W mojej szafie mieszka trup

1
Proszę o pomoc w postaci krytyki. Na pomysł wpaadłem dzisiaj i chciałbym wiedzieć, czy czyta się dobrze, bo mnie na ten przykład pisało się dobrze, ale wszyscy wiemy, że nie zawsze przekłada się to na jakość tekstu. Tak więc z góry dziękuję i zapraszam do lektury :).

W mojej szafie mieszka trup


Zbieg okoliczności sprawił, że mieszkania w starej kamienicy na ulicy Godebskiego zostały wystawione na sprzedaż. Budynek podobno przechodził z pokolenia na pokolenie i w momencie, kiedy kolejny członek rodu Merlowskich miał wprowadzić się do pięknej posiadłości będącej pod opieką konserwatora zabytków, znaleziono testament.
Ostatnia wola Aleksandra Merlowskiego wprowadziła sporo zamętu do przewidywalnego życia rodziny o szlacheckich korzeniach. Cała treść dokumentu zawierała się w kilku krótkich i treściwych postulatach, których nie mógł obalić żaden prawnik. Dziedzic zaznaczył, że budynek kamienicy na ulicy Godebskiego 14, ma zostać podzielony i sprzedany za rozsądną cenę. Cały zysk zaś będzie przelany na konto wybranej fundacji charytatywnej. Staruszek musiał być nie lada draniem, lub mieć ostre zatargi z krewnymi, ponieważ w jednym z punktów zastrzegł, że nikt z rodziny (ani żadna inna osoba za ich pośrednictwem), nie będzie mógł nabyć nieruchomości za żadną kwotę.

Rozdział I
Pokój do wynajęcia
Po południu we Fringe Cafe zawsze zbierał się spory tłum. Nikomu nie przeszkadzał „wenecki smród” otaczający lokal. Wszechobecna wilgoć brała się z licznych kanałów i studzienek, które zasłaniały jedynie grube kraty.
Szum wody, zapach udający świeżość i odgłosy mew. Nikt nie miał pojęcia skąd wzięły się tu mewy, ale ich obecność na sznurach od bielizny, które przecinały tutejszą przestrzeń powietrzną, była niepodważalna.
Fringe Cafe to typowa jazzowa knajpa, jaką widzi się w starych amerykańskich filmach. Dlatego stała się czymś tak niezwykłym tu w Polsce. W środku tliła się uspokajającym błękitem ze specjalnych cieniutkich żarówek, a z zewnątrz wyglądała, jakby ktoś zamiast placu zabaw między wysokimi blokami, zrobił psikusa i wybudował miejsce spotkań tutejszej bohemy.
Ze starej szafy grającej rozbrzmiewało genialne solo na pianinie. Cedryk kończył właśnie trzecią setkę, a dla jego słabej głowy była to ilość dość spora.
- Ced, spójrz na tą. – Klara, jego najlepsza przyjaciółka poddawała właśnie ocenie wszystkich siedzących przy barze. Była to jej ulubiona zabawa. Cedryk też ją lubił, ale teraz jego błyskotliwość została mocno ograniczona przez procenty.
- Którą?
- No tą, w czerwonej sukience! Tą, co ma nogi do samej szyi!
- Głowonóg?
- Co?
- Co, co? – Kelner postawił właśnie przed nim czwarty kieliszek. Mimo braku chęci, opróżnił go.
- Nieważne. Beznadziejny jesteś.
- Która godzina?
- Za dziesięć czwarta. Pytałeś dwie minuty temu! Mówiłam ci już, tacy jak on są punktualni.
- No tak, ale… nie mogę się doczekać. – Spojrzał na blat stołu, a potem na Klarę. Mimowolnie wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zaczynam nowe życie, wiesz?
- Wiem, głuptasie. – Wstała, pocałowała go w policzek i położyła między pustymi szklankami stuzłotowy banknot. – Tylko się nie zbłaźnij, jesteś wstawiony… I pamiętaj! Mam być twoim pierwszym gościem.
- Jasne, że będziesz! – Wykrzyknął za nią, po czym szybko zatkał usta czując, jak zawartość żołądka niebezpiecznie się podnosi. Chwilę później wracał z toalety żując pół paczki gum miętowych.

Wilhelm Rudlicki zjawił się dokładnie o godzinie czwartej. Cedryk zamówił wodę z cytryną dla siebie i gościa.
- Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale czas mnie nagli. – Dla podkreślenia wagi swych słów spojrzał na zegarek i udał zakłopotanie. Był mężczyzną około sześćdziesiątki, zadbanym, szczupłym, można by nawet rzec – zasuszonym. Głowy nie zdobił już żaden włos. Ubrał się w elegancki, idealnie skrojony garnitur. – Szyty na miarę w Londynie – pomyślał Cedryk.
- Oczywiście, rozumiem.
- Chętnych jest sporo, dzisiaj oprowadzałem już trzech interesantów.
- Zabytki są w modzie.
- Zawsze były. Nie tylko w modzie, ale i w cenie. – Rudlicki uśmiechnął się znacząco. Cedryk doskonale zdawał sobie sprawę z horrendalnych cen nieruchomości takich, jak kamienica na ulicy Godebskiego. Nawet, jeżeli całość była podzielona na mieszkania. Był pewien, że to właśnie cena odstraszała potencjalnych nabywców od zakupu, jednak on miał teraz ten komfort, że o pieniądze martwić się nie musiał. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Skoro uprzejmości mamy za sobą, czas udać się na miejsce, panie Cedryku.

Dzielnica nazywana przez miejscowych Akacjum znajdowała się niecałe dwa kilometry od Fringe Cafe, ale i tak zamówili taksówkę. Była to stara część miasta, w której Cedryk jeszcze nigdy nie był.
Wszystkie budynki, ze swoimi tulącymi się do siebie dwuspadowymi dachami, zwieszającymi się i zaciemniającymi poddaszami, wyglądały na bardzo stare. W najlepszym tego słowa znaczeniu.
Taryfiarz zatrzymał pojazd dokładnie przed niewielkim skwerem. Musieli przejść jeszcze parę kroków, zanim znaleźli się przed numerem czternastym. Przed kamienicą znajdowało się podwórko, a na nim liczne drzewa, które zostały przyozdobione soczystą żółcią i głęboką czerwienią. Był przecież październik. Cedryk skrzywił się patrząc na gruby dywan nie zgrabionych liści. Miał nadzieję, że nie będzie padać, bo inaczej nie sprzątnie tego wszystkiego. Błyskawicznie skarcił się w duchu. Już traktował to miejsce jak swoje własne, już rozporządzał przestrzenią, która jeszcze do niego nie należała. – Spokojnie, szalony. Zaraz się okaże, że będziesz musiał sprzedać obie nerki i parę metrów jelit.
- Mówił pan coś? – Rudlicki zwrócił się nagle do niego, co wytrąciło go z równowagi. Czyżby zapomniał się i mówił na głos?
- Nie, nie! Skąd. Ładną jesień mamy.
- Zaiste.
Szli długą i krętą ścieżką. Budynki były ze sobą ściśnięte, jednak przed nimi znajdowały się spore połacie terenu. Cedrykowi od razu przypomniały się zdjęcia z angielskiej prowincji, które kiedyś pokazywała mu Klara. Sama kamienica, oprócz zachwytu majestatycznym podobieństwem do szlacheckiego dworku, budziła też mieszaninę niepokoju i smutku. Zamknięte okiennice wypełniał gęsty mrok. - Czyżby były zamknięte po to, aby nie wylał się na ulice? – pomyślał Cedryk.
Kiedy stanęli na drewnianym, skrzypiącym krużganku Rudlicki wyjął z kieszeni pęk kluczy i bezceremonialnie otworzył na oścież drzwi wejściowe.
- Zapraszam do środka.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

2
Staruszek musiał być nie lada draniem, lub mieć ostre zatargi z krewnymi, ponieważ w jednym z punktów zastrzegł, że nikt z rodziny (ani żadna inna osoba za ich pośrednictwem), nie będzie mógł nabyć nieruchomości za żadną kwotę.
A właśnie oglądałam dziś program o testamentach, w którym mówiono, że aby kogoś wydziedziczyć, trzeba podać w testamencie konkretny (i ważny) ku temu powód, a i nawet wtedy łatwo to podważyć w sądzie, powołując się na niepoczytalność osoby w chwili spisywania testamentu. Skoro rodzina nic nie dostała (i, jak domyślam się, była z tego powodu niezadowolona), a testament został „nagle znaleziony”, czyli nie był spisany u notariusza, rodzina ta na pewno próbowałaby podważyć jego autentyczność lub dowieść niepoczytalności staruszka. Ten cały motyw z testamentem wygląda na trochę naciągany.
Zbieg okoliczności sprawił, że mieszkania w starej kamienicy na ulicy Godebskiego zostały wystawione na sprzedaż.
Czemu zbieg okoliczności? Testament to nie zbieg okoliczności.
Nikt nie miał pojęcia skąd wzięły się tu mewy, ale ich obecność na sznurach od bielizny, które przecinały tutejszą przestrzeń powietrzną, była niepodważalna.
To pogrubione nie brzmi najlepiej. Przecinać przestrzeń powietrzną mogą samoloty, a nie sznury do bielizny (btw, DO bielizny, a nie OD bielizny). I ta niepodważalna obecność też. Czemu niby ktoś miał podważać obecność mew?
z zewnątrz wyglądała, jakby ktoś zamiast placu zabaw między wysokimi blokami, zrobił psikusa i wybudował miejsce spotkań tutejszej bohemy.
Jakoś nic mi to nie mówi na temat jej wyglądu zewnętrznego. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wygląda kafejka, która była jakby psikusem. I czemu akurat zamiast placu zabaw? Pisałeś wcześniej, że pełno tam było śmierdzących kanałów i studzienek, takie miejsce nie jest ani przyjemne, ani bezpieczne dla dzieci, więc niby czemu miałby tam być plac zabaw?
- Co, co? – Kelner postawił właśnie przed nim czwarty kieliszek. Mimo braku chęci, opróżnił go.
Po pierwsze, myślałam w pierwszej chwili, że to „co, co” powiedział kelner. Po drugie, do kogo odnosi się ostatnie zdanie? Do kelnera, Cedryka, czwartego kieliszka?
Cedryk zamówił wodę z cytryną dla siebie i gościa.
- Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale czas mnie nagli. – Dla podkreślenia wagi swych słów spojrzał na zegarek
No i znów nie wiadomo, kto mówi. W pierwszej chwili pomyślałam, że to mówi Cedryk, a nie Wilhelm.
Ubrał się w elegancki, idealnie skrojony garnitur.
Chyba lepiej „był ubrany”, bo teraz brzmi, jakby najpierw cośtam powiedział i spojrzał na zegarek, a potem dopiero ubrał się w garnitur.
- Oczywiście, rozumiem.
- Chętnych jest sporo, dzisiaj oprowadzałem już trzech interesantów.
- Zabytki są w modzie.
Cedryk rozmawia podejrzanie trzeźwo i rozsądnie, jak na kogoś, kto jest kompletnie pijany i w poprzedniej scenie bełkotał i wymiotował.
Był pewien, że to właśnie cena odstraszała potencjalnych nabywców od zakupu, jednak on miał teraz ten komfort, że o pieniądze martwić się nie musiał.
To „od zakupu” można wywalić. To oczywiste.
Była to stara część miasta, w której Cedryk jeszcze nigdy nie był.
Właśnie zamierza wydać fortunę na kamienicę i nawet nie zorientował się wcześniej, w jakiej okolicy ona stoi? Dziwne. A nie wygląda na umyślny zabieg, który miał podkreślić, że bohater jest nierozsądny.
Wszystkie budynki, ze swoimi tulącymi się do siebie dwuspadowymi dachami, zwieszającymi się i zaciemniającymi poddaszami, wyglądały na bardzo stare.
Jak wyglądają zwieszające się poddasza? I co właściwie zaciemniają?
Taryfiarz zatrzymał pojazd dokładnie przed niewielkim skwerem.
Zbędne.
zanim znaleźli się przed numerem czternastym. Przed kamienicą znajdowało się podwórko, a na nim liczne drzewa
Powtórzenie. I jak dla mnie zgrabniej by brzmiało „podwórko z licznymi drzewami”.
Rudlicki zwrócił się nagle do niego, co wytrąciło go z równowagi.
Jakieś zbyt rozepchane to zdanie.
Po pierwsze, wiadomo, że zwrócił się do Cedryka, do kogóż by innego. Po drugie, wiadomo, że nagle, przecież nie uprzedzałby wcześniej „uwaga, zaraz się odezwę”. Po trzecie, „wytrącić z równowagi” oznacza „zdenerwować”, a chyba nie to miałeś na myśli.
- Zaiste.
Nawet w ustach faceta w eleganckim garniturze brzmi to zbyt starodawnie, komicznie nawet.
Szli długą i krętą ścieżką.
Kręta ścieżka to raczej w lesie. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie krętą ścieżkę prowadzącą przez podwórko do domu, komu by się chciało tak kluczyć?
Zamknięte okiennice wypełniał gęsty mrok
? Mrok może wypełniać jakąś przestrzeń, na przykład pokój. Jeśli masz na myśli, że to w kamienicy było ciemno – to też błąd, bo niby jak bohater miał to zobaczyć, skoro okiennice były zamknięte?
Rudlicki wyjął z kieszeni pęk kluczy i bezceremonialnie otworzył na oścież drzwi wejściowe.
bezceremonialny «nieprzestrzegający form towarzyskich; też: zbyt poufały»
Jesteś pewny, że o to słowo Ci chodziło? Bezceremonialnie to można komuś wpakować się do mieszkania, a nie otwierać własnymi kluczami dom, by pokazać go potencjalnemu nabywcy.

Mimo potknięć, czytało mi się całkiem dobrze. Widzę potencjał w Tobie, choć nie wiem, czy w samej historii. Zależy, jak się rozwinie, na razie za krótki fragment, żeby to oceniać. Tytuł jednakowoż intryguje.
Widać próby budowania klimatu, raz udane, raz trochę mniej. Przeszkadzało mi na przykład to, że zamiast opisać własnymi słowami knajpę, poszedłeś na skróty, mówiąc, że wyglądała, jak na amerykańskich filmach.
Jestem ciekawa kolejnych fragmentów. Jestem ciekawa, jak przedstawisz Cedyka, bo na razie wiemy o nim tylko tyle, że ma słabą głowę i sporo kasy. Czyli prawie nic. Mam nadzieję, że Twoje postacie oprócz nietypowych imion, będą miały również charakter ;)

3
Z tym zbiegiem okoliczności na początku, to chodzi o to, że wcześniej testamentu nie było :). Znalazł się. Mam zamiar wyjaśnić to, jeżeli całość pociągnę dalej :). Obywatelko, serdecznie dziękuję za opinię i wytknięte błędy, z którymi zgadzam się prawie w 100 % ;) .
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"

4
Tekścik od strony warsztatowej jakby trochę niedopracowany.
Umiesz pisać ładnie, więc człowiek się nie morduje, ale momentami łatwo się zgubić, a niektóre zdania mocno komplikujesz bądź przekombinowujesz.

Pod błędami i zgrzytami wypisanymi przez Obywatelkę mogłabym się podpisać rękami i nogami. Zwłaszcza zirytowały mnie dialogi. Momentami za cholerę nie da się stwierdzić, co, kto i do kogo mówi. Na dodatek upychasz w dookreślenie wypowiedzi zwykle strasznie dużo informacji i to jeszcze zaśmieca obraz.
- Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale czas mnie nagli. – Dla podkreślenia wagi swych słów spojrzał na zegarek i udał zakłopotanie. Był mężczyzną około sześćdziesiątki, zadbanym, szczupłym, można by nawet rzec – zasuszonym. Głowy nie zdobił już żaden włos. Ubrał się w elegancki, idealnie skrojony garnitur. – Szyty na miarę w Londynie – pomyślał Cedryk.
Chociażby tutaj. Brak jakiegokolwiek rozdzielenia graficznego między wypowiedzią, opisem, a myślami Cedryka. W efekcie do ostatniego zdania nie wiedziałam, komu się spieszy, kogo opisujesz i o co właściwie chodzi.

Do zgrzytów wspomnianych przez przedmówczynię wrzuciłabym jeszcze to zdanko:
W środku tliła się uspokajającym błękitem ze specjalnych cieniutkich żarówek,
Jakoś ta tląca się kawiarnia wprowadziła zupełny zamęt w mojej głowie. Ten opis zupełnie nie trafia do mojej wyobraźni. Tlić się może jakiś płomyk, no światełko, ale kawiarnia (znaczy w pewnym sensie może, ale tego chyba byśmy nie chcieli :P )?

O stronie fabularnej na razie trudno się wypowiadać. Wstępik, z którego niewiele wiadomo. Chociaż pomysł z testamentem jest naciągany, to ja nad nim swobodnie przeszłam do porządku dziennego. Jakaś nieogarnięta szlachecka rodzinka plus kiepscy prawnicy - no cóż, bywa :P . Chętnie poznałabym dalszą część, ponieważ ten fragment nieźle mi się czytało.
I muszę podkreślić, że bardzo zainteresował mnie tytuł.
Mam nadzieję, ze będzie jeszcze szansa poznać jakiś dalszy kawałek ;)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

5
Darkling pisze: Dziedzic zaznaczył, że budynek kamienicy na ulicy Godebskiego 14, ma zostać podzielony i sprzedany za rozsądną cenę.
Dziedzic to ten, kto dziedziczy. Spadkodawca (choć brzmi to raczej sztywno i prawniczo, trzeba poszukać lepszego słowa.)
Obywatelka AM pisze:Staruszek musiał być nie lada draniem, lub mieć ostre zatargi z krewnymi, ponieważ w jednym z punktów zastrzegł, że nikt z rodziny (ani żadna inna osoba za ich pośrednictwem), nie będzie mógł nabyć nieruchomości za żadną kwotę.

A właśnie oglądałam dziś program o testamentach, w którym mówiono, że aby kogoś wydziedziczyć, trzeba podać w testamencie konkretny (i ważny) ku temu powód, a i nawet wtedy łatwo to podważyć w sądzie, powołując się na niepoczytalność osoby w chwili spisywania testamentu. Skoro rodzina nic nie dostała (i, jak domyślam się, była z tego powodu niezadowolona), a testament został „nagle znaleziony”, czyli nie był spisany u notariusza, rodzina ta na pewno próbowałaby podważyć jego autentyczność lub dowieść niepoczytalności staruszka. Ten cały motyw z testamentem wygląda na trochę naciągany.
Staruszek mógł oddać kamienicę jakiejś organizacji charytatywnej i wtedy, jeśli zapis był notarialny i nie do podważenia, rzeczywiście rodzina nic nie dostaje. Testament sporządzony ot tak, na kartce papieru jest wg polskiego prawa równie ważny jak notarialny, ale można wtedy podważać jego autentyczność. Natomiast motyw z zapisem, że rodzina nie może kupić mieszkania nie przejdzie - kłóci się z konstytucyjnym zapisem o wolności gospodarczej.
Darkling pisze:Ced, spójrz na tą. – Klara
Na (kogo co) tę!
Darkling pisze:Przed kamienicą znajdowało się podwórko, a na nim liczne drzewa, które zostały przyozdobione soczystą żółcią i głęboką czerwienią.
Festyn uliczny!
Darkling pisze: Był przecież październik.
Eee... październikowy festyn uliczny...?

Resztę błędów wytknęły poprzedniczki.

Ogólnie - podobało mi się. :) No naprawdę, pomysł dobry, atmosfera się zrobiła, bohater z klimatycznym imieniem. Jego myśli przedstawiasz w fajny sposób, można się z nim trochę poidentyfikować. Podobały mi się też dialogi, o np. ten:
Darkling pisze:- Chętnych jest sporo, dzisiaj oprowadzałem już trzech interesantów.
- Zabytki są w modzie.
- Zawsze były. Nie tylko w modzie, ale i w cenie.
Są witty, jakby to określili Anglosasi, nie płaskie i przewidywalne, tylko ciekawe i miłoczytającesię.
Teraz minusy:
- To wprowadzenie wygląda odrobinę sztucznie, można by tam wprowadzić jakiś element narracji, nie tylko opisu.
- Kolega umawia się na oglądanie mieszkania, na które jest wielu chętnych i na którym mu zależy, i wali sobie przedtem cztery lufki? Podejście z gruntu nieprofesjonalne. Już nie mówiąc o tym, że agent nieruchomości powinien jego nieświeży stan zauważyć i jakoś na to zareagować. No i zazwyczaj ludzie umawiają się przed budynkiem, a nie w knajpie.
- Poszatkowanie tekstu. Akcja nigdzie się nie przenosi, po co więc dawać te przerwy?

Ale i tak duży plus. :)
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

6
Czytało się miło. Gdzie ten rzeczony w tytule trup? Jedyne co mi głośno zazgrzytało, to wypicie kilku głębszych, myślałam, że on ma zamiar się nawalić, a tu okazało się, że czeka na pośrednika nieruchomości i będzie poważne interesa robić. Jakoś tak nielogicznie myślący ten Cedryk (zwykłe imię tu w Polsce:))..
Darkling pisze:Dzielnica (przecinek) nazywana przez miejscowych Akacjum (przecinek) znajdowała się niecałe dwa kilometry od Fringe Cafe, ale i tak zamówili taksówkę.
Ale czy na pewno - ?
Darkling pisze:Przed kamienicą znajdowało się podwórko, a na nim liczne drzewa, które zostały przyozdobione soczystą żółcią i głęboką czerwienią.
Drzewa przyozdobione kolorami, czy raczej czymś w kolorze soczystej czerwieni?

Dasz przeczytać, jak trup wypada z szafy?
Pozdrawiam
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”