
Posłańcy nocy
Nad miastem zapadała noc, błękit i biel ustąpiły miejsca granatowi a ten z kolei przeistoczył się w czerń, który w szybkim tempie opanował cały świat. Wzdłuż drug i na placach rozbłysły światła do których, niczym ćmy lgnęli rozochoceni przechodnie. Nie był to typowy widok, wręcz przeciwnie. Każdego zwykłego dnia bezimienne tłumy kobiet i mężczyzn mijały się na ulicach nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi, sprawiając wręcz wrażenie jakby każdy z nich żył w zupełnie innej rzeczywistości. Tylko młodzież, nieprzywalona jeszcze nadmiarem obowiązków znajdowała czas na spotkania ze swoimi znajomymi. Wszędzie można było się na nich natknąć, czy to na placach czy w hipermarketach. Dziś było jednak zupełnie inaczej. Przez cały dzień dało się wyczuć nerwową atmosferę oczekiwania, która niczym wirus zaraziła znaczną część mieszkańców. Wszyscy nie mogli się już doczekać wieczoru, kiedy to miał się zacząć festyn z okazji 70 rocznicy założenia w tym mieście straży pożarnej. Tak więc po specjalnej paradzie wozów strażackich (których wspaniałość zdawały się doceniać jedynie dzieci) i honorowych wyróżnieniach niektórych z jej członków o godzinie 19 z groszami całe tłumy zebrały się na placu by rozpocząć fetę. I pogoda zdawała się być sprzymierzeńcem dzisiejszego rozprężenia.
Przez cały dzień świeciło słońce a po zakończeniu jego kadencji, gdy na niebie pojawił się już półksiężyc, powietrze nadal było ciepłe co jakiś czas szarpane jedynie niewielkimi podmuchami wiatru. To wszystko sprzyjało oglądaniu licznych bud, które ciągnęły się wokół dużego placu na którym postawiono również godnej wielkości scenę. Obecnie przygrywał na niej jakiś mało znany zespół o nazwie „ estrell”, jej wokalista dość nieudolnie plagiatował właśnie trzecią z rzędu piosenkę „Lady Pank”. Ludziom to jednak nie przeszkadzało, pogrążeni we wspaniałych nastrojach i podchmieleni piwem tańczyli koślawo w parach lub samotnie. A gdy w końcu poczuli ból zdeptanych i pokopanych nóg zasiadali przy długich ławach zastawionych śmieciowym jedzeniem i pogrążali się w rozmowie ze swoimi znajomymi dla których w końcu znaleźli czas. Niektórzy przyglądali się z oddali tańcującym parą i tylko potupywali w rytm tak jakby sami nie mieli śmiałości aby wejść na parkiet. Jacyś dwaj faceci stanęli prawie pod samą sceną i starając się zrobić konkurencje, zaczęli wydzierać się na całe gardło wymachując przy okazji rękami w których trzymali po butelce piwa, tak że mijając ich przechodnie musieli zastosować całą serię uników żeby ominąć cios. Ci którzy mieli dość ogólnego ścisku panującego na placu przeprowadzali szturm na stoiska, tam można było kupić dosłownie wszystko, od napojów po biżuterie. A już prawdziwy boom przeżywały budki z jedzeniem i z zabawkami, szczególnie przy tych ostatnich panowała największa wrzawa. Dzieci przepychały się żeby pooglądać pluszowe misie, plastikowe miecze, lalki i inne jeszcze rzeczy których było tam pełno. Na ich twarzyczkach malował się prawdziwy zachwyt, tak jakby dano im oglądać najwspanialsze rzeczy jakie stworzyła ludzka ręka.
-Jakie to ładne, popatrz mamo!- Krzyczała jakaś mała dziewczynka, szarpiąc jedną ręką stojącą przy niej kobietę za spódnicę a w drugiej ściskając plastikowego kucyka pony.
Sporo osób wymknęło się również, by w pobliskim parku zaznać trochę spokoju. Cudownie spacerowało się po tych alejkach, wdychając różne zapachy które próżno było szukać w śródmieściu. Ciemność przyodziewała to miejsce w specyficzny klimat, który pobudzał wyobraźnie i wywoływał wrażenie jakby wszystko mogło się tego wieczoru wydarzyć. Nim wybiła godzina 21:00 głos wokalisty ucichł, gitarzysta przestał grać, jeszcze tylko pojedyncze struny drżały lekko wydobywając z siebie ostatnie popisowe dźwięki. Gdy wreszcie zrobiło się cicho, publiczność nagrodziła ich występ głośnymi brawami. Muzycy zeszli ze sceny na którą, po krótkiej chwili zaczął się wdrapywać jakiś mężczyzna. Już po samym wyglądzie można było poznać że nie był on kolejnym artystą. Świadczył o tym choćby noszony przez niego, lekko wysłużony garnitur, niczym nie wyróżniająca się koszulę w bordowo- granatową kratkę i ulizane siwe włosy, które odsłaniały szerokie, poorane zmarszczkami niczym pole przed siewem czoło. Ktoś taki poluzowywał swoje maniery równie często co i krawat. Wygląd nie mylił, rzeczywiście pan Bogdan był bardzo poważną osobą gdyż i funkcja prezydenta miasta była mało zabawna. Nie był stary gdyż liczył sobie 43 wiosny, cierpiał natomiast na chorobę którą wielu nazywało zgryźliwie „chorobą wyższych urzędników”, był on mianowicie dość gruby, tak że można było odnieść wrażenie że każdy krok stanowi dla niego rodzaj sportu ekstremalnego. Ogólnie był jednak bardzo lubianą osobą a swoje obowiązki wykonywał sumiennie. Po wdrapaniu się na scenę, od razu skierował się na sam jej środek gdzie stał ustawiony mikrofon, zatrzymał się przed nim, po czym objął spojrzeniem wszystkich zebranych a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, tak jakby naprawdę wierzył że cieszy się na widok tego całego zgromadzenia.
-Witajcie moi drodzy- Rozpoczął, miał dość wysoki głos który trochę do niego nie pasował.
-Cieszę się że przybyliście na tę uroczystość tak licznie, dziękuje również serdecznie naszym gościom którzy tak wspaniale umilają nam czas.-W tym momencie zerkną znacząco na stół vipowski.
-Nasza wspaniała straż obchodzi dzisiaj swoje święto. Jeszcze 90 lat temu nasze miasto było zaledwie małą wioseczką z niespełna tysiącem mieszkańców, uzależnione w pełni od innych większych ośrodków których wtedy nie brakowało. Przeszliśmy więc bardzo długą drogę, by dotrzeć do tego punktu w którym się teraz znajdujemy. Ale zacznijmy od początku.
- zaczął z nieskrywaną dumą, po czym z nadal wielkim zapałem (mimo głośnych jęknięć paru maruderów) przeszedł do streszczenia całej historii straży sięgających lat 30. Wydawać by się mogło że nic nie jest w stanie przerwać tego potoku słów który ciągnął się przez minut 10, 20 aż doszedł do 30 i kiedy wielu straciło już nadzieje na powrót tej nocy do domu, stało się coś niespodziewanego. Po około 40 min od rozpoczęcia tej porywającej przemowy, od stołu prawie z samego końca placu wstał jakiś młody mężczyzna, już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć że coś jest z nim nie tak. Jego spocona twarz przypominała w odcieniu papier a oczy błądziły we wszystkie strony jakby szukały pomocy. Oparł się rękami o stół i zaczął ciężko dyszeć, zamarł przez chwile w takiej pozycji usiłując zebrać siły. Ludzie siedzący po obydwóch jego stronach szybko zorientowali się że coś jest z nim nie tak. Jakaś kobieta we fiołkowej sukience przerwała rozmowę ze swoim towarzyszem (który częściej zerkał w jej dekolt niż w oczy). I przez ramie swojego adoratora zaczęła mu się bacznie przyglądać. Niewiele to go jednak obchodziło.
- Musi opuścić ten przeklęty plac i to jak najszybciej, inaczej umrze- Podniósł wzrok i obrócił głowę powoli do tyłu, od głównej drogi dzieliło go jakieś 6 metrów, powinien dać rade- Skupił na tej granicy swoje nabiegłe krwią oczy, to dodało mu sił. Podparł się na spoconych rękach które ugięły się pod nim, lecz w porę udałoo mu się nad nimi zapanował. Podniósł jedną nogę i przekroczył ławkę.
- Jeszcze tylko trochę woli, jeszcze tylko trochę wysiłku. Teraz Oderwał spocone ręce od blatu, dopiero teraz gdy przyszło mu polegać wyłącznie na własnych siłach zrozumiał jak mało ich posiada. Z trudem udało mu się oderwać od ziemi drugą nogę która była znacznie ciężka, jakby ktoś przywiązał do niej wielki głaz który ciągnie ją w duł. -
- Nie podda się, zawsze był uparty, w przeciwnym razie nie wytrwał by tak długo.- Szarpną nogę z całej siły i nagle poczuł że zahacza koniuszkiem stopy o siedzenie, usiłował jeszcze złapać równowagę ale było już za późno. Poczuł jak osuwa się, nie tylko na ziemie ale również i w otchłań a ostatnią rzeczą którą zobaczył był szary, i zimny beton.