Realia szkolno-domowe w PRL-u czyli w co trudno uwierzyć

1
Parę uwag o szkole w związku z opowiadaniem ZONy, które znajduje się tutaj: http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=17807

Ówczesna szkolna obyczajowość miała kilka cech, które mogą dziś wydawać się dosyć egzotyczne, a nawet trudne do zaakceptowania. Ograniczę się do szkół podstawowych, gdyż średnie były bardziej zróżnicowane.

Wygląd uczniów. Stroje prawie wyłącznie granatowe. W młodszych klasach zazwyczaj również fartuchy - dla chłopców w wersji takich okropnych kitelków przed kolana. No i te białe kołnierzyki. Ja na swoje nie narzekałam, niektóre były bardzo ładne, ozdobne. W starszych klasach - ubiory bardziej zróżnicowane, ale z naciskiem na granat.
Włosy u chłopaków obowiązkowo krótkie. U dziewcząt, jeśli dłuższe, to równie obowiązkowo spięte - jakieś kitki czy końskie ogony.
Kapcie. Uporczywa walka woźnych o noszenie zwykłych kapci. Nawet trampki na białej podeszwie dopuszczalne były tylko na sali gimnastycznej.
Tarcze szkolne. Kontrole w szatniach, czy tarcza jest przyszyta do rękawa kurtki albo płaszcza.

Prywatność uczniów. Różnie z tym bywało. Pamiętam kontrole higienistki szkolnej, czy dzieciaki mają czyste ręce, szyje, uszy i włosy. Telefony były rzadkością, więc w razie wykrycia zaniedbań delikwent wędrował do domu z wpisem w dzienniczku albo kartką do rodziców. Jeśli był wyprowadzany z klasy i przez parę dni nie pojawiał się na lekcjach, to znaczyło, że miał wszy. Tego się nie mówiło głośno, wszyscy i tak wiedzieli.

Wypytywanie o sprawy rodzinno domowe. Akcji w stylu tej opisanej przez ZONę nie przypominam sobie. Ale nie wykluczam, że mogły się zdarzyć. Z tym, że celem nie było publiczne upokarzanie uczniów. Nie wiem, w jaki sposób nauczyciele zbierali informacje, lecz w szkołach były dzieci korzystające z darmowych obiadów czy ze świetlicy (tu już razem z tymi, których rodzice pracowali do późna). Czasem ze szkolnych pieniędzy opłacano wycieczki uczniom, których rodzice nie mogli sobie na to pozwolić.

W ogóle, sfera prywatna nie była wówczas tak chroniona, jak dziś, a to nieuchronnie przenosiło się również i na szkołę.

[ Dodano: Pią 20 Lis, 2015 ]
A z innych spraw:

Tę dyktę w drzwiach widzę nie jako efekt trudności zaopatrzeniowych, bo system "załatwiania sobie" różnych rzeczy, a już zwłaszcza przez szychy, był całkiem dobrze rozwinięty. Skoro jednak tatuś zwyczaje ma takie, a nie inne, to może po prostu nie warto wstawiać kolejnych szyb, bo i tak cały trud pójdzie na marne?

A co do życia biesiadnego w domach - poematy można by pisać.
Ostatnio zmieniony pt 20 lis 2015, 14:47 przez Rubia, łącznie zmieniany 2 razy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
pan_ruina, do założenia nowego tematu wzywałam we własnym poście, ale ten jest długi i wezwanie łatwo przeoczyć :wink: W końcu, sama założyłam.

A na Twój post padło (to znaczy - wpisałam się), bo akurat był ostatni. I niczego nie przenosiłam. Tutaj można pisać swobodniej, niż pod opowiadaniem ZONy. Osobiście nie mam nic przeciwko warszawom ani ich miłośnikom :D

Pod opowiadaniem piszemy konkretnie o tamtym właśnie tekście. Tutaj - młodszym dla nauki, nie pamiętającym dla przypomnienia...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
Realia PRLu poznawałam z opowiadań rodziców, spetryfikowanych w poprzedniej epoce zakątków miast lat 90. i z książek. Ale też ze... znaczków pocztowych. Dziadek podarował mi ich ogromną kolekcję z lat 70. Znaczki były piękne, kolorowe, miniaturowe dzieła sztuki z polską fauną, florą, zabytkami, ale i kolejnymi rocznicami istnienia Polski Ludowej. To był chyba jeden z najbarwniejszych wycinków rzeczywistości, biorąc pod uwagę jakość papieru i ilustracji książek i gazet.

Właśnie - książki. Ciekawa jestem, jak pamiętający tamte czasy oceniają pierwsze tomy Jeżycjady Musierowicz - w końcu delikatnie ironicznie w PRL-u zanurzone, szczególnie w tych szkolno-domowych realiach.

Z innych książek dla dzieci i młodzieży pałętały się w domu straszliwa "Kochana rodzinka i ja" (z opisem powstającego miasta przyszłości, idealnej Nowej Huty), "Tajemnica Białego Pokoju", "Pierścionek Pani Izabeli". Ciekawa jestem, czy ktoś z Was też je czytał? Wspominam o nich, bo wszystkie były zanurzone w dziwnej, niezrozumiałej dla mnie jako dziecka, atmosferze. Nie chodziło o realia - połowa lat 90. w małym mieście nie odbiegała tak straszliwie od minionej epoki. Ale nie pojmowałam ukrytych wzmianek o II wojnie i o świecie "przed". Przedwojenna pęknięta podłoga, która dawała miły chłód. Kieliszki z cienkiego szkła, świat, w którym Pani Izabela była znaną, bogatą śpiewaczką. Ironiczny finał "Kochanej Rodzinki", w którym okazuje się, że ojciec nie walczył pod Monte Cassino tylko "gdzieś w Afryce". Ta bliskość wojny była mi już zupełnie obca, podobnie jak stosunek do minionego świata, bo autorzy wspomnianych książek, z gatunku przeciętnych literatów "w szeregach ustroju" - jednak się ciągle o ten świat ocierali. Całość sprawiała wrażenie pewnej rezygnacji - jest jak jest, ale po wojnie chcemy żyć i odżyć.

5
Jeżeli chodzi o Jeżycjadę, to tomy do Brulionu Bebe B. są trafione w punkt. (Brulion już nie, bo nie mogę uwierzyć, że dyrektor elitarnego liceum w Poznaniu w latach 80. XX wieku mógł się zwracać do rodziców jak dyrektor szkoły rolniczej na prowincji, może około 1956. Zdecydowane przerysowanie). Ale Szósta klepka i Kwiat kalafiora to rzeczywistość PRL-u w stanie czystym.

Jeżeli chodzi o Kochaną rodzinkę, to niedomówienia dotyczące wydarzeń okołowojennych związane są chyba raczej z tajemnicą rodzinną, niż wynikają z pewnych odgórnych założen, które zabraniały pisać wprost o różnych sytuacjach. Bo np. u Meissnera w Sześciu z "Daru Pomorza" jeden z bohaterów ma ojca, który po wojnie pozostał w Anglii. Co więcej, odwiedza go tam w czasie jakiegoś rejsu (nic dobrego z tego nie wynika, gdyż ojciec ma nową rodzinę, ale nic złego też nie). Chociaż, rzeczywiście, powieści dla i o młodzieży tych wątków nie eksploatują, to raczej sytuacje marginalne.
A że Natalia Rolleczek przemyca tylko lekkie wzmianki o tym, że niegdyś było lepiej? No cóż - jej dwie opowieści autoboigraficzne, czyli Drewniany różaniec i Oblubienice, opisują przedwojenne dzieciństwo w sierocińcu sióstr franciszkanek. Osobiście nie miała czego żałować...
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

6
A że Natalia Rolleczek przemyca tylko lekkie wzmianki o tym, że niegdyś było lepiej? No cóż - jej dwie opowieści autoboigraficzne, czyli Drewniany różaniec i Oblubienice, opisują przedwojenne dzieciństwo w sierocińcu sióstr franciszkanek. Osobiście nie miała czego żałować...
Wiem, że przedwojnie nie było krainą mlekiem i miodem płynącą. Czytałam tę książkę bardzo dawno temu - pamiętam, że Rolleczek nie pisała o lepszych czasach, lecz akcja toczy się w cieniu wspomnień wojennych i zniszczeń powojennych, mimo, że są to (chyba?) późne lata 50. Chodziło mi o coś innego, gdy przywołałam książki, które jako pierwsze kształtowały we mnie wyobrażenia o PRL. Pokolenie dorastające w latach 50. i 60. żyło w świecie, który się dopiero budował, z kompletnych gruzów. To coś, czego my już nie rozumiemy i nie doświadczyliśmy. Ich rodzice, nauczyciele, wyrośli w innym świecie, który chyba był niezrozumiały i znany głównie z propagandowych wizji albo rodzinnych szeptów.

Z powrotem do tematu - w co trudno uwierzyć? Mi osobiście w to, że moja babcia, właśnie z tamtego pokolenia, nie miała pojęcia o tym, co robili jej rodzice przed wojną i w trakcie. Zachowały się strzępki - jedno zdjęcie ułanów. Stracony majątek, wysiedlenie, czarna lista, przez którą babcia nie mogła dostać się na studia. Ale nie wie o tym nic więcej, mimo, że jej rodzice żyli jeszcze długie lata.

Myślałam, że to jednostkowy przypadek, ale trafiłam na forum, gdzie sympatycy wojskowości pomogą zidentyfikować jednostki i stopnie żołnierzy z rodzinnych zdjęć. Tam takich wątków są dziesiątki - przedwojenne zdjęcie, pradziadek nie żyje, młodsze pokolenia nic o tym nie wiedzą poza tym, że zdjęcie zawsze było w albumie.

7
Uwierzyć we wszystko uwierzę, bo mój ojciec (mama nie, bo nie wychowywała się w PRL, tylko w ZSRR) z nostalgią wspominał tamte czasy i różne rzeczy opowiadał. Mama też, ale o Związku Radzieckim (tam to dopiero było w szkołach, ha. I poza szkołą takoż).
Co do wszy - dziś też są, ale w szkole nie ma już żadnego sprawdzania. Niestety.
Co do tekstu ZONy, bardziej w moim pytaniu chodziło mi o specyfikę obyczajów. Przykładowo, w środowisku mojej rodziny w swoim czasie, jak ktoś miał mieć wstawiany ząb, to obowiązkowo złoty, innego nie wypadało (ciotka z Ukrainy zatem błyszczy dziś 3 złotymi zębami), bo sąsiedzi powiedzieliby, że "bidoki". Podobnie telewizor, dziś jest lans na nieposiadanie telewizora, no ale kiedyś - obowiązkowo (moja babcia do dziś martwi się o ten brak telewizora u nas, nie idzie jej przetłumaczyć, że jest niepotrzebny. Podobnie moi teściowie - wierzcie mi albo nie, ale walczę o to, żeby nie kupowali nam telewizora do mieszkania). Albo kryształowe miseczki do sałatek - nie mogły być szklane, musiały być kryształowe, bo to świadczyło o statusie.
Zatem rozpatruję to w kategoriach - czy brak szkła w drzwiach nie ujmował czegoś ze statusu "ważnego pana"?
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

9
Wolha.Redna pisze:Zatem rozpatruję to w kategoriach - czy brak szkła w drzwiach nie ujmował czegoś ze statusu "ważnego pana"?
Ujmował zdecydowanie. Bo co jak co, ale mieszkanie i samochód musiały być odpicowane tak, że mucha nie siada. Dlatego widziałabym w tej dykcie przejaw zrezygnowanego dopasowania się do okoliczności.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

10
Pozostanę przy swoim zdaniu w tej kwestii. Higienistka w szkole nie ma prawa zrobić sprawdzenia bez zgody rodziców. W wielu szkołach nie organizuje się akcji sprawdzania głowy. Przykładowo: w szkołach, do których uczęszczał mój brat (lat 8, w wyniku różnych zawirowań przeszedł łącznie przez 4 szkoły) nie było sprawdzania głowy ani w przedszkolu, ani w żadnej ze szkół.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

11
To, że gdzieś nie sprawdzają, nie oznacza, że nie sprawdzają nigdzie. Parę szkół znam bardzo dobrze, w końcu pisząc dla dzieci wypada się orientować w realiach - i tam sprawdzają. A zgodę rodzice podpisują standardowo. Coś o przepisach: http://www2.mz.gov.pl/wwwmz/index?mr=m1 ... 0&ma=31400

Szkoda, że na publiku nie mogę napisać więcej, ale ja też pozostanę przy swoim.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

12
Znalazłam w temacie przeglądów: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka ... sfery.read

Co do realiów "za komuny": najmocniej zapadła mi w pamięć opowieść mamy (realia ZSRR) o tym, że kiedyś z ciekawości, wracając ze szkoły, zajrzała do pobliskiej otwartej cerkwi. Ot tak, przez drzwi. Następnego dnia w domu pojawili się smutni panowie i przeszukali cały dom, szukając ikon i krzyży (mama to rocznik 66).
W kontekście polskich opowieści o roli Kościoła katolickiego w tamtych czasach wydało mi się to bardzo drastyczne.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

13
Granatowe fartuszki i bluzy były pięęęęękne! Nie żartuję :lol: Jak byłam w ostatnich klasach podstawówki dopuszczono kolory! Obok granatu pojawiły się ciemnozielone i buraczkowe. To dopiero było cudo. Widzicie tych chłopaków w buraczkowym ubranku? Od tego czasu pokochałam kolor granatowy :lol:
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith

14
Ale to, że nie jest to już "oficjalnie" obowiązek Sanepidu, naprawdę nie powoduje, że już nikt nie sprawdza: że pielęgniarki tego nie robią, nauczyciele nie zauważają...
Dobra, niech sobie "Polityka" pisze co chce z warszawskiej perspektywy, ja tam wiem swoje :)
Moim zdaniem zmieniło się tylko jedno: sprawdzanie odbywa się bardziej dyskretnie. I tyle.

A w meritum: fartuchy i kołnierzyki to była porażka, PRL musiał upaść :)
I tarcze. Przyszywane. Znałem nauczycielkę, która za agrafkę potrafiła nią ukłuć :D
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

15
Acha, a co do szyby w drzwiach. Oprócz dykty była jeszcze wersja szyby ze szkła zbrojonego. Wewnątrz znajdowała się cienka siateczka metalowa.. Jak się takie drzwi zamknęło od wewnątrz to" łapka" agresora miała problem z przebiciem się.
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'”

cron