PROLOG
Księżyc w pełni świecił nad cmentarzem miejskim w Knoxville niczym olbrzymia, jaskrawa lampa. Głuchą ciszę nocy przeszywało jedynie pohukiwanie sowy. Trzy czarne kruki obsiadły stojącego pod murem kamiennego anioła i obserwowały cmentarz swoimi paciorkowatymi oczkami, lecz szybko odleciały spłoszone, głośno krakając, gdy rozległy się odgłosy ludzkich kroków.
– Sid! Nogi mnie bolą… Daleko jeszcze?
– Jeszcze kawałek, Cleo. Wytrzymaj.
Młody chłopak imieniem Sid i jego dziewczyna Cleo szli brukowaną alejką, trzymając się za ręce i swobodnie ze sobą flirtując. Wracali z urodzinowej imprezy jednej z koleżanek dziewczyny. Jednak ta noc była zbyt piękna, by Sid mógł przepuścić okazję spędzenia jej w ramionach Cleo. Kiedy więc w drodze do jej domu mijali cmentarz, chłopak niespodziewanie zaczął ją tam ciągnąć. Nie protestowała. Była zbyt pijana, żeby móc racjonalnie myśleć, podobnie zresztą jak on.
W końcu oboje dotarli do tej starszej części cmentarza, gdzie znajdowały się zaniedbane, zapomniane i zniszczone zarówno przez upływ czasu jak i przez wandalizm groby. W tym miejscu atmosfera była dużo bardziej nieprzyjemna.
– Nie podoba mi się tutaj, Sid – wyszeptała Cleo, drżąc i obejmując się ramionami. – Ten mrok… Chodźmy stąd. Chcę do domu.
– Hej – Sid nagle się zatrzymał. – Spokojnie, maleńka, przecież jesteś ze mną. Będzie zajebiście, zobaczysz. Tylko się rozluźnij…
Złapał ją w pasie, przyciągnął do siebie i zaczął obdarzać delikatnymi pocałunkami jej twarz, szyję i dekolt. Przez chwilę dziewczyna czuła się nieswojo, ale potem nieco się uspokoiła i zaczęła na przemian chichotać i wzdychać. Sid, poczuwszy, że mu ulega, położył ją na marmurowej płycie jednego z grobów. Nadal się z nią całując, zaczął powoli rozpinać jej dżinsową kurtkę…
– Sid! Co to, do cholery, jest?!
Zaskoczony tym pytaniem spojrzał na Cleo. Wpatrywała się z przerażeniem w wewnętrzną stronę swojej lewej dłoni, która była pokryta jakimś czarnym, lekko skrzącym się pyłem.
– To tylko zwykła sadza, skarbie – uspokoił ją chłopak. – Groby w tej części cmentarza są przecież zaniedbane, zapomniałaś? A teraz się odpręż, bo czeka cię długa i niezapomniana podróż do krainy rozkoszy…
To powiedziawszy, ukląkł na ziemi i zaczął majstrować przy pasku jej spodni. Cleo, wpatrując się w wiszący nad nimi księżyc, wzięła kilka głębszych wdechów. Uniosła się lekko na łokciach, zamierzając powiedzieć Sidowi, żeby odprowadził ją do domu, lecz nagle z jej gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Sid, który akurat zdążył rozpiąć jej pasek, powoli się odwrócił i podskoczył jak poparzony.
Ich oczom ukazała się przepiękna młoda kobieta o delikatnej, mlecznobiałej cerze, długich włosach w kolorze miodu i granatowych oczach, które w ciemności wydawały się być czarne. Kobieta ta ubrana była w długą, krwistoczerwoną suknię, która tak mocno do niej przylegała, że wyglądała jak namalowana na jej ciele. Przybyszce towarzyszyło pięć zakapturzonych postaci w czarnych szatach.
– Kim… Kim wy jesteście, psia mać? - wydyszał Sid, a przerażona Cleo mocno zacisnęła palce na jego ramieniu.
Ani kobieta, ani żadna z postaci mu nie odpowiedziała. Zamiast tego blondynka powoli zbliżyła się do niego i Cleo, przyjaźnie się uśmiechając. Wpierw spojrzała dziewczynie prosto w oczy, po czym przejechała delikatną dłonią po jej szyi. Cleo z jakiegoś powodu poczuła dreszcz podniecenia i cicho jęknęła. Lecz po chwili jęk przeszedł we wrzask, kiedy kobiecie wyrosły ostre kły, którymi rozszarpała jej gardło. Grób, na którym leżała Cleo, spłynął krwią.
– O kurwa! – krzyknął Sid i rzucił się do ucieczki. Blond piękność ruszyła za nim z gracją tancerki baletowej, gdy tylko nasyciła się krwią dziewczyny. Szła powoli między grobami, pewna tego, że go dopadnie. Sid biegł tak szybko, jak tylko mógł, i co chwilę oglądał się za siebie. Kiedy jednak mijał wielki krzyż na środku cmentarza, potknął się o jeden ze stojących pod nim zniczy i wylądował na ziemi. Nie miał już siły, by dalej biec. Kiedy uniósł lekko głowę, zauważył, że wszystkie krzyże na cmentarzu były powywracane do góry nogami, a na nagrobnych tablicach namalowano czymś ciemnym – czyżby to była krew?! – trzy szóstki. Czy ci zakapturzeni popaprańcy byli satanistami? A ta blondynka… Kim ONA była? Sid odwrócił się na plecy i wtedy jego serce gwałtownie przyspieszyło.
Tajemnicza kobieta stała nad nim, ukazując w drapieżnym uśmiechu zakrwawione kły. Wampirzyca? Nie, to niemożliwe, przecież wampiry nie istnieją… A może jednak?
Sid był tak zamyślony, że nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy kobieta i jemu rozerwała gardło. Trysnął kolejny strumień krwi. A Sid podzielił los swojej ukochanej Cleo i połączył się z nią na nowo w zaświatach.
I nagle przy kobiecie pojawiło się pięć zakapturzonych postaci. Jedna z nich kucnęła przy zabitym Sidzie, by sprawdzić, czy faktycznie nie żyje, po czym wstała i ogłosiła pozostałym:
– Niech żyje nasza królowa! Chwała na wieki Lilith, matce wszystkich nieśmiertelnych!
ROZDZIAŁ 1
– A zatem nie jesteśmy… – pochyliłem się do przodu – dziećmi szatana?
– Jak moglibyśmy nimi być? – zapytał. – Czy wierzysz, że to szatan stworzył ten świat wokół nas?
– Nie, wierzę, że to Bóg, jeśli w ogóle. Ale On musiał także stworzyć szatana, i chcę wiedzieć, czy my jesteśmy jego dziećmi!
– Dokładnie i z pełną konsekwencją, jeśli rozumować w ten sposób. Jeśli wierzysz, że Bóg stworzył szatana, to musisz zdawać sobie sprawę, że jego moc pochodzi od Boga i że szatan jest po prostu dzieckiem Boga, więc i my jesteśmy dziećmi Boga. Nie ma dzieci szatana, naprawdę. *
– Hej, mała!
Carrie Andrews skrzywiła się na dźwięk tego głosu. Nienawidziła, kiedy tak brutalnie sprowadzano ją do szarej rzeczywistości. Z lekkim poirytowaniem uniosła wzrok znad książki. Właśnie zbliżał się do niej Jay Dalton, członek szkolnej drużyny koszykarskiej, który z niewiadomego powodu łaził za nią już drugi rok. Na jego twarzy po raz kolejny zakwitł szeroki uśmiech, który tak ją denerwował.
– Co tam czytasz? – spytał, gdy przy niej kucnął, i bezczelnie wyrwał jej z rąk książkę. – „Wywiad z wampirem”? Litości… Jeszcze nie masz dość tych pierdoł?
– O co chodzi, Jay? – wycedziła Carrie przez zęby, udając, że nie słyszała tego pytania, i zabrała mu książkę.
Uniósł ręce w obronnym geście.
– No dobra. Chciałem cię po prostu zapytać… bo wiesz, dziś piątek, więc idziemy z Paige do klubu, i chciałem… czy ty… może poszłabyś z nami?
Dziwne, pomyślała Carrie. Dlaczego wstydził się z nią rozmawiać, skoro przy innych dziewczynach zachowywał się jak typowy Casanova? Może dlatego, że ona była inna niż wszystkie te szkolne lalunie? Zresztą nieważne – i tak nigdy go nie lubiła i uważała za największego palanta pod słońcem.
– Dlaczego mam z wami pójść? - spytała, mrużąc podejrzliwie oczy.
Jay uśmiechnął się najpiękniej, jak potrafił, lecz to i tak nie zmiękczyło jej serca.
– Bo chcę, żebyś się na trochę oderwała od tych swoich wampirów i zaczęła żyć wśród normalnych ludzi. Mam dość patrzenia na to, jak snujesz się po kątach i jesteś taka sama i smutna. Będzie super, zobaczysz. To jak, zgadzasz się?
Wzruszyła ramionami i wysiliła się na lekki uśmiech.
– A mam jakiś inny wybór?
– Nie – oświadczył grobowym tonem Jay, ale po chwili parsknął śmiechem. – Okay, w takim razie podjedziemy po ciebie o dziewiątej. Do zobaczenia.
Wstał i pobiegł do swoich kumpli z drużyny. Carrie schowała „Wywiad” do torby, jeszcze mocniej podkuliła kolana pod brodę i ukryła twarz w dłoniach. Świetnie. O niczym innym tak nie marzyła jak o zabawie w towarzystwie napakowanego szkolnego macho i żywej kopii lalki Barbie.
Klub Delirium był jednym z najpopularniejszych lokali w mieście, więc Jaya, Carrie i Paige nie zdziwiło to, że pękał w szwach, kiedy stanęli w drzwiach wejściowych. Panowała tam bardzo specyficzna, wręcz intymna atmosfera. Światła były lekko przygaszone, okna pozasłaniane, z głośników leciała zmysłowa piosenka Kidney Thieves „Arsenal”, a w powietrzu wyczuwało się gorzki zapach piwa wymieszany ze smrodem papierosowego dymu i zapachem kobiecych perfum. Niektóre pary kołysały się w rytm piosenki na parkiecie, a inne obściskiwały się po kątach. Carrie czuła się trochę nieswojo. Wmawiała sobie, że nie pasuje do otoczenia. Czarne ciuchy, mocny makijaż i blada cera… Dziewczyna miała ochotę odwrócić się i wyjść, ale…
– Przyniosę coś do picia, zaczekajcie tu – powiedział Jay i już po chwili przeciskał się przez tłum do baru. Carrie została więc sama z Paige, jego dziewczyną.
– A więc, Carrie, za moment znajdziemy kogoś dla ciebie – oznajmiła wesoło, bawiąc się swoimi tlenionymi włosami.
– Po co? Ja nie chcę mieć faceta.
– Tylko tak mówisz, słońce, ale zaufaj mi. Ciocia Paige za chwilę ci kogoś znajdzie. Zaraz, kto by do ciebie pasował… – Paige rozejrzała się po klubie z zamyśloną miną. – O! Może tamten?
Carrie niechętnie spojrzała w kierunku, który pokazywała dziewczyna. Pod ścianą stał młody chłopak z fryzurą, która przypominała jej kolce jeża. Patrzył gdzieś w dal, jakby oczekiwał, że jakaś małolata podejdzie do niego i zaproponuje mu taniec albo szybki numerek w toalecie.
Carrie z odrazą pokręciła głową.
– Nie mój typ.
– Czemu? Przecież macie podobny styl! – zdziwiła się Paige.
– Posłuchaj…
Carrie nie zdążyła dokończyć, ponieważ nagle między nią a Paige wyrósł jak zawsze głupkowato wyszczerzony Jay z drinkami. Rozdał im szklanki wypełnione kolorowymi napojami.
– To co, dziewczynki? Pobujamy się trochę? – zapytał wesoło.
Paige pisnęła uradowana tą propozycją, ale Carrie z uśmiechem pokręciła głową.
– Idźcie sami. Ja trochę się tu pokręcę i rozejrzę…
– Mądra decyzja – Jay z aprobatą pokiwał głową, a po chwili już kołysał się z Paige na parkiecie.
Carrie dopiła do końca swojego drinka i znalazła wolne miejsce pod ścianą. Stanęła tam – na szczęście daleko od tego gościa, którego pokazała jej Paige – i zaczęła się rozglądać. Może Jay miał rację? Może faktycznie musiała zacząć spotykać się z ludźmi? Książki o wampirach może i są fascynujące jak diabli, ale jednak żadna z nich nie zapełni tego uczucia pustki w jej sercu…
I w pewnej chwili wzrok dziewczyny zatrzymał się na stoliku w rogu sali. Siedziało przy nim pięć osób – czterech mężczyzn i kobieta. Wszyscy tak jak Carrie byli ubrani na czarno. Dziewczyna zauważyła, że jeden z mężczyzn wpatrywał się w nią z większym zainteresowaniem niż trzej pozostali, zaś kobieta kompletnie ją ignorowała. Mężczyzna, który tak się na nią gapił, szepnął coś do swoich towarzyszy, po czym wstał od stolika i powoli ruszył w jej stronę z niespotykanym wdziękiem. Serce Carrie zaczęło bić jak szalone. Poczuła, że nogi ma jak z waty, kiedy spojrzała prosto w zielone oczy młodzieńca.
– Cześć – powiedział niskim, zmysłowym głosem, gdy stanął obok niej. – Co taka śliczna dziewczyna robi sama w takim miejscu?
Zaczęła drżeć. Z trudem odwróciła wzrok i wbiła go w ziemię.
– Jestem ze znajomymi. Tańczą na parkiecie.
– A dlaczego ty z nimi nie tańczysz? – dopytywał się chłopak, przekrzywiając na bok głowę.
– Nie chcę im przeszkadzać.
– Więc może zatańczysz ze mną?
– Raczej nie. Nie potrafię…
– Akurat do tej piosenki nie trzeba umieć…
W końcu odważyła się na niego spojrzeć. Jego zielone oczy były naznaczone złotymi plamkami, a przystojną twarz przesłaniała czarna grzywka. Carrie otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz słowa uwięzły jej w gardle. Poczuła zimny palec chłopaka na swoich wargach.
– Nie musisz nic mówić. Po prostu chodź ze mną… Aha, zapomniałbym. Nazywam się Morton. Jacob Morton.
– Andrews. Carrie Andrews.
Chłopak uśmiechnął się, ujął jej dłoń i pociągnął ją na parkiet. Po chwili zaczęli się rytmicznie kołysać. Carrie czuła na sobie setki spojrzeń, jednak skupiła się tylko na Jacobie. Świat wokół niej przestał istnieć.
Nagle zaskoczyło ją to, że Jacob tak odważnie się do niej zbliżył i położył sobie jej rękę na ramieniu. Przeszedł ją silny dreszcz, kiedy drugą ręką przejechał delikatnie wzdłuż linii jej kręgosłupa. Działał bardzo szybko i Carrie się to nie podobało. Jednak z drugiej strony nie chciała, żeby przestał. Pragnęła więcej i więcej.
Ale piosenka akurat się skończyła i teraz grało jakieś beznadziejne techno. Jacob odsunął się od Carrie i znów utonęła w zieleni jego oczu.
– Dziękuję ze taniec – powiedział.
Odwrócił się z zamiarem odejścia, ale dziewczyna w ostatniej chwili go zawołała.
– Poczekaj, Jacob… Już chcesz odejść?
Zatrzymał się i uśmiechnął pod nosem. Wszystko szło zgodnie z planem. Rybka złapała haczyk, pora więc ją wyłowić.
Odwrócił się do Carrie.
– Chodź. Poznasz moich towarzyszy.
– Okay, tylko powiem przyjaciołom, gdzie będę.
Chłopak westchnął i pociągnął ją za sobą.
– Nie musisz. Sami się zorientują, że kogoś sobie znalazłaś, więc zostawią cię w spokoju.
Przecisnęli się przez tłum i dotarli do stolika, przy którym siedzieli trzej młodzi mężczyźni i kobieta. Wszyscy czujnie spojrzeli na Carrie. Jacob pociągnął ją za sobą i usiedli na skórzanej kanapie.
– Miło cię poznać, Carrie Andrews – odezwał się mężczyzna, który wyglądał jak Jacob, ale miał krótsze włosy. – Jestem Blake Morton, brat bliźniak Jacoba.
– Skąd wiesz, jak się nazywam? - spytała zaskoczona dziewczyna.
Blake zaśmiał się krótko i machnął lekceważąco ręką.
– Och, to taka braterska telepatia… Pozwól, że przedstawię ci resztę. To Aidan, Zack i Mikaela.
Carrie uważnie obejrzała każdą z przedstawionych jej osób. Wszyscy mieli niemal idealnie proporcjonalne twarze. Różnili się jedynie kolorami oczu i włosów. Aidan miał burzę jasnych loków i oczy barwy czystego nieba. Zack – kasztanową czuprynę i oczy jak gorzka czekolada, a Mikaela – płomiennorude włosy i lawendowe oczy, którymi niechętnie lustrowała nowo przybyłą.
– Miło mi… Naprawdę cieszę się, że was poznałam, ale niestety muszę już iść - wyjąkała pospiesznie Carrie. Chciała wstać, ale Jacob mocno ją przytrzymał. Karcącym spojrzeniem dał jej do zrozumienia, że jeszcze nie skończyli.
– Nie musisz się spieszyć, Carrie - powiedział Blake. – Możesz z nami zostać. Twoi znajomi nie będą mieli ci tego za złe. A my chcemy się z tobą zaprzyjaźnić…
Jak na zawołanie, na twarzach wszystkich wykwitły szerokie uśmiechy. Nagle Mikaela wyciągnęła z kieszeni skórzanego płaszcza małą fiolkę z jakimś czarnym, iskrzącym się proszkiem, i podała ją Carrie.
– Co to? – Dziewczyna zaczęła obracać fiolkę w palcach.
– Sproszkowany czarny kryształ. Daje niezłego kopa i pomaga się rozluźnić - oznajmiła lekkim tonem Mikaela. – To prezent. Zatrzymaj go.
– Ale ja nie biorę narkotyków…
– To nie są narkotyki, ale jeśli nie chcesz, to nie musisz tego próbować – uspokoił ją Aidan. Zaraz jednak spiorunował wzrokiem płomiennorudą Mikaelę, ale ona nic sobie z tego nie robiła.
– Dziękuję… Naprawdę muszę już iść – Carrie schowała fiolkę do kieszeni i wstała.
– Może jeszcze kiedyś się spotkamy? – zaproponował Blake Morton.
Carrie znów wysiliła się na uśmiech.
– Może… Do zobaczenia.
Odeszła od stolika szybkim krokiem, czując na sobie spojrzenia całej piątki. Przez chwilę wpatrywała się w parkiet, ale Jaya i Paige nie było wśród tańczących par. Zapewne pojechali do niego. Trudno. Carrie wyszła z klubu Delirium, lecz po chwili dogonił ją Jacob.
– Zaczekaj. Gdzie mieszkasz? Może cię podwiozę?
Chłodny wiatr przeszył ją do szpiku kości. Zadrżała mimo zapiętej po szyję kurtki. Znów nie mogła oderwać wzroku od tego chłopaka. Był taki przystojny…
Carrie wzruszyła ramionami.
– Jasne. Jeśli nie miałbyś nic przeciwko…
Podszedł do niej, objął ją ramieniem i zaprowadził na klubowy parking.
– Uwierz mi, to dla mnie prawdziwa przyjemność. Lubię pomagać ładnym młodym kobietom.
Kiedy wsiedli do luksusowego czarnego jaguara, Carrie od razu zrobiło się cieplej. Ten chłopak znów ją zaskoczył. Zabójczo przystojny, owiany nutką tajemnicy, prawdopodobnie bogaty… Nagle zapragnęła poznać bliżej Jacoba. Jego ekipa zupełnie jej nie interesowała – tylko on. Była w niego tak zapatrzona, że nie zauważyła, kiedy silnik samochodu zamruczał niczym kot i już ruszyli w drogę.
– Gdzie dokładnie mieszkasz? – zapytał, nie odrywając wzroku od ulicy.
– Na przedmieściach. W takim białym jednorodzinnym domu – mruknęła pod nosem.
Zapadła długa chwila krępującej ciszy.
– Twój brat wydaje mi się dziwny – odezwała się nagle Carrie.
Jacob zerknął na nią z ukosa.
– Co masz na myśli?
– Nie wiedziałam, o co chodziło mu z tą braterską telepatią.
Parsknął śmiechem.
– Potrafimy czytać w swoich myślach. Bracia i siostry często tak mają.
– Wszyscy wydajecie mi się tacy… inni. Dlaczego w ogóle chcecie się ze mną zaprzyjaźnić?
– Po prostu zauważyliśmy cię i stwierdziliśmy, że jesteś okay. A co, zawieranie nowych przyjaźni jest zabronione?
Carrie przesłoniła sobie twarz włosami, czując, że rumieni się ze wstydu.
– Nie…
Jacob nagle się zatrzymał. Carrie wyjrzała przez okno i zorientowała się, że stoją już pod jej domem. To niewiarygodne, ale z Jacobem czas mijał błyskawicznie. Dziewczyna odpięła pas, choć wcale nie miała na to ochoty. Położyła rękę na klamce, lecz nagle poczuła na ramieniu dotyk Jacoba. Spojrzała na niego. Jego oczy jarzyły się jak dwa wielkie szmaragdy.
– Spotkamy się jutro? – wyszeptał.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Był tak blisko, że musiała wytężyć wszystkie siły, aby się na niego nie rzucić i nie zacząć go całować. Co się ze mną dzieje?, myślała. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Tak.
Jego usta rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu.
– W takim razie przyjadę po ciebie o ósmej wieczorem. Nie martw się, zapamiętałem drogę. Do zobaczenia – Dotknął jej twarzy. Poczuła na skórze lodowate zimno, ale nie przeszkadzało jej to. Uśmiechnęła się i wysiadła z auta.
Kiedy jaguar zniknął za zakrętem, weszła na drżących nogach do domu. A kiedy zamknęła za sobą drzwi, po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęła radośnie się śmiać.
______________________________________________________________
* - Fragment książki Anne Rice „Wywiad z wampirem”, tłum. Tomasz Olszewski
Mroczna Gwiazda [horror]
1Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake