Bal

1
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=12927 Tu pierwszy fragment.

WWWDochodziła szósta wieczorem, kiedy wykończony Stanisław doszedł wreszcie do rozległej polany w środku lasu. Stała tam leśniczówka. Prowadziła do niej wydeptana ścieżka, kończąca się przed zaniedbaną werandą z dwoma obdartymi fotelami i zakurzonym grillem w kącie. Dom miał jedno piętro. Ściany były trochę omszałe, ale sprawiały solidne wrażenie. Obok znajdowała się szopa. Musiała pełnić rolę garażu, sądząc po śladach kół, które do niej prowadziły. W środku panował straszny bałagan. Wszystkie okna leśniczówki były ciemne poza jednym na górze. Wszystko razem sprawiało dość smutne wrażenie.
WWWPrzejechanie siedemdziesięciu kilometrów i przejście piechotą pięciu ze wsi do leśniczówki zajęło Staszkowi prawie cały dzień. Kolejne autobusy nie przyjeżdżały, a do autostopu nigdy nie miał szczęścia. W końcu spocony, z bolącą od słońca głową, dotarł do właściwej miejscowości. Poranny humor wrócił mu dopiero w lesie. Cień i delikatne powiewy wiatru odświeżyły go, a płuca napełniało powietrze o zapachu lekko wilgotnej ściółki. Był szczęśliwy, a ból głowy minął. Ale kiedy doszedł wreszcie do celu, poczuł w brzuchu ukłucie. Strach rozszedł się po wnętrznościach, na żołądek, płuca, serce i wyżej, aż po samo gardło. Właściwie nie był nawet pewny, czy stryj dalej tu mieszka, a jeśli nawet, to w jaki sposób go przyjmie. Kiedyś bardzo lubił Stanisława, to jednak było jeszcze przed kłótnią z ojcem. Chłopak nie wiedział, czy złość stryja nie objęła również bratanka.
WWWKto wie, ile by tak stał na skraju polany. Pewnie niedługo, bo nie przebywa się takiej drogi na darmo, ale wciąż jeszcze rozważał możliwość powrotu. Z rozterki wyrwał go przypadek. Stara, wiejska kobieta niespodziewanie wyszła zza drzew i zagadała chrapliwym, lepkim głosem:
- Co pan tak stoi, jak kołek? Tak pan biegł przed chwilą, że nie sposób było dogonić, a teraz już nieśpieszno, hę? Ja do Koterowej z plotkami przyszłam, to i młody człowiek ze mną sobie wejdzie, skoro sam się boi. - Ruszyli, a ona nawijała. Dowiedział się tego, czego potrzebował: stryjostwo mieszka tu dalej. Raźniej mu było i dlatego, że przy kobiecie nie mogli mu raczej odmówić gościny. Przynajmniej do jej odejścia, a ono nie zapowiadało się bardzo prędko.
WWWKobieta weszła śmiało, jak do siebie i zakrzyknęła głośno:
- Jestem, Anka! Przyprowadziłam ci kawalera! - Nad ich głowami dało się usłyszeć skrzypie-nie odsuwanego krzesła, a potem szybkie, energiczne kroki. WWWZaraz na schodach ukazała się Anna Kotera, stryjenka. Przytyła nieco, od czasu kiedy widział ją ostatnio i postarzała się wyraźnie, ale przecież wciąż była bardzo zadbaną kobietą. Stanisław jeszcze pamiętał burę, jaką dostał od ojca, kiedy powiedział, że chciałby, żeby jego mama była taka ładna. Mógł sądzić podobnie - myślał, a jednocześnie tępo przytulał się do ciotki, która z krótkim okrzykiem podbiegła i uściskała go serdecznie, zalewając przy tym pytaniami.
- Gdzieś się podziewał? Coś się stało? Jak przyjechałeś? Długo zostaniesz? Stryja jeszcze nie ma, pracuje dziś do ósmej, ale będzie rad, na pewno będzie rad.
WWWByła naprawdę szczęśliwa i spontaniczna, więc i Stanisław ucieszył się bardzo. Poczuł ogromną ulgę, wreszcie gdzieś mile widziany. Jeszcze raz uścisnął ciocię, na co ona się roześmiała głośno i powiedziała:
- Nie tak mocno, bo mnie udusisz. Ostatni raz mnie ściskałeś jak miałeś dziesięć lat! Podrosłeś trochę, zdajesz sobie sprawę?
WWWChciał odpowiedzieć, ale z wyschniętego gardła wydobył się tylko chrapliwy odgłos. Zmieszał się i odchrząknął. Ledwie się zmusił, żeby nie zawstydzić się zmieszania.
- Zdaję. Pokłóciłem się trochę z tatą. Chciałem zostać tu na dłużej, żeby spokojnie przemyśleć co dalej.
Wiejska baba spojrzała na górę tobołów leżących obok Stanisława i powiedziała:
- Spakował kawaler rzeczy jak na podróż dookoła świata.
- To wszystko, co mam. Nie wiem, czy wrócę do domu. Poza tym to właśnie jest koniec świata.
- Och, bez przesady - powiedziała cicho ciocia, a w jej głosie dało się wyczuć jakiś upór i małą rozpacz. - Zresztą to jest cena za ten boski spokój, nikt nam nie przeszkadza, jesteśmy panami samych siebie, tylko my i przyroda.
WWWBardzo smutno zabrzmiał ten zlepek frazesów, tych samych, które Stanisław mógł usłyszeć dziesięć lat temu. Słowa te wymawiała szybko, nawet ich nie kończąc, jakby spełniała jakiś nieprzyjemny obowiązek. A przecież kiedyś mówiła je dobitnie i mocno, kiedy przekonywała swoich rodziców do małżeństwa z leśniczym. Rzeczywiście, spokój lasu dał jej początkowo wytchnienie i siłę do pracy, jednak z czasem dostrzegła, że nuda tej chaty jest przygniatająca, a natchnienie jakie daje przyroda potrafi się wyczerpać. Z czasem wygasła też miłość do męża. Anna zrozumiała, że jest w pułapce i że kompletnie nie umie się z niej wydostać. Od lat już nie rzeźbiła i nie miała ani pieniędzy, ani szansy dobrego zarobku. Nie miała też dość siły, żeby zebrać się w sobie i porzucić całe swoje dotychczasowe życie. Siedziała tu jako gospodyni domowa, samotna i bezczynna. Miarą jej upokorzenia była niecierpliwość, z jaką wyczekiwała u siebie starej. Ta przychodziła od czasu do czasu pogadać przy wódce lub herbacie o cenach jajek, przepisach, o swoich mężach i skandalikach we wsi.
WWWStara nie była znowu taka stara. Tak ją nazywał jej mąż, Józef i z jakiegoś powodu wszyscy to podchwycili, nawet ona. Była pod czterdziestkę. Garbiła się, głos miała skrzekliwy, pierś obwisłą i wielki tyłek. Do Koterów przychodziła chętnie i często, choć nie byli oni lubiani we wsi i jej przyjaźń z tą dziwaczką Anną była źle widziana. Nazywała się Stefania Wiecka.
- Zaniosę to tylko na górę i zaraz ci wszystko dokładniej opowiem - powiedział Stanisław.
WWWZabrał bagaże i wdrapał się na piętro po trzeszczących schodach. Odprowadzał go czuły wzrok ciotki i ciekawski starej. Po wejściu na piętro przeszedł przez szeroki hol, prowadzący do trzech pokoi: sypialni stryjostwa, pokoju gościnnego, pustego od lat, oraz pracowni Anny. W pokoju gościnnym, wąskim, ciasnym i podłużnym, powitał go intensywny zapach drewna i kurzu. Lekko zakręciło mu się w głowie i po zrzuceniu bagaży natychmiast otworzył skrzypiące okno, by wpuścić trochę powietrza. Usiadł, sprawdzając miękkość materaca i westchnął głęboko, z zadowoleniem. Nie chciało mu się już schodzić. Nie lubił obcych, a ta baba męczyła go szczególnie. Oparł głowę o plecak i siedział niemal bezmyślnie. Później nie był nawet w stanie określić, kiedy zasnął.





WWWStryj Jan wracał z pracy, szalenie zmęczony. Towarzyszył mu Józef. Podjeżdżali pod dom bardzo prędko, podskakując nieprzyjemnie na każdym wyboju. Żaden z nich nawet nie pomyślał, że mogliby zwolnić. Bardzo tęsknili za odpoczynkiem. Marzyli o obiedzie i rozgrzewającym napoju.
WWWGdy dojechali, Jan zahamował ostro i wysiadł od razu, energicznie udając się w stronę domu. Wszedł przez próg, schylając się. Zaczął rozwiązywać zabłocone buty. Anna musiała usłyszeć jego kroki, bo wybiegła z kuchnie ze śmiechem. Powitała ich żywiołowo, bardzo zarumieniona, z ust pachniało jej wódką. Jan odsunął ją z niechęcią i szerokim gestem pokazał na nie umyte naczynia, nie podgrzany obiad i butelkę na stole.
- Co, do cholery! Nie będziemy dziś jedli?
- Zjecie zaraz kochanie. Jak nasz gość będzie gotowy i ja wszystko przygotuję.
- Uprzedź mnie następnym razem, jak będziesz chciała robić sobie żarty ze swoich obowiązków - powiedział zirytowanym tonem Jan. - Pojedziemy razem i zjemy coś we wsi - dodał do Józefa i obrażony poszedł na górę się przebrać. Do uszu pozostałych dobiegł zaraz krótki okrzyk zdumienia, a potem jeszcze jeden - radości.
- Staszek! Mój mały! Wstawaj, nie czas spać. - Stanisław otworzył oczy lekko nieprzytomny i wstał zdziwiony nieco nadmierną według niego ekscytacją stryja. Zachowują się przesadnie - pomyślał i poczuł się obco w jego uścisku.
- Ha, ha, teraz rozumiem Anka! - wydarł się w stronę schodów. - Nalewaj wszystkim tego dobrego, wyciągnij więcej, podgrzewaj żarcie! - I cicho dodał: - Cieszymy się, nawet nie wiesz, jak się cieszymy.
- Widzę stryju. I ja się cieszę.
- Chodź na dół, wszystko opowiesz. Zjesz, napijemy się, odpocząć jeszcze zdążysz, odpoczniesz za wszystkie czasy.
WWWNa dole wszyscy już czekali. Stali wokół stołu z kieliszkami w dłoni, głośno popędzając schodzących. Stanisław widząc ich radość sam poczuł się raźniej. Zapach wódki napełnił salon. Chłopak wiedział, że dziś wieczór wszystko będzie już dobrze, że w ogóle wszystko będzie dobrze, bo lubią go tutaj. Zaśmiał się głośno i podnosząc kieliszek zaczął już wznosić jakiś toast, ale Jan złapał go za ramię i sam powiedział poważnie - Za twój powrót synu, że-byś pobył z nami jak najdłużej. Wszyscy wypili i jedynie Stanisław wykrzywił wargi, cudem powstrzymując się od kaszlu i rozglądając się za czymś do popicia. Wszyscy zaśmiali się głośno.
- Tu się nie zapija dzieciaku. - zaskrzeczała Stefania.
- Nie taki toast. Podaj jedzenie Aniu, a wy poznajcie się. - Jan przedstawił gości ceremonialnie i polał jeszcze jeden kieliszek. - Bruderszaft, wypijcie. Dziś przy stole każdy ma być przyjacielem.
WWWPrzy kolacji Stanisław zaczął opowiadać co działo się z nim od kiedy widzieli się ostatni raz. Zaczął szczegółowo, tonem jakiego używa się przy slajdach z wakacji, ale nikt się nie zainteresował. Chłopak zamilkł zawstydzony. Anna dość kurtuazyjnie zapytała go o maturę, studia, ucieszyła się nawet z jego wyboru (Akademia Muzyczna), ale stryj milczał w obraźliwy sposób.
- Czemu nie przyjeżdżałeś cały czas - spytał w końcu. Żal zagłuszył radość, a kolejne kieliszki uczyniły go trochę napastliwym.
- Przecież wiesz, Janek - wtrąciła się ciocia.
- Nie wiem, nie ciebie pytałem.
- Ojciec nie chciał, stryju.
- Widzę właśnie jak ojca we wszystkim słuchasz.
- Skończyłem szkołę i przyjechałem. To było pierwsze miejsce o jakim pomyślałem, by uciec.
Jan był usatysfakcjonowany.
WWWZapadła cisza, którą Stanisław zapełnił krótkim opisem podróży. Podekscytowany Jan narzucił zabójcze tempo picia, ale nawet wypita wódka nie pomagała. Obecność nowej osoby w przyzwyczajonym do siebie towarzystwie zupełnie ich przyblokowała. Szczególnie zmieszany wydawał się Józef. Wiercił się chwilę na krześle, odkaszlnął, jednak z każdą chwilą przerwanie ciszy jakimś błahym tematem stawało się bardziej niewłaściwe i żałosne. Wreszcie zaproponował taniec.
Anna aż klasnęła w ręce. Wyczekująco spojrzała po mężczyznach. Jan nie palił się do ruchu. Stanisław chętnie by się pobawił, ale tańczenie bez innych par obok przekraczało granicę jego możliwości. Spuścił więc wzrok i pozwolił wyprzedzić się Józefowi, który, już żwawy, pogłośnił radio i pewnym ruchem postawił Annę do pionu, ciągnąc za wyciągniętą w wyczekiwaniu rękę.
WWWSzeroko uśmiechnięty Józef zaborczym gestem przygarnął kobietę do siebie i objął nisko. Anna początkowo żartobliwie poruszała biodrami, przeczuwając, że taka konwencja byłaby o wiele bezpieczniejsza. Lecz partner nie przyjął tego do wiadomości. Najwyraźniej traktował ten taniec poważnie. Oparł dłoń na jej biodrze i narzucił jej ciału rytm powolny i płynny, uwodzicielski. Kiedy Józef się uśmiechnął, śmiech Anny zdawał się mieć już inny, bardziej kokieteryjny charakter.
WWWJózef był barczystym mężczyzną, na którego twarzy praca fizyczna nie zostawiła silnego piętna. Z oczu co prawda patrzyła mu poczciwość, ale i pewna mądrość, może nawet szlachetność. Tak zachował się wobec niej wiele lat temu, gdy cała wieś ją odrzuciła, a on pozostał przy niej. Szlachetna była też rywalizacja o nią z Janem, choć skazana na porażkę, w odległych czasach wielkich miłości. Dziś pozostało mu zbieranie resztek, jak psu pod stołem panów, którym choć nie chce się już jeść - nie mogą skończyć. Tę rolę przyjmował z godnością.
WWWStanisław widział wiele, ale nie starał się zrozumieć. Zastanawiał się jedynie, jak Anna zachowałaby się, gdyby to on tam stał i narzucał jej gesty, on, najcichszy z cichych. Zaśmiał się do siebie wobec takiej myśli, a pozbywszy się jej, obserwował z czystą przyjemnością jej ruchy i klasę, starając się ze wszystkich sił ignorować zaciętą twarz Józefa, nie chcąc jego tragedią psuć sobie humoru.
WWWPrzeciwnie Jan, ślepy od lat na postać swojej żony. On musiał całą uwagę poświęcić Józefowi. Piosenka nie doszła jeszcze do połowy. Jan poczuł, że musi coś zrobić, najlepiej dać mu w mordę albo obrócić wszystko w żart. Wstał, lekko się chwiejąc i spróbował spojrzeć przyjacielowi w oczy. Nie znalazł ich jednak, błądziły gdzieś między twarzą Anny, a jej ramionami. Odwrócił się więc w stronę zapomnianej, potupującej starej, która gapiła się w sufit, wyraźnie zniecierpliwiona.
- Czy mógłbym prosić do tańca? - zapytał Jan szarmancko i donośnie. Na twarzy Józefa pojawił się grymas zniechęcenia. Stefania wstała i włożyła szorstką rękę w dłoń Jana. Ten nie wychodził z roli. Karykaturalnie objął kibić starej. Zaczął poważnie prowadzić ją tańcu, to mocno odrzucając ją od siebie, to przyciągając w ciasne objęcia. Cały czas starał patrzeć się jej w oczy, nie mógł jednak nie zauważyć swojego zwycięstwa. Józef oklapł. Gdy tylko po-wtórzył jakiś ruch, który wcześniej był uwodzicielski, uśmiechał się przepraszająco. Skracał uściski, które wcześniej przedłużał tak, że ledwie udawało się zachować rytm i pozory. Prawą rękę usztywnił wyżej na plecach Anny i nie odważył już nią poruszyć Na lewej poczuł pot, który musiał być tam wcześniej, niezauważony. W końcu zatrzymał się po którymś refrenie i niby myśląc, że piosenka się już skończyła podziękował i usiadł.
WWWAle muzyka grała dalej. Jan poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Uśmiech na twarzy, który wcześniej kierował do żony i przyjaciela, znalazł odbiorcę również w niczego nie domyślającej się partnerce. Przerysowane gesty, którym starał się nadać tylko pozory znaczenia, miały je rzeczywiście dla starej. Nie tylko przyjmowała je, ale próbowała je również odwzajemniać z nieporadną, lecz w pewien sposób ujmującą niewinnością. Nie schodził z jej twarzy błogi, bezmyślny uśmiech, który musiał być reliktem z czasów potańcówek i wiejskich wesel. Być może kiedyś to ten uśmiech pociągnął Józefa gdzieś do lasu, by później nie było już honorowego odwrotu. Obwisłe piersi nie cofały się przed szerokim torsem Jana.
WWWSkończyła się piosenka i mężczyzna przez krótką chwilę poczuł się głupio pod sądzą-cym wzrokiem reszty obecnych. Początkowo oznaczał on: "Wygrałeś, nie pastw się już nad nim." Ale kiedy dostrzeżono na twarzy Jana niepewność, wyraz oczu natychmiast przybrał pobłażliwy charakter. "Chcesz sobie potańczyć, tańcz" - mówiły. Anna chciała nawet przez chwilę pomóc mężowi i zaproponować małżeński taniec. Zaimponował jej swoim refleksem i zwinnością w dogryzaniu przyjacielowi. Ale jednocześnie poczuła się w niejasny sposób dotknięta i zniesmaczona. Tak czy inaczej została i rozpoczęła rozmowę z nieśmiałym chłopakiem. Kolejny taniec Jana ze starą skwitowała jedynie lekkim uniesieniem brwi.
- A więc muzyka. Sztuka. Mam nadzieję, że wiesz, że to ci się nie opłaci.
WWWDo Jana doszły te słowa jak usprawiedliwienie jego decyzji. Nikt nie zamierzał się nim przejmować. Tańczył, starając się nie słuchać rozmów. W radiu leci coś z latynoska, mogę pozwolić sobie na więcej, tylko powoli, powoli. Lubił takie podchody i czuł podniecenie kie-dy zsuwał rękę na wysokość jej pasa.
- Może się opłacić, to kwestia podejścia. Muzykę mamy dziś prawie na każdym kroku, ktoś musi ją komponować.
WWWPewnie masz rację, ale przecież słychać, co myślisz o tym, chłopaku. Chcesz być Beethovenem albo chociaż Strawińskim. Co jest w was takiego, że już cię lubię, tak jak ją polubiłem. Kto i kiedy mi wcisnął, że wasza głupota jest lepsza od innej. Stefania popatrzyła mu w oczy z lekkim wyrzutem. Rzeczywiście przygasł w nim ogień. Jeśli chciał dziś poczuć się jeszcze młodo choć na chwilę, musiał przestać słuchać, przestać myśleć. Cały jego repertuar taneczny to pięć, sześć figur. Kombinuj. Udało się musnąć pierś, Stefania nawet się uśmiechnęła, chciałbym potrzymać ją chwilę tyłem. Przy kolejnym obrocie zsunął rękę długim ruchem kończącym się na udzie. Gdy twarze wróciły naprzeciw siebie powitał go szczerbaty uśmiech, bez czwórek, szóstek, z poczerniałymi zębami. Coś powiedziała, poczuł zapach wódki i chyba brokułów. Powoli trawi. Pewnie ma już kłopoty z takimi warzywami. Przestać myśleć, wolałbym, żeby była tyłem.
- Popularna może nie, przynajmniej nie zawsze. Chodziło mi raczej o filmy, reklamy.
WWWI po co tak kręcić? Nie ma chyba nic bardziej żałosnego niż próby ukrycia tajemnic, które całym sercem chciałoby się wywalić na wierzch. Znowu nic z tego. Przecież kiedyś się uda. Już nie wiem, gdzie patrzeć. Ręce wyglądają jak owłosione z tymi zmarszczkami wyłażącymi spod ramiączek bluzki.
- Nie lubię. To było dobre jako eksperyment, poszerzanie możliwości. A stało się największym ograniczeniem.
WWWCo, co? Trzeba będzie go poprosić, żeby mnie czegoś poduczył, niedobrze być ignorantem nawet tutaj. Kończyła się piosenka i Jan poczuł, że jest już stary, nie potrafił się skupić na przyjemności. Wolał podsłuchiwać nudne rozmowy niż tańczyć, żyć. Ze starym śmierdzącym próchnem. Siłą obrócił kobietę i obiema dłońmi złapał za biodra, lekko nimi kołysząc. Stefania zaśmiała się i odrzuciła do tyłu tył głowę, ruchem, który musiała uważać za arystokratyczny. Jan znowu uczuł przypływ energii i całą uwagę skupił na dotyku, zaczynał się ostatni refren i mężczyzna postanowił powtórzyć manewr, tym razem jednak przycisnął sobie kobietę do lędźwi. Stefania odskoczyła jak oparzona i popatrzyła z wyrzutem.
Jan popatrzył po obecnych. Józef chyba drzemał, a przynajmniej siedział bez ruchu, ze zwieszoną głową. Anna i Stanisław byli zupełnie zajęci sobą. Żona siedziała właściwie tyłem, ale po chłopaku też nie było widać reakcji. A więc nic, zwyczajne fiasko. Usiadł obok bratanka i włączył się do rozmowy nieco głupawym pytaniem. Trochę im przeszkodził, ale niewiele go to obchodziło. Po ciężkiej walce chciał jedynie usiąść i odpocząć. Czuł, że z bratankiem mu się to uda. On mnie ukoi. Potrzebowałem kogoś nowego, kogoś kto mnie zaakceptuje. Kogoś przed kim będzie mógł uformować siebie na nowo.
- Ach tak, o muzyce. Jest dobra, dobra chyba w każdej postaci.
- Czy tak? - spytał Stanisław. Anna nie okazała zainteresowania.
- Tak myślę. Patrz na mnie teraz, synu. Nie wszystko jest dobrze. Ale jestem szczęśliwy, bo mogłem poruszać biodrami w rytm prostej perkusji. Co więcej miałaby dawać muzyka, jak szczęście.
- Piękno - powiedziała jego żona, a Stanisław spojrzał na nią jak na pokrewną duszę. Jakby on nie potrafił tego zrozumieć.
- Wiem co to piękno. Wiem, że czasem można się smucić i muzyka jest wtedy potrzebna.
- Nawet potrzebniejsza... - Sztuczna egzaltacja. W czym smutek jest lepszy od wesela?
- Dlatego mówiłem o szczęściu, a nie o radości - dodał stryj. Młody spojrzał na niego z większym respektem.
- Może masz rację. Ale ja nie wiem, czy muzyka może uczynić szczęśliwym, mam na myśli - sama w sobie.
- Ja sądzę wręcz przeciwnie. Sama w sobie muzyka, to jest czyste szczęście, ale coś nam zawsze przeszkadza, rozprasza.
- Czyli gdybyś był sam w tym pokoju, bez nas, tylko z tą piosenką z radia, to byłbyś idealnie szczęśliwy? - przerwała mu żona, z mało egzaltowanym przekąsem.
- To my sami przeszkadzamy sobie najbardziej - poparł stryja Stanisław. - Ale i tak nie zgadzam się z tobą. Nie wszystko w naszej cywilizacji jest dobre, ale należy umieć odróżnić szczęście od ekstazy.
- Po ekstazie boli głowa następnego dnia - wtrącił się nagle Józef. - Ale ja byłem szczęśliwy mogąc potańczyć i Jan ze Stefanią też wyglądali na zadowolonych. - Stefania prychnęła znad kolejnego kieliszka, który opróżniała z nudów w trakcie krótkiej rozmowy przyjaciółki. - Aż dziwię się czemu ty jeszcze nie zatańczyłeś, skoro tak kochasz muzykę.
Stanisław zawstydził się nieco i zaśmiał, patrząc pytająco na ciocię, a potem na stryjka. Anna wstała z głośnym, perlistym śmiechem. - Skoro nalegasz. - Stryj kiwnął głową z aprobatą. Stefania zaciekawiona pogłośniła radio i Stanisław dał się poprowadzić, szepcząc jakieś słowa przeprosin za swoje umiejętności taneczne. Wyglądali razem bardzo pięknie. Anna wyprostowała się, gdy stanęła naprzeciwko niego, wypięła pierś i uśmiechnęła się dość dwornie. Stanisław był od niej niemal o głowę wyższy, ruchy miał pewne. Wykonywał je z ironią i dystansem, jakby tańczył trochę kto inny - może jego dziecko, za które odpowiada, ale które należy traktować z pewną dozą pobłażania. Zwłaszcza, że nie jest w końcu takie złe. Przez trzy minuty skupili na sobie całkowicie uwagę reszty, mimo że taniec był bardzo przewidywalny. Na koniec podziękowali sobie ukłonem i dostali krótką owację połączoną z okrzykami i śmiechem. Stanisław był trochę jak w transie.
WWWDopiero gdy usiadł obok cioci i popatrzył na nią z uśmiechem, poczuł z opóźnieniem jej ciało pod swoimi dłońmi. Doznał żalu, że to się skończyło. Taniec to wielka rzecz - pomyślał - ale muzyka pełni rolę raczej drugorzędną.
Ostatnio zmieniony czw 10 sty 2013, 18:27 przez barneym, łącznie zmieniany 3 razy.

2
wykończony Stanisław doszedł wreszcie
dotarł?
Stała tam leśniczówka.
a mogla leżeć?
(...) Wszystko razem sprawiało dość smutne wrażenie.
jak cały wstęp - imo zbędny jest tak pedantyczny opis leśniczowki, lepiej przemknac po niej wzrokiem, zasygnalizowac ciekawe elementy, chyba, ze wszytsko w opisie ma ZNACZENIE.
przejście piechotą
mozna przejsc samochodem? albo rowerem?
Strach rozszedł się po wnętrznościach, na żołądek, płuca, serce i wyżej, aż po samo gardło.
a w dół poszedł obejmując narzady rozrodcze, uda, kolana i stopy az po wielki paluch u lewej nogi.
serio trzeba tak dokladnie?
Z rozterki wyrwał go przypadek. Stara, wiejska kobieta niespodziewanie wyszła zza drzew i zagadała chrapliwym, lepkim głosem:
to przypadek czy kobieta? moze lepiej to przeskoczyć i napisac, ze "rozważania przerwal głos..."
Ja do Koterowej z plotkami przyszłam
biorąc pod uwagę, ze plotkowanie jest społecznie naganne, nie wydaje mi się, zeby babina sie tak otwarcie do tego przyznawała ;-)
przy kobiecie nie mogli mu raczej odmówić gościny. Przynajmniej do jej odejścia, a ono nie zapowiadało się bardzo prędko.
z jakiegoś powodu ta "gościna" trąci dłuższym pobytem, skad pomysl, ze kobita bedzie tam tyle siedzieć?
Ledwie się zmusił, żeby nie zawstydzić się zmieszania.
za duzo tu tego Z, czytelnik się dusi iloscią z-wyrazów w tak krótkim zdaniu.
Słowa te wymawiała szybko, nawet ich nie kończąc, jakby spełniała jakiś nieprzyjemny obowiązek.
"te" do wywalenia, podobnie "jakiś", nic nie wnosza do zdania, zawadzają ino.
porzucić całe swoje dotychczasowe życie.
podkreślenie zbędne.
Siedziała tu jako gospodyni domowa, samotna i bezczynna.
no chyba cie porabało!! ale dam ci szansę: jak znajdziesz "bezczynną" gospodynię domowa, dostaniesz pralke dla barbie.
Miarą jej upokorzenia była niecierpliwość, z jaką wyczekiwała u siebie starej.
no dobra, ja dziś z deka na wstecznym, ale weź mi to "upokorzenie" wyjasnj, bo za nic nie rozumiem. moze ciotka marzeń nie spelniła, ale żeby zaraz "upokorzenie"?
pogadać przy wódce lub herbacie
niezły rozstrzał ;-)
Tak ją nazywał jej mąż, Józef(,) i z jakiegoś
niedomknięte wtrącenie.
Stara nie była znowu taka stara. Tak ją nazywał jej mąż, Józef i z jakiegoś powodu wszyscy to podchwycili, nawet ona. Była pod czterdziestkę. Garbiła się, głos miała skrzekliwy, pierś obwisłą i wielki tyłek. Do Koterów przychodziła chętnie i często, choć nie byli oni lubiani we wsi i jej przyjaźń z tą dziwaczką Anną była źle widziana. Nazywała się Stefania Wiecka.
piszesz na odwrót - nie mozna bohaterki na poczatku przedstawić?
- Zaniosę to tylko na górę i zaraz ci wszystko dokładniej opowiem - powiedział Stanisław.
Zabrał bagaże i wdrapał się na piętro po trzeszczących schodach.
nie wydaje ci się, ze chłop powinien ciotkę chociaż spytać czy moze zostac?
Stryj Jan wracał z pracy, szalenie zmęczony.
bez przecinka.
Gdy dojechali, Jan zahamował ostro i wysiadł od razu, energicznie udając się w stronę domu. Wszedł przez próg, schylając się. Zaczął rozwiązywać zabłocone buty.
przeskadza mi pedantyczne, metodyczne opisywanie co kto kolejno zrobił. gdzie miejsce dla MOJEJ wyobraźni?
Pojedziemy razem i zjemy coś we wsi - dodał do Józefa i obrażony poszedł na górę się przebrać.
za długo - 'zjemy coś we wsi. - Burknął do józefa i poszedł się przebrać.
Do uszu pozostałych dobiegł zaraz krótki okrzyk zdumienia, a potem jeszcze jeden - radości.
jak to czytasz i próbujesz wizualizowac ten kawalek, to ma on sens? wyobraź sobie chłopa ze wsi, który spotyka siostrzeńca i wydaje jeden po drugim dwa okrzyki. toż to gośc prosty, jak konstrukcja cepa, zamiast krzyczeć, połamie młodemu żebra w uścisku. w ciszy.
Zapach wódki napełnił salon.
co?? jak to "zapach wódki"? to wódka ma zapach?
Józef był barczystym mężczyzną, na którego twarzy praca fizyczna nie zostawiła silnego piętna.
praca fizyczna moze zostawić piętno na rekach, na sylwetce, ale na twarzy? a co on - czołem pale na rzece wbijał?
Z oczu co prawda patrzyła mu poczciwość, ale i pewna mądrość, może nawet szlachetność.
jakies niedokończone to zdanie.
postawił Annę do pionu, ciągnąc za wyciągniętą w wyczekiwaniu rękę.
raz: czy można postawić kogoś do poziomu? dwa, ciągnąc za wyciągniętą reke? nosh proshę cię :-/
Józef zaborczym gestem przygarnął kobietę do siebie i objął nisko.
"do siebie" zbedne.
Doznał żalu, że to się skończyło. Taniec to wielka rzecz - pomyślał - ale muzyka pełni rolę raczej drugorzędną.
o raaaany... "doznał żalu"? skąd to egzaltowanie u chłopaka?
następne zdanie wnosi w text nic.

no dobra, może trzeba było zacząć od cz 1, ale mi się nie chciało, pogoda za oknem paskudna, nawet mój telefon mówi, że "ponuro", a text mnie znużył - jest o niczym.
wszystko, co opisałeś, to, ze stasiek przyjechał, że wujostwo go przywitało, że przyszla stara i józek, że siedli do stołu, pili i tańczyli mozna napisac w dwóch zdaniach. wszystko to nic nie wnosi do textu - to czyste wodolejstwo, do tego nudne i prowadzone zadziwiająco pokrętną logiką - relacje staska z ciotką sa niezrozumiale - chłopak zachowuje się, jakby chciał sie z nią przespać, autor tak to przedstawia, że własciwie czekamy tylko, kiedy ta dwójka weźmie się za ręce i pojdzie na pięterko.

starucha jest niczym piąte koło u wozu - jej obecnosc, nieudolnie wyjasniona zazyłoscią z anną, nie stanowi nawet tła wydarzeń, taniec z janem, z którego utkwił mi w głowie zapach trawionych warzyw, ma na celu wywolanie czego? zazdrosci w annie? poczucia winy u józka? a jesli tak, to za co?

mam wrażenie, ze ten kawałek jest jak wudmuszka - opisałeś spotkanie, w którym dominuje marazm i nuda, nie dziwie się, ze stara piła, przyznam, ze w trakcie czytania pojawił się pomysł, zeby zajac się czymkolwiek innym - odkurzaniem, myciem okien, gotowaniem, zaraza, moze nawet prasowaniem!!, bo dobrnięcie do końca textu okazało się nie lada wyzwaniem.

nie ma slowa wyjaśnienia nt relacji ojca staska z janem i anką, nie wiemy, dlaczego stasiek tu przyjechał, poza niejasną aluzją do końca swiata, nie wspominając juz nawet, dlaczego miałby to być "koniec świata" poza oczywistym faktem, że wiekszośc leśniczówek jest na totalnych zadooopiach w srodku lasu, no, ale taka już uroda leśniczówek, nie?, czemu zrobili imprezę z tańcami, itd, itp.

reasumując - cieżko się ten kawałek czyta, jest nudny, a pozbycie się 3/4 tekstu niewiele by zmienilo, poza - oczywiscie - skróceniem męki czytającego.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

3
Wróciłam! by przeczytać i znów się nie zgadzać!
Ja chyba naprawdę z innego wymiaru jestem: już druga osoba pisze, że tekst nudny (nawiązuje do części pierwszej), a ja znów, że tekst niezwykle interesujący - i nie są to banialuki, naprawdę pisanie barneym\a uwielbiam. Tu można smakować słowa i sytuacje.
I oczywiście nie zgadzam się w wielu punktach z ravvą, ale nie bedę tu analizować naszgo sposobu spojrzenia na tekst (inny zreszta) - niech autor decyduje, co poprawi a co nie.
barneym pisze:Rzeczywiście, spokój lasu dał jej początkowo wytchnienie i siłę do pracy, jednak z czasem dostrzegła, że nuda tej chaty jest przygniatająca, a natchnienie jakie daje przyroda potrafi się wyczerpać. Z czasem wygasła też miłość do męża. Anna zrozumiała, że jest w pułapce i że kompletnie nie umie się z niej wydostać. Od lat już nie rzeźbiła i nie miała ani pieniędzy, ani szansy dobrego zarobku. Nie miała też dość siły, żeby zebrać się w sobie i porzucić całe swoje dotychczasowe życie. Siedziała tu jako gospodyni domowa, samotna i bezczynna. Miarą jej upokorzenia była niecierpliwość, z jaką wyczekiwała u siebie starej. Ta przychodziła od czasu do czasu pogadać przy wódce lub herbacie o cenach jajek, przepisach, o swoich mężach i skandalikach we wsi.
ale ten fragment jest wyrwany z całosci. Tu bym pomyslała o ładniejszym nawiazaniu tekstu poprzedniego do tego fragmentu - bo zbyt odstaje -choć nie przeszkadza.
barneym pisze:siedział niemal bezmyślnie.
to jednak wymaga poprawy, to także:
barneym pisze: kuchnie
-literówka
barneym pisze:Podjeżdżali pod dom bardzo prędko,
barneym pisze:- Ha, ha, teraz rozumiem(tu kropka) Anka!
barneym pisze:Taniec to wielka rzecz - pomyślał - ale muzyka pełni rolę raczej drugorzędną.
Parafrazując:Muzyka tego tekstu jeszcze w głowie mi gra, choć niektóre figury stylistyczne nie do końca - jednak dla mnie przedni tekst!
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

4
Bardzo dziękuję za uwagi ravva. Większość jest cenna. Motywy bohaterów wyjaśnia pierwszy fragment albo wyjaśnią się później. Tekst jest o relacjach między ludźmi, akcja nie toczy się wartko, bo nie może. Ale masz rację, że muszę nauczyć się zwięzłości.
Jeszcze bardziej jestem wdzięczny gebelis. Już byłem trochę zniechęcony, dzięki Tobie wróciła mi motywacja.

5
Dzięki barneym :). Jednak jedno jeszcze chcę dodać - masz cholernie indywidualny styl, więc nie negując (do końca) dokonanych przez ravvę poprawek uważam, że zbyt duże wygładzenie zdań popsuje ten niezwykły klimat chropowatości narratora - dlatego tobie zostawiam, co należy w tekście zmienić, a co zostawić mimo niedoskonałości stylistycznej. Np.:
ravva pisze:
wykończony Stanisław doszedł wreszcie
dotarł?
Stała tam leśniczówka.
a mogla leżeć?
Ta stylistyka, w tym akurat opowiadaniu, nadaje treści wiarygodność poprzez narratora, który jest tu swoistym bohaterem drugoplanowym.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

6
barneym pisze: Tekst jest o relacjach między ludźmi, akcja nie toczy się wartko, bo nie może.
nie chodzi o "wartkośc" akcji, nie mam problemu z opisami nie tylko okolicznosci przyrody, ale też ludzi, zwierząt, o ile sa płynne i coś wnoszą w tekst - a co wnosi zapach trawionych warzyw, nie wspominając już o niezakorzenieniu bohaterów w realiach - oni sie zachowują, jakby sami nie wiedzieli, co w tym kawałku robią, i to irytuje.
gebilis pisze:(...)zbyt duże wygładzenie zdań popsuje ten niezwykły klimat chropowatości narratora(...)
i, nie daj bóg, ułatwi czytanie?
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

7
ravva pisze:i, nie daj bóg, ułatwi czytanie?
Nie, i powstanie jeszcze jeden gładki, bezbarwny tekst o ludziach. Jeden z wielu - i wtedy spełni się to, co mówisz teraz - tekst będzie po prostu nudny. Bowiem w tej chwili właśnie wyróżnia ten tekst jego kolorystyka i niebanalność opisu.

[ Dodano: Pią 23 Lis, 2012 ]
Acha, chciałabym jeszcze tylko dodać - czy tylko ja widzą te rozgrywki psychiczne między bohaterami opowiadania? Dla mnie to jest wartkość akcji!
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

8
barneym pisze:W środku panował straszny bałagan.
W środku szopy czy leśniczówki? ;]
barneym pisze:Wszystkie okna leśniczówki były ciemne poza jednym na górze. Wszystko razem sprawiało dość smutne wrażenie.
Wiadomo.
barneym pisze:Strach rozszedł się po wnętrznościach, na żołądek, płuca, serce i wyżej, aż po samo gardło.
Jak dla mnie mocno przesadzony opis.
barneym pisze:Kiedyś bardzo lubił Stanisława, to jednak było jeszcze przed kłótnią z ojcem.
Trochę w tym zdaniu nie wiadomo, kto się z czyim ojcem kłócił.
barneym pisze:Raźniej mu było i dlatego, że przy kobiecie nie mogli mu raczej odmówić gościny. Przynajmniej do jej odejścia, a ono nie zapowiadało się bardzo prędko.
WWWKobieta weszła śmiało, jak do siebie i zakrzyknęła głośno:
wiadomo
barneym pisze:Mógł sądzić podobnie - myślał, a jednocześnie tępo przytulał się do ciotki, która z krótkim okrzykiem podbiegła i uściskała go serdecznie, zalewając przy tym pytaniami.
Kto, co? Zgubiłam się jakoś totalnie. Kto co sądził, kto co myślał.
barneym pisze:Poczuł ogromną ulgę, wreszcie gdzieś mile widziany.
Połknąłeś coś z tego zdania.
barneym pisze: Zmieszał się i odchrząknął. Ledwie się zmusił, żeby nie zawstydzić się zmieszania.
Okropnie mi się ten zabieg nie podoba. Taki koślawy.
barneym pisze:z kieliszkami w dłoni,
w dłoniach
barneym pisze:Podekscytowany Jan narzucił zabójcze tempo picia, ale nawet wypita wódka nie pomagała.
picia/wypita w jednym zdaniu nie grają.

Język średnio mi się podoba. Sporo figur stylistycznych, sporo określeń mi zgrzytało., Do tego interpunkcja z kosmosu, trochę powtórzeń, trochę innych drobiazgów i miejscami tak sobie to wygląda.

Ale wciągnęła mnie gra charakterów. Podobają mi się Twoje postaci. Scena mi się nie nudziła, naprawdę miała swój urok. Powiem tak: opowieść dalej mnie ciekawi i chętnie bym poczytała więcej. Nie porywa w wir akcji, ale sytuacja nie jest też taka banalna. Przynajmniej dla mnie. Fabularnie ciekawy tekst, językowo do popracowania.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

10
Dom miał jedno piętro.
Unikaj takich krótkich zdań, sucho przekazujących jedną informację - staraj się je albo połączyć z innym, albo coś do nich dodać.
Musiała pełnić rolę garażu, sądząc po śladach kół, które do niej prowadziły
Mi bardziej odpowiadałoby umieszczenie wniosku na końcu: "sądząc po śladach(...)musiała pełnić rolę garażu").
Wszystkie okna leśniczówki były ciemne poza jednym na górze
Tutaj zrobiłeś skrót myślowy - okna same w sobie są przezroczyste.
Przejechanie siedemdziesięciu kilometrów i przejście piechotą pięciu ze wsi do leśniczówki
Nie powtarzałbym, że do leśniczówki, bo informacja o tym, gdzie znajduje się bohater jest dosyć "świeża". "Piechotą" można zastąpić "kolejnych".
Kiedyś bardzo lubił Stanisława
Nie pasuje mi to - bardziej "kiedyś bardzo go lubił"(brzmi jakoś naturalniej).
Pewnie niedługo, bo nie przebywa się takiej drogi na darmo, ale wciąż jeszcze rozważał możliwość powrotu
Czy ja wiem - 70 km i godzinny spacerek po lesie to nie tak dużo.
Dowiedział się tego, czego potrzebował: stryjostwo mieszka tu dalej
Tego chyba dowiedział się już wtedy, gdy padło nazwisko.
a ono nie zapowiadało się bardzo prędko
Bez "bardzo".
Kobieta weszła śmiało, jak do siebie
Zrobiłeś trochę masło maślane - wystarczy, że jak do siebie.
usłyszeć skrzypie-nie
Literówka.
postarzała się wyraźnie, ale przecież wciąż była bardzo zadbaną kobietą
Po co tutaj to "przecież"?
Ledwie się zmusił, żeby nie zawstydzić się zmieszania.
Chyba uciekło Ci w tym zdaniu kilka wyrazów, bo trochę sensu brak.
a w jej głosie dało się wyczuć jakiś upór i małą rozpacz
Mała rozpacz - rozpaczątko takie :) A tak serio, to bardzo komicznie to brzmi.
Bardzo smutno zabrzmiał ten zlepek frazesów, tych samych, które Stanisław mógł usłyszeć dziesięć lat temu
I dziesięciolatek te wszystkie frazesy zapamiętał?
A przecież kiedyś mówiła je dobitnie i mocno, kiedy przekonywała swoich rodziców do małżeństwa z leśniczym
A przecież kiedyś, gdy przekonywała (...)mówiła je dobitnie i mocno - taka forma zdania jest wg mnie czytelniejsza i przyjemniejsza.
No i u Ciebie wychodzi, że przekonywała ich do małżeństwa(żeby rodzice wzięli ślub z leśniczym) - a przynajmniej ja je tak odebrałem na początku.
z czasem dostrzegła, że nuda tej chaty jest przygniatająca, a natchnienie jakie daje przyroda potrafi się wyczerpać. Z czasem wygasła też
Powtórzenie.
Miarą jej upokorzenia była niecierpliwość, z jaką wyczekiwała u siebie starej
Na koniec zdania rzuciłbym nazwisko tej kobiety - i zdanie będzie "wykończone" i nie będziesz się musiał później męczyć z wprowadzeniem jej nazwiska.
Męczyć, albo wprowadzać w tak brzydki sposób jak "Nazywała się Stefania Wiecka."
Odprowadzał go czuły wzrok ciotki i ciekawski starej.
Zgrzyta to zdanie - wzrok trzeba by powtórzyć, żeby było ładniej(ale to powtórzenie wtedy nie będzie ładne).
Stryj Jan wracał z pracy, szalenie zmęczony. Towarzyszył mu Józef.
Nie wiem czy to odnosi się tylko do tego dnia, który opisujesz, czy było to rutyną.
Wszedł przez próg, schylając się.
Przekroczył próg - wszedł przez drzwi.
Powitała ich żywiołowo, bardzo zarumieniona, z ust pachniało jej wódką. Jan odsunął ją z niechęcią i szerokim gestem pokazał na nie umyte naczynia, nie podgrzany obiad
Wtrącenie o wódce bardzo niezgrabnie wplecione(no i wódka nie pachnie).
Nieumyte/niepodgrzany - pisze się łącznie.
Co, do cholery!
To też ma formę pytania, więc dodaj pytajnik.
poszedł na górę się przebrać. Do uszu pozostałych dobiegł zaraz krótki okrzyk zdumienia, a potem jeszcze jeden - radości.
- Staszek! Mój mały! Wstawaj, nie czas spać. - Stanisław otworzył oczy lekko nieprzytomny
Masz tu mocny przeskok "kamery" - najpierw narrator jest na dole z gospodynią, słyszy, że stryj krzyczy z radości i BACH jesteśmy na górze u Staszka.
Zachowują się przesadnie - pomyślał
Przesadnie jak?
Nalewaj wszystkim tego dobrego, wyciągnij więcej
"tego dobrego" brzmi strasznie sztucznie i dziwnie - zdanie zyskałoby gdyby to usunąć.
że-byś pobył
Lit.
ucieszyła się nawet z jego wyboru (Akademia Muzyczna)
Unikaj nawiasów jak ognia - czytelnik traktuje to tak, jakby autor nie potrafił wpleść informacji z zdanie.
ale stryj milczał w obraźliwy sposób.
Cudne ;)
Czemu nie przyjeżdżałeś cały czas
Raczej "tak długo"/"przez cały ten czas".
Skończyłem szkołę i przyjechałem
Skoro skończył studia to musi być starszy niż wynikało to z wcześniejszych informacji(stryjenka mówi, że ściskał ją jak był dziesięciolatkiem , a on, że ostatni raz był tam 10lat temu - razem dwudziestolatek jak nic).
że taka konwencja byłaby o wiele bezpieczniejsza. Lecz partner nie przyjął tego do wiadomości
Zamiast kropki można dać tutaj przecinek i nie będzie zdania rozpoczętego od "lecz"(co nieładnym początkiem zdania jest).
którym choć nie chce się już jeść - nie mogą skończyć
Jak zaczynasz bezokolicznikiem, to w drugiej części zdania też bezokolicznik - tutaj jednak wyszłoby koślawo, więc w obydwu częściach lepiej dać formę osobową - "nie chcą/nie mogą".
Przeciwnie Jan, ślepy od lat na postać swojej żony
Tutaj chyba też jakiś skrót myślowy był.
i włożyła szorstką rękę w dłoń Jana
Włożyła dłoń, a nie całą rękę.
(...) Co jest w was takiego, że już cię lubię, tak jak ją polubiłem. Kto i kiedy mi wcisnął, że wasza głupota jest lepsza od innej. Stefania popatrzyła mu w oczy z lekkim wyrzutem. Rzeczywiście przygasł w nim ogień. Jeśli chciał dziś poczuć się jeszcze młodo choć na chwilę, musiał przestać słuchać, przestać myśleć. Cały jego repertuar taneczny to pięć, sześć figur. Kombinuj. Udało się musnąć pierś, Stefania nawet się uśmiechnęła, chciałbym potrzymać ją chwilę tyłem.(...)Przestać myśleć, wolałbym, żeby była tyłem.
I tutaj się zgubiłem - nie mam pojęcia kto mówi w tym momencie.
Ręce wyglądają jak owłosione z tymi zmarszczkami wyłażącymi spod ramiączek bluzki
Wyglądają jak owłosione, bo mają zmarszczki?
No i przy 40 wiosnach kobieta nie ma jeszcze głębokich zmarszczek.
Stanisław był trochę jak w transie.
Jeśli juz chcesz takie zdanie to daj je przed tańcem, a nie po.

Zdecydowanie musisz uważać, żeby całość tekstu była zrozumiała - musisz zlikwidować skróty myślowe i podpowiadać kto i kiedy co mówi, bo teraz jest momentami ciężko.
Zaczął rozwiązywać zabłocone buty
Postaraj się wyeliminować zdania takie jak to.
Uważaj na literówki:
po-wtórzył(...)sądzą-cym(...)kie-dy
itp.
Sporo pracy musisz poświęcić obróbce tekstu pod względem takich błędów, ale jeśli już się tego pozbędziesz to będzie całkiem nieźle.
Dziwi mnie tak mocna reakcja rodzinki na przyjazd Staszka - rozumiem że ukochany, ale żeby aż tak?
No i jeśli chodzi o treść to, niestety, bardzo mało się tutaj dzieje. Głównie są tutaj puste słowa, albo powtarzanie tych samych informacji - pod tym względem tekst leży i kwiczy.
Dla odmiany poprosiłbym o coś szybszego i z większą ilością akcji.

12
WWW
WWW
Ukazały się ostatnio dwie książki, które, wybłyskując nagle z szarości naszego życia literackiego, stały się prawdziwymi bestsellerami. Myślę oczywiście o ‘Ulissesie’ Joyce’a i ‘Głupiej sprawie’ Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego. Warto chyba zastanowić się nad niewiarygodnym sukcesem rynkowym tych pozycji, stawiającym ich wydanie w rzędzie wydarzeń nie tylko kulturalnych, pozycji wyrastających zresztą z odmiennych tradycji kulturowych i literackich.
Tak zaczyna się najważniejsza w karierze recenzja autorstwa Janusza Głowackiego. Odnoszę się do tych słów z powodu wstrząsu jakiego doznałem. Janusz Głowacki podwójnie pasuje do mojej sytuacji, sytuacji szczególnej, bo nie zawsze czyta się coś na tyle krzepiącego, świeżego i jasnego jak proza barneyam. Dlaczego Janusz Głowacki? Bo po pierwsze wstrząsnął cytowanym wyżej felietonem/esejem/recenzją polskim światkiem literackim, a po drugie wyrzucił krajową krytykę literacką z ołtarzyka nieśmiertelnej i romantycznej powagi.

Niestety w ostatnich 20 latach mieliśmy do czynienia z nieomalże pornograficznym karnawałem, podczas którego gwałcono świętości i lżono największych. Karnawał ten skończył się upadkiem polskiej poezji do poziomu rynsztoka, a czytelników zdegradował do sprostytuowanej klienteli, która nie czyta już z wypiekami na twarzy Poświatowskiej a pali papierosy i zalewa się krajową podczas lektury plugawej pseudo-proziy roczników 70-tych. Palce nieśmiało wodzące niegdyś po stronicach białych jak płatki śniegu Herberta, teraz lepią się od spermy i krwi, bo przehandlowaliśmy niewinność i sprzedaliśmy rodowe srebra na targowisku postmodernistycznej próżności i umysłowego śmiecia. Piszę o tym nie bez powodu, a po lekturze barneyma, bo jestem z tych czytelników, którzy tęsknią za towarzystwem filaretów i filomatów, jestem tym, który oprawiał w skórę książki z serii arcydzieła literatury światowej dodawane do wyborczej i który płakał na samo zawołanie Jedźmy, nikt nie woła!.

Nie znaczy to, że barneym i jemu podobni (Konwicki, Andrzejewski, Iwaszkiewicz, Kołakowski) to chłopcy z krzywymi kręgosłupami z pierwszej ławki, do których nie dochodzą plotki z dziedzińca, łącznika i miasta, dlatego postawili na poprawną polszczyznę i klasyków, bo nikt z nimi nie rozmawia i nawet nabrać łobuzersko- ulicznej dykcji nie mają okazji. Bo po co znać melo i after tylko ze słyszenia?

Obrazek

Przyznaję się więc pierwszy do niewinności. W czasie gdy równieśnicy kochali się w Misti z Pokemonów, chłopcy potrafili wymienić jednym tchem wszystkie teksty Offspring a dziewczyny na suszarkach podrabiały wokale ze Stripped Christiny Aguilery, ja wzdychałem pod kocem do życiowych powieści Musierowicz i czystych jak źródlana woda bohaterów Kamieni na Szaniec. Baczyńskiego recytowałem z pamięci. Program Ziarno i eseje ks. Adama Bonieckiego to była substancja umysłowa przeze mnie pożądana, to było światło rozświetlające mroki nowoczesnego pesymizmu. Teleranek czy Domowe przedszkole nie istniało w horyzoncie moich zainteresowań, to były jakieś diabelskie antypody, gdzie grasowały postaci mityczne i gdzie łby odgryzały sobie cerbery i myszki miki.

Obrazek

Dlatego z otwartymi ramionami powitałem coś tak święcie konserwatywnego jak historie snute przez barneym`a bo dosyć mam kurwiteratury Witkowskiego czy doniesień z blokerskich nor i mieszkań socjalnych, nie interesują mnie problemy i rzeczywistość marginesu społecznego, jak nie interesuje mnie polityczne bagno z Wiejskiej.

Ale, ale, do lektury!

Dochodziła szósta wieczorem, kiedy wykończony Stanisław doszedł wreszcie do rozległej polany w środku lasu. Stała tam leśniczówka. Prowadziła do niej wydeptana ścieżka, kończąca się przed zaniedbaną werandą z dwoma obdartymi fotelami i zakurzonym grillem w kącie. Dom miał jedno piętro. Ściany były trochę omszałe, ale sprawiały solidne wrażenie. Obok znajdowała się szopa. Musiała pełnić rolę garażu, sądząc po śladach kół, które do niej prowadziły. W środku panował straszny bałagan. Wszystkie okna leśniczówki były ciemne poza jednym na górze. Wszystko razem sprawiało dość smutne wrażenie.
Piękny fragment, który odczytuję oczywiście w szerszym kontekście. Ucieczka do lasu to przecież uzewnętrzniona-wewnętrzna-emigracja ze świata tabloidu i lateksowej miłości. Każdy jest wykończony jak pan Stanisław, od razu nasze najlepsze uczucia wędrują ku niemu, mamy mu tyle do powiedzenia!

Środek lasu to środek świata. Prawdziwy. Nie zapomnieliśmy jeszcze, że istnieje równowaga i symetria. Choć nowoczesność jest płynna a autorytety wątpliwe centrum świata potrafimy nazwać. To miejsce w leśnej głuszy. Tam czeka zdrowy sen i rześkie przebudzenie.
Dom miał jedno piętro. Ściany były trochę omszałe, ale sprawiały solidne wrażenie. Obok znajdowała się szopa. Musiała pełnić rolę garażu, sądząc po śladach kół, które do niej prowadziły. W środku panował straszny bałagan. Wszystkie okna leśniczówki były ciemne poza jednym na górze. Wszystko razem sprawiało dość smutne wrażenie.
Lubię gdy autor ma zaufanie do mojej wyobraźni. Szanuje mnie i wie, że wszystko ładnie sobie wyobrażę. Lubię szczegółowe opisy, lubię zanurzyć się w fikcyjnym świecie choć na moment. Chwilo trwaj, jesteś taka piękna.
Pewnie masz rację, ale przecież słychać, co myślisz o tym, chłopaku. Chcesz być Beethovenem albo chociaż Strawińskim.
Czytać to poznawać świat. Kolega ze studiów powiedział mi kiedyś, że Kochanowskiego można czytać ze słownikami i leksykonami przez lata a i tak, choćby Treny, odkryją przed tobą przy kolejnym odczytaniu coś nowego.
Z czasem wygasła też miłość do męża. Anna zrozumiała, że jest w pułapce i że kompletnie nie umie się z niej wydostać. Od lat już nie rzeźbiła i nie miała ani pieniędzy, ani szansy dobrego zarobku. Nie miała też dość siły, żeby zebrać się w sobie i porzucić całe swoje dotychczasowe życie. Siedziała tu jako gospodyni domowa, samotna i bezczynna. Miarą jej upokorzenia była niecierpliwość, z jaką wyczekiwała u siebie starej. Ta przychodziła od czasu do czasu pogadać przy wódce lub herbacie o cenach jajek, przepisach, o swoich mężach i skandalikach we wsi.
Kierkegard już raz nas powiesił. Szafot przygotowano wcześniej, ale to on kopnął taboret. A później przyszli jego pogrobowcy w stylu Sartre`a i egzystencjalizm wlał się nam za kołnierz i do gardeł jak rozgrzany ołów. Barneym wypycha nas z miejskiego obozu koncentracyjnego tylko po to by strzelić w tył głowy i zasypać w lesie katyńskim. Ściskaj różaniec to nie zginiesz. Ale to nie wystarczy. Anna jest w pułapce i wali jej wódą z ust. Miała być artystką, ale i wieś ma swoje wernisaże, każda chata ma swoją Dodę o której warto porozmawiać a sołtysem jest Lepper. Ceny jajek i zaduch chaty galicyjskiej. Żelazna kolej niczego nie zmieniła, przyśpieszyła i przedłużyła jedynie życie plotki.

Co dzieje się we wsi Anny, Stanisława, Jana?

Ciepło rozmów, zapach kolacji? Gesty i domowe przedstawienia? Antropologia codzienności. Życie przecieka nam przez palce, świat nie ma centrum, zwykli ludzie, małe pragnienia i wielki świat. Horyzont i zachodzące słońce. Ostatni martwy wróbel i trochę suchego chleba sprzątniętego ze stołu. O herbata wystygła!

do widzenia twoim siwym włosom

oczom - przewidującym zmierzch

który ukoi życie



do widzenia twoim krzywym palcom

zagiętym wokół żółtej świeczki


Halina Poświatowska

13
polishbritpoper ładnie to ująłeś, dlatego też czekam na dalszy ciąg tego akurat opowiadania.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

14
Aż za ładnie, żeby to potraktować poważnie, ale dziękuję. Inna sprawa, że antropologia codzienności to w najmniejszym stopniu nie jest zadanie, jakie przed sobą postawiłem.

15
to, że mój quasi esej krytyczny jest zupełnie ironiczny i jest antytezą moich poglądów i przeciwieństwem moich zachowań z dzieciństwa późnego to jedno.

a to, że sam tekst Bal jest niezły oraz warsztat jest niezły (a jak na WM to nawet bardzo niezły) to drugie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”