Poniżej zamieszczam fragment opowiadania; mój pierwszy tekst na forum. Myślę, że dobrze obrazuje problemy w pisaniu, z którymi się zmagam i z waszą pomocą, pozwoli mi naprawić choć niektóre z nich. Do tekstu zabrakło mi serca. Choć projekt był ambitny, leżał pocięty w niedokończonych urywkach już od jakiegoś czasu. Publikuję więc początek (niewielki ułamek całości) - może "Legenda o Smoku Wawelskim" okaże się przydatna w pewnym stopniu nie jako gotowe "dzieło", ale jako materiał do wyciągania literackich wniosków na przyszłość.
---
Legenda o Smoku Wawelskim
____Skuba wsunął rękę jeszcze głębiej, poczynając sobie coraz śmielej. Pod szorstkimi palcami czuł miękkość dziewczęcego ciała. Musnął pokryte delikatnym puchem łono. Pisnęła z cicha, ale w mig zamknął jej usta pocałunkiem; długim, namiętnym. Ich języki zwarły się zmysłowo niby dwa splecione w godowym uścisku węże. Och, jakąż słodycz skrywały w sobie jej wargi! Być może zbyt gwałtownie otoczył ramieniem kształtną talię i przyciągnął bliżej siebie. Czas przestał istnieć. Nie wiedział czy mijają sekundy długie jak godziny, czy godziny krótkie jak sekundy. Prawdę powiedziawszy nic go to nie obchodziło. Znaczenie miała tylko ta jedna chwila. Pieścił ją, przytulał, a gdy wreszcie wypuścił drobną osóbkę z objęć zabrał się niezdarnie za rozsznurowywanie wiązanego z przodu gorsetu. Ona zaś – rozkoszna Mila o gładkim licu, jaśniejszym od kłosów zboża warkoczu, opadającym na plecy oraz ogromnych oczach w kolorze sosnowego igliwia – nie protestowała. Uniosła jedynie kąciki ust, w ten jednocześnie niewinny i zawadiacki sposób, wciąż oblana purpurowym rumieńcem wstydu. Kiedy stanęła już przed nim zupełnie naga, mimo upału pokryta gęsią skórką ekscytacji, skąpana w świetle dnia, uśmiechnięta, a przy tym niesłychanie ponętna, mógł tylko patrzeć na nią oniemiały, zachwycony pięknem podziwianego widoku. Sam wyskoczył ze spodni i kubraka, bardziej zrywając je z siebie, niż zdejmując. Jednym ruchem powalił ją, tak, że oboje wylądowali na dywanie sprężystej trawy. Zwarci przetoczyli się niczym jeden organizm w dół pagórka płosząc zbłąkaną pszczołę, szukającą nektaru w kielichu jednej z porastających łąkę stokrotek. Perlisty śmiech Mileny podążał w ślad za parą. Wreszcie zatrzymali się i to ona była na górze. Ucałował jej odsłoniętą pierś mocniej ścisnąwszy zębami nabrzmiały sutek, a potem dziewczyna okrakiem usiadła na jego twardej męskości, przyjmując ją w siebie całą. Krzyknęła cicho, ale drapieżny błysk szybko na powrót zagościł w zielonych oczach. Skuba był jej pierwszym. Odprężony zignorował nieustępliwy kamyk kaleczący mu przestrzeń gdzieś pomiędzy łopatkami. Pozwolił córce pasterza ujeżdżać go jak wojak bojowego rumaka.
____Zrobili to raz, a potem drugi i trzeci, nim wreszcie nacieszyli się sobą na tyle, by odpocząć. Szewc dyszał ciężko. Założył ubrania, spoczął na ziemi, próbując umiejscowić głowę możliwie najwyżej. Wsadził do ust zerwany w drodze z wioski kłos pszenicy, obracając łodyżkę między zębami. Tuż przy nim legła dziewka, ufnie kładąc mu łabędzią szyję na, podrygującym przy każdym oddechu, brzuchu. Przepełniało go szczęście. Promienie słońca radośnie oblewały jego twarz, a powietrze prócz kwiatowych, typowo letnich aromatów wypełniał zapach miłości, spełnienia. Nozdrza chłopaka przyjemnie drażniła woń nasienia zmieszanego z wilgocią partnerki. Cuda otaczały tę dwójkę ze wszystkich stron, skryte w każdym calu tego, jakoby oderwanego od rzeczywistości, skrawka świata.
- Ależ to wszystko wspaniałe – wyszeptała mu wprost do ucha partnerka, uniósłszy na moment głowę, a on wiedział, że jest to prawdą.
____Nie musiał odpowiadać. Nie potrzebowali słów, by odczytać wzajem swe uczucia.
____Wydawać mogłoby się, że pole rozciągnięte przed kochankami nie ma końca. Serią skarp opadało niżej, ku odległemu horyzontowi, pofałdowane i gęsto porośnięte darnią. Doglądane przez Milę krowy, bez zbędnego pośpiechu obskubywały i żuły zioła. Wypas kilku sztuk bydła nie stawił na szczęście zbyt wymagającego zajęcia. Wszędzie żółto było od kwitnących mleczy. W gęstwinie roślin ginęły proste drewniane płotki, wyznaczające granice pastwiska. Po niebie błękitnym na tyle, na ile błękitne mogą być przestworza z wolna sunęły puchate obłoczki. Pojedyncze, mleczne chmury zwiastowały dobrą pogodę. A przynajmniej taką nadzieję żywił Skuba. Nad jego uchem leniwie bzyczał trzmiel. Mógłbym spędzić tu resztę życia – zdążyło mu jeszcze przemknąć przez głowę, nim z rozmyślań wyrwał go dziwny odgłos przebrzmiewający w oddali.
____Zza wzgórza wyłonił się smok o wydłużonym cielsku, rozdziawionej paszczy wypełnionej rzędami ostrzejszych od mieczy zębów i naszpikowanym kolcami ogonie. Malunkiem zastygłego w bojowej pozie gada ozdobiono karmazynowy sztandar łopoczący na wietrze. W ślad za nim podążały kolejne chorągwie z identycznymi wizerunkami, zatknięte na długich pikach. Pół uderzenia serca później zamajaczyły tam sylwetki jeźdźców pędzących wprost ku przerażonej pasterce szturchanej co rusz przez towarzysza. Awarowie – pojęli natychmiast. Jak spłoszone chwiejnym krokiem pijaka gołębie poderwali się na równe nogi. Na końskich grzbietach nadjeżdżały kłopoty, zwiastujące śmiertelne niebezpieczeństwo. Krzyki wojaków na wzór dźwięku rozrywanego prześcieradła przeszyły ciszę. Gniew przebrzmiewał w zdaniach, niepodobnych ni trochę do ludzkiej mowy. Rzucili się do ucieczki, kierując swe kroki do pobliskiego lasu, który wyrastał z trawiastej połaci tuż za miejscem, gdzie niedawno odpoczywali. Knieja osłaniała ich dotąd wyłącznie od chłodnych mas powietrza z północy. Skuba liczył, że tym razem zapewni im równie dobrą ochronę przed wzrokiem najeźdźców. Nim ciągnąc za sobą partnerkę zdążył przebiec choć połowę drogi wdepnął w paskudny krowi placek, wystarczająco świeży, by niemal w całości pochłonąć jego buta. Zaklął z cicha, nie zwalniając tempa. Kilkukrotnie spoglądał za siebie sprawdzając odległość dzielącą zbiegów od pościgu i za każdym razem przekonywał się, że grupka mężczyzn jest znacznie bliżej, niż by sobie tego życzył. Przyspieszył w desperackiej próbie prześcignięcia własnych obaw. Gdzieś z tyłu głośno zabuczał róg.
- Musimy się rozdzielić – usłyszał własny głos. - Łatwiej będzie nam ich zgubić.
____Pionowe kreski pni sterczały wokół pędzącego szewca coraz gęściej, przypominając kolce jeża. Najpierw były to pojedyncze, wątłe drzewka o grubości nie większej od przeciętnego patyka, teraz jednak ich miejsce zajął prawdziwy gąszcz potężnych dębów i strzelistych sosen. Korony parasolem igieł oraz liści zatrzymywały światło na zewnątrz, w borze panował więc przyjemny półmrok. Skuba lawirował między labiryntem bukowiny, w który wpadł. Zahaczywszy o niesforną gałązkę boleśnie zdarł sobie skórę z prawego ramienia, ale prawie tego nie poczuł. Nieustannie słysząc odgłos końskich kopyt, uderzających o wilgotne podszycie, skręcił gwałtownie. Milenę stracił z oczu jakiś czas temu, lecz dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Musiał poradzić sobie sam. Za sprawą zmęczenia, szaleńczy sprint przerodził się niedługo w trucht. Bezustannie negocjował z własnymi nogami długość i częstotliwość kroków. Wycieńczenie sprawiło, iż każdorazowo musiał walczyć o przesunięcie stóp dalej.
____Gdy odgłosy pościgu umilkły na dobre, miał wrażenie, że przyjdzie mu zaraz wypluć z siebie płuca. Zobaczywszy wiekowe, rozłożyste drzewo, począł się na nie wspinać, licząc na znalezienie w górze bezpiecznej kryjówki. Mam nadzieję, że pastereczka znalazła dla siebie podobny azyl – myślał stąpając niepewnie po grubych konarach. Pełna porów i wyżłobień kora ułatwiła mu zadanie. Łatwo wyszukiwał uchwyty dla mokrych od potu dłoni. Liczne odrośle stanowiły wygodną podporę. Wkrótce dotarł wystarczająco wysoko. Wtulony w stary buk, przywarł doń w bezruchu. Nie wiedział jak długo trwał tak w jednej pozycji, nie ważąc się poruszyć, ani odetchnąć głębiej. Zdrętwiały mu wszystkie członki, a faktura gałęzi pozostawiła na nich nietrwałe piętno. Uznawszy wreszcie, że dość ma bezczynności, usiadł.
Wtedy właśnie usłyszał szelest przydeptywanego listowia, a nieco później także tupot, stłumioną rozmowę i końskie parsknięcie. Obezwładniony lękiem znieruchomiał ponownie, tym razem w znacznie mniej wygodniej pozycji.
Przez chaszcze przedzierała się dwójka mężczyzn, odpędzając długie palce okolicznych krzaków, próbujących złapać za ich gołe torsy. Obaj wyglądali dla Skuby w zasadzie identycznie. Długie czarne, przetłuszczone włosy związane dziwacznie wschodnią modą w dwa warkocze; ostre rysy twarzy z wypisaną w nie wrogością; spłaszczone, bulwiaste nosy; ciemne oczy szybko obracające się w oczodołach. Skórzane odzienie zakrywało jedynie dolną połowę umięśnionych ciał. Wyższy z Awarów prowadził za sobą wierzchowca, zdecydowanie pociągając za przykrótkie cugle. Drugi pilnował tego, co przerzucono przez grzbiet zwierzęcia. Tym czymś jest osoba, kobieta, Mila – zrozumiał oniemiały ze strachu chłopak. Dziewczyna sprawiała wrażenie spokojnej, ale nic nie wskazywało na to, by dany został jej jakikolwiek wybór. Nadgarstki związane miała grubym konopnym sznurem, a sądząc po paskudnej ranie biegnącej wzdłuż czoła próby stawiania oporu przyniosły efekty odwrotne do zamierzonych. Pięść szewca gwałtownie zacisnęła się w powietrzu. Wyobraził sobie jakże przyjemnie byłoby opleść palcami muskularne szyje oprychów, obserwując życie wypływające z groźnych oblicz. Tyle, że młody szewc nijak nie pasował do walki z uzbrojonym przeciwnikiem. Brakowało mu odwagi by drgnąć, nie mówiąc już o podjęciu próby ratowania Mili. Przeklinał własne słabości napinając nerwowo mięśnie.
Nagle pasterka napięła kręgosłup na wzór struny i sturlała się z wałacha, twardo lądując na wilgotnej glebie, czemu towarzyszyło niepokojące plaśniecie. Jakimś sposobem zdołała wstać. Kuśtykając pomknęła przed siebie, nie zważając na kierunek. Kolejne jardy pokonywała pokracznymi susami, po części dlatego, że dłonie wciąż miała skrępowane, chociaż pęta udało jej się znacząco poluzować. Porywacze dopiero teraz pognali za nią. Skuba przez jedną, ulotną chwile bliski był wniosku, iż Milena może odnieść sukces. Czując podskakujące w klatce piersiowej serce, przygryzł wargę. Gdyby tylko... Bum! Zahaczywszy o zdradliwy korzeń wystający ponad ściółkę dziewczyna straciła równowagę. Bezwładnych rąk nie mogła wystawić przed siebie, zaryła więc urodziwą twarzyczką o omszały głaz, czekający w tym miejscu jak gdyby specjalnie na nią. Krzyknęła dając upust cierpieniu. Sytuację natychmiast wykorzystał jeden ze ścigających ją wojowników. Niczym piorun runął na poskręcaną sylwetkę, przygniatając bezbronną dziewczynę własnym ciężarem. Podniósł ją, jeszcze bardziej poobijaną niż wcześniej, jakby miał do czynienia ze szmacianą lalką i umieścił na starym miejscu, wykrzykując coś niezrozumiałego swoim warkliwym, charczącym dialektem, który kaleczył uszy równie skutecznie co sztylet.
____Przyczajony chłopak zmierzył pełnym goryczy wzrokiem dwójkę oprawców prowadzących karego rumaka między zarośla. Krew buzująca w żyłach młodzieńca zagrzewała go do działania. Chciał, bardzo chciał pognać na pomoc wybrance...
---
Tych, którzy przetrwali lekturę - serdecznie pozdrawiam. Mam nadzieję, że nie było tak źle, by ktoś popełnił z mojej winy samobójstwo.
Legenda o Smoku Wawelskim
1
Ostatnio zmieniony pn 11 cze 2012, 11:52 przez HandsomePagan, łącznie zmieniany 3 razy.