Zgodnie z planem od pierwszego sierpnia zacząłem pisać swoją powieść historyczną. Już teraz widzę dwa zasadnicze problemy: pierwszy to konieczność grzebania w źródłach/opracowaniach, drugi to język powieści. Jest jeszcze trzeci i czwarty, ale o tym później.
Problem pierwszy jest poważny: nie chcę pisać opowiastki, gdzie o realiach w których żyją bohaterowie, świadczą wyłącznie przypasane miecze i brak radia. Dlatego mocno grzebię w bibliotekach cyfrowych, i z każdym dniem nabieram przekonania, że to syzyfowa praca. Kilkadziesiąt giga materiałów na dysku przyprawia o obłęd: spróbujcie ogarnąć XV w. system monetarny, albo sposób dzierżawy żup, albo wyliczyć realny skład chorągwi pancernej. Ilość danych do przyswojenia oszałamia, dlatego muszę to jakoś usystematyzować. Już wiem, że nie można wchłonąć całej wiedzy o epoce i potem to wykorzystywać, bo a) jest to zadanie na lata, b) nie ma fizycznej możliwości, żeby to zapamiętać.
Dlatego zmieniłem plan działania: znam dość dobrze przebieg zdarzeń, natomiast po szczegóły (np. ile zysku przynosiło rocznie właścicielowi księstwo głogowskie lub jaki rodzaj ciasta lubił dany bohater) sięgam wraz z postępem pisania. Na razie przynosi to efekty: napisałem już +- 30k znaków.
Problem drugi jest równie poważny: wciąż myślę nad językiem powieści. Jak daleko iść w stronę archaizacji, żeby było zrozumiale, a może wcale nie iść, bo przecież ta cała archaizacja to złudzenie współczesne, zupełnie skoszone przez literaturę XIX w. 500 lat naleciałości językowych sprawia, że tylko nam się wydaje, że bohaterowie mówią językiem rówieśników Długosza, a tak naprawdę powtarzają to, co sobie kiedyś mistrz Henryk wymyślił. Zabawne, że obecnie krytykuje się Sienkiewicza, a nie ma w Polsce współczesnej pisarza z zacięciem historycznym, który nie zrzynałby z Trylogii.
Jest też problem trzeci: nie zamierzam tworzyć postaci fikcyjnych wg starego przepisu (wymyślasz bohaterów, a potem ich wplatasz w Historię), prawdziwe życie jest dużo ciekawsze. Więc trzeba wytłumaczyć cały splot zdarzeń, który ich doprowadził do tego miejsca, co z kolei zmienia opowieść w esej, którego tworzenia nie mam ambicji ani umiejętności. Więc problemem jest właściwe przedstawienie relacji, motywacji, sposobu myślenia prawdziwych ludzi, co jest zadaniem piekielnie trudnym. Bo powieść musi żyć, "się opowiadać sama", a nie przypominać szkolny bryk.
Problemem czwartym jest czas, potrzebny do analizowania źródeł, a potem pisania: odnoszę wrażenie, że zajmie to rok i dwa, a w tym czasie większość pracy będzie polegać na czytaniu i myśleniu, a nie na pisaniu. Sam już nie wiem, czego chcę
Już wiem, że początek będzie zupełnie inny. Może nawet taki:
Z szesnastu świec wotywnych, zapalonych przed głównym ołtarzem, jedna nagle zgasła. Po prostu cichutko zasyczała i zgasła. Stało się to zaraz po Credo, a jeszcze przed postyllą, i z początku nikt tego nie zauważył. Chłopcy służący do mszy wciąż stali nieruchomo, a stary przeor, ojciec Jakub, nie przerwał modlitwy. Żadnym gestem ani słowem nie dał po sobie poznać, że jest świadomy zachodzących wydarzeń. Również dworzanie zgromadzeni w kościele zdawali się nie dostrzegać zmiany.
A przecież wraz ze zgaśnięciem świecy w tym uporządkowanym wnętrzu pojawił się zamęt.