Rozdział I
ŁUP!
Znowu spadam z łóżka… Kto wymyślił, żeby były takie wąskie. Chociaż w sumie to nie łóżko, tylko ławka. Co ja…
-Raszik! – krzyczę zrzucając psa z mojego posłania. – Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie spał w moim łóżku!
Pies piszczy żałośnie i przekręca długi, szarobiały pysk. Zachowuje się jakby było mu przykro, ale wiem, że tylko udaje. Tak to jest, jak się mieszka z sześćdziesięciokilowym psem rasy Rata Wielkiego. Wyglądają jak przerośnięte szczury z tą różnicą, że posiadają potężne, długie nogi. Nawet ogony mają szczurze. Uznawane są w całej Alzowrze za rasę bojową, ale Raszik ani trochę nie pasuje do miana psa bojowego. Bardziej określiłbym go jako wścibskiego kundla, który z szacunku do swego pana, zrzuca go z łóżka. Tylko jakim cudem znalazłem się na ławce?
-Nie wzruszysz mnie tym spojrzeniem! Która to w ogóle jest… Jasna cholera! Zapomniałem, że to dziś! Raszik, przynieś hełm! Cholera już jestem spóźniony!
-Hau! Hau! – pies szczeka radośnie i biega w kółko. I z czego się tak cieszy?
Odsłaniam zasłony i blask słońca wbija się do mojego pokoju, rażąc moje oczy. Jest później niż myślałem. Czemu Toriasz mnie nie obudził? Wybrałem sobie idiotę za giermka!
Nienawidzę się spóźniać, po prostu nienawidzę! Szybko zakładam spodnie, koszulę. Wkładam żelazne buty, złotą kolczugę…
-Hau! Hau! – Raszik rzuca mi pod nogi miskę. Podnoszę ją i szybkim ruchem wrzucam do niej resztki kaszy z gęstym sosem. Kładę mu ją i dalej się ubieram. Srebrny napierśnik, złote karwasze. Gdzie mój pomarańczowy płaszcz? Gdzie jest Toriasz?
-Raszik! Przynieś mi miecz!
Gdzie jest ten płaszcz? Na wieszaku go nie ma, na łóżku też nie. Chociaż… Toriasz ty idioto! Płaszcz to nie prześcieradło! Pewnie nawet nie zauważył, że nie zajmował nawet połowy łóżka! Cały w psim futrze! Jak ja będę wyglądał? Szybkim ruchem zrywam go i zakładam. Gdzie mój hełm? Rozglądam się i dostrzegam miskę Raszika na kredensie. Skoro tam stoi to… Jasna cholera!
-Raszik dawaj hełm! – krzyczę. Psiak przybiega z na wpół pełnym hełmem. –Cholera! Idę bez hełmu!
Osiem minut wystarcza, abym się w miarę ogarnął. Nie zdążyłem nawet się odlać!
Dwie godziny, o tyle jestem spóźniony!
Żeby spóźnić się na własną ceremonię! Gdzie ten dureń Toriasz? Biegnę do jego komnaty i kopniakiem otwieram drzwi.
-Wstawaj bęcwale! – krzyczę widząc jak leży na ziemi z pustą butelką wina.
-Kto? Czego? – jęczy wstając. Wygląda żałośnie jak królik w sidłach. Śmierdzi od niego wczorajszym dniem. Daję mu silnego kopniaka pod żebro na zachętę.
-Jak to wszystko się skończy każę cię tak wychłostać, że przez tydzień nie wstaniesz!
-Dobra już wstaję! I czego się tak drzesz?
-Czego się tak drzesz, mój panie! – poprawiam go.
-To ty się drzesz! – udaję, że tego nie słyszałem.
-Wiesz co dzisiaj jest?
-Środa. Czwarty tydzień jesieni. I… Na srogie kule Alkinoma! Przecież dzisiaj mój pan ma zostać przyjęty do gwardii królewskiej! Zejdź mi z drogi kmieciu! – krzyczy wybiegając z komnaty i popychając mnie przy tym.
-Chyba o czymś zapomniałeś! – wołam go.
-Co znowu?
-To ja, jestem twoim panem!
-Naprawdę? Ożesz w… Przepraszam mój panie, ale to wszystko przez to, że wczoraj, no ten… no wiesz panie!
-Daję ci dwie minuty! – krzyczę i zamykam drzwi.
Opieram się o ścianę obok i ręką zasłaniam dziurkę od klucza. Rozglądam się. Nikogo nie ma. Oczywiście, że nikogo nie ma, ponieważ wszyscy są na ceremonii przyjęcia. Zapewne zaczęli beze mnie. Sir Hurgh, Sir Natel i Sir Towwe mają już wszystko za sobą. Mam nadzieję, że nikt nie zauważył jeszcze mojego braku, chociaż minęły dwie godziny.
Drzwi od komnaty Toriasza otwierają się nagle. Mój giermek wychodzi w czystym ubraniu, uczesany i nawet ogolony. Pewnie wygląda lepiej ode mnie.
-To jak paniczu? Przywołać karetę? – mówi uśmiechając się głupio.
-Obdarzę cię tym zaszczytem, że pójdziesz z psem. Mam nadzieję, że wiesz gdzie. Potem masz natychmiast udać się na ceremonię!
-Wedle rozkazu! A na tej…
-Idź! – poganiam go i wychodzę z mojego dworu.
Szybkim krokiem kieruję się w stronę królewskiego pałacu. Ulice są całkowicie opustoszałe. Dobiegam w niecałe siedem minut. Dwóch żołnierzy salutuje na mój widok. Hełmy jednak nie zakrywają ich zdziwionych spojrzeń.
W królewskim pałacu pełno jest ludzi. Krzątają się we wszystkie strony. Zarówno szlachcice, rycerze, mieszczanie, a nawet chłopi. Przepycham się przez tłum do sali tronowej. W ogóle, zero szacunku dla Rycerza Tygrysiej Łapy, a wkrótce Królewskiego Rycerza Tygrysiej Łapy. W końcu dochodzę do bocznych drzwi. Mimo, iż sala tronowa jest ogromna, to i tak jest cała zapełniona. Nawet szpilki nie da rady włożyć. Ludzie są wciśnięci w każdy możliwy kąt, nie licząc Złotej Ścieżki oraz samej auli królewskiej. Obok tronu siedzi piękna, rudowłosa królowa Allea, oraz dwóch królewskich synów. Dziesięcioletni Rally i sześcioletni Aurl. Na samym tronie zaś zasiada młody król, Raul Trihad, Wątły Tygrys. Gdyby nie krzywo leżąca korona, to nikt nie dostrzegłby w Raulu króla. Wokoło stoją jego starzy doradcy oraz Sir Nathel i Sir Hugh, pewnie świeżo po przyjęciu w kręgi królewskiej gwardii. Nad tronem zwisają proporce pięciu rodów. Trzy pęknięte miecze rodu Narrelów, półślepy lew rodu Hurów, jedenaście srebrno-złotych gwiazd, rodu Tuelów, tygrys zabijający węża, rodu Trihadów oraz mój, biały tygrys rodu Triandów.
Sam król jest moim starym znajomym. Znam go od małego. On wychowywał się na króla, a ja na jego obrońcę. Oboje często walczyliśmy ramię w ramię. Zawsze razem. Byliśmy najlepszymi towarzyszami broni, aż pewnego dnia zmarł stary król Raulan i Raul musiał objąć tron w dość młodym wieku. Nie można o nim powiedzieć, że jest złym królem, ale jego sposób rządzenia jest dość nietypowy. Cztery lata temu, jeden z lordów Kreonii porwał córkę jednego z lordów Alzowry. Raul spostrzegł w tym doskonałą okazję. Zebrał armię i ruszył na wojnę. Kreończycy nie spodziewali się tego, przez co ich opór nie był bardzo zawzięty. Raul zdobył cztery zamki, kolejne trzy doszczętnie zburzył, nie przegrywając przy tym, ani jednej bitwy. Po czterech latach Kreończycy się poddali. Wysłali czterech lordów, którzy mieli reprezentować króla. Raul przybył na paktowania jedynie z dziesięcioma ludźmi, do zamku gdzie przebywało około pięciuset żołnierzy Kreonii. Gdy dowiedział się, że król nie przybędzie kazał swoim ludziom zabić czterech, ważnych lordów. Z trudem uszedł z życiem, ale udowodnił Kreończykom, że tygrysów nie można lekceważyć.
-Przepraszam, przepraszam. Mogę przejść? – powoli posuwam się naprzód. Może kiedyś dojdę na swoje miejsce.
-Lordzie Towwe! – słyszę donośny głos młodego króla. – Jako król Alzowry, pierwszy syn z rodu Trihadów, dzierżący Tygrysi Miecz, władca do powrotu Allów, pytam cię! Czy gotów jesteś złożyć przysię…
-Tak! – wyrywa się Towwe.
-Przysięgę – dokańcza król. – A więc Towwie, Synu Spod Srebrnej Gwiazdy, wytracający ze zdania, co mi przysięgasz?
-Przysięgam ci służyć panie, w dzień, jak i w nocy. Gdy wydasz rozkaz skoczę nawet w ogień, gdy każesz zabić, zabiję, chyba że sił mi nie wystarczy. Moja tarcza będzie cię bronić, a jeśli zostanie strzaskana, własnym ciałem cię osłonię. Przysięgam również, że nigdy nie skalam się magią, że będę posłuszny Kodeksowi Tygrysa, moje wyroki będą sprawiedliwe, a mój miecz będzie użyty jedynie w słusznej sprawie tak mi dopomóż Halgomonie Sprawiedliwy, Kordifie oraz…
-Mój wspaniały władco i królu! – dokańcza za niego Raul wstając z tronu. – Od dzisiaj mianuję cię trzecim Królewskim Rycerzem Tygrysiej Łapy. Od dzisiaj możesz biegać za mną i pilnować, aby nic mi się nie stało. Nawet nauczyłeś się przysięgi, w odróżnieniu od twoich towarzyszy – widzę jak Nathel i Hugh uśmiechają się głupio. – A nawet nie spóźniłeś się tak bardzo, jak twój szlachetny dowódca! – król Raul Trihad zwraca się w moją stronę. Nie wiem jak dostrzegł mnie w tym tłumie.
-Przepraszam za spóźnienie wasza miłość – wybiegam na środek sali.
-Spóźnienie? Ależ skąd? Miałeś wspaniałe wejście! Orkiestra! – rozlega się krótki dźwięk trąb. – Cicho! To był sarkazm! A więc, jako król Alzowry, pierwszy syn z rodu Trihadów, dzierżący Tygrysi Miecz, władca do powrotu Allów, pytam cię, czy gotów jesteś złożyć przysięgę? – Raul bardzo pośpiesznie wypowiada to zdanie.
-Jestem gotów! – odpowiadam klękając przed tronem.
-Co mi przysięgasz? – pyta poprawiając koronę.
-Przysięgam ci…
-Starczy! I tak wszyscy wiedzą, że połowę z tych przyrzeczeń złamiesz jeszcze do wieczora! Zatem jako Król Alzowry mianuję cię, Tarnisie, Szalony Kocie, pierwszym Królewskim Rycerzem Tygrysiej Łapy, a jednocześnie kapitanem mojej gwardii, tralala, sratata. A więc możemy już przejść do głównej części naszej uroczystości! Daawać świniakaa! – Sala tronowa, szybko przemienia się w salę bankietową. Duża ilość ludzi opuszcza ją. Służba wnosi stoły z jedzeniem oraz długie ławy.
Raul teatralnie opada na tron i pochyla się w stronę swojej małżonki. Szepce jej coś do ucha. Królowa Allea uśmiecha się szeroko.
Wygląda naprawdę pięknie. Miała siedemnaście lat kiedy poślubiła Raula, starszego od niej o trzy lata. Oboje się w niej kochaliśmy. W jej rudych kręconych włosach, długich zgrabnych nogach, oraz pięknych zielonych oczach. Nie kłóciliśmy się jednak o nią z Raulem. Stwierdziłem, że nie mam zamiaru się z nią wiązać na stałe, a Raul, no cóż… Rozkapryszony książę Alzowry, gdy dowiedział się, że ma znaleźć sobie żonę powiedział, że poślubi tylko Alleę, albo zrzeknie się praw do tronu i wstąpi do Wiosennych Rycerzy. Zawsze osiągał to co chciał.
-Nalać królowi wina! – krzyczy wznosząc kielich. – W końcu świętujemy!
-Nie wiem, czy to dobry moment do świętowania. Od teraz muszę latać za tobą jak pies – mówię siadając obok niego.
-Jest i on! Mój własny przydupas! Pierwszy Królewski Rycerz Tygrysiej Łapy, to tylko tytuł, dość długi tytuł. Tak właściwie to nic się nie zmieniło, oprócz tego, że formalnie wszystko robisz w mojej obronie. Od teraz możesz zabijać ludzi pod pretekstem: „On zagrażał królowi!”
-Szlachetny przywilej – uśmiecham się biorąc łyk wina. – Czemu, aby go dostać musiałem czekać, aż cztery lata?
-Chciałem żebyś nacieszył się wolnością ode mnie i od naszej, kochanej polityki! Od teraz będziesz chodził ze mną na wszystkie narady i słuchał długich rozmów pokojowych.
-Albo na krwawe paktowania, jak to było w Kreoni.
-Pokój zdobywa się mieczem, nie rozmowami. Po prostu we krwi Kreończyków nie leży, aby przestrzegać postawionych warunków, dlatego trochę jej im upuściłem. Poza tym to oni planowali zamach na mnie, a ja miałem osobiście się spotkać z ich królem. Zginęło tylko czterech lordów oraz paru żołnierzyków, a my wygraliśmy czteroletnią wojnę.
-I nastał upragniony, przez wszystkich pokój! – dokańczam za niego.
-Na razie. Nie można dać im za wiele swobody. Tygrysy nie dają sobą pomiatać. Najpierw Rubinowa Korona, a potem pięćdziesiąt magicznych łbów z Myfry.
-Mierzysz bardzo wysoko mój panie – odzywa się jeden z doradców. - Wygraliśmy dopiero jedną wojnę, zdobywając przy tym tylko cztery zamki.
-Wygraliśmy z Kreonią! Najbogatszym królestwem w całej Artji! Alzowra jest znaczącą siłą! Gdybym słuchał każdego, kto we mnie wątpi, nie byłbym Wątłym Tygrysem, a Tchórzliwym Szczurem! Nalejcie mi wina!
Speszony doradca odwraca się i odchodzi.
-Wkurzają mnie ci ludzie – mruczy popijając wino. – Spędzili całe życie w bibliotekach i myślą, że wiedzą, czym jest wojna. Nie wytrzymam długo na tym tronie! Szlag niech go trafi! Chciałbym mieć znowu dwanaście lat. Wyruszyć do walki, jakby to był pierwszy raz. Pamiętasz swój pierwszy raz Tarnisie?
-Tak. Miałem wtedy osiemnaście lat. To była piękna blondynka…
-Wiesz o co mi chodzi!
-Tak. Ile mieliśmy wtedy lat? Osiem? Dziewięć?
-To były czasy… Chłopcy byli w młodszym wieku, kiedy zabijali, niż obcowali z kobietami. Rozumiesz Rally? – Raul bierze swojego syna na kolana. – Twój tata był młodszy od ciebie, kiedy już umiał walczyć.
-Umiem walczyć! – krzyczy mały książę.
-Kiedyś będziesz lepszym królem ode mnie – mówi Raul. – Oby jak najszybciej. Po twojej pierwszej wojnie oddam ci koronę. Będę znów wolny, a Tarnis będzie ci posłuszny.
-Nie ufasz mi, aż nadto? – pytam.
-Daj spokój. Od tego jesteś. Nie chcesz mieć swoich dzieci, zajmij się cudzymi! – Raul uśmiecha się bezczelnie.
-Rozumiem, że nie chcesz zostać długo na tronie.
-No cóż… Dopóki Rubinowa Korona nie zalśni na mojej głowie, nie mam zamiaru z niego schodzić! Zresztą, to nie jest pora, aby mówić o takich rzeczach.
Wstaję ze swojego miejsca i idę w stronę trzech, świeżo awansowanych rycerzy. Od dzisiaj nimi dowodzę. Są o pięć lat młodsi ode mnie, a mimo to sam ich szkoliłem oraz sam ich wybrałem na swój odział.
-Uczesałbyś się! – krzyczy najbardziej pyskaty, Nathel.
-Uczesałbyś się, kapitanie – poprawiam go, a jednocześnie moje długie czarne włosy, które pewnie nie wyglądają najlepiej.
-To tylko tytuł – mówi Hurgh.
-Może i tytuł, ale jaki dumny! – odpowiadam.
-Jakie będzie pierwszy rozkaz, kapitanie? – pyta Towwe, najbardziej porywczy.
-To już chcecie rozkazy wykonywać? Dzisiaj jeszcze świętujemy!
-Towwe, chciał powiedzieć kiedy ruszymy na wojnę – mówi Nathel. - Mówi się, że Kreończycy już szykują armię.
-To za mało dostali po tyłku? – pytam śmiejąc się.
-Ja słyszałem, że to magowie z Myfry szykują się do wojny – mówi Hugh.
-A ja, że orkowie z Ongaroth, wkrótce zaatakują Etriador, a później zaleją cały świat! – wyrywa się Towwe.
-Dlatego jak najszybciej musimy podbić cały Etriador, żeby powstrzymać orków – krzyczy Nathel.
-Wkrótce cała Artja będzie królestwem Alzowry – podsumowuję.
-Ja zadowoliłbym się przynajmniej połową – stwierdza Hugh.
-I tak nie w naszych rękach leży to, co się będzie działo – ponuro mówi Towwe.
-A w czyich, jak nie w naszych – odpowiadam.
-Szalony Kocie, patrz kto idzie! – Nathel wskazuje na drzwi.
-Nie wierzę… - odchodzę od rycerzy i podchodzę do siwego człowieka, który mimo swoich lat, ma dumną i potężną postawę.
-Witaj synu – mówi ściskając mnie.
-Ojcze… Nie sądziłem, że przybędziesz do stolicy…
-Miałem przegapić jak mój syn zostaje królewskim gwardzistą? Chociaż i tak nie było to zbyt ceremonialne. Raul może jest i dobrym władcą, ale jest za bardzo rozpieszczony. Potrzebuje kogoś takiego jak ty, kogoś kto nie dopuści, aby stało mu się coś złego.
-Przyjechałeś z mamą? – pytam rozglądając się.
-Nie, została z Torisem. Pewnie ucieszy cię wieść, że wkrótce urodzi mu się syn. Nasz ród przetrwa pomimo twojej obojętności – ojciec znów zaczyna narzekać, jak zawsze.
-Zobaczysz, że gdy zajdzie taka potrzeba ożenię się, ale sam zdecyduję z kim.
-Ideału nie znajdziesz.
-Tym się akurat nie martwię – uśmiecham się.
Drzwi od sali tronowej otwierają się nagle z ogromnym hukiem. O nie! Szary cień przemyka pomiędzy nogami, przewracając ludzi. Pędzi prosto w stronę króla. Rzucam się, aby go powstrzymać, ale jest już za późno. Wskakuje na stół i biegnie. Zrzuca ze stołu wielką, pieczoną świnię, leżącą tuż przed królem. Zapada całkowita cisza.
-Kto wpuścił tu tego psa! – donośny krzyk Raula przerywa milczenie.
-Spóźniłem się na coś? – Toriasz wchodzi do sali, przeczesując teatralnie włosy. Ja go kiedyś zamorduję.
Polowanie na tygrysy Rozdział 1
1
Ostatnio zmieniony sob 14 cze 2014, 12:51 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 1 raz.