Magnum

1
Ciężko mi powiedzieć, jaki to gatunek. Nigdy się na tym nie znałem. Strzelam w coś w stylu thrilleru z lekką dozą fantastyki, ale nie wiem, czy nie minę się z prawdą. Dlatego nie sugerujcie się. ;P


Miasto jak każde inne, metropolia zalana krwawym światłem zachodu słońca. Szare budynki, brunatny dym, kamienice i bloki ze złuszczoną ze starości skórą. Nadszedł czas.
On wszystko świetnie zaplanował. Każdy krok, każdy wdech i ruch. Stał teraz całkiem nieruchomo przy oknie, wpatrując się w pomalowane czerwonym blaskiem budynki. Czasami wzrok prześlizgiwał się na jego własną twarz, portret obity w ramę okna. Kilka zmarszczek na czole, zero przy ustach. Nie uśmiechał się często, to dlatego. Mężczyzna poruszył się
w końcu, drapiąc szorstki, kilkudniowy zarost. Postawił kołnierz czarnego, długiego płaszcza i przymknął na chwilę oczy. Nadszedł czas. Odwrócił się, rozejrzał. Skórzana kanapa, pierwotnie białe, teraz pomarańczowe ściany, stolik, kilka krzeseł i komoda. Właśnie ona interesowała go teraz najbardziej. Podszedł do niej i wysunął szufladę. Macał przez chwilę w środku, aby wreszcie znaleźć to, czego szukał. Poczuł charakterystyczny, metaliczny chłód, kiedy jego dłoń zetknęła się z lufą magnum. Wyciągnął broń i wetknął ją sobie
za pasek. Chwilę potem do kieszeni płaszcza wrzucił pudełko naboi. Nadszedł czas, a on był gotów.
Pora chociaż raz zagrać va banque – stwierdził w duchu, opuszczając swoje mieszkanie.

Na zewnątrz było chłodno, cicho i pusto. Słońce zdążyło już całkowicie schować się za horyzontem, kiedy ubrany w czarny, długi płaszcz mężczyzna przemierzał spokojne, wąskie uliczki swojego miasta. Przystanął na moment i spojrzał pod nogi. Wychudzony, szary kot wpatrywał się w niego połyskującymi żółto oczami. Gdzieś w oddali dało się słyszeć pisk opon. Czarnowłosy ruszył dalej, ignorując kota i jego żarzące się ślepia.
Kroczył powoli i nieco melancholijnie, lecz pewnie.

***

Numer jeden – pomyślał, zatrzymując się pośrodku Placu Serca. Wszędzie dookoła siebie widział zniszczone, stare kamienice. Mieszkali tutaj przegrani; tacy, którym życie nie szczędziło przykrości oraz trudów, jakim nie podołali. Stan budynków w jakich mieszkali stanowił idealny obraz całego ich życia – nędznego, z każdą chwilą sypiącego się coraz bardziej.
Tylko jeden budynek tutaj błyszczał świeżym tynkiem, odbijał światło codziennie mytymi szybami. Kontrastował z resztą tak silnie, że każdy przechodzień się krzywił. Aktualnie na Placu Serca nie było żadnych przechodniów - czarnowłosy mężczyzna krzywił się samotnie.
Odetchnął głęboko, delektując się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem napływającym mu do płuc. Był świadom, że teraz nie może zrezygnować. Nie, kiedy był już tak blisko. Gdyby się poddał, każdego ranka plułby sobie w brodę. Przymknął na moment oczy, aby ostatecznie się uspokoić, po czym ruszył w kierunku owego wyróżniającego się budynku.
Mieszkającą tam kobietę znał od dziecka, pomimo że nieczęsto odwiedzała jego rodzinny dom. Doskonale wiedział, że tutaj czuła się najlepiej, pławiła się w pełnych zazdrości spojrzeniach sąsiadów. Uśmiechała się idąc rano do samochodu, wiedząc
że wszyscy obserwują ją z okien. To było jej królestwo, a oni trwali na posterunkach przy parapecie, nieświadomi, iż kobieta nieustannie karmi się trawiącym ich uczuciem.
Teraz nadszedł moment, kiedy miało się to skończyć. Nie samo, to on położy temu kres. Stanął przed wejściem, kładąc rękę na klamce. Nacisnął ją delikatnie, aby po chwili usłyszeć szczęk zamka. Pchnął lekko drzwi, wyciągając jednocześnie magnum. Wkroczył
do środka, nieustannie mając w myślach przyświecający mu cel – zabić Zazdrość.
Wewnątrz paliło się światło. Apartament jak z bajek – pomyślał, szybkim krokiem przechodząc przez przedpokój i wkraczając do salonu. Na wielkiej, bez wątpienia wygodnej kanapie leżała jakaś kobieta, wpatrując się w powieszony na ścianie plazmowy telewizor. Wzdrygnęła się lekko, kiedy czarnowłosy stanął w drzwiach. Jej usta rozchyliły się nieznacznie, kiedy spostrzegła, że nieproszony gość mierzy do niej z rewolweru.
- Kompletny brak wychowania – wyszeptała. – Nie uczono pana, że przed wejściem należy zapukać?
Zamiast odpowiedzieć, zaśmiał się cierpko. Potem padł strzał. Z ust Zazdrości wypłynęła strużka krwi.

***

Ubrany w czarny płaszcz mężczyzna trzasnął drzwiami taksówki, która wcześniej zatrzymała się przy wytwornej willi. Znów wziął głęboki oddech. Potrzebował orzeźwienia
i spokoju, bowiem podczas jazdy jego umysł nieustannie nawiedzał obraz leżącej na kanapie, martwej Zazdrości. Był przekonany, że to co czyni jest słuszne, jednak czuł dreszcze
na samą myśl o tym, że tej nocy zamordował już jedną istotę. O tym, że muszą zginąć jeszcze dwie, wolał nie myśleć.
Na Placu Serca panowała cisza i spokój. Tymczasem w miejscu, w którym znajdował się teraz, dudniła głośna muzyka. Willa była jasno rozświetlona, trwał bankiet. Czarnowłosy zauważył, że taksówkarz zdążył już odjechać. Nie pozostawało mu teraz nic innego, jak kontynuować swoją grę. Spojrzał w ciemne, nocne niebo, na którym błyszczał okrągły księżyc. Musiał działać szybko, jeżeli chciał zdążyć przed świtem.
Brama prowadząca na posesję stała przed nim otworem. Być może wydałoby mu się to dziwne i bezmyślne, gdyby nie wiedział, kto jest właścicielem willi. W tym jednym przypadku, taka głupota była jak najbardziej zrozumiała. Uśmiechnął się z lekkim politowaniem, aby po chwili wkroczyć na teren należący do kolejnej jego ofiary.
Bankiet odbywał się na świeżym powietrzu. Nozdrza mężczyzny wyczuwały przeróżne zapachy – wykwintnych dań, trunków z najwyższej półki oraz perfum gości. Wtopienie się w tłum dystyngowanych i eleganckich par, samemu będąc ubranym
w podniszczony, czarny płaszcz, z pewnością byłoby bardzo ciężkim zadaniem, gdyby nie ilości alkoholu, jakie zdążyli już w siebie wlać wszyscy tutaj zebrani. Czarnowłosy manewrował po olbrzymim tarasie, wzrokiem poszukując swojej przyszłej ofiary. W końcu
ją znalazł. Spacerowała wśród zebranych, sącząc drinka. Przysunął się do niej i chwycił
ją pod rękę.
- Przespacerujemy się? – zapytał, jednak siła, z jaką ją trzymał, mówiła sama za siebie. Kobieta nie miała wyboru.
Nie stawiała oporu. Na twarz wpłynął jej dziwny, niezrozumiały dla niego uśmiech. Wszystkie jej zachowania oceniał jednak przez pryzmat tego, kim była. Przez pryzmat Głupoty.
Cały czas popijała drinka, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że zupełnie obcy jej mężczyzna właśnie odciąga ją od tłumu świętujących. W końcu, kiedy znaleźli się już wystarczająco daleko, aby nikt nie mógł ich dostrzec, a głośna muzyka nie dudniła aż tak bardzo w ich uszach, Głupota zapytała:
-Czego ode mnie chcesz? - Zanim zdążył odpowiedzieć, z oddali dobiegł ich donośny głos. Ktoś w oddali krzyknął: „został podany deser!” Kobieta odwróciła się, jakby chciała wrócić do swoich gości, jednak on powstrzymał ją silnym szarpnięciem.
- Za późno na posiłek, skarbie. Powiedz: dobranoc – W wolnej dłoni trzymał rewolwer, wycelowany w jej klatkę piersiową. Zanim padł strzał, Głupota powiedziała:
- Dobranoc.

***

Stanął przed budynkiem i zadarł głowę, wpatrując się w jedno z okien, w których paliło się światło. Tam, kilka pięter wyżej, był jego cel, ostatnia ofiara dzisiejszych łowów. Włożył rękę pod płaszcz upewniając się, że broń jest na swoim miejscu. Wcześniej dołożył
do bębenka dwa naboje. Chciał, aby magazynek był pełny. Ta kobieta zasłużyła
na poświęcenie jej wszystkich sześciu kul.
Wszedł do apartamentowca. W holu dostrzegł portiera. Biedak nie miał nawet czasu zorientować się, co tak naprawdę miało miejsce. Wylot lufy magnum rozbłysnął jasnym światłem, kiedy pocisk kalibru dwanaście milimetrów popędził w kierunku zdezorientowanego pracownika. Czarnowłosy nie zatrzymał się, aby obejrzeć zwłoki. Bez chwili zastanowienia ruszył w kierunku windy. Energicznie, z lekkim podenerwowaniem nacisnął przycisk sprowadzający kabinę na parter. Nerwowo stukał palcami w ścianę, oczekując aż stojące przed nim drzwi rozsuną się, wpuszczając go do środka.
Kiedy winda wiozła go na najwyższe piętro budynku, on starał się uspokoić oddech
i opanować emocje. Nieustannie powtarzał sobie, że za kilkanaście minut będzie już
po wszystkim. Uratuje świat od zarazy, jaką bez wątpienia były Zazdrość, Głupota oraz
ta ostatnia, do której właśnie zmierzał – Nienawiść. Rozległo się piknięcie, oznaczające,
że kabina dotarła do właściwego piętra. Nie czekając nawet, aż drzwi rozsuną się całkowicie, czarnowłosy wyszedł z windy i pomaszerował ciemnym korytarzem w kierunku drzwi, które znajdowały się na jego końcu. W międzyczasie władował do magazynka brakujący nabój.
Drzwi jej apartamentu otworzyły się, zanim zdążył do nich podejść. Stała w nich, ubrana w koszulę nocną. Jej wzrok, niczym sztylet, przebijał półmrok. Mierzyła go ostrym spojrzeniem, kiedy zatrzymał się kilka metrów przed nią. Usłyszała strzały na dole, czy też
po prostu wyczuła, że się zbliżam? – zapytał się w duchu. Nie liczył na odpowiedź.
Ani odrobinę nie chciał zamieniać chociażby zdania z tą kobietą. Uniósł dłoń, w której trzymał rewolwer i podtrzymał ją drugą ręką. Twarz Nienawiści, pomimo że była trupioblada, nie wyrażała strachu, ani zdziwienia. Wpatrywała się w niego, a on z jej wzroku mógł wyczytać tylko jedno: jej imię.
Nie zawahał się. Strzelił raz, potem drugi. Pchnięta siłą uderzenia wpadła do swojego apartamentu i zwaliła się na podłogę. Czarnowłosy szedł w jej kierunku, strzelając jeszcze cztery razy. Bębenek odskoczył na bok, pokazując mu sześć pustych komór. Mimo tego nacisnął spust jeszcze kilkakrotnie, jakby licząc, że stanie się cud i z lufy wyleci jeszcze jeden nabój. Potem, przez krótki czas patrzył na zwłoki, delektując się tym widokiem.
Uciekł, nad miastem zaczynało świtać.

***

Zbudził go potężny ból głowy. Leżał w swoim łóżku, mocno przyciskając ręce
do pulsujących skroni. Słyszał dochodzący z ulicy gwar, promienie wschodzącego słońca starały się przebić przez jego zamknięte powieki. W końcu zdecydował ułatwić im to zadanie i otworzył oczy. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do światła dziennego, usiadł i rozejrzał się po pokoju. Na szafce nocnej stała pusta butelka po whisky, obok której leżał jego srebrny kompan wydarzeń z ostatniej nocy. Przez oparcie ustawionego w kącie pokoju krzesła przerzucony był czarny, długi płaszcz.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, mężczyzna poczuł strach. Nie miał pewności, czy to, co się stało było rzeczywistością, czy też wyłącznie sennymi wizjami. Zmusił wszystkie komórki swojego ciała do działania i wywlekł się z łóżka, kierując bezpośrednio do drzwi wejściowych. Na wycieraczce leżał poranny „Kurier”. Czarnowłosym wstrząsnął odruch wymiotny, kiedy ujrzał nagłówek pierwszej strony:
„Zamach na bankiecie”
Nie interesowało go, co dokładnie piszą o tym wydarzeniu. Omiótł tekst powierzchownym spojrzeniem, jednak musiał zatrzymać się na dłużej przy jednym
z ostatnich zdań. Kobieta przeżyła. Zaklął i zgniótł gazetę.
Chwycił płaszcz i - ubierając się w biegu - wypadł z mieszkania. Przeskakiwał po kilka stopni na raz, nie pozwalając sobie na chociażby odrobinę zwłoki. Jego ręce trzęsły się, jakby trawił je Parkinson. Już na zewnątrz puścił się biegiem w kierunku najbliższego postoju taksówek.
- Plac Serca – rzucił krótko, siadając na tylnym siedzeniu. Kierowca łypnął na niego
w lusterku i powtórzył z lekką kpiną w głosie:
- Plac Serca? Słyszał pan o wczorajszym? Panie, mieszkanie z bajek, jedno tu takie. Strzelali do kobiety, wiesz pan, właścicielki. Przeżyła. Co do motywów, różne chodzą plotki. Podobno z zazdrości.
Właściciel taksówki przez całą drogę mówił o wydarzeniach zeszłej nocy. Siedzący
z tyłu mężczyzna nie mógł powstrzymać ironicznego prychnięcia, które cisnęło mu się na usta z każdym kolejnym usłyszanym zdaniem. Ludzie wymyślą setki bzdur, byle tylko mieli
o czym mówić – pomyślał wysiadając z samochodu.
Na Placu roiło się od łakomych sensacji ludzi. Czarnowłosy przepychał się przez tłum, wsłuchując się w rozmowy zebranych. Podobnie jak w taksówce, znów słyszał wiele najróżniejszych, nieprawdziwych wersji zdarzeń. Westchnął w duchu nad głupotą ludzką. Głupota. Nie dał rady się jej pozbyć. Podobnie jak Zazdrości. Co z Nienawiścią? – pytał się
w duchu. Opuszczając Plac Serca pojął, że tę ostatnią wskrzesił własnoręcznie, czując
ją do niej samej.

2
Miasto jak każde inne, metropolia zalana krwawym światłem zachodu słońca.
Zachodzącego słońca.
prześlizgiwał się na jego własną twarz, portret obity w ramę okna.
W ramie.
Podszedł do niej i wysunął szufladę. Macał przez chwilę w środku, aby wreszcie znaleźć to, czego szukał.
Podszedł do niej, wysunął szufladę i przez chwilę macał w środku.

Słońce zdążyło już całkowicie schować się za horyzontem, kiedy ubrany w czarny, długi płaszcz mężczyzna przemierzał spokojne, wąskie uliczki swojego miasta.
Po raz drugi wspominasz, jak był ubrany.
"Mężczyzna w płaszczu" - wystarczy.
Mieszkali tutaj przegrani; tacy, którym życie nie szczędziło przykrości oraz trudów, jakim nie podołali.
Jakim nie podołali - wyciąć. Skoro przegrani, wiadomo, że nie podołali.
Tym bardziej, że zaraz piszesz tak:
Stan budynków w jakich mieszkali stanowił idealny obraz całego ich życia – nędznego, z każdą chwilą sypiącego się coraz bardziej.
Powtórzenie (patrz: cytat wyżej).
Wzdrygnęła się lekko, kiedy czarnowłosy stanął w drzwiach. Jej usta rozchyliły się nieznacznie, kiedy spostrzegła, że nieproszony gość mierzy do niej z rewolweru.
Kiedy, kiedy...
Uciekł, nad miastem zaczynało świtać.
Uciekł. Nad miastem zaczynało świtać.


Przeczytałam opowiadanie i od razu przypomniał mi się film "Siedem". "Spokojnie" - pomyślałam sobie, każdy temat można ugryźć z wielu stron. Dałam Ci więc szansę i czekałam na zakończenie, które - miałam nadzieję - mnie zaskoczy. Niestety, zakończenie ponownie przypomniało mi o tym filmie. Do tego zapodałeś je w bardzo suchy sposób.

Bohater główny jest źle przedstawiony - jakie kierowały nim powody? Nie są podane żadne. Psychologii w tym nie ma ani trochę.

Całość jest przegadana. Postacie nieprzekonywające. A także zdarzenia - zabójstwo na bankiecie? Nie mogłam uwierzyć, że kobieta tak po prostu odeszła z obcym mężczyzną, mężczyzną, który ją... powiedzmy, że wywlókł, choć to za dużo powiedziane. Była wśród ludzi, a nawet nie krzyknęła. Od początku powtarzasz:
Nadszedł czas.
Nadszedł czas, a on był gotów.
Teraz nadszedł moment, kiedy miało się to skończyć. Nie samo, to on położy temu kres.
Uratuje świat od zarazy, jaką bez wątpienia były Zazdrość, Głupota oraz
ta ostatnia, do której właśnie zmierzał – Nienawiść.
Ponadto: mnóstwo zaimków i powtórzeń.
Nie podobało mi się.

Pozdrawiam.

3
O filmie "Siedem" słyszałem tylko tyle, że taki istnieje. Ani nie widziałem, ani nie wiem o czym jest. Także jakiekolwiek podobieństwa to zbieg okoliczności.

Co do morderstwa na bankiecie: kobieta była głupotą. Potrzebujesz więcej wyjaśnień, dlaczego dała się tak łatwo podejść? ;]

4
Napisałam powyżej, ale dobrze, powtórzę: Postacie są nieprzekonywające. Głupota powodem - bardzo dobrze, jednak przedstawienie sytuacji mnie nie przekonało. Nie było wiarygodne.

Re: Magnum

5
On wszystko świetnie zaplanował.
Zaimek wywalić.
Mężczyzna poruszył się w końcu, drapiąc szorstki, kilkudniowy zarost.
Starczy jeden przymiotnik. Kilkudniowy zarost jest szorstki.
Skórzana kanapa, pierwotnie białe, teraz pomarańczowe ściany, stolik, kilka krzeseł i komoda. Właśnie ona interesowała go teraz najbardziej.
Skoro interesuje go komoda, poświęciłabym mniej uwagi pozostałym meblom.
Kanapa, stolik, kilka krzeseł i komoda. Właśnie ona interesowała go teraz najbardziej.
Poczuł charakterystyczny, metaliczny chłód, kiedy jego dłoń zetknęła się z lufą magnum.
Najpierw dotyka, potem czuje chłód, a zatem proponuję:
Kiedy jego dłoń zetknęła się z lufą magnum, poczuł charakterystyczny, metaliczny chłód.

Wyciągnął broń i wetknął ją sobie za pasek.

Starczy:
Wetknął / włożył broń za pasek.

Chwilę potem do kieszeni płaszcza wrzucił pudełko naboi.
Potem wrzucił do kieszeni pudełko z nabojami.
stwierdził w duchu, opuszczając swoje mieszkanie.
Zaimek do wywalenia.
Przystanął na moment i spojrzał pod nogi. Wychudzony, szary kot wpatrywał się w niego połyskującymi żółto oczami. Gdzieś w oddali dało się słyszeć pisk opon. Czarnowłosy ruszył dalej, ignorując kota i jego żarzące się ślepia.


Ten fragment z kotem, zamiast potęgować grozę, powoduje, że chce mi się tego bidnego kocura wziąć do domu i nakarmić. Coś tu nie pasuje.
Tylko jeden budynek tutaj błyszczał świeżym tynkiem, odbijał światło codziennie mytymi szybami. Kontrastował z resztą tak silnie, że każdy przechodzień się krzywił. Aktualnie na Placu Serca nie było żadnych przechodniów - czarnowłosy mężczyzna krzywił się samotnie.

A to jest kandydat do babolarium.
Odetchnął głęboko, delektując się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem napływającym mu do płuc. Był świadom, że teraz nie może zrezygnować. Nie, kiedy był już tak blisko.
Zaimek do usunięcia.
Powtórzenia.
Mieszkającą tam kobietę znał od dziecka, pomimo że nieczęsto odwiedzała jego rodzinny dom. Doskonale wiedział, że tutaj czuła się najlepiej, pławiła się w pełnych zazdrości spojrzeniach sąsiadów. Uśmiechała się idąc rano do samochodu, wiedząc
że wszyscy obserwują ją z okien.
Wiadomo.
Na wielkiej, bez wątpienia wygodnej kanapie leżała jakaś kobieta, wpatrując się w powieszony na ścianie plazmowy telewizor.
Wywaliłabym.
Czarnowłosy manewrował po olbrzymim tarasie, wzrokiem poszukując swojej przyszłej ofiary. W końcu znalazł. Spacerowała wśród zebranych, sącząc drinka. Przysunął się do niej i chwycił pod rękę.
- Przespacerujemy się? – zapytał, jednak siła, z jaką trzymał, mówiła sama za siebie.
Wyrzuciłabym zaimek swojej.
Powtórzenia.
Włożył rękę pod płaszcz upewniając się, że broń jest na swoim miejscu. Wcześniej dołożył do bębenka dwa naboje.
Może: Wsunął rękę pod płaszcz...
Biedak nie miał nawet czasu zorientować się, co tak naprawdę miało miejsce.
Wiadomo.
W holu dostrzegł portiera. Biedak nie miał nawet czasu zorientować się, co tak naprawdę miało miejsce. Wylot lufy magnum rozbłysnął jasnym światłem, kiedy pocisk kalibru dwanaście milimetrów popędził w kierunku zdezorientowanego pracownika. Czarnowłosy nie zatrzymał się, aby obejrzeć zwłoki. Bez chwili zastanowienia ruszył w kierunku windy.
Moim skromnym zdaniem w powyższym opisie powinno być minimum słów, powinieneś też operować krótkimi zdaniami.
Rozległo się piknięcie, oznaczające, że kabina dotarła do właściwego piętra.
Rozległo się piknięcie. Kabina dotarła na piętro.
Nie czekając nawet, aż drzwi rozsuną się całkowicie, czarnowłosy wyszedł z windy i pomaszerował ciemnym korytarzem w kierunku drzwi, które znajdowały się na jego końcu. W międzyczasie władował do magazynka brakujący nabój.
Wiadomo.
Drzwi jej apartamentu otworzyły się, zanim zdążył do nich podejść. Stała w nich, ubrana w koszulę nocną. Jej wzrok, niczym sztylet, przebijał półmrok. Mierzyła go ostrym spojrzeniem, kiedy zatrzymał się kilka metrów przed nią.
Zaimkoza.
Powtarzanie tej samej informacji: Jej wzrok, niczym sztylet, przebijał półmrok. Mierzyła go ostrym spojrzeniem...

Nadmiar zaimków, podwójnych przymiotników, powtórzeń. Jak napisałam moja poprzedniczka, tekst jest przegadany i zdecydowanie zgodzę się z tym. Rozwlekłe zdania, pełne powtórzeń bardzo utrudniają odbiór tekstu. Przesłanie utworu jest niejasne, przynajmniej dla mnie. Nie podobało mi się.

6
Okej. Czyli wnioski:
- Muszę ostro wziąć się za pracę nad zaimkami.
- Czytać tekst po raz wtóry, pod kątem wychwycenia powtórzeń.
- Wcześniej dokładniej wszystko planować, żeby miało ręce i nogi oraz było jaśniejsze.

Czy tak? ;P

7
Barnej pisze:- Czytać tekst po raz wtóry, pod kątem wychwycenia powtórzeń.
- Wcześniej dokładniej wszystko planować, żeby miało ręce i nogi oraz było jaśniejsze.
To na pewno. Nie trzeba być jakoś specjalnie inteligentnym, żeby dostrzec pewne od lat istniejące zasady.

8
Ogólnie: odchudzić tekst.
Mieszkającą tam kobietę znał od dziecka, pomimo że nieczęsto odwiedzała jego rodzinny dom. Doskonale wiedział, że tutaj czuła się najlepiej, pławiła się w pełnych zazdrości spojrzeniach sąsiadów. Uśmiechała się idąc rano do samochodu, wiedząc
że wszyscy obserwują ją z okien.
To można powiedzieć zwięźlej:

Zdanie pierwsze:
Kobietę znał z widzenia. Taka informacja mówi mniej więcej to samo: kobieta nie była bohaterowi zupełnie obca, ale też specjalnie jej nie znał.
Zdanie trzecie już nie jest potrzebne - w pierwszym jest wystarczająco dużo informacji. "Pławiła się" w spojrzeniach - tyle wystarczy.
Na zewnątrz było chłodno, cicho i pusto. Słońce zdążyło już całkowicie schować się za horyzontem, kiedy ubrany w czarny, długi płaszcz mężczyzna przemierzał spokojne, wąskie uliczki swojego miasta.
zdanie w cytacie =
Mężczyzna w płaszczu samotnie przemierzał ciemne uliczki miasta.

1 Że jest chłodno, wiadomo, skoro jest w płaszczu.
2 Słońce zdążyło już całkowicie schować się za horyzontem - ciemne uliczki.
3 Ubrany w czarny, długi płaszcz - Zanim wyszedł ubrał się w długi, czarny płaszcz, więc to już wiemy.
4 Wąskie uliczki swojego miasta - że wąskie, wiadomo, skoro ULICZKI, a nie ULICE.
5 Przemierzał spokojne = przemierzał samotnie. Niby nie zwięźlej, ale nie dotyczy uliczek, które już są ciemne, więc nie będzie kolejnego przymiotnika - "ciemne, spokojne" - a sugeruje mniej więcej to samo.
6 No i zaimek. Skoro mieszkanie jest jego to wiadomo, że i miasto.


Ogólnie: Każde zdanie powinieneś wziąć pod lupę i zastanowić się, czy można to powiedzieć zwięźlej.
Od razu też wszystko stanie się jaśniejsze i będzie miało "ręce i nogi"

Zaoszczędzone słowa można przeznaczyć na opis bohaterów, dopowiedzenie pewnych sytuacji. Jeżeli rozprawiasz nad rzeczami nieistotnymi, to łatwo też przegapić te istotne.

9
On wszystko świetnie zaplanował.
Po co to "on", przecież wiadomo, że mówisz o 3 osobie rodzaju męskiego liczby pojedynczej. "Zaplanował" na to wskazuje.

oo, spójrz
Stał teraz
Tu już było cacy :-P
Czarnowłosy ruszył dalej
Czarnowłosy mężczyzna z bronią za pasem; tak mogłeś napisać.

Owa parafraza będzie nas nakierowywać, o kogo tak naprawdę może się rozchodzić ;-]

Bo "Czarnowłosy" niekoniecznie musi odnosić się do bohatera wyżej wymienionego, tym bardziej, że nie mamy pewności, czy ma czarne włosy, czy nie. Równie dobrze, może być to druga, nowa postać.
dookoła
A nie dokoła? :-p
przechodzień się krzywił. Aktualnie na Placu Serca nie było żadnych przechodniów
Przechodzień się powtarza.
czarnowłosy
Zakładając,że wcześniej używasz owej parafrazy, wiadomo już dokładnie o kogo tak naprawdę się rozchodzi ;-P
krzywił się samotnie
Co? Samotnie się krzywił? Nie rozumiem kompletnie ;-p
Z ust Zazdrości wypłynęła strużka krwi.
To nie ona była zazdrosna (ta kobieta), a ludzie. Wszyscy jej zazdrościli. Uważam więc, że nie można jej nazwać "Zazdrością", tym bardziej, że nikomu nie zazdrościła.
Ubrany w czarny płaszcz mężczyzna trzasnął drzwiami taksówki
Ja bym to zmienił, dobrze Ci szło do tego momentu, ale ten czarny płaszcz... To oczywiste, że miał go na sobie. Nie pisałeś, że wcześniej go zrzucił czy coś.

Nie lepiej napisać: Morderca?:-p
Czarnowłosy zauważył, że taksówkarz zdążył już odjechać.
A wysiadł z tej taksówki? Czy co? :-p
Uciekł, nad miastem zaczynało świtać.
Uciekł. Nad miastem...

;-pp

Co ma świtanie do jego ucieczki, hm? Miał na to jakiś wpływ, może?
W końcu zdecydował ułatwić im to zadanie i otworzył oczy.
Dla mnie to zwykłe biadolenie ;-p

W końcu jednak otworzył oczy. Nie ubarwiaj nad wyraz, bo to nie każdemu w smak.
Ciężko mi powiedzieć, jaki to gatunek.
Wydaje mi się, że kryminał ;-P

Troche pif paf było, na tle miasta, w dodatku owiane wszystko tajemnicą.

Dobry klimat, ja to kupuję ;-D podobało się ;]
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”