WWWNarzucił płaszcz, założył czapkę, wciągnął buty i pewnym krokiem ruszył do drzwi. Postanowił zrobić to szybko, żeby zabrakło czasu na wahanie. Ile to już razy próbował zrobić ten pierwszy krok. Ileż razy powtarzał już ten schemat z narzucaniem, zakładaniem i wciąganiem, by podejść do drzwi i stracić wenę. Stał wtedy nieruchomo, patrzył na drzwi, potem jakby tracił siły, opierał się o ścianę, ciężko dyszał i znów powtarzał ten rytuał, tyle ze w odwrocie – zdejmował czapkę, zrzucał płaszcz i ściągał buty. Siadał wtedy na taborecie przy oknie, zakrywał dłońmi twarz i płakał. Płakał długo, dłonie mokły od łez. I tak tkwił w tym płaczu, aż za oknem robiło się ciemno i stwierdzał, że dziś znów mu się nie uda, bo teraz już nie warto zaczynać, bo ciemno, bo późno.
WWWAle dziś mu się udało. Była jesień. Słońce zachodziło nim na dobre wzeszło. Gęste, ciężkie chmury sunęły wydawałoby się, że tuż nad dachami bloków. Wyszedł z mieszkania po raz pierwszy od tamtego pamiętnego dnia, którego wydarzenia wyryły w jego głowie głęboką ranę. Rana goiła się od miesiąca. Był to miesiąc marazmu, powolnej degradacji, kiedy większość czasu spędzał na owym taborecie przy oknie. I rozmyślał o tym co się stało, dlaczego się stało i co on teraz zrobi. A robił niewiele. Jadł tyle by przeżyć, wydalał, i trochę spał.
WWWTeraz szedł wzdłuż Milenijnej, chodnikiem wyłożonym zgniłymi liśćmi. Toporny był to chód, chód zgarbionego człowieka, człowieka, który dźwigał siebie samego. Wydawało mu się, a może i nie wydawało, tylko było tak w istocie, że drzewa zwykle dumnie i w nieskazitelnym pionie stojące wzdłuż chodnika, teraz wyginają się w łuk i schylają ku niemu, jak rząd zatroskanych o jego los ludzi; czuł jak gałęzie delikatnie muskają jego głowę.
WWWMinął skrzyżowanie z Popowicką i był już na Moście Milenijnym, żywej duszy brak, ani przechodniów ani rowerzystów. Co jakiś czas przejechał samochód, ale jaka to tam żywa dusza. Taka dusza zamknięta w puszce. I w tej pustce, zdawać by się mogło, w tej ciszy może dokona jakiegoś wyboru. Co dalej robić? Bić się o jutro? Czy skończyć?. Bo to nie było dziełem przypadku, że odeszła. Tak myślał. Odeszła, bo nie był dobrym mężem, przyjacielem, kochankiem. Po prostu nie był dobrym człowiekiem. I choć wiele razy dawała mu znać, wprost i poprzez wyszukane aluzje, że ma już dość ale mimo wszystko daje mu jeszcze uchyloną furtkę, on jakby tego przejścia nie zauważał, nie zmieniał się, był nadal tym samym nieczułym chamem, niepowstrzymującym się często od użycia wobec niej siły, aż przejście się zatrząsnęło. Powrotu już nie było. Więc co? Skończyć skacząc? Ale smagania wiatrem Odra wydawała się przerażająco zimną alternatywą. Jeśli już się utopić to może latem i w jakimś ciepłym stawie, a nie w zimnym nurcie rzeki? Albo żyć dalej i się zmienić, być innym, lepszym człowiekiem? Może w ten sposób odkupił by choć niewielką część swojej winy.
WWWZa mostem skręcił w prawo w Osobowicką. To już blisko, zaraz się z nią spotka i porozmawia. Powie: „przepraszam” choć wie, że niczego już to nie zmieni. Przekroczył potężną bramę, skręcił w lewo z głównej alejki i podszedł do niej. Padł przed nią na kolana, twarz przyłożył do zimnego marmuru, płacząc szepnął jej, jak bardzo za nią tęskni.
"Wina i odkupienie" [obyczaj]
1
Ostatnio zmieniony czw 08 gru 2011, 14:25 przez K.Apostata, łącznie zmieniany 2 razy.