___Pochylam się nad arkuszem, a cichy zgrzyt stalówki wypełnia małą izdebkę. Pot perli się, spływa powoli po skroni. Płomień świecy kołysze się i migocze, wypełniając pomieszczenie ciepłym, magicznym światłem.
___Czuję w piersi gorąco, mimo że kamienne wnętrze izby jest lodowato zimne. Trzęsę się, ale z nerwów, nie z chłodu. Godzina kreatywności, istny happy hour dla spragnionej duszy mija już za parę minut, a ja jeszcze nie skończyłem. Nie mam dziś weny, nie potrafię sklecić pojedynczego zdania, ale piszę. Piszę, bo mam przecież tylko godzinę. Zapisuję frazesy, wolne myśli, anegdoty, chwytliwe tytuły, wyszukuję w galaktyce myśli porównania homeryckie i wielokrotnie złożone metafory. Dzisiaj jest dzień posuchy, ograniczam więc związki przyczynowo-skutkowe na rzecz wolnych urywków, strzępków kreatywności, pojedynczych impulsów elektrycznych, które można później przecież poukładać. Następuje istna kakofonia zgrzytów stalówki, przetykana co chwilę nieubłaganymi tyknięciami zegara. Spoglądam na niego coraz częściej, wnętrzności skręcają się w mieszaninie wysiłku, poczucia bezradności i pośpiechu. Jeszcze tylko sto dwadzieścia sekund.
___Wyznaczam na kartce spory areał, po czym zaczynam zapełniać go wyrzutami kreatywności, ostatnimi podrygami mojej wygasającej wrażliwości. Każda sekunda odznacza się na papierze nerwowo postawioną kropką. Sto dwadzieścia kropek.
Izba wypełnia się głębokim basem płynącym leniwie ze strony zegara. Dwunasta, koniec, kaput, nie ma. Połów poszedł gorzej, niż się spodziewałem. Przestawiam świecę z biurka na drewnianą, przedwojenną ławę, ostatnimi ruchami zmęczonej ręki odnotowuję datę i godzinę zakończenia pracy, po czym sam siadam na jednym z dwóch taboretów, tym mniej stabilnym.
___Zanim żandarmeria dotrze do mojej ukrytej dobrze między wielkimi kamienicami izdebki, minie trochę czasu. Mam więc chwilę na rozmyślania. Uwielbiam rozmyślać. Za punkt orientacyjny wyznaczam sobie chybotliwy, miałki płomień świecy. Ile to już lat tak żyję? Ile lat żyjemy już tak wszyscy?...
___Kreatywność. Matka Muza, natchnienie, wena twórcza... Przekleństwo. Podobno istnieje gdzieś świat idealny. Świat, w którym kreatywni są tylko nieliczni, a lwia część społeczeństwa żyje właśnie dla tych cudownych, tak rzadko tam spotykanych dzieł. Żyją nimi, spuścizna nielicznych poetów, dusz artystycznych, stanowi inspirację dla pospólstwa, które wprawdzie nie potrafi tworzyć, ale docenia kunszt artysty. O takim właśnie świecie opowiada się młodocianym bajki, przechodzące z pokolenia na pokolenie. O świecie, w którym wystarczy dobrze pisać, by mieć z czego wyżyć. W którym dobrej klasy artysta wybija się ponad przeciętność, ba, czasami staje się nawet prawdziwym nieśmiertelnym fenomenem kulturowym! A my? My oddychamy tą przeklętą kreatywnością, żywimy się nią, popijamy nią kolejne zapisane arkusze. Dlatego właśnie trzeba ją ograniczać.
___Z zamyślenia wyrywa mnie brutalne łomotanie kołatki przymocowanej do drzwi.
-Z rozkazu jaśnie króla Henryka I my, jednostka Oficjum Kontroli Przepustowości Kreatywnej, nakazujemy ci, obywatelu...
W tym momencie już drzwi otwierają się na oścież, a ja zapraszam gestem do środka trójkę mundurowych. Rzucają mi niemiłe spojrzenia w kolejności wchodzenia, rozglądają się, po czym ruszają od razu do notesu, który przed chwilą zamknąłem. Jeden z nich, ten największy, ze złocistą gwiazdą na piersi bierze go w dłonie, otwiera, zaczyna kartkować. Drugi podchodzi do skromnej biblioteczki w kącie pokoju. Łudzi się chyba, że jedną z zakazanych książek zostawiłem na widoku. Równie dobrze sam mógłbym skuć się w kajdany z gwenoryntu, wyjść na ulicę i czekać. A najlepiej jeszcze wsadzić sobie jabłko do gęby.
Trzeci spogląda na mnie.
-Nazwisko, rodzaj, stadium? - W głosie brzmi rozkaz.
-Kieszajewski, pisarz, końcowe - nie spuszczam wzroku.
Patrzę na nich, na te sztuczne ruchy, przywodzące na myśl bezduszne roboty. Po mieście krąży nawet opinia, że w istocie nie są oni ludźmi. Ja w to jednak nie wierzę.
Zrezygnowani kierują się do wyjścia.
-Do zobaczenia, obywatelu - rzuca ten najwyższy, po czym wychodzą, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Jestem zmęczony. Zamykam je, gaszę świecę, rzucam się na łóżko.
Zasypiam.
Żyjąc marzeniami [Fragment większej całości]
1
Ostatnio zmieniony pn 16 kwie 2012, 22:30 przez Pyszalek123, łącznie zmieniany 3 razy.