Prolog
Rozdział I
Mija już drugi dzień, od mojego wylądowania i nic… Żadnych śladów jakichkolwiek istot. Tylko mrówki. Pełno mrówek. Jedyny krajobraz to wielka, złocista polana. Nie zaprzeczę, iż spodziewałem się czegoś więcej po tej planecie, a mrówki na niej niewiele różnią się od innych, no może są trochę mniejsze i bardziej agresywne. Chociaż są nawet ciekawe, jakby się im tak lepiej przyjrzeć.
Schylam się i biorę jedną mrówkę na palec. Mała, a jaka agresywna. Biega po palcu i dźga swoim żądełkiem. Jest śmieszna. Na jednej planecie, widziałem mrówki większe od istot cywilizowanych. Jeszcze gdzie indziej widziałem takie, które były hodowane jak psy. Jednak na pozostałych planetach wszystkie są takie same. Maleńkie potworki. Cztery pary odnóży, jedna para oczu, silne żuwaczki potrafiące unieść ciężar znacznie większy od niej samej, odwłok zakończony żądłem, czasem jadowitym, czasem nie. Mrówka. Jej senesem życia jest budowanie gniazda, dbanie o królową i zdobywanie żywności dla ogromnej społeczności mrówek. I tak do końca swojego krótkiego życia.
Mrówka. Żałosna istota! Ginie, lekko przyciśnięta palcami. Wystarczy dmuchnąć aby pozbyć się zwłok. Ludzi zabija się o tyle łatwiej, że nie trzeba się schylać, a satysfakcja jest niewiele większa. I nikt w mrówkowym społeczeństwie nie dostrzega jej braku. Tylko królowie są coś warci…
-Naprawdę, aż tak ekscytuje cię zabijanie mrówek? – słyszę przedziwny głos. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem. To tak, jakby przemówiło pięć osób, różnymi głosami ustami jednej osoby. Rozglądam się, ale nikogo nie dostrzegam.
-Czyż nie powinieneś teraz zbierać kamyczków? – pięciogłos zmienia tonację na przeraźliwe wysoki ton. Odruchowo chwytam się za uszy. Co za bydle może wydawać taki dźwięk?!
-Wyłaź! – krzyczę we wspólnej mowie Artji.
-Gdzież mogę się ukryć, na takiej polanie? – brzmi jak rysowanie pazurami po szybie.
-Gdzie on jest? Gdzie!
-Tutaj! – słyszę jak coś piszczy w trawie. Czy to… mrówka?
-Naprawdę, jesteś na tyle szalony, aby myśleć, iż przeprowadzasz rozmowę z istotą tak małą i łatwą do zabicia, jaką jest mrówka? – przemawia pięciogłosem. Stoi tuż przede mną. Co to jest?
Istota, którą mam przed sobą jest najdziwniejszą z postaci jakie kiedykolwiek widziałem, a widziałem bardzo wiele. Patrząc na to coś, wydaje się, że zdecydowanie przedawkowano środki halucynogenne. Tego nie da się normalnie opisać. Posturę ma ludzką, ale… nie jest ani wysoki, ani niski, albo jest i wysoki i niski jednocześnie, nie potrafię tego stwierdzić. Twarz jest pociągająca, a zarazem obrzydliwa. Zmienia się, za każdym razem, gdy mam już jej dokładny zarys. Skóra tego czegoś jest raz czarna, a raz zupełnie biała. Włosy mają wszystkie barwy, a jednocześnie nie mają żadnej i raz są krótkie, jakby ich wcale nie było, gdy za drugim razem sięgają prawie do ziemi. Nos cały czas się wykrzywia i prostuje, usta rosną i maleją, policzki pulchną i wyszczuplają się, czoło jest raz wysokie, a raz niskie. Tylko pełne, fioletowe oczy są niezmienne, oraz płaszcz z czarnych piór. Jednak najgorsze i najbardziej niezrozumiałe jest to, że ta istota wydaje się być wciąż taka sama.
-Czym ty jesteś? – pytam.
-Jestem tutejszy, nie widać? – głos tej istoty również cały czas się zmienia. Robi się to denerwujące.
-Skąd się tu wziąłeś?
-Na pewno nie spadłem z nieba, aby zbierać kamienie, ale ty zapewne tak Vhgleuqwertzfie, zbieraczu minerałów, zwany również Tarnisem – nie wierzę w to co słyszę. Ta istota zna moje prawdziwe imię i potrafi je wymówić bez najmniejszej pomyłki.
-Skąd wiesz kim jestem? – pytam zaskoczony.
-Od razu spostrzegłem, że twoimi intencjami, jest zebranie paru minerałów z naszej planety, oczywiście w celach badawczych. W końcu nie każdy ma dostęp do archiwum planetarnego. Niezła wymówka. Nie mogą ci nic zrobić, ponieważ działasz w imię nauki, co daje ci wolną rękę. Z tego powodu możesz sobie do woli zabijać obcych!
-Skąd to wszystko wiesz?
-Wiem wszystko, o wszystkich! W końcu jestem jednym z Thakazi.
-Czym?
-Na innych planetach Thakazi występują jako Mahkarri, Gheu, Wewe, Bogowie, Jottyu. Mówiąc prościej, Thakazi to istota najwyższa. Zaś ja jestem najgorszym z siedmiu. Ludzie woleliby spotkać własną śmierć niż mnie. Nikt nie użyje mojego imienia, z obawy przed tym, że mogę je usłyszeć. Nie jestem jak inni Thakazi! Nie działam w ciszy i znakach. Moje wyroki są bezpośrednie i wręcz natrętne. Ludzie narzekają, że Thakazi nie działają w ich życiu, a jeszcze bardziej, złoszczą się gdy nachalnie wtrącają się w ich życie, tak jak robię to ja! Jednych Thakazi ludzie się boją, innych kochają, ale mnie, wręcz nienawidzą! Jestem tym, który zmienia los. Gdy dwóch się kocha, za moją sprawą zaczynają się nienawidzić…
-Czyli kim do cholery jesteś?! – nie wytrzymuję już. Zabiłbym go, ale coś mnie powstrzymuje. Być może ciekawość.
-Jestem Pleufas, Pleufas Złośliwy – przemawia tym okropnym głosem, monotonnym, kobiecym, głośnikowym głosem. – Pleufas Złośliwy.
-Chcesz mi powiedzieć, że jesteś jednym z tych, którzy stworzyli świat? – zagłuszam go. -Tacy jak ty nie istnieją!
-Czyli uważasz, że nie istnieję i jestem tylko wytworem twojej wyobraźni? Myślisz, że ty sam mógłbyś mnie wymyślić, aby się zdenerwować? Nie, nie, nie przyjacielu. Jesteś na to zbyt głupi.
-Że co? – kogokolwiek innego już dawno bym zabił za takie coś, ale jego nie jestem w stanie. Czyżbym chciał dotrzeć do granic swojej złości?
-Myślisz, że nie istniejemy, ale mało w tym prawdy. Uważasz, że jesteśmy wymysłem, aby manipulować ludźmi i stworzyła nas banda głupców. Nie istniejemy, ponieważ nas nie widać? Przecież właśnie stoję przed tobą durniu! Nie istniejemy, ponieważ nic nie robimy? Robimy to co chcemy! Nie istniejemy, ponieważ to co o nas mówią to kłamstwa? Cóż innego mogą mówić ci, którzy nas nie rozumieją? Powiedz, czy kłamstwem jest to, co nie jest prawdą, czy to, w co nikt nie wierzy? Myślisz, że sam kształtujesz swój los, ale czy nie pomyślałeś nigdy, że ktoś chce, abyś tak myślał?
-Nie obchodzą mnie te gierki!
-Co mnie to obchodzi, czy cię to obchodzi! Po prostu uwielbiam słuchać swojego głosu – znów zmienia brzmienie. Mówi tak jak ja.
-Zabiję cię…- mruczę.
-Zaaabijanie! – przeciąga przeraźliwie wysokim tonem. – Kochasz zabijać, a jeszcze bardziej lubisz zabijać ważne osoby, a już najbardziej lubisz patrzeć jak dwie osoby zabijają się nawzajem, z przyczyny, którą sam im dałeś.
-Po co mi to mówisz?
-Chcę żebyś miał tą świadomość, że wiem o tobie wszystko. Nawet to, że jak byłeś mały to wsadzałeś sobie ogonek w...
-Dość! – krzyczę. Próbuję wysunąć morytowe ostrze, ale te blokuje się. Jak to możliwe? Miał to być niezawodny sprzęt!
-Chyba nie myślisz, że uda ci się zabić wszystkie najważniejsze osoby w Artji – przemawia nagle zupełnie innym głosem niż dotychczas. Uspokajającym. - Pragniesz wywołać wojnę na światową skalę, której tak bardzo brakuje na twojej planecie. Powiem ci, że już się zbliża, ale to nie ty ją wywołasz. Nad Artją czuwa poza mną jeszcze sześciu Thakazi. Nie lubią tak się wtrącać w ziemskie sprawy jak ja, ale będą teraz mieli radochę. Jednak nie przybyłeś tu na darmo. Odegrasz bardzo ważną rolę. Przybyłeś, aby zabijać. Powinieneś wiedzieć, że każda śmierć ma jakiś sens i głębszy cel. Każda śmierć jest przyczyną jakiegoś skutku, a ja uwielbiam skutki. Właśnie dlatego postanowiłem z tobą rozmawiać.
-Chcesz abym zabił kogoś konkretnego? – dziwię się. Ten gość w końcu zaczyna mówić sensownie.
-Czy to co teraz powiem, wpłynie na to co zrobisz? – pyta głupim głosem.
-Nie sądzę.
Pleufas wybucha okropnym śmiechem, który jeszcze długo siedzi w mojej głowie. Zabiłbym go bez skrupułów, ale nie dość, że morytowe ostrze zablokowało się, to jeszcze całe ciało mi zdrętwiało. Tylko ustami jestem w stanie poruszać, a tylko ustami nie jestem w stanie go zabić. Do tego oczy zaczynają mnie strasznie boleć, od patrzenia na niego.
-Nie jesteś pierwszą plagą Artji, a na pewno nie ostatnią. Jesteś natomiast bardzo potężny. Zdziałasz bardzo wiele, być może nawet osiągniesz swój cel. Gdy nadejdą czasy, musisz stać się Myfrańskim Jaszczurem. Jednak to i tak nie zapobiegnie temu, co już się zaczęło. To będzie okropny czas dla Artji. Każda śmierć, ma swoje skutki. Powinieneś to wiedzieć, za każdym razem gdy kogoś zabijesz – zaczynam się zastanawiać, czy wciąż rozmawia ze mną, czy nagle zaczął rozmawiać sam ze sobą.
-Przestaniesz w końcu tak gadać i pozwolisz mi iść? – pytam zrezygnowany. Pleufas wyszczerza zęby w paskudnym uśmiechu.
-Zanim to się stanie, pozwól, że złożę ci propozycję.
-Nie pozwalam!
-Nie pytam cię o zdanie! Jest to niezwykła propozycja. Proponuję ci użycie najpotężniejszego artefaktu w całej Artji – Pleufas wyciąga z pod płaszcza kulę, która rozbłyska tysiącem kolorów. Trzyma ją w ośmiu palcach, potem w trzech, chwilę później z powrotem w siedmiu.
-Oto Kula Przeciwieństw! A moja propozycja, to twoje życie. To czy przeżyjesz zależy od Kuli! Twój los, naznaczyłeś go przybywając tutaj. Już wtedy podjąłeś decyzję, której skutkiem może być śmierć. Kula Przeciwieństw może go zmienić, ale jeśli nie miałeś umrzeć, to wtedy zginiesz na pewno. Gdybyś jednak miał przeżyć za sprawą kuli, to wtedy strzały będą omijać cię z daleka. Żadna broń nie będzie w stanie cię zabić. Gdybyś wskoczył w wulkan, to lawa zmieniłaby się w nieszkodliwą wodę. Jeśli Kula zdecydowałaby, że umrzesz, to twoje zwłoki pozostaną w Artji, nawet gdybyś miał ją w tej chwili opuścić, to ziemia otwarłaby się, aby cię pożreć. Chyba zrozumiałeś?
-Chcesz mi powiedzieć, że mój los zależy teraz od jakiejś kulki?! – pytam rozwścieczony. Jak on śmie coś takiego mi proponować?!
-Właściwie to zależy od tego co zadecydujesz.
W mojej głowie rodzą się dziwne myśli. „Nie jesteś pierwszą plagą Artji, a na pewno nie ostatnią” – co to mogło oznaczać? Czy naprawdę mam umrzeć?. „Jesteś natomiast bardzo potężny. Zdziałasz bardzo wiele, być może nawet osiągniesz swój cel”, lecz tak samo mogę stwierdzić, że mi się uda. Po co ja przyleciałem na tą planetę? „Pragniesz wywołać wojnę na światową skalę, której tak bardzo brakuje na twojej planecie”, czy to jedyny powód? „Kochasz zabijać, a jeszcze bardziej lubisz zabijać ważne osoby, a już najbardziej lubisz patrzeć jak dwie osoby zabijają się nawzajem, z przyczyny, którą sam im dałeś”, jak mam zabijać, skoro nie potrafię zabić tego gościa?! Czy powinienem użyć tej kuli?
Nie sądziłem, że spotkam jakiegoś złośliwego bożka. Bożka? Czy ja naprawdę uwierzyłem w to, że to jakaś wyższa istota? Czy naprawdę uwierzyłem, że jakiś kamień może decydować o moim losie? Na tej planecie nie ma niczego, co byłoby potężniejsze ode mnie! Przeznaczenie? Los? Co za pierdoły!
Czuję jak morytowe ostrze powoli się wysuwa. Wraca mi czucie w nogach, rękach, ogonie. On jeszcze nie wie… Skończony dureń!
Może i wie coś o mnie, ale co z tego. To pewnie tylko jakieś magiczne sztuczki. Żałośnie wygląda trzymając ten swój kamyk i zmieniając cały czas swoją postać. Zabicie go, sprawi mi ogromną przyjemność.
-Zdecydowałeś już? – pyta całkiem normalnym głosem.
-Tak! Możesz użyć tej swojej kulki! Użyj jej, może nagle uratuje twoje nędzne życie, ponieważ śmierć stoi tuż przed tobą! Twoje gadanie nic już więcej nie da! Jesteś niczym w porównaniu ze mną! Jesteś niczym więcej niż mrówką między…
-Czyli odpowiedź brzmi: nie? – pyta chowając kulę.
-Nie! – krzyczę i wybijam się z nóg. Pleufas upada na ziemię. Ogonem oplatam jego nogę tak mocno, że czuję jak miażdżę mu kości. Jedną nogą rozrywam mu płuca, drugą brzuch. Lewą ręką miażdżę mu gardło. Powoli przebijam mu pierś ostrzem. Fioletowa krew leje się obficie. Czuję jak tryska mi w twarz, spływa po rękach, brudzi pancerz. Wtedy po raz ostatni zmienia swój wygląd. Wszystkie włosy znikają mu z głowy. Skóra staje się całkowicie biała. Oczy zwężają się i dostrzegam siebie, ze zmiażdżonym gardłem, rozszarpanym tułowiem i ostrzem przechodzącym przez pierś.
Odskakuję w tył. Zwłoki znikają, jakby ich nigdy nie było. Wydawałoby się, że nic się nie stało. Tylko na rękach spływa mi fioletowa krew, a na palcu leży rozgnieciona mrówka. Co za dziwna planeta. Zaiste, będzie ciekawie.
Polowanie na tygrysy Rozdział 2
1
Ostatnio zmieniony pn 30 cze 2014, 21:20 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 1 raz.