Sklepik

1
disklajmer: Uwaga przekleńswa i kawałek ładnego cycka! Miłego czytania

Obudził się w łóżku obok Moniki, zadowolony zaczął gładzić jej biodro. Lubił dotyk, smak, zapach skóry, najlepszej przyjaciółki własnej żony…
- Osz kurwa! – krzyknął, wyplątując się z pościeli. – Która godzina? – Ubierał się
w pośpiechu, nie mógł trafić guzikami w dziurki koszuli.
- Dwudziesta druga, kotku – odpowiedziała prężąc się, przesunęła się na łóżku i wyciągnęła rękę w kierunku jego krocza. Pierzyna zsunęła się z jej ciała, odsłaniając jędrne piersi.
- Czemu mnie nie obudziłaś? – odsunął rękę kobiety. – Przecież Kaśka mnie zabije. Jak ja się teraz wytłumaczę?
- Adam, a może najwyższy czas jej powiedzieć? – zapytała naburmuszona. Wstała i nago poszła do łazienki. Przyglądał się krągłemu tyłeczkowi.
- Nie! – Powiedział szybko.
Odwróciła się i spojrzała na niego mróżąc oczy.
– Przecież wiesz, że by ją to zabiło – dodał skacząc na jednej nodze, nogawka spodni jak na złość właśnie teraz musiała być wywinięta na lewą stronę. Gdy w końcu założył spodnie, powiedział: - Najlepsza przyjaciółka z jej mężem. Kaśka nie ma nikogo oprócz nas. Nawet nie ma żadnych zainteresowań. Tylko my.
- A joga?
- No tak, ale dopiero zaczęła. – Ręce trzęsły mu się ze zdenerwowania, nie mógł zawiązać krawatu. – Była na kilku zajęciach, więc nie wiadomo, czy spodoba się jej na tyle… a z resztą – przerwał zirytowany. - O czym my tu rozmawiamy? Przecież sama wiesz, jaka ona jest.
- Wiem - powiedziała w drzwiach. - Powodzenia, panie Turms. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Nie wiem jak ty się teraz wytłumaczysz.
Wybiegł z mieszkania i pognał na przystanek. Samochód stał w warsztacie, więc męczył się od tygodnia komunikacją miejską. Zdążył na autobus jadący w kierunku domu. Stanął pod tylną szybą pojazdu i patrzył na mijane pod drodze bloki. „Co ja jej powiem? Jak mam się wytłumaczyć?”, zastanawiał się gorączkowo. Obiecał wrócić z pracy o siedemnastej. Mieli jechać do teściów.
Spojrzał na komórkę. „Wyłączona. Nawet nie włączam, bo się zacznie.” Wysiadł po kilku przystankach. Szedł jak na szafot, pogarbiony i zrezygnowany. „Co bu ty wymyślić?” Nic nie przyszło mu do głowy. Już prawie zdecydował, że powie prawdę, gdy nie wiedzieć czemu skręcił w zaułek między kamienicami. Z witryny sklepowej na chodnik padało światło. Podszedł bliżej, bo nie kojarzył tego miejsca. „Otwarte o tej godzinie? Dziwne.” Na wystawie nie było nic, poza cienką zasłoną odgradzającą wnętrze sklepu od ulicy. Za nią zobaczył sylwetkę mężczyzny w długim płaszczu. Spojrzał na sfatygowany szyld. „U Gabrysi”.
Nacisnął klamkę, sam nie wiedział dlaczego. Nad drzwiami zadzwonił dzwoneczek. Było ciepło i przytulnie, jakiś słodki zapach przesycał powietrze.
- Witam w moich skromnych progach – powiedział mężczyzna, podchodząc do Adama. Pogładził niewielką bródkę i ukłonił się.
- Dobry wieczór.
- Cóż pana do mnie sprowadza?
- Wszedłem z ciekawości. Co to za miejsce?
- Sklep z kłamstwami. Ja jestem tutaj sprzedawcą – podał rękę Turmsowi. – Nazywam się Arczibald.
- Przepraszam, z czym? – Adam patrzył zdziwiony.
- Tak, dobrze pan słyszał, z kłamstwami. Mam tu, proszę pana, najlepsze kłamstwa, jakie można sobie wyobrazić, szyte na miarę, indywidualnie pod każdego klienta, a nie jakieś masowe dziadostwo z Chin.
- Acha. To ja już może…
- Nie wierzy pan? Proszę spojrzeć na przykład tutaj – powiedział, wskazując na sukienkę, na której widniały białe plamy.
- Co to jest? – zapytał Adam. Obok zauważył zdjęcie Clintona, a pod nim napis: - "Nigdy nie miałem stosunków seksualnych z Moniką Lewinsky. Nigdy nie łączył nas romans."
- Niech mi tylko pan nie mówi, że…
- Tak, tak. Pracowałem dla wielu wielkich ludzi tego świata.
Adam podszedł do półki z fotografią Busha. Leżała na niej puszka ubrudzona piaskiem. Na etykiecie był napis - „Uwaga! Broń biologiczna Iraku!”
- Niesamowite… a Polaków pan nie ma?
- Mam, ale niewielu. Nasi krajanie nie są w tym jeszcze tak dobrzy, jak ludzie z zachodu. Można powiedzieć, że dopiero się uczą. Ich kłamstwa są… toporne. Brak im finezji – powiedział z emfazą w głosie. - Proszę tutaj.
Pokazał zdjęcie Aleksandra Kwaśniewskiego, nad którym wisiał dyplom ukończenia AWF.
- No pięknie – patrzył Adam z niedowierzaniem.
- Ale w czym mogę pomóc panu?
- Jest taki problem. Mam żonę, którą kocham. Kasia. Wspaniała kobieta, piękna, dobra…
- Rozumiem – przerwał Marcin. – Przejdźmy może do działu z kłamstwami małżeńskimi.
Adam podreptał posłusznie za sprzedawcą.
- … i zakochałem się w jej najlepszej przyjaciółce – dokończył cichym głosem.
- Problem stary jak świat. Moja rada – okłamywać obie! Mam dla pana idealny pakiet…
- Jak to obie? – przerwał Adam.
- No tak. To dla każdego mężczyzny wymarzona sytuacja – dobra żona w domu i gorąca kochanka poza domem. Żyć nie umierać!
- Ale moje sumienie…
- Panie kochany – irytował się Arczibald. – Sumienie bierze się z przywiązania. Im mniejsze przywiązanie, tym mniejsze poczucie winy. W mojej rodzinie byliśmy do siebie tak słabo przywiązani, że gdy najmłodszy dziadek zmarł, gdy miałem pięć lat, to kapnęliśmy się dopiero po tygodniu.
- Tak. Co ja to chciałem? – zapytał Turms, rozglądając się zdezorientowany. Wtem nad drzwiami zobaczył zdjęcie. Podszedł bliżej, zobaczył na nim długi, brudny i dziurawy kawałek materiału, na którym widać było postać człowieka.
- Tylko proszę mi nie mówić, że Całun to też pańska sprawka – powiedział patrząc sceptycznie na Archibalda.
- No co pan? – obruszył się sprzedawca. - To nie jest wystawa. Ja po prostu jestem głęboko wierzącym katolikiem.
- Acha. A to przepraszam. Co to ja miałem…?
- Chciał pan jakieś kłamstwo dla żony.
- Tak. Nie! To znaczy… To jest chore! – powiedział zdenerwowany Adam, po czym dodał cicho: – Ja chyba nie potrafię tak oszukiwać.
- Drogi panie, na początku nikt nie potrafi, ale potem jakoś to leci. Jedno kłamstwo, drugie i człowiek nawet nie zauważa, że już mu to nie przeszkadza.
- Ale ona by mi tego nigdy nie wybaczyła!
- I bardzo dobrze. Wybaczają te, co same mają coś na sumieniu, ale oczywiście najpierw przez rok mają fochy, żeby odwrócić kota ogonem – powiedział, po czym dodał zadowolony: - Proszę mi wierzyć, znam się na tym.
- No dobra. To co mi pan radzi? – zapytał zrezygnowany. Nagle jego uwagę przykuł niewielki rekwizyt. – Co to?
- To? – podeszli do obrączki leżącej na półce. Sprzedawca szybko schował ją do kieszeni – A nic. Wie pan, sprawy damsko męskie. – Puścił oko.
- Skądś to znam. Pokaż pan to! – Turms siłą wyciągnął sprzedawcy pierścień z marynarki. Archibald zbladł, gdy Adam czytał wygrawerowany w środku napis – „Kochanej Katarzynie, na zawsze Twój – Adam.”
Turms poczerwieniał, nerwowym krokiem skierował się do drzwi. Zatrzymał się, wrócił do sprzedawcy, zamachnął się i uderzył go w twarz. Archibald upadł na kasę i osunął się na podłągę, stękając.
- Zabiję kurwę! – warknął Adam rozcierając dłoń. Jego oczy płonęły wściekłością. Nagle twarz mu pobladła. – Nie. To wszystko moja wina! - Wyjął telefon i nerwowo wbijał kod PIN. - Kochanie, już wracam, wybacz mi, to się więcej nie… - powiedział wychodząc ze sklepu.
Arczibald wstał otrzepując płaszcz. Usiadł na ladzie i wyjął telefon komórkowy. Wybrał numer.
- Cześć szefie, tu Gabryś – powiedział zrezygnowany. - Gabryś! – krzyknął do słuchawki i dodał cicho: – głucholu. Załatwiłem sprawę Adama Turmsa. Łyknął jak młody pelikan żabę, wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnął się. Nagle poczuł na barkach ciężar męczącego dnia. - Wie co szef? Ja już na dzisiaj zamykam. Tak, tak, wiem, że jestem najlepszym szefa wojownikiem, ale ja już dzisiaj nie mogę, muszę odpocząć.
Schował telefon, pomasował szczękę i pogładził ubranie. Ruszył w stronę drzwi, a spod poły płaszcza wypadło nienaturalnie wielkie, śnieżnobiałe pióro.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

2
padaPada pisze:zdążył na autobus jadący w kierunku domu. Stanął pod tylną szybą pojazdu i patrzył na mijane pod drodze bloki.
Bardziej by się tu wkomponował obraz bohatera przechodzącego na koniec autobusu, ku tylnej szybie

Zabawna jest ta miniaturka, doprawdy - zabawna.

Porządnie posklejane dialogi; narracja, na początku wydawała mi się wymuszona, jednak w trakcie nastąpiła zauważalna korekta, choć mam wrażenie, że niezamierzona - Autor po prostu się rozgrzał, tak jak sportowiec przed ważnymi zawodami.

Najbardziej irytuje i zaskakuje zarazem wstępne spostrzeżenie, jakim mnie naznaczyłeś: to przewidywalne zakończenie. Tandetne... taak. To jest, naprawdę, sympatyczny tekst, którego urok zawiera się właśnie w pomyśle

3
- Nie! – Powiedział szybko.
to raczej krzyk. W wielu miejscach twój narrator przegaduje to, co się dzieje.
- No tak, ale dopiero zaczęła. – Ręce trzęsły mu się ze zdenerwowania, nie mógł zawiązać krawatu.
Zobacz na:
Trzęsącymi rękoma próbował zawiązać krawat.
Stanął pod tylną szybą pojazdu i patrzył na mijane pod drodze bloki.
Zgodnie z logiką. Na zewnątrz. Zamieniamy na:
Stanał na tyle pojazdu, wgapiony w mijane po drodze bloki.
Wysiadł po kilku przystankach.
Nawet dobrze. Ale zobacz na:
Wysiadł kilka przystanków dalej.
Czytałem te miniaturę na konkurs. Tutaj dokonałeś kilku zmian. Sklep "Z kłamstwami" dodawał tutaj odrobinę groteski - usunąłeś to i jest "U Gabrysi". Nie wiem, czy trafiony zabieg. Ogólnie, podoba mi się. Ważna uwaga: im dalej w tekst, tym bardziej widać, że to on cię prowadził, nie ty jego. Dałeś się ponieść, czego efektem jest dużo lepsza narracja. Gdybyś całość tak potraktował, wyszło by bardzo wprawnie - myślę, że ty jednak masz już swój styl, tylko czasem kombinujesz za bardzo i zapominasz o tym, że warto pisać wprost. Ciężko mi określić, czy to jest krótkie opowiadanie czy długa miniatura. Zapęd jest raczej w stronę skróconego opowiadanka – nie mniej, wyszło zgrabnie i ciekawie. Pomysł jest zdecydowanie dobry.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Martinius pisze:myślę, że ty jednak masz już swój styl, tylko czasem kombinujesz za bardzo i zapominasz o tym, że warto pisać wprost.
Aaaaa. Zwariuję. Jak piszę wprost, to mnie yebią za zbyt krótkie zdania i... pisanie wprost. Ja się staram rozbudować wypowiedź, to mam zyebkę za przekobinowanie i piszę babole. Nie mówię tylko o twoich wypowiedziach, ale ogólnie. Na to wygląda, że jeszcze nie mam swojego stulu, albo powinienem wypolerować to w czym się czuję dobrze - pisane wprost, nie kombinowanie.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

5
Bo wpierw powinieneś opanować łatwe rzeczy, dopiero później dodawać tam coś więcej. To jest jak jazda na rowerze. Zanim nauczysz się jechać prosto, nie skaczesz ze schodów albo nie wjeżdżasz na rampę.

EDIT:

Takie zdanie. Jest proste, ale jak plastyczne. Wcale nie krótkie jednak ładne!
Nad drzwiami zadzwonił dzwoneczek. Było ciepło i przytulnie, jakiś słodki zapach przesycał powietrze.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
padaPada pisze:- Osz kurwa!
to osz to poprawnie? Wydaje mi się, że powinno być oż...

Bardzo fajne, choć faktycznie na początku jakoś gorzej się czytało w porównaniu z resztą, przez którą przeleciałem jak torpeda. Zakończenie zaskoczyło, treść zabawna, sympatyczna - lekka, jak lubię najbardziej.

Zastrzeżeń nie mam, błędów nie zauważyłem, bo zająłem się czytaniem.

Dzięki za dobre opowiadanko.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

8
O, żesz kurwa - taki panował w moich okolicach sposób wyrażania tego przekleństwa. Zauważyłem, że istniała tendencja do skrótu tej wypowiedzi w następujący sposób:
Osz, kurwa - (zapis fonetyczny). Nie mniej, sądzę, że prawidłowo wołacz powinien zostać stworzony w taki sposób:
Oż, kurwa!

Takie moje dywagacje... Nie mniej, całość jest niepoprawna. Albo zapisujemy wołacz zgodnie ze znaną zasadą pisowni O, kurwa! albo pozostawiamy wersję z dialektem. Zdecydowanie należy unikać wersji z zapisem fonetycznym.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
padaPada pisze:wyplątując się z pościeli. – Która godzina? – Ubierał się
Dla mnie to trochę niespójne. Wyplątując się z pościeli, zaczął się ubierać... Może zamienić by to tak na "dopadł spodni" albo cuś... ? Albo - Która godzina? - W pośpiechu zaczął się ubierać... Czy coś, bo w sumie to mój mózg, albo ta próżnia, przez chwilę przetrawia, że on się gramoli w tej pościeli, mówi Która godzina, i raczej już jest na równych nogach. Czepialstwo się kłania
padaPada pisze:mróżąc
!!!!!
padaPada pisze:Obiecał wrócić z pracy o siedemnastej. Mieli jechać do teściów.
a może, Obiecał, że wróci z pracy? Wydaje mi się, że lepiej będzie brzmieć ;-)
padaPada pisze:dobra żona w domu i gorąca kochanka poza domem. Żyć
w domu, poza domem.

Gorąca kochanka w hotelu?

Dobra żona w domu, gorąca kochanka na boku... Może tak?
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”