Rozdział II
Anioł, groby i czarna łza
Lisa obudziła się w samochodzie z obolałą głową. Podniosła głowę z kierownicy, czując ranę na czole. Nic pamiętała, jakim sposobem znalazła się w samochodzie. Ostatnią rzeczą, która została w jej pamięci, to ciemna, zamglona droga i ostry zakręt. Odgarnęła włosy i poczuła, że boli ją każdy mięsień.
- Gdzie ja jestem? – zapytała samą siebie.
Nie mogła się poruszyć, czując promienisty ból w kręgosłupie. Zamknęła oczy, próbując sobie wszystko przypomnieć.
Jechała ciemną drogą do domu… popatrzyła w lusterko, widząc swoje zielone oczy… musiała zasnąć… i wylecieć z drogi…
Z ogromnym wysiłkiem, na czworakach wyszła z samochodu. Poczuła pod kolanami śnieg. Białe płatki opadały jej na ramiona.
Znajdowała się na ogromnym terenie, zasnutym białą mgłą. Przed nią stał przekrzywiony, pęknięty znak. Lisa, czując ból w kręgach szyjnych, odczytała na nim napis: ‘Witamy w Coast’.
Widok za nim był tak przygnębiający i straszny, że Lisa podniosła się szybko. Ciągnące się wzdłuż alei drewniane, odrapane domy, majaczyły w białych fałdach płatków śniegu. Nieopodal stała kamienna fontanna, którą zdobił wyrzeźbiony biały anioł. Nie przyprawiała ona jednak dobrego nastroju i nie tryskała w niej woda. Cały ten widok sprawiał wrażenie upadłego, nawiedzonego miasta. Panowała śmiertelna, złowroga cisza.
Lisa popatrzyła za siebie, lecz niczego tam nie dostrzegła, oprócz wiszącej w powietrzu mgły. Wzdrygnęła się gwałtownie.
Wsiadła z powrotem do samochodu i chwyciła telefon. Wystukała numer do ojca, lecz nie reagował. Wspierając głowę na kierownicy, omackiem szukała kluczyków. Poczuła chłodny metal i przekręciła. Nic się nie wydarzyło.
- Co jest?...
Wyskoczyła na zewnątrz i otworzyła przednią maskę samochodu. Nie było na niej żadnego śladu zderzenia, nawet małego zadrapania.
Podniosła maskę instynktownie, pomimo tego, że kompletnie nie znała się na tych wszystkich rurkach i zbiorniczkach. Jednym ruchem zatrzasnęła ją z powrotem i ponownie weszła do samochodu.
Tak jak się spodziewała, wskaźnik paliwa wynosił zero. Było to dziwne, gdyż przed wyjazdem na blankiet zatankowała do pełna.
Nie widząc innego wyjścia, chwyciła latarkę i Motylka. Zawsze go nosiła, by móc się bronić, a nie ukazywać swych guślarskich zdolności. Zdarzało się, że przyciągały one zjawy z Podświata. Nie atakowały jej, lecz Lisa je wyczuwała za pomocą instyktu.
Wcisnęła nóż za pas i minęła przekrzywiony znak. Postanowiła pójść do tego cichego miasteczka i dowiedzieć się gdzie jest, i jak może wrócić do domu.
Śnieg trzeszczał pod jej stopami, odbijając się echem od drewnianych budynków, stojących nieopodal. Słyszała jedynie szybkie bicie swojego serca.
Doszła do kamiennej fontanny, z wyrzeźbionym aniołem. Dopiero teraz spostrzegła, że na czole ma narysowany jakiś znak:
⌂
Puste, smutne oczy anioła budziły w dziewczynie lęk. Nie zastanawiając się, cóż ten znak może znaczyć, ruszyła dalej, czując coraz większą niepewność.
Zmarzniętą ręką, otarła załzawione oczy. Wszystko w okolicy wyglądało jakby przeszła tędy jakaś zaraza, wyniszczając ludzi.
Idąc pomiędzy drewnianymi chatami, dotarła do wielkiego, brudnego drogowskazu.
- Posterunek – odczytała Lisa. – Może tam mi pomogą.
Skręciła w lewo, gdzie według znaku, mieścił się posterunek.
Nie uszła daleko prostą, zaśnieżoną drogą, mijając zniszczone, puste budki telefoniczne, a zobaczyła spory budynek.
Wyglądał jak po bombardowaniu. Czerwona cegła przybierała czarny kolor, furtka zaś leżała, częściowo przykryta śniegiem. Szyby w oknach wybito, a skrzypiąca na wietrze tabliczka głosiła, że Lisa dotarła do celu.
Przeszła przez przewróconą bramkę i głośno zastukała w drzwi. Na jej dotknięcie, ustąpiły, jęcząc przeraźliwie. Zawahała się na chwilę, lecz przestąpiła próg, kurczowo trzymając rączkę noża.
Do pomieszczenia wlatywały płatki śniegu, zaścielając skrzypiącą, drewnianą podłogę. Lisa zapaliła latarkę.
Struga światła padła najpierw na coś, co wyglądało jak obraz. Przedstawiał on zakrwawionego mężczyznę,. W ręku trzymał dziwny, metalowy przedmiot, kształtem przypominający klucz. Przełknęła ślinę.
Wiatr zawył gniewnie, gdy zrobiła krok naprzód. Izba była mała i zaniedbana. Farba na ścianach łuszczyła się, a przewrócone na bok biurko zachodziło pleśnią. Lisa nagle na coś nastąpiła. Szybko cofnęła stopę, rzucając promień światła na małą książeczkę. Schyliła się i podniosła ją, ocierając z kurzu.
- Książka ewidencji – szepnęła, oświetlając okładkę latarką. Przerzuciła od razu na ostatnią stronę. Na pożółkłym papierze, ktoś nabazgrał grubym, czarnym atramentem:
‘Arianna’
Lisa zmarszczyła brwi. Przewróciła na poprzednią stronę. Notatki były zapisane cienkim, ładnym pismem z wyszczególnioną datą i powodem zatrzymania osoby. Powróciła na ostatnią stronę i przyjrzała się. Nie było daty ani zapisanego wykroczenia.
- Arianna – odczytała cicho Lisa, przymykając oczy. Jej słowa, wypowiedziane w tym ponurym, zdewastowanym pomieszczeniu sprawiły, że wstrząsnęły nią dreszcze.
Nie kojarzyła nikogo takiego. Czując na plecach zimny podmuch wiatru, zamknęła książeczkę i po krótkim namyśle wcisnęła za pas. Zastanawiając się po co to zrobiła, odwróciła się ku drzwiom.
W tej jednak chwili owa Arianna nie była ważna. Lisa wciąż nie wiedziała gdzie jest i bardzo chciała wrócić do domu. Ojciec musi odchodzić od zmysłów.
Rozejrzała się jeszcze lecz nic, prócz odłamków szkła i wywróconych mebli nie ujrzała. Z książeczką ewidencji za pasem, wyszła na zewnątrz.
Opady śniegu nasiliły się, obficie opadając na ramiona i kruczoczarne włosy Lisy. Zachmurzone niebo wypuszczało coraz to nowsze płatki, które delikatnie zaścielały alejkę. Powoli zaczęło się ściemniać.
Stojąc bezradnie, Lisa nie wiedziała co dalej robić. Ocierając wilgotną dłonią oczy, rozważała możliwości. Mogła iść dalej, a nuż jej się poszczęści i natrafi na żywego człowieka, skorego do pomocy. Wiązało się to jednak z ryzykiem wyziębienia, a co najgorsze – zbłądzenia, wpośród zniszczonych budynków.
Pomysł powrotu do samochodu odrzuciła natychmiast. Siedząc w miejscu nic nie wskóra, a przecież potrzebowała racji żywnościowych i wody.
Na myśl o racjach żywnościowych, jej żołądek skręcił się gniewnie. Zmarznięta i głodna , stawiając wszystko na jedną kartę, ruszyła w stronę najbliższego domu.
Nie wiedziała, ile śniegu mogło spaść od momentu jej wejścia na posterunek policji, jednakże szło się dużo trudniej. Stawiając ciężkie kroki, dziękowała sobie w duchu, że założyła skórzane kozaki do kolan. W przeciwnym wypadku, już dawno nogi by jej odmarzły.
Wstąpiła niepewnie na wycieraczkę przed drzwiami i zastukała knykciami. Odgłos drewna potoczył się po cichej okolicy. Lisa, niespokojnie stąpając z jednej nogi na drugą, nasłuchiwała jakiegokolwiek ruchu za drzwiami. Odpowiedzi jednak nie było.
Ponowiła próbę z domem obok, a potem z jeszcze następnym po przeciwnej stronie. Wynik był jednak taki sam. Zawiedziona wróciła na ścieżkę.
Mgła na horyzoncie gęstniała nieprzyjaźnie, jakby chcąc zawróćić dziewczynę. Panowała złowiescza cisza, przerywana trzeszczeniem śniegu pod jej stopami.
Zatrzymała się nagle, nasłuchując. Wydawało jej się, że coś usłyszała, coś jakby szelest za jej plecami. Odwróciła się powoli, lecz nic prócz mgły nie ujrzała. A jednak czuła na sobie wzrok i słyszała cichy, chrapliwy oddech.
- Hej! – zawołała w przestrzeń. – Jest tam kto? Potrzebuję pomocy!
Nikt jednak nie odpowiedział, a Lisa nadal słyszała miarowy, ochrypły oddech i wzrok na swoich pleach. Przestraszyła się.
Słuchając instynktu, w jednej chwili rzuciła się do szaleńczego biegu wzdłuż ścieżki.
Rozpryskując wodnisty śnieg, przebierała nogami najszybciej jak była w stanie. Wiatr dzwonił jej w uszach, czuła tępy ból w głowie, lecz parła naprzód, chąc znaleźć się jak najdalej od złowieszczego oddechu. Nie patrzyła przed siebie, tylko na swoje stopy, zagłębiające się w śniegu. Serce waliło jej jak oszalałe.
Zatrzymała się przed wysokim murem z czerwonej cegły i wsparła o niego ręką. Myślała, że za chwilę wypluje płuca. Oddychała z trudem, czując uścisk w gardle. Z trzepoczącym sercem spojrzała za siebie. Niczego nie dostrzegła; instynkt nie dawał o sobie znać. Nic nie słyszała.
Wyprostowała się i zrobiła krok w tył.
Znalazła się przed wysokim murem z blankami. Ciągnął się wzdłuż alejki, ginąc w pewnym jej punkcie. Nie widząc innej drogi, ruszyła wzdłuż niego, czując każdy mięsień w nogach.
Idąc wzdłuż muru, nasłuchiwała uważnie. Nic nie było słychać, z wyjątkiem wyjącego wiatru i jej własnego serca. Zatrzymała się.
Znalazła się przed metalową bramą, zaokrągloną przy krawędzi. Na niej wykuto napis ‘Cmentarz w Coast’.
Lisa poczuła, jak drga jej serce. Zawsze czuła lęk przed rzeczami i miejscami, kojarzącymi się ze śmiercią. Jako praktykujący guślarz, miała jednak obowiązek oswajać się z ‘drugą stroną’. W końcu widziała i potrafiła konwersować z duchami.
Nie miała ochoty wracać do miejsca, w którym poczuła na sobie czyjeś oczy, ale bała się wejść przez tę mroczną, metalową bramę. Wybierając pomiędzy dwojgiem złego, pchnęła furtę. Otworzyła się, skrzypiąc przeraźliwie.
Jej oczom ukazał się zatrważający widok. Masa białych nagrobków, ciągnących się aż po horyzont. Pomiędzy nimi ciągnęła się kamienna alejka, kontrastując z marmurowymi płytami grobów. Lisa poczuła, jak miękną jej nogi. Czując coraz bardziej dotkliwy głód, pokuśtykała drogą. Wszystkie nagrobki zdobiło długie, anielskie skrzydło, układające się w literę iks. Nie było żadnych zniczy czy kwiatów; część płyt było wywróconych.
Idąc wzdłuż nich, Lisa odczuła poczucie beznadziejności. Jeśli nie znajdzie schronienia w tym mrocznym, straszliwym miasteczku, zamarznie lub umrze z głodu i pragnienia.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że w obrębie cmentarza nie ma mgły. Wydało jej się to dziwne, lecz z drugiej strony był to jakiś plus.
Zatrzymała się nagle. Tego się obawiała. Dlatego nigdy nie chodziła na cmentarze: wyczuła setki dusz, czyhających przy swoich pochówkach. Część z nich poczęła się już przed nią ujawniać. Miały popielatą barwę i puste, zimne oczy. Majaczyły koło swoich płyt identyfikacyjnych, obserwując młodą dziewczynę, która zapuściła się w ich królestwo.
- Nie przyszłam zaburzać waszego spokoju – przekazała im w myślach Lisa. Większość dusz nie miała barier, a jeśli któraś ją posiadała, to była zbyt słaba, by stanowić problem dla dziewczyny. – Zbłądziłam jak i wy, lecz ja żyję. Dlaczego pzostaliście tutaj? Czemu nie odpoczywacie, tylko strzeżecie swych grobów?
Obserwowały ją z zimnym smutkiem, lecz Lisa wyczuła w nich jakąś emocję. Czymś były poruszone.
W jednej chwili, aż po horyzont pojawiły się dusze, lewitujące nad swymi grobami. Lisa poczuła, że robi jej się słabo. Odczuła ich krzywdy i zaniepokojenie.
Lisa nagle zobaczyła, że jest jeden grób, przy którym nie ma duszy. Chwiejnym krokiem, prowadzona przez setki oczu, podeszła do płyty i kucając, przyjrzała jej się.
⌂
Elizabeth Shade
XV
- Elizabeth Shade – odczytała szeptem Lisa. Jej wzrok zatrzymał się na znaku nad imieniem i nazwiskiem. Czy to nie ten sam, który miał na czole anioł? Mrużąc oczy, przetarła wierzchiem zmarzniętej dłoni płytę nagrobną. Przeszły ją dreszcze, nie mające nic wspólnego z zimnem. Elizabeth Shade
XV
- Kim była? – zapytała cicho zjawę o długich włosach. Nie spodziewałą się odpowiedzi, lecz miała dziwne wrażenie, że wszystkie duchy wpatrują się w to miejsce. Dusza nie odpowiedziała, prześwietlając ją pustymi, martwymi oczyma.
Lisa przyjrzała się znakom ‘XV’. Bez wątpienia były to cyfry rzymskie, znaczące dwadzieścia pięć.
- Kiedy umarłaś? – pomyślała, głądząc kamienną płytę.
Idąc wzdłuż cmentarnej alei, Lisa czuła potworny ból w udach, będący zapewne wynikiem jej gwałtownego biegu. Była wykończona i czuła się bardzo chora.
W pewnym momencie zatrzymała się, widząc przed sobą dużą, metalową bramę. Drżącą ręką pchnęła klamkę.
Miała nadzieję, że znajdzie się na jakiejś asfaltowej drodze, lecz omyliła się. Stanęła na końcu długiej, ginącej we mgle ścieżki.
Dopiero w tym miejscu, spostrzegła, że zapadła noc, o dziwo, bezchmurna, pomimo wszędobylskiej zasłony. Blady wartownik oświetlił jej zmęczoną, białą twarz, na wpół przysłoniętą czarnymi włosami. Sprytne, małe łzy, pod osłoną włosów zwilżyły kamienną drogę.
Skostniałe dłonie schowała w kieszeń skórzanej kurtki, szczelniej okrywając twarz apaszką. Rana na głowie pulsowała tępym bólem. Czując ssanie w żołądku, zaczęła rozważać powrót do samochodu, gdy nagle gdzieś zatliło się światło.
Odwróciwszy głowę, zobaczyła daleko za cmentarzem, pojedyńcze, czerwone światła. Coś jak flary, pomyślała Lisa.
Było ich coraz więcej, a dziewczyna nie mogła oderwać od nich oczu. Dostrzegała w nich jakieś ukryte piękno, nie znającą poczekania pokusę.
Nagle ciszę rozdarł głośny, czysty dźwięk dzwonu, odbijając się echem w podświadomości Lisy. W powietrzu zrodził się zapach siarki. Gdzieś w oddali zabrzmiał przeraźliwy krzyk, który zdawał się otaczać dziewczynę ze wszystkich stron. W jednej chwili poczuła ogromny ból głowy, tak silny, że aż pociemniało jej przed oczyma. Nie mogąc wytrzymać, uklękła na jedno kolano, trzymając się za twarz. Przeraźliwy smród uderzył w niej nozdrza. Powstrzymując wymioty, wyczuła na swej twarzy łzę. Opadła na rękę, ukazując swą czarną barwę.
Lisie nagle zesztywniało gardło, tak, że ledwo mogła oddychać. W głowie łomotał jej rozpaczliwy krzyk kobiety, połączony z żałobnym biciem dzwonów. Swąd siarki wdarł się do jej gardła, jakby ją dusząc.
Kaszląc, zerwała się z ziemi i pobiegła bezwiednie naprzód, zaciskając łzawiące oczy.
- Czarna krew – myślała, czując jak jej serce coraz szybciej bije. Nie wiedziała co myśli, gdzie biegnie i kim właściwie jest. Wszystko przestało grać rolę. Jej blada, lodowata twarz rozciągnęła się w szaleńczym uśmiechu. A może to twarz kogoś innego?
Słyszała wokół siebie szepty, złowieszcze pomruki i odległe, stłumione sapanie.
Wiatr dzwonił jej w uszach, gdy biegła naprzód, bez celu. Chciała, by to wszystko się już skończyło, żeby ten ból ustał.
Czując, jak zamarza w niej krew uderzyła nagle o coś twardego.
Wylądowała na plecach, czując dotkliwy ból w klatce piersiowej. Wszystkie myśli zniknęły, a słychać było tylko zimne gwizdanie wiatru.
Łapiąc oddech, stwierdziła, że uderzyła w duże metalowe drzwi z mosiężną klamką. Usłyszała kroki i serce w niej zamarło.
Drzwi nagle rozwarły się, ukazując w swym progu wysokiego mężczyznę w średnim wieku. Blade światło lampki, zawieszonej nad progiem zalewało jego chudą, najwyraźniej przestraszoną twarz. W ręku trzymał rewolwer.
Zobaczywszy leżącą Lisę, błyskawicznie w nią wycelował. Ta prześlizgnęła się w tył po kamiennym podłożu, instynktownie podnosząc ręce. Nie była w stanie zasięgnąć noża.
- Nie ruszaj się – wycedził cicho mężczyzna, odbezpieczając rewolwer. – Czymkolwiek jesteś.
- Ja… - zająknęła się Lisa, czując okropne drapanie w gardle. Ból głowy ustępował przerażeniu. – N-nazywam się… nazywam…
Pustka wypełniła jej świadomość, liczącą coraz to wolniejsze bicie serca. To coś, co kierowało jej myślami i poczynianiami jakby wypełzło z umysłu Lisy. Czując ślinę, skapującą z brody, pozbierała myśli z najczarniejszych zakątków głowy.
Mężczyzna, jakby zdziwiony, zrobił krok naprzód.
- Lisa – dokończyła szeptem.
Widziała jak rozmazany kształt opuszcza broń, zbliżając się powoli. Lisie zakręciło się w głowie i upadła na plecy. Straciła przytomność.