ok, jakis czas temu opublikowałem tu opowiadanie. Nie byłem z niego zadowolony (a poza tym gramatyka poczuła się wzgardzona) więc starałem się w jakiś sposób poprawić swoje braki oraz jednocześnie wypolerować to co mi się podobało.
I tak skrobię sobie opowiadanie które kiedyś zacząłem szkicować zaczynając całkowicie alogicznie, nie profesjonalnie i po swojemu, czyli od środka.
Teraz chciałem pokazać początek tego opowiadania.
-Nie znoszę kotów.
Chłopak miał co najwyżej z dwanaście lat - możliwe, że mniej ale na pewno nie więcej. Wiek wcale nie zawadzał mu wysławiać swoich opinii, tak jak gdyby były prawdami objawionymi
-Dlaczego?
Snop światła latarki przeciął ciemność jak nuż by zatańczyć na popękanych, surowych ścianach jaskini.
-Zabijają i zjadają inne zwierzęta. Mniejsze.
-Ale muszą to robić by przetrwać!
Dziecięcy palec wskazał na kocie ścierwo - rude futro było zaplamione ledwo co zaschłą krwią. Silny i zaskakująco celnie wymierzony rzut kamieniem rozbił łeb - może zwierze zdechło na miejscu, a może nie; żadne z rodzeństwa nie miało ochoty dociekać szczegółów.
-Temu wcale to nie pomogło.
Odparł chłopiec z nutą dumy i pogardy. W jakiś dziwny sposób brzmienie jego głosu komponowało się z cichym szeptem wody ściekającej wąskim strumykiem po ścianie.
Zejście tutaj nie jest proste. Trzeba iść po kilku chwiejnych drabinach, wspinać się po gruzowisku z wystającymi zbrojeniami, przejść przez ciasną szczelinę. Może ten kot zdechł by w końcu z głodu nie mogąc się stąd ani wydostać, ani niczego upolować; nawet on nie potrafiłby wspiąć się na górę, ani przebić wzrokiem panującej tu ciemności. Miejsce było surowe i pierwotne - jak gdyby świadomie chciało powrócić do stanu gdy jeszcze nie tknęła go ludzka ręka. Iluzja. Grota nigdy by nie powstała gdyby nie partactwo inżynierów kopiących tunel poniżej - katastrofa pogrzebała robotników i stworzyła to miejsce z przeciekającymi rurami, luźnymi kablami i chaosem którego nikt nie chce, a może już nawet nie potrafi, uporządkować.
W ten sposób jaskinia stała się miniaturą całej cywilizacji. Efekt katastrofy; miejsce zarazem niebezpieczne jak i przyciągające tych, którzy mieli ochotę się jedynie beztrosko bawić. Z czasem skazane na zniknięcie, gdy tylko nastąpi kolejne tąpnięcie cały efemeryczny świat zapadnie się, nie zostawiając żadnego aktora który mógłby podsumować jedną puentą całe przedstawienie.
Choć, wcale nie można wykluczyć takiej możliwości, może nie będzie jednego wielkiego końca, a zamiast tego wszyscy wyślizgną się na tamten świat pojedynczo, jeden za drugim; aż w końcu wyschnie źródło które mogłoby zasilić strumień pokoleń. Wyschnie, i nie popłynie dalej, a bez niego wszystkie przejawy ludzkiego umysłu zamrą i znikną w oddali przyszłości.
Ale kolonia wciąż przyciąga tych, którzy chcą się bawić.
***
Różnie układają się losy; nawet jeśli rozpoczynają się w podobny sposób, z biegiem czasu mogą podążyć w kierunkach tak różnych, że niepodobna wyobrazić sobie możliwości zahartowania dwóch takich samych kawałków żelaza w tak odmienne gatunki stali.
Podczas gdy niektórzy są silni, niektórzy pozostają słabi. Przynajmniej w oczach obserwatora - ale czyż to nie dziwne jak wiele rzeczy rodzi się dopiero w oku obserwatora?
Patrzmy, myślmy, interpretujmy.
Gdy zaginęła para dzieci matka nie zawiadomiła żadnej instytucji mundurowej; po prostu nawet w tym rozpaczliwym momencie nie miała w sobie nadziei, że mogłoby to pomóc. Może nie miała w sobie ani krzty wiary i może szukała jedynie siły która napełniwszy ją pozwoliłaby jej przetrwać. Interpretacja wykracza poza ludzkie możliwości.
Zwróciła się do swojej siostry - mimo, że nie rozmawiała z nią od lat.
***
Wszyscy zawsze się dokądś śpieszą, przemieszczają szybciej niż ogarnia myśl; zwłaszcza gdy umysł jest zbyt zajęty by rejestrować coś poza swym własnym stanem.
Ulica zdawała się więc być nawet bardziej tłoczna i ruchliwa niż zwykle; wszystko co szare oślepiało bielą, a kolory płonęły niczym dopiero co narodzone gwiazdy. Zamknięcie oczu mogło pomóc jedynie na chwilę; zamiast w kojącą ciemność spoglądała we własne, pulsujące krwią i niespokojne wnętrze.
Pełzła więc powoli, bez określonego celu. A w miarę gdy ubywało wokół niej ludzi czarne kłębowisko myśli przerzedzało się na tyle, by mogła powtórzyć przynajmniej część z nich.
Nie spodziewała się wizyty obcej już dla siebie osoby, z obcymi problemami. To tłumaczyło jedynie część wstrząsu jaki przeżyła.
Oczywiście, że czasami zdarzały się zaginięcia; niekiedy dotyczyły dzieci. Nikogo to nie obchodziło dopóki nie przytrafiło się właśnie jemu.
Bezwiednie wodziła palcami po ścianie; mur był brudny, zimny, wilgotny, przyjemnie namacalny.
Może chodziło właśnie o to; by ktoś się przejął. Jeśli tak, to cel został osiągnięty; jej plecy uginały się pod ciężarem którego nie rozumiała - ale czy ulżyło to komukolwiek?
Bezradność. Bywa zaraźliwa.
[sf]"nie mam pomysłu jak nazwać to opowiadanie"
1
Ostatnio zmieniony czw 05 lip 2012, 18:39 przez heatwave, łącznie zmieniany 2 razy.