Polowanie na tygrysy Rozdział 1

1
Rozdział I
ŁUP!
Znowu spadam z łóżka… Kto wymyślił, żeby były takie wąskie. Chociaż w sumie to nie łóżko, tylko ławka. Co ja…
-Raszik! – krzyczę zrzucając psa z mojego posłania. – Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie spał w moim łóżku!
Pies piszczy żałośnie i przekręca długi, szarobiały pysk. Zachowuje się jakby było mu przykro, ale wiem, że tylko udaje. Tak to jest, jak się mieszka z sześćdziesięciokilowym psem rasy Rata Wielkiego. Wyglądają jak przerośnięte szczury z tą różnicą, że posiadają potężne, długie nogi. Nawet ogony mają szczurze. Uznawane są w całej Alzowrze za rasę bojową, ale Raszik ani trochę nie pasuje do miana psa bojowego. Bardziej określiłbym go jako wścibskiego kundla, który z szacunku do swego pana, zrzuca go z łóżka. Tylko jakim cudem znalazłem się na ławce?
-Nie wzruszysz mnie tym spojrzeniem! Która to w ogóle jest… Jasna cholera! Zapomniałem, że to dziś! Raszik, przynieś hełm! Cholera już jestem spóźniony!
-Hau! Hau! – pies szczeka radośnie i biega w kółko. I z czego się tak cieszy?
Odsłaniam zasłony i blask słońca wbija się do mojego pokoju, rażąc moje oczy. Jest później niż myślałem. Czemu Toriasz mnie nie obudził? Wybrałem sobie idiotę za giermka!
Nienawidzę się spóźniać, po prostu nienawidzę! Szybko zakładam spodnie, koszulę. Wkładam żelazne buty, złotą kolczugę…
-Hau! Hau! – Raszik rzuca mi pod nogi miskę. Podnoszę ją i szybkim ruchem wrzucam do niej resztki kaszy z gęstym sosem. Kładę mu ją i dalej się ubieram. Srebrny napierśnik, złote karwasze. Gdzie mój pomarańczowy płaszcz? Gdzie jest Toriasz?
-Raszik! Przynieś mi miecz!
Gdzie jest ten płaszcz? Na wieszaku go nie ma, na łóżku też nie. Chociaż… Toriasz ty idioto! Płaszcz to nie prześcieradło! Pewnie nawet nie zauważył, że nie zajmował nawet połowy łóżka! Cały w psim futrze! Jak ja będę wyglądał? Szybkim ruchem zrywam go i zakładam. Gdzie mój hełm? Rozglądam się i dostrzegam miskę Raszika na kredensie. Skoro tam stoi to… Jasna cholera!
-Raszik dawaj hełm! – krzyczę. Psiak przybiega z na wpół pełnym hełmem. –Cholera! Idę bez hełmu!
Osiem minut wystarcza, abym się w miarę ogarnął. Nie zdążyłem nawet się odlać!
Dwie godziny, o tyle jestem spóźniony!
Żeby spóźnić się na własną ceremonię! Gdzie ten dureń Toriasz? Biegnę do jego komnaty i kopniakiem otwieram drzwi.
-Wstawaj bęcwale! – krzyczę widząc jak leży na ziemi z pustą butelką wina.
-Kto? Czego? – jęczy wstając. Wygląda żałośnie jak królik w sidłach. Śmierdzi od niego wczorajszym dniem. Daję mu silnego kopniaka pod żebro na zachętę.
-Jak to wszystko się skończy każę cię tak wychłostać, że przez tydzień nie wstaniesz!
-Dobra już wstaję! I czego się tak drzesz?
-Czego się tak drzesz, mój panie! – poprawiam go.
-To ty się drzesz! – udaję, że tego nie słyszałem.
-Wiesz co dzisiaj jest?
-Środa. Czwarty tydzień jesieni. I… Na srogie kule Alkinoma! Przecież dzisiaj mój pan ma zostać przyjęty do gwardii królewskiej! Zejdź mi z drogi kmieciu! – krzyczy wybiegając z komnaty i popychając mnie przy tym.
-Chyba o czymś zapomniałeś! – wołam go.
-Co znowu?
-To ja, jestem twoim panem!
-Naprawdę? Ożesz w… Przepraszam mój panie, ale to wszystko przez to, że wczoraj, no ten… no wiesz panie!
-Daję ci dwie minuty! – krzyczę i zamykam drzwi.
Opieram się o ścianę obok i ręką zasłaniam dziurkę od klucza. Rozglądam się. Nikogo nie ma. Oczywiście, że nikogo nie ma, ponieważ wszyscy są na ceremonii przyjęcia. Zapewne zaczęli beze mnie. Sir Hurgh, Sir Natel i Sir Towwe mają już wszystko za sobą. Mam nadzieję, że nikt nie zauważył jeszcze mojego braku, chociaż minęły dwie godziny.
Drzwi od komnaty Toriasza otwierają się nagle. Mój giermek wychodzi w czystym ubraniu, uczesany i nawet ogolony. Pewnie wygląda lepiej ode mnie.
-To jak paniczu? Przywołać karetę? – mówi uśmiechając się głupio.
-Obdarzę cię tym zaszczytem, że pójdziesz z psem. Mam nadzieję, że wiesz gdzie. Potem masz natychmiast udać się na ceremonię!
-Wedle rozkazu! A na tej…
-Idź! – poganiam go i wychodzę z mojego dworu.
Szybkim krokiem kieruję się w stronę królewskiego pałacu. Ulice są całkowicie opustoszałe. Dobiegam w niecałe siedem minut. Dwóch żołnierzy salutuje na mój widok. Hełmy jednak nie zakrywają ich zdziwionych spojrzeń.
W królewskim pałacu pełno jest ludzi. Krzątają się we wszystkie strony. Zarówno szlachcice, rycerze, mieszczanie, a nawet chłopi. Przepycham się przez tłum do sali tronowej. W ogóle, zero szacunku dla Rycerza Tygrysiej Łapy, a wkrótce Królewskiego Rycerza Tygrysiej Łapy. W końcu dochodzę do bocznych drzwi. Mimo, iż sala tronowa jest ogromna, to i tak jest cała zapełniona. Nawet szpilki nie da rady włożyć. Ludzie są wciśnięci w każdy możliwy kąt, nie licząc Złotej Ścieżki oraz samej auli królewskiej. Obok tronu siedzi piękna, rudowłosa królowa Allea, oraz dwóch królewskich synów. Dziesięcioletni Rally i sześcioletni Aurl. Na samym tronie zaś zasiada młody król, Raul Trihad, Wątły Tygrys. Gdyby nie krzywo leżąca korona, to nikt nie dostrzegłby w Raulu króla. Wokoło stoją jego starzy doradcy oraz Sir Nathel i Sir Hugh, pewnie świeżo po przyjęciu w kręgi królewskiej gwardii. Nad tronem zwisają proporce pięciu rodów. Trzy pęknięte miecze rodu Narrelów, półślepy lew rodu Hurów, jedenaście srebrno-złotych gwiazd, rodu Tuelów, tygrys zabijający węża, rodu Trihadów oraz mój, biały tygrys rodu Triandów.
Sam król jest moim starym znajomym. Znam go od małego. On wychowywał się na króla, a ja na jego obrońcę. Oboje często walczyliśmy ramię w ramię. Zawsze razem. Byliśmy najlepszymi towarzyszami broni, aż pewnego dnia zmarł stary król Raulan i Raul musiał objąć tron w dość młodym wieku. Nie można o nim powiedzieć, że jest złym królem, ale jego sposób rządzenia jest dość nietypowy. Cztery lata temu, jeden z lordów Kreonii porwał córkę jednego z lordów Alzowry. Raul spostrzegł w tym doskonałą okazję. Zebrał armię i ruszył na wojnę. Kreończycy nie spodziewali się tego, przez co ich opór nie był bardzo zawzięty. Raul zdobył cztery zamki, kolejne trzy doszczętnie zburzył, nie przegrywając przy tym, ani jednej bitwy. Po czterech latach Kreończycy się poddali. Wysłali czterech lordów, którzy mieli reprezentować króla. Raul przybył na paktowania jedynie z dziesięcioma ludźmi, do zamku gdzie przebywało około pięciuset żołnierzy Kreonii. Gdy dowiedział się, że król nie przybędzie kazał swoim ludziom zabić czterech, ważnych lordów. Z trudem uszedł z życiem, ale udowodnił Kreończykom, że tygrysów nie można lekceważyć.
-Przepraszam, przepraszam. Mogę przejść? – powoli posuwam się naprzód. Może kiedyś dojdę na swoje miejsce.
-Lordzie Towwe! – słyszę donośny głos młodego króla. – Jako król Alzowry, pierwszy syn z rodu Trihadów, dzierżący Tygrysi Miecz, władca do powrotu Allów, pytam cię! Czy gotów jesteś złożyć przysię…
-Tak! – wyrywa się Towwe.
-Przysięgę – dokańcza król. – A więc Towwie, Synu Spod Srebrnej Gwiazdy, wytracający ze zdania, co mi przysięgasz?
-Przysięgam ci służyć panie, w dzień, jak i w nocy. Gdy wydasz rozkaz skoczę nawet w ogień, gdy każesz zabić, zabiję, chyba że sił mi nie wystarczy. Moja tarcza będzie cię bronić, a jeśli zostanie strzaskana, własnym ciałem cię osłonię. Przysięgam również, że nigdy nie skalam się magią, że będę posłuszny Kodeksowi Tygrysa, moje wyroki będą sprawiedliwe, a mój miecz będzie użyty jedynie w słusznej sprawie tak mi dopomóż Halgomonie Sprawiedliwy, Kordifie oraz…
-Mój wspaniały władco i królu! – dokańcza za niego Raul wstając z tronu. – Od dzisiaj mianuję cię trzecim Królewskim Rycerzem Tygrysiej Łapy. Od dzisiaj możesz biegać za mną i pilnować, aby nic mi się nie stało. Nawet nauczyłeś się przysięgi, w odróżnieniu od twoich towarzyszy – widzę jak Nathel i Hugh uśmiechają się głupio. – A nawet nie spóźniłeś się tak bardzo, jak twój szlachetny dowódca! – król Raul Trihad zwraca się w moją stronę. Nie wiem jak dostrzegł mnie w tym tłumie.
-Przepraszam za spóźnienie wasza miłość – wybiegam na środek sali.
-Spóźnienie? Ależ skąd? Miałeś wspaniałe wejście! Orkiestra! – rozlega się krótki dźwięk trąb. – Cicho! To był sarkazm! A więc, jako król Alzowry, pierwszy syn z rodu Trihadów, dzierżący Tygrysi Miecz, władca do powrotu Allów, pytam cię, czy gotów jesteś złożyć przysięgę? – Raul bardzo pośpiesznie wypowiada to zdanie.
-Jestem gotów! – odpowiadam klękając przed tronem.
-Co mi przysięgasz? – pyta poprawiając koronę.
-Przysięgam ci…
-Starczy! I tak wszyscy wiedzą, że połowę z tych przyrzeczeń złamiesz jeszcze do wieczora! Zatem jako Król Alzowry mianuję cię, Tarnisie, Szalony Kocie, pierwszym Królewskim Rycerzem Tygrysiej Łapy, a jednocześnie kapitanem mojej gwardii, tralala, sratata. A więc możemy już przejść do głównej części naszej uroczystości! Daawać świniakaa! – Sala tronowa, szybko przemienia się w salę bankietową. Duża ilość ludzi opuszcza ją. Służba wnosi stoły z jedzeniem oraz długie ławy.
Raul teatralnie opada na tron i pochyla się w stronę swojej małżonki. Szepce jej coś do ucha. Królowa Allea uśmiecha się szeroko.
Wygląda naprawdę pięknie. Miała siedemnaście lat kiedy poślubiła Raula, starszego od niej o trzy lata. Oboje się w niej kochaliśmy. W jej rudych kręconych włosach, długich zgrabnych nogach, oraz pięknych zielonych oczach. Nie kłóciliśmy się jednak o nią z Raulem. Stwierdziłem, że nie mam zamiaru się z nią wiązać na stałe, a Raul, no cóż… Rozkapryszony książę Alzowry, gdy dowiedział się, że ma znaleźć sobie żonę powiedział, że poślubi tylko Alleę, albo zrzeknie się praw do tronu i wstąpi do Wiosennych Rycerzy. Zawsze osiągał to co chciał.
-Nalać królowi wina! – krzyczy wznosząc kielich. – W końcu świętujemy!
-Nie wiem, czy to dobry moment do świętowania. Od teraz muszę latać za tobą jak pies – mówię siadając obok niego.
-Jest i on! Mój własny przydupas! Pierwszy Królewski Rycerz Tygrysiej Łapy, to tylko tytuł, dość długi tytuł. Tak właściwie to nic się nie zmieniło, oprócz tego, że formalnie wszystko robisz w mojej obronie. Od teraz możesz zabijać ludzi pod pretekstem: „On zagrażał królowi!”
-Szlachetny przywilej – uśmiecham się biorąc łyk wina. – Czemu, aby go dostać musiałem czekać, aż cztery lata?
-Chciałem żebyś nacieszył się wolnością ode mnie i od naszej, kochanej polityki! Od teraz będziesz chodził ze mną na wszystkie narady i słuchał długich rozmów pokojowych.
-Albo na krwawe paktowania, jak to było w Kreoni.
-Pokój zdobywa się mieczem, nie rozmowami. Po prostu we krwi Kreończyków nie leży, aby przestrzegać postawionych warunków, dlatego trochę jej im upuściłem. Poza tym to oni planowali zamach na mnie, a ja miałem osobiście się spotkać z ich królem. Zginęło tylko czterech lordów oraz paru żołnierzyków, a my wygraliśmy czteroletnią wojnę.
-I nastał upragniony, przez wszystkich pokój! – dokańczam za niego.
-Na razie. Nie można dać im za wiele swobody. Tygrysy nie dają sobą pomiatać. Najpierw Rubinowa Korona, a potem pięćdziesiąt magicznych łbów z Myfry.
-Mierzysz bardzo wysoko mój panie – odzywa się jeden z doradców. - Wygraliśmy dopiero jedną wojnę, zdobywając przy tym tylko cztery zamki.
-Wygraliśmy z Kreonią! Najbogatszym królestwem w całej Artji! Alzowra jest znaczącą siłą! Gdybym słuchał każdego, kto we mnie wątpi, nie byłbym Wątłym Tygrysem, a Tchórzliwym Szczurem! Nalejcie mi wina!
Speszony doradca odwraca się i odchodzi.
-Wkurzają mnie ci ludzie – mruczy popijając wino. – Spędzili całe życie w bibliotekach i myślą, że wiedzą, czym jest wojna. Nie wytrzymam długo na tym tronie! Szlag niech go trafi! Chciałbym mieć znowu dwanaście lat. Wyruszyć do walki, jakby to był pierwszy raz. Pamiętasz swój pierwszy raz Tarnisie?
-Tak. Miałem wtedy osiemnaście lat. To była piękna blondynka…
-Wiesz o co mi chodzi!
-Tak. Ile mieliśmy wtedy lat? Osiem? Dziewięć?
-To były czasy… Chłopcy byli w młodszym wieku, kiedy zabijali, niż obcowali z kobietami. Rozumiesz Rally? – Raul bierze swojego syna na kolana. – Twój tata był młodszy od ciebie, kiedy już umiał walczyć.
-Umiem walczyć! – krzyczy mały książę.
-Kiedyś będziesz lepszym królem ode mnie – mówi Raul. – Oby jak najszybciej. Po twojej pierwszej wojnie oddam ci koronę. Będę znów wolny, a Tarnis będzie ci posłuszny.
-Nie ufasz mi, aż nadto? – pytam.
-Daj spokój. Od tego jesteś. Nie chcesz mieć swoich dzieci, zajmij się cudzymi! – Raul uśmiecha się bezczelnie.
-Rozumiem, że nie chcesz zostać długo na tronie.
-No cóż… Dopóki Rubinowa Korona nie zalśni na mojej głowie, nie mam zamiaru z niego schodzić! Zresztą, to nie jest pora, aby mówić o takich rzeczach.
Wstaję ze swojego miejsca i idę w stronę trzech, świeżo awansowanych rycerzy. Od dzisiaj nimi dowodzę. Są o pięć lat młodsi ode mnie, a mimo to sam ich szkoliłem oraz sam ich wybrałem na swój odział.
-Uczesałbyś się! – krzyczy najbardziej pyskaty, Nathel.
-Uczesałbyś się, kapitanie – poprawiam go, a jednocześnie moje długie czarne włosy, które pewnie nie wyglądają najlepiej.
-To tylko tytuł – mówi Hurgh.
-Może i tytuł, ale jaki dumny! – odpowiadam.
-Jakie będzie pierwszy rozkaz, kapitanie? – pyta Towwe, najbardziej porywczy.
-To już chcecie rozkazy wykonywać? Dzisiaj jeszcze świętujemy!
-Towwe, chciał powiedzieć kiedy ruszymy na wojnę – mówi Nathel. - Mówi się, że Kreończycy już szykują armię.
-To za mało dostali po tyłku? – pytam śmiejąc się.
-Ja słyszałem, że to magowie z Myfry szykują się do wojny – mówi Hugh.
-A ja, że orkowie z Ongaroth, wkrótce zaatakują Etriador, a później zaleją cały świat! – wyrywa się Towwe.
-Dlatego jak najszybciej musimy podbić cały Etriador, żeby powstrzymać orków – krzyczy Nathel.
-Wkrótce cała Artja będzie królestwem Alzowry – podsumowuję.
-Ja zadowoliłbym się przynajmniej połową – stwierdza Hugh.
-I tak nie w naszych rękach leży to, co się będzie działo – ponuro mówi Towwe.
-A w czyich, jak nie w naszych – odpowiadam.
-Szalony Kocie, patrz kto idzie! – Nathel wskazuje na drzwi.
-Nie wierzę… - odchodzę od rycerzy i podchodzę do siwego człowieka, który mimo swoich lat, ma dumną i potężną postawę.
-Witaj synu – mówi ściskając mnie.
-Ojcze… Nie sądziłem, że przybędziesz do stolicy…
-Miałem przegapić jak mój syn zostaje królewskim gwardzistą? Chociaż i tak nie było to zbyt ceremonialne. Raul może jest i dobrym władcą, ale jest za bardzo rozpieszczony. Potrzebuje kogoś takiego jak ty, kogoś kto nie dopuści, aby stało mu się coś złego.
-Przyjechałeś z mamą? – pytam rozglądając się.
-Nie, została z Torisem. Pewnie ucieszy cię wieść, że wkrótce urodzi mu się syn. Nasz ród przetrwa pomimo twojej obojętności – ojciec znów zaczyna narzekać, jak zawsze.
-Zobaczysz, że gdy zajdzie taka potrzeba ożenię się, ale sam zdecyduję z kim.
-Ideału nie znajdziesz.
-Tym się akurat nie martwię – uśmiecham się.
Drzwi od sali tronowej otwierają się nagle z ogromnym hukiem. O nie! Szary cień przemyka pomiędzy nogami, przewracając ludzi. Pędzi prosto w stronę króla. Rzucam się, aby go powstrzymać, ale jest już za późno. Wskakuje na stół i biegnie. Zrzuca ze stołu wielką, pieczoną świnię, leżącą tuż przed królem. Zapada całkowita cisza.
-Kto wpuścił tu tego psa! – donośny krzyk Raula przerywa milczenie.
-Spóźniłem się na coś? – Toriasz wchodzi do sali, przeczesując teatralnie włosy. Ja go kiedyś zamorduję.
Ostatnio zmieniony sob 14 cze 2014, 12:51 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Znowu spadam z łóżka… Kto wymyślił, żeby były takie wąskie. Chociaż w sumie to nie łóżko, tylko ławka. Co ja…
-Raszik! – krzyczę zrzucając psa z mojego posłania. – Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie spał w moim łóżku!
Trzy łóżka. Za dużo o dwa.
Odsłaniam zasłony i blask słońca wbija się do mojego pokoju, rażąc moje oczy.
Dwa razy moje/mojego . Z obu można zrezygnować.
Szybko zakładam spodnie, koszulę.
Wkładam. Zakładam to nie jest poprany język. A na pewno nie literacki.
Raszik rzuca mi pod nogi miskę. Podnoszę ją i szybkim ruchem wrzucam do niej resztki kaszy z gęstym sosem.
rzuca/wrzucam – powtórzenie. Może za pierwszym razem „podsuwa”, zwłaszcza, że psy miskami to tak raczej nie rzucają.
Kładę mu ją i dalej się ubieram.
Może lepiej by było: Stawiam ją przed nim i dalej się ubieram.
Raszik! Przynieś mi miecz!
„mi” niepotrzebne. I z literackiego i z psiego punktu widzenia. Z tego pierwszego, to zaimków zawsze za dużo, zwłaszcza tych zbędnych, a z drugiego, to komendy wydawane psu winny być jak najkrótsze i zawierać tylko absolutnie niezbędne słowa. I komu ma podać miecz, to już będzie wiedział.
Nawet szpilki nie da rady włożyć.
Niepotrzebny banał.
A więc Towwie, Synu Spod Srebrnej Gwiazdy, wytracający ze zdania, co mi przysięgasz?
Nie rozumiem.
-Przysięgam ci służyć panie, w dzień, jak i w nocy.
„w dzień i w nocy”
albo:
„zarówno (takoż) w dzień jak i w nocy”
a mój miecz będzie użyty jedynie w słusznej sprawie tak mi dopomóż Halgomonie Sprawiedliwy, Kordifie
Przecinek albo lepiej kropka i nowe zdanie od „tak mi dopomóż”.
Duża ilość ludzi opuszcza ją.
Niedobre zdanie.
aby go dostać musiałem czekać, aż cztery lata?
Ten przecinek raczej niepotrzebny.
-Chciałem żebyś nacieszył się wolnością ode mnie i od naszej, kochanej polityki!
Ten przecinek zdecydowanie niepotrzebny.
a mimo to sam ich szkoliłem oraz sam ich wybrałem na swój odział.
...do swojego oddziału.

Niezły tekst, dość zgrabnie i spójnie napisany, potknięć niewiele. Trafiają się zabawne momenty i celne uwagi ożywiające całość. Relacje między poszczególnymi osobami trochę zagmatwane lub zagmatwanie przedstawione, jakoś umykają i mieszają się imiona oraz nazwy; może ich jest po prostu za dużo. Szybka akcja, język dość prosty i niewyszukany, ale dobrze prezentujący się jako całość. Dwór królewski (o ile można to tak nazwać) i król przedstawione trochę powierzchownie; można było dodać jakiś niedługi opis, a postacie trochę zbyt dwuwymiarowe i mało „dostojne”. Te przysięgi niepoważne takie... Poczekamy jak się rozkręci.

3
Siemka. Wpadłem poczytać i skomentować jak będzie co, więc proszę mnie nie zjadać :)

Pierwsza rzecz o która proszę to akapity (taki mój standard). Lepiej się czyta i łatwiej się odnaleźć, zwłaszcza gdy jak ja, komentuje się na bieżąco.
Znowu spadam z łóżka… Kto wymyślił, żeby były takie wąskie. Chociaż w sumie to nie łóżko, tylko ławka. Co ja…
-Raszik! – krzyczę zrzucając psa z mojego posłania. – Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie spał w moim łóżku!
Trzy łóżka, wyeliminowałbym chociaż jedno, drugie najprościej. Ciekawe, że jest napisane "znowu spadam" po łup, czyli upadku. Zupełnie jakby powiedzieć "miło cie poznać" po trzech latach :)
który z szacunku do swego pana, zrzuca go z łóżka. Tylko jakim cudem znalazłem się na ławce?
Domyślam się, że rasa wymyślona, ale jakim cudem określa to jako oznakę szacunku? No i jak dla mnie zbyt często powtarzasz imię psa.
-Hau! Hau! – Raszik rzuca mi pod nogi miskę.
Naprawdę chcesz po raz kolejny wrzucać dialog psa "Hau, hau? Nie lepiej powiedzieć, że szczeka?
Jak to wszystko się skończy każę cię tak wychłostać, że przez tydzień nie wstaniesz!
Przecinek przed każe
Mam nadzieję, że nikt nie zauważył jeszcze mojego braku, chociaż minęły dwie godziny.
Jak po dwóch godzinach ceremonii mogliby tego nie zauważyć, nie wymyślę. To jakby jadący do pożaru nie dostrzegli braku koła, albo hełmu. No i co się niby działo przez te dwie godziny? Bo potem pokazujesz, ze cała ceremonia jest na odwalenie, byle była.
Cztery lata temu, jeden z lordów Kreonii porwał córkę jednego z lordów Alzowry.
Lorda zamienić na pana można, po powtórzeniu, a znaczenie pozostanie. Co takiego nietypowego jest w tym rządzeniu nie dostrzegłem.

A tak w ogolę, to widzę coś takiego. Wrzucasz piątkę, wskazówka mija setkę, potem kolejne przedziałki, ani trochę nie zwalniając. Robisz slalom pomiędzy fiacikami i oplami. Zakręt o 120 stopni bierzesz bez żadnego hamowaniu. Uff, udało się nie wypaść. I nagle piiiisk opon. Gwałtownie zwalniasz do 30km/h

Opowiadanie ma sporo humoru, powiedziałbym, że dla niektórych może nawet za dużo. Choć czytało mi się nieźle, to jednak obdarcie wszystkiego z powagi i ubranie w absurd, sprawia, że czułbym się na równi zniechęcony, co zachęcony do kupna książki.
Potknięć nie widziałem by dużo było. Ale możliwe, że za bardzo dałem się porwać tepowi opowiadania. Nad którym mimo to, sądzę, że trochę powinieneś popracować. Zwalniać stopniowo przed większym opisem.
Najważniejsze! Imiona i nazwy własne! Mniej ich powtarzaj.

No nic, dzięki i powodzenia :)
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

4
Może teraz ja ;)
Rozumiem, że skoro Rozdział I, to część czegoś większego. A więc fragment do mnie nie przemawia. Przepraszam, ale dwa razy się zgubiłam, przy wyjaśnieniu zawiłych powiązań na dworze. Jak zauważył Thug, przyspieszasz do setki w trzy sekundy, a później nagle hamujesz. I lepiej nie pokazywać w dialogu, jak pies szczeka. Skoro szczeka, napisz, że szczeka ;)

"Cztery lata temu, jeden z lordów Kreonii porwał córkę jednego z lordów Alzowry."
A nie lepiej by było: Cztery lata temu, lord z Kreonii porwał córkę ważnego dostojnika z Alzowry? - albo coś w tym stylu? bo jeden jednemu tak mi się nie bardzo podoba ;)

Poza tym dialogi wydają mi się sztuczne. Rozumiem, że Towwe i Król to przyjaciele z dzieciństwa, ale na takiej ceremonii, gdzie bawi się szlachta, dostojnicy, a nawet chłopi, należałoby zachować odrobinę dworskiej etykiety. Król to król. Poza tym, skoro rzuca do niego dziecinne teksty, to w jaki sposób zasłużył sobie na szacunek kraju/państwa/krainy?

Czekam na cosik innego ;) Pozdrawiam

5
Rozumiem że do jest ciąg dalszy powieści/opowiadania/czegoś innego, którego prolog tu niedawno wrzuciłeś. I od razu powiem, że jest lepiej.
sześćdziesięciokilowym
To raczej taka uwaga do przemyślenia. Kilogram jest jednostką dość nową i raczej zgrzyta mi jej użycie w Twoim opowiadaniu. Którego akcja dzieje się w dodatku na innej planecie. Może inaczej opisać wielkość psa?
ale Raszik ani trochę nie pasuje do miana psa bojowego
Może inaczej i banalniej - nie zasługuje na miano?

Bardziej określiłbym go jako wścibskiego kundla, który z szacunku do swego pana, zrzuca go z łóżka.
Na to chyba ktoś już zwrócił uwagę. Rozumiem ironię, ale trochę dziwnie to brzmi. Moja propozycja, do rozwagi: Bliżej mu do wścibskiego kundla, który zrzuca z łóżka pana i jeszcze uważa to za przejaw szacunku.

Tylko jakim cudem znalazłem się na ławce?
Bardzo fajne zdanie w fajnym miejscu. A raczej byłoby, gdybyś nas zmylił i wcześniej nie wspomniał o ławce.

-Hau! Hau! – pies szczeka radośnie i biega w kółko. I z czego się tak cieszy?
Jak mówili poprzednicy, kwestie dialogowe psa można wykreślić.
Szybko zakładam spodnie, koszulę. Wkładam żelazne buty, złotą kolczugę…
Jeżeli żelazne buty to jest co myślę, to lepiej może napisać żelazne trzewiki (tutaj możesz sobie zobaczyć inne części zbroi: http://www.ruinyizamki.pl/bron/zbroja.html ). A i spodnie takie jakie znamy i nazywamy wymyślono w XIX wieku i może lepiej pasowałyby tu nogawice.
Raszik rzuca mi pod nogi miskę.
Wiesz, wyobraziłem sobie psa, który chwyta miskę, zamachuje się łbem i rzuca właśnie. Kładzie byłoby lepsze.
Osiem minut

Czasem ciężko się powstrzymać, ale lepiej unikać dokładnych miar czasu w opowiadaniu, które dzieje się w Twoich realiach.
-To ty się drzesz! – udaję, że tego nie słyszałem.

Tu lekki bałagan. Udaję na pewno Wielką i lepiej by było napisać to niżej.
Mam nadzieję, że nikt nie zauważył jeszcze mojego braku
Niezręczne. Mam nadzieję, że nikt nie zauważył mojej nieobecności?
-To jak paniczu? Przywołać karetę? – mówi <przecinek> uśmiechając się głupio.
Parę razy zdarzyło ci się zgubić przecinek w podobnym miejscu.
W ogóle, zero szacunku dla Rycerza Tygrysiej Łapy,
Jakoś tak kolokwialnie.
auli królewskiej
Nie wiem czy to trafne sformułowanie.
Zebrał armię i ruszył na wojnę. Kreończycy nie spodziewali się tego, przez co ich opór nie był bardzo zawzięty. Raul zdobył cztery zamki, kolejne trzy doszczętnie zburzył, nie przegrywając przy tym, ani jednej bitwy. Po czterech latach Kreończycy się poddali. Wysłali czterech lordów, którzy mieli reprezentować króla. Raul przybył na paktowania jedynie z dziesięcioma ludźmi, do zamku gdzie przebywało około pięciuset żołnierzy Kreonii. Gdy dowiedział się, że król nie przybędzie kazał swoim ludziom zabić czterech, ważnych lordów. Z trudem uszedł z życiem, ale udowodnił Kreończykom, że tygrysów nie można lekceważyć.
Można się przyczepić do tych wydarzeń, kilka pytań od razu mi się nasuwa ale zostawiam je dla siebie. Warto to było dopracować, jak dla mnie król jest troszkę zbyt lekkomyślny. Potem nawet wspomina się, że to tak naprawdę był na niego zamach... Lepiej żeby to wynikało także z tego skrótu.

Tekst ogólnie całkiem sympatyczny, choć rzeczywiście, nagromadzenie imion, nazw własnych powoduje, że ciężko się w końcu połapać kto jest kim. Może trochę ograniczyć liczbę bohaterów? Warto też popracować nad językiem, który czasami kuleje.

Co do niepoważnych przysiąg, braku etykiety itd. . Wszystko w porządku, jednak tylko jeżeli całość powieści będzie w podobnym klimacie. Inaczej, jeżeli podejść do tego na serio, królestwo nie wytrzymałoby zbyt długo, bo szybko by znalazł się ktoś kto by podważył autorytet takiego króla. Poza tym nawet królewska gwardia sprawia wrażenie, że ma zdolność obronną szkoły podstawowej. No i wojna z Kreonią. Wydaje mi się, że zaskoczenie nie mogło być jedynym czynnikiem wpływającym na wynik wojny z najbogatszym królestwem. Szczególnie w wojnie trwającej 4 lata. Można by to rozwinąć i rozjaśnić wątpliwości, może znalazłoby się parę osób, które by to doceniły.

A i dość niespokojnie tutaj, jeżeli chodzi o stosunki między państwami, przynajmniej w porównaniu do tego, co mówiono w Prologu. A propos, warto by spróbować napisać prolog w podobnym klimacie, myślę że międzygalaktyczny kosmita z niedowartościowanym ego i głośnikofobią byłby całkiem przyjemnym wstępem, jeśli byś zachował ten styl.

Pozdrawiam;)

6
Na początku podziękuję za wszelką uwagę.
Tekst rzeczywiście ma narzucone dość szybkie tempo. Nie było to moim zamiarem, ale no cóż... Co dla autora wydaje się oczywiste, dla czytelnika może być bardzo zawiłe. Wiele jednak rzeczy będzie wyjaśnione w następnych fragmentach,
Co do ilości bohaterów, to w sumie nie jest ich tak dużo. Zaledwie sześciu ważniejszych (nie licząc psa). Problemem może być to jak mało poświęciłem uwagi na ich wykreowanie.
Wszelkie błędy postaram się poprawić i jeszcze raz dziękuję za szczerą krytykę :)

7
Owszem, tak jak niektórzy przede mną zauważyli, akcja pędzi tu leb na szyje, co w pewien sposób da się zrozumieć, skoro bohater jest spóźniony i się spieszy - czytelnik ma okazję popędzić razem z nim.Czytając jednak dalej mam wrażenie, jakbym czytał tekst skeczu kabaretowego. Większość rozdziału stanowi dialog przeplatany próbą rozśmieszenia czytelnika, poprzez umieszczanie różnych gagów. Jak na mój gust za dużo tego. Buduje to poczucie komiczności, takiej niepoważności, a chyba nie do końca o to chodzi. Wydaje mi się, że chciałeś przez te dowcipy pomóc się zidentyfikować się z bohaterami, żeby byli ludzcy i dawali się polubić. Trochę trzeba inaczej, a uda się to, gdy zwolnisz tempo ;) A zacząłbym od głównego bohatera. Piszesz w pierwszej osobie, a nie potrafię się w niego "wczuć". Być może tylko ja tak mam, ale brakuje mi przemyśleń głównego bohatera na to, co wokół się w niego dzieje, zwłaszcza pomiędzy dialogami. Mogłyby to być nawet takie tylko smaczki, typu złośliwie uwagi odnośnie rozmówców, przypominające jakieś wspólne wydarzenia z ich życia.
Luźne uwagi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”