś tak intensywnie, by stracić poczucie czasu i własnego stanu. By nie myśleć o niczym, tylko o obecnym zajęciu. Zajął się więc kolejnym zleceniem. Lecz do tego potrzebna była wyobraźnia. A ta z kolei kooperowała z pamięcią. Pamięć nasuwała czarne myśli, i praca momentami nie była owocna
Powtórzenia.
PanDemonIum pisze: choć w gruncie rzeczy nie maił do końca pewności
Wiadomo.
PanDemonIum pisze: - Szczerze mówiąc, to miałem nadzieję… Że to Ty.
...miałem nadzieję... że to ty.
PanDemonIum pisze: odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
Sztampowe wyrażenie.
PanDemonIum pisze: Czekał na odpowiedź, odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Brak pewnej odpowiedzi zmusił Mikołaja
Nie pewnej, a w ogóle jakiejkolwiek.
Powtórzenia.
PanDemonIum pisze: Do niedawna nie wiedzieli o swym istnieniu, a jeszcze wczoraj Witold stał się wieszczem naprawdę złych wieści. Wówczas jednego jestem pewien. Jeden drugiemu nic nie zrobił, drugi pierwszemu także… A mimo to traktowali się tak, jak gdyby mieli sobie do wytknięcia sporo spraw.
A już zeszłego dnia...
Wieszczem wieści - brzydko.
Kto nie jest pewien? Przeskakujesz z narracji pierwszoosobowej na trzecioosobową.

PanDemonIum pisze:Mikołaj wiedział, że zadzwoni, Witold nie był mniej pewien. Jednak nie wiedział jak
Powtórzenia.
PanDemonIum pisze: Przed lokalem rozeszli się w swoje strony.
Wyciąć. Wiadomo, że w swoje.
PanDemonIum pisze: Ona, choć „wybaczyła”, to do dziś dzień wiem, że czuje żal.
Dlaczego cudzysłów?
Do dziś dzień - brzydko.
PanDemonIum pisze: Przyjechałem za Tobą, jednak straciłem wiarę, że kiedykolwiek Cię odnajdę. I gdy już powątpiewałem, to przypadkiem trafiłem na Twoją firmę
Wyciąć. I nagle przypadkiem trafiłem na twoją firmę.
PanDemonIum pisze: Nie wierzyłem własnym oczom, ale był to jedyny trop.
Odnalazł firmę i tym samym chłopaka, więc nie był to trop.
PanDemonIum pisze: Jesteście bardzo podobni.
Jesteś do niego podobny... skoro dziadek nie żyje.
PanDemonIum pisze: Teraz jednak, gdy się spotkaliśmy, jestem praktycznie pewien.
Pewien czego?
PanDemonIum pisze: W gruncie rzeczy śmierć żywiciela oznaczać będzie śmierć pasożyta. Ale aż do śmierci są integralną częścią jednego organizmu. W gruncie rzeczy pasożyt nie wie, że pasożytnictwo może doprowadzić do jego śmierci.
To wyrażenie pojawiło się już tyle razy, że będę mieć uraz do końca życia.
PanDemonIum pisze:Patrzył na niego jak gdyby chciał go przeszyć wzrokiem.
Przeszywał go wzrokiem.
PanDemonIum pisze: odpowiedział pewny siebie, a następnie zaśmiał się pustym śmiechem.
Zaśmiał się śmiechem?
PanDemonIum pisze: - Mikołaj? – pytająco zagadała Anka.
Wyciąć.
PanDemonIum pisze: Bo pomyślał sobie w głębi duszy „do prawdy?”
Doprawdy?.
PanDemonIum pisze: Zasklepiona rana zaczęła krwawić jeszcze bardziej niż przedtem.
Nie zauważyłam, żeby się zasklepiła.
PanDemonIum pisze: Pojęcia mężczyznom dalekie. Spróbuj zrozumieć, a wylądujesz na oddziale położniczym.
Raczej psychiatrycznym




Masz lekkie, proste pióro. Piszesz obrazowo - łatwo jest te wszystkie obrazy zobaczyć. Tekst jest jednak nużący. Często powtarzasz informacje, a czasami po prostu wpadasz w słowotok i mówisz w kółko to samo. Nie zawsze jest to złe - jeżeli każde kolejne zdanie jest bogatsze w informację, czy wniosek wyciągnięty z poprzedniego. Jeśli jednak sześć zdań z rzędu mówi o tym samym, nie wnosząc nic nowego, to nie ma to większego sensu.

Nie podoba mi się przeskakiwanie z narracji pierwszoosobowej na trzecioosobową. Gdybyś pisał tak całymi blokami tekstu, byłoby czytelnie. Tymczasem zmieniasz narrację na poziomie zdań i łatwo jest się w tym zgubić.

Co do historii: Pomysł ciekawy. Przyjaźń. Pojawienie się w życiu obcego mężczyzny. Historia z dziadkiem Mikołaja. Bardzo fajnie. Jednak bohater strasznie się miota w tym wszystkim. Raz się z czymś godzi, potem nie może tego znieść. Raz taki mętlik dotyczy Anki, raz Witolda. Mikołaj powinien przyjąć bardziej konkretną postawę. Albo niech przez cały czas rządzi niepewność, albo złość, a kiedy już z czymś się pogodzi, niech nie zmienia po chwili zdania.

Do poprawy: Interpunkcja. Zapis dialogów. Fragmenty tekstu należy wziąć pod lupę i wyciąć te zdania, które mówią to samo, co poprzednie.


Jednym słowem: Słabiutki tekst. Ale biorąc pod uwagę, że to Twoje początki, nie jest najgorzej.

Dużo pisz, a jeszcze więcej czytaj.

Pozdrawiam.

5
PanDemonIum pisze: Kupował też warzywa, którymi pies się o dziwo zajadał
Mam psa, który sam, bez zachęty, zrywa z krzaczków truskawki i pomidory (co najlepsze, tylko te dojrzałe), oraz lubi "przetrącić" obranego, surowego ziemniaka (podkrada go w trakcie obierania na obiad). Natomiast pies mojej przyszłej połowicy zjadł mi kiedyś okulary. Psy mają dziwne gusta kulinarne. Ale to tak na marginesie:)
Nulla dies sine linea (Apelles)

6
mamika6 pisze: Z takiego zapisu wynika, że powinien zacząć mówić wcześniej.
Na początku:
PanDemonIum pisze: Poprosiła mnie znów, bym coś opowiedział.
Chciałem, by przybrało to taką formę: Ktoś opowiada drugiej osobie. Tak jakby siada sobie dziadek i wnuk przy kominku, dziadek opowiada wnukowi. Takie miałem założenie.

Chodziło mi o efekt, jak jest np na niektórych filmach. Siadają przy kominku, ktoś opowiada komuś historię. A na koniec zakończenie. Również takie, w którym opowiadam: i tak oto się skończyło, dadada.

Stąd roi się mi pytanie: Czy mogę tak zacząć w tym opowiadaniu, czy raczej nie powinienem

:P nu... tak w ogóle to dzięki jeszcze raz za weryfikację ;]
Ostatnio zmieniony pn 22 mar 2010, 13:59 przez PanDemonIum, łącznie zmieniany 1 raz.
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

7
Nie, nie chodzi o formę narracji, tylko o to konkretne zdanie.
Właściwie to powinienem zacząć dużo, dużo wcześniej, od kwietnia.
Zacząć dużo wcześniej to tak, jakbyś powinien zacząć opowiadać historię wcześniej, np. rano, zamiast w południe. A chciałeś powiedzieć, że powinien dalej cofnąć się w czasie - do kwietnia.

8
Napisałem Ci długi komentarz, a potem zamknąłem sobie przeglądarkę, przed wysłaniem go.

Nie mam sił wytykać raz jeszcze tych samych błędów, na większość zwróciła uwagę Mamika.

Trzy zdania wstawiłem do Babolarium. Wejdź i zerknij... Nie wiem, czy mają szansę na zwycięstwo, ale są okropne.

Po pierwszych dwóch akapitach miałem już dość. Leży absolutnie wszystko - ortografia, interpunkcja, szyk zdań, budowa dialogów, realizm dialogów.

Niektóre akapity to typowe bicie piany. Czepiasz się myśli i wałkujesz ją na kilkanaście sposobów. Zaufaj czytelnikowi, daj mu troszkę pomyśleć. Ten akapit z pasożytem - fajna myśl, ale całkiem przegadana, zagadana i zdeprecjonowana kiepskim stylem literackim.

Pierwsze spotkanie Witka i Mikołaja. Witek mówi, że znał jego dziadka. Mikołaj nawet nie zapytał się - którego. Bo choćby nie wiem co - miał dwóch. Nie liczę pradziadków.

Silisz się na intelektualne wycieczki - fajnie, ale rób to poprawnie literacko, bo wychodzi bełkot.

Dla mnie to wyjątkowo męczący i nieudolnie napisany tekst. Wbrew Mamice nic mi się w nim nie podobało. Dla mnie niedostatecznie.

A co do psa, to on jada surowe mięso? Mój żre tylko gotowane, stąd pytanie.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”