
Nad miastem wstawał poranek, słońce jasno świeciło. Zapowiadała się piękna pogoda. Kur zapiał, gdy niziołek ciągnął wózek z bańkami po kamiennym bruku. Rozwoził mleko, a dziś przypadła mu Aleja Magiczek.
Przeciągnął wózek pod pierwsze drzwi i zapukał. Otworzyła mu jedna z zawsze pięknych czarodziejek. Mimo iż pora była wczesna.
- Uszanowanie wielmożnej pani. Przywiozłem mleko – powiedział pomocnik mleczarza.
- Dziękuję – odpowiedziała czarodziejka, i pozwoliła mu wnieść do środka blaszaną bańkę.
Wycofał się grzecznie, z ukłonem, i ruszył do następnych drzwi. Zapukał, uszanowanie, i do następnych.
Te były uchylone, ze środka dobiegały rozgorączkowane głosy. Zbliżył ucho do szpary. Teraz rozróżniał płacz i wyzwiska. Już chciał ominąć bieżące mieszkanie, lecz ktoś podbiegł, i ze środka wyskoczył mężczyzna.
- Czego tu!? – ryknął. Niziołek aż podskoczył.
Mężczyzną był królewski wojak, wysoki jak dąb i szeroki jak piec.
- Czego tu, pytam, kurwa!?
- Uszanowanie wielmożnemu panu. Przywiozłem mleko.
- Gówno mnie obchodzi woje mleko, skrzacie.
- Jestem Niziołkiem, proszę pana.
- Tak? – zdziwił się wojak. W oddali było słychać łkanie.
- Weź swoje mleko i wejdź. Zapraszam – powiedział mężczyzna.
Pomocnik mleczarza podniósł bańkę i wtoczył się do wnętrza. W środku panował półmrok, zasłonięte były wszystkie zasłony; światło płynęło ze srebrnych i złotych świeczników. Wojak zaprowadził go głębiej, do właściwego wnętrza domu.
Duże pomieszczenie zdawało się pełnić funkcję jadalnio-biblioteko-sypialni. Było bogate, ale bez przesady. W innych okolicznościach niziołek zagwizdałby z zachwytu, lecz teraz jego uwagę przyciągnęła skulona na łóżku kobieta. Płakała.
Już ruszył w drogę, aby zapytać czy nic jej się aby nie stało, lecz coś twardego łupnęło go w plecy - coś, co było na tyle silne aby obalić go na podłogę, a bańkę z mlekiem posłać w podróż po podłodze. Mężczyzna podniósł go za fraki.
- Jak cię zwą? – spytał. Niziołek wykrzywił się w wielkim zdumieniu i bólu pleców. Co jest, do cholery, pomyślał.
- Rondal, młodszy pomocnik mleczarza – odpowiedział.
- No, kurwa mać, Rondal! To wychędoż tę sukę! – ryknął królewski wojak w ucho młodszemu pomocnikowi i rzucił nim w kierunku łoża. Niziołkek wylądował przed łożem, wywijając fikołka; wirowało i huczało mu w głowie, jak po ostrej popijawie. Ból pulsował w plecach i nodze.
Kobieta podniosła twarz. Rondal popatrzył na nią, wybałuszając oczy, gdyż wciąż wszystko mu się rozmazywało.
- Zostaw niziołka! – Głos miała wibrujący, widać było, że znów zbiera jej się na płacz.
Mężczyzna zbliżył się. Kobieta zeskoczyła z łóżka i zachwiała się między nim a niziołkiem. Uderzył ją pięścią w policzek. Teraz już oboje, młoda kobieta i młodszy pomocnik mleczarza, leżeli na podłodze.
Napastnik wyglądał jakby chciał zadać następny cios, ale zrezygnował. Wyszedł z mieszkania, raz tylko się zatrzymując aby w akcie niekontrolowanej złości obalić regał z książkami.
Co to niby, kurwa, miało być? – Rondal zdenerwował się nie na żarty. Chyba złamał nogę.
Zerknął na kobietę. Była nieprzytomna. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Trzeba było jakoś ją przenieść na łóżko, może ocucić, a on nie mógł wstać.
Ból w nodze nasilił się.
Niziołek o imieniu Rondal, pomocnik mleczarza, był cholernie skonfundowany.
*
Koniec pracy na dziś. Wszystko rozwiezione, cała Ulica Kupiecka zaopatrzona - wózek był teraz lekki i przyjemnie się go ciągnęło.
Befrod skręcił z Kupieckiej w Rzemieślniczą by ominąć plac targowy. Stamtąd pomaszerował Długą i przekroczył Zakątek Alchemików, gdzie przez przypadek wdepnął w błotnistą, zieloną ciecz.
Uznał, że ma dużo szczęścia iż owa ciecz nie była niebezpieczna, i nie wypaliła mu dziury w stopie.
Gdy znalazł się w Alei Magiczek, zdumiał go wózek pełen baniek pozostawiony na bruku. Skonstatował, że musiał go zostawić jego brat, Ronald, żartobliwie przezywany Rondalem. Od razu przeczuł, że musiało się stać coś niedobrego. Pochwycił otwarte do połowy drzwi i wpadł do środka jak burza. Jednym susem przeskoczył hol i zatrzymał się widząc jak brat gramoli się z podłogi. Ten na jego widok mało nie fiknął znów na posadzkę, lecz szybko rozpoznał Befroda.
- Kurwa, myślałem, że to znowu ten zbój. Befrod, na miłość starego mleczarza!
- Rondal? – Befrod podbiegł do brata. – A tej co? – zapytał wskazując na kobietę.
- Mocno oberwała. Pomóż mi. Chyba się połamałem. I poszukaj jakiejś, kurwa, wody.
*
Pierwszym, co poczuła, był zimny okład na czole, zapach wódki i fajkowego zioła.
- Pijawki, latawice, chobołdy, dziwożony… rusałki… Rusałki. Rondal, popatrz no tylko jakie fajne ryciny.
- Te, Bef, mandragora obdarza właściciela niezmierną mocą.
- Tak? Ech, popatrz do mnie. Rusałka jeszcze niezmierniejszą mocą obdarza. Nie tu, patrz na obrazek.
Otworzyła oczy. Przy drewnianym stole siedziało dwóch niziołków, przeglądając stare księgi. Co jakiś czas wychylali po kolejce i wymieniali się fajką.
Na stoliku, przy łóżku stała szklanka wody. Wzięła ją do ręki i wypiła.
- Witamy panią magiczkę – powiedział jeden z niziołków odwracając się ku niej.
Nie odpowiedziała.
*
Staruszek wszedł do oberży, podpierając się dębową laską.
- Czego sobie życzycie, starcze? – zawył na jego widok oberżysta. Staruszek podszedł do szynkwasu i usiadł na stołku.
- Zupy, gospodarzu – powiedział drżącym głosem.
- Dziś mam zupę z pomidorów i z kartoflami – odpowiedział oberżysta.
- Poproszę.
Dwa stołki dalej siedział mężczyzna. Przygładził wąs i przesiadł się na stołek obok starca, zabierając ze sobą kufel i fajkę.
- Słyszeliście dziadku? – powiedział.
- O czym miałem słyszeć? – zdumiał się dziadek.
- O tym incydencie z naszymi miejskimi czarodziejkami. Podobno jakieś dziwne rzeczy się z nimi dzieją, wiele moc straciło.
- Och, och – mruknął starzec i zadumał się. – To ci dopiero nowina.
- A ze dwie nawet krwawienia dostały.
- Och, och. – Zaczął chlipać zupę.
Ktoś otworzył drzwi, i świece w oberży zatańczyły na wietrze. Tego dnia powietrze było chłodne, a wiatr wręcz bywał mroźny. Chmury zbiegały się nad miastem.
*
Gdy osuszyła szklankę do dna, poprosiła niziołków o dolewkę wody. Uśmiechnęła się w podziękowaniu, lecz uznała że to zbyt mało.
- Dziękuję wam za pomoc.
- Nie ma problemu, pani magiczko – odparł Befrod.
Spochmurniała. Wyglądała teraz jak wierne odbicie aury tego dnia, bardzo przykrego dla niej samej.
- Mam na imię Mate – powiedziała. – I nie jestem magiczką. Już nie.