Czarny Doktor 1/2 - Horror - opowiadanie

1
Prolog
Nowicki zbudził się w środku nocy. Był mokry od potu i przerażony. Nie pamiętał snu, ale to musiał być koszmar. Obrócił głowę w lewą stronę, jakby chciał kogoś zobaczyć, ale w łóżku był sam. Już zapomniał, że nie są razem. Przecież Alicja go opuściła. Tak, to było odpowiednie słowo. Lubił tak określać jej zniknięcie. Opuściła go. To było uspakajające. Westchnął głęboko i poszedł do kuchni. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie.

Plany

Marek gadał jak najęty, ale Tomek już przestał zauważać obecność kolegi. Kiedy tylko na końcu korytarza dostrzegł Martę, zapomniał o wszystkim innym. Nawet nie zdawał sobie sprawy ze swojego zachowania, po prostu ostentacyjnie się na nią gapił. Dosiadła się do koleżanek z roku, dwa stoliki dalej. Tomek bezwiednie przechylił głowę, żeby lepiej ją widzieć. Długie czarne włosy, duże piersi i gładka oliwkowa skóra, kontrastująca z zielenią oczu – marzenie. Nagle zirytowany Marek pstryknął palcami tuż przy jego uchu.
- Słoniu, kurde! Słuchasz mnie czy nie? – zapytał poirytowany blondyn.
Tylko Marek zwracał się do Tomka w ten sposób. Inni używali tego określenia po kryjomu, gdyż przezwisko, wiązało się z ogromnymi gabarytami chłopaka. Słoniu powoli obrócił głowę w stronę kolegi.
- Zamyśliłem się, ale jak znam życie, nie mówiłeś nic mądrego?
- Słoniu, jak znam życie, gapiłeś się na długie nogi Martusi. Seksowna laseczka, ale wiesz, że to nie nasza liga. No, może moja, ale ty zapomnij.
- Spieprzaj Marek, nic bym od niej nie chciał. To kretynka. Może i piękna, ale kretynka.
Marek zmierzył go spojrzeniem swoich dużych niebieskich oczu i wymownie westchnął.
- Kretynka, ale na pieska bym ją wziął. No, to by było piękne – teatralnie spojrzał w sufit udając, że rozmyśla.
Tomek śmiejąc się dał mu kuksańca w rękę.
- Ty, Casanova, zapomniałeś, że masz dziewczynę.
- Racja. Muszę zagadać z Kingą. Ja, Martusia i Kinga – zabawa w pyszne trójkąciki.
- Jesteś chory człowieku.
- No tak. Kurwa, ale za to mnie lubisz! – wrzasnął, aż wszyscy wokół obrócili się w jego stronę. Marek zaczerwienił się jak burak, choć w rzeczywistości lubił być w centrum uwagi.
Jeszcze raz przedstawił Tomkowi swój projekt dotyczący imprezy integracyjnej. Słoniu z Markiem znali się od pierwszej klasy liceum i na studia trafili razem. Marek jako dusza towarzystwa nie mógł przeboleć, że minął cały październik beż żadnej imprezy, na której jego rok mógłby się dobrze poznać. Planował więc, a był dobrym organizatorem, czego nie można było powiedzieć o Tomku.

- Piękna ta pana studentka, doktorze – zauważył profesor Koprowski.
- Która profesorze? – Wysoki, długowłosy brunet o niemal czarnych oczach spojrzał pytająco na kolegę.
- Tak czarnulka o duuuużych oczach. – Profesor wykonał wymowny gest.
Doktor Nowicki skrzywił usta ni to w uśmiechu, ni w pogardzie.
- Panna Marta Grigorian? Rzeczywiście urodziwa dziewczyna, nie zwróciłem wcześniej na nią uwagi. Nie wykazuje się nadzwyczajną wiedzą czy inteligencją.
- Oj doktorze, widzę w pana oczach ogniki, coś pan tu kręci – drażnił się Koprowski.
- Jeśli już gawędzimy szczerze, panie profesorze, to muszę stwierdzić, że bardziej od dziewczynek interesują mnie kobiety.
- Oj doktorze, mnie także, mnie także. – Ryczał ze śmiechu korpulentny profesor.

- No dobra Kinga, pogadaj jeszcze z Martą Grigorianową i będziemy mieli pełną ekipę – poprosił Marek.
Kinga skrzywiła swoje wąskie, różowe usta.
- Chcesz ją zaprosić? Przecież to idiotka! Jej mózg znajduje się w cyckach – stwierdziła kwaśno.
- Kochanie, twoim piersiom też niczego nie brakuje, a poza tym, nie wypada udawać, że nie jest na naszym roku.
Kinga dała Markowi szturchańca.
- Nie porównuj nas. Może chcesz ją zaprosić, bo ci się podoba?
- Nie mi.
- A komu? – zapytała unosząc brwi. Jej ciemne tęczówki zwężały się - zaciekawił ją.
Marek uśmiechnął się tylko.
- Kochanie proszę, zdradź mi tę tajemnicę.
- Jak już robisz oczy kota ze Shreka, nie mam wyboru. Tomek na nią leci.
- Żartujesz?! Taki mądry chłopak.
- No wiesz, jest facetem. – Mrugnął wymownie.
- Jasne, wy wszyscy jesteście tacy sami. Ale Tomek nie ma u niej szans. Widziałeś jak się zachowuje na zajęciach Nowickiego. Myśli, że doktor postawi jej piątkę za krótką spódniczkę.
- Tak, ale Nowicki nie jest dłużny. Też z nią flirtuje. Obrzydliwy staruch.
- Nie jest taki stary, poza tym jest bardzo przystojny – odparła Kinga. – Jednak gust ma zdecydowanie wypaczony, ślini się jak jakiś erotoman.
- Doktor się zakochał – zarechotał Marek.
- I ty chcesz ją zaprosić? – wróciła do tematu.
- Słuchaj, wiem, że Tomek nie ma u niej szans i dlatego chciałbym, aby zobaczył jaka jest w rzeczywistości. Aby ją odmitologizował. Niech przestanie myśleć o tej kretynce, a skupi się na bardziej wartościowych dziewczynach, które widzą coś więcej niż grubość portfela, wpływy czy muskularne ciało.
- Przekonałeś mnie kochanie. Jesteś dobrym przyjacielem i za to też cię kocham – cmoknęła go w nos, a po chwili utonęli w namiętnym pocałunku.

- To w sumie ile będzie osób? – zapytał Łukasz.
Był bratankiem właściciela domu, w którym, oprócz Marka, wynajmowało pokoje kilkoro studentów. Łukasz w imieniu wujka zarządzał posesją, a że słynął z luźnego podejścia do życia, współlokatorzy nie musieli się martwić brakiem miejsca do imprezowania. W nadchodzący weekend wszyscy mieszkańcy, prócz Marka i Łukasza, wyjeżdżali z miasta. Gospodarz bez problemu się zgodził, aby Marek mógł zorganizować integrację pierwszego roku socjologii, zakrapianą znaczną ilością alkoholu oraz okraszoną dymem marihuany.

Marek przez chwilę patrzył przez okno. Liczył w myślach. Siedzieli w rozległej kuchni i kończyli spaghetti. Kiedy Kinga nie wpadała z wizytą, koledzy często gotowali razem. To nie była przyjaźń taka jak z Tomkiem, z Łukaszem łączyła ich specyficzna więź. Właściwie to nic nadzwyczajnego, po prostu byli do siebie bardzo podobni. Za wielkim kuchennym oknem, skierowanym na park, spacerował mężczyzna z psem. Spoglądał przez moment w ich stronę, lecz po chwili ruszył przed siebie.
- Razem z nami, chyba dwanaście – odpowiedział wreszcie.
- Chyba?
- No tak. Wiesz, nie zabroniłem nikomu przychodzić z osobą towarzyszącą. Jak ktoś ma faceta czy laskę to niech wpada. Wolałbym, aby dziewczyny były same, ale nie chcę wprowadzać rygorów.
- No w sumie – zgodził się Łukasz. – A jakieś fajne szmulki będą? Tylko samotne, zastrzegam.
- Będą. A jedna taka, że się cały oślinisz, gdy ją zobaczysz.
- No co ty?
Marek uśmiechnął się szeroko.
- Człowieku, jest piękna. I jest sama. Taka suczka, niezbyt mądra, no wiesz? Wiesz o co chodzi?
Błyszczące oczy Łukasza dawały do zrozumienia, że doskonale zdawał sobie sprawę, z tego co mówi Marek. Czasem rozumieli się bez słów.
- Podoba się Tomkowi, dlatego ją zapraszam.
- To co? Nie będę mógł się do niej zabrać?
- Wręcz przeciwnie. Nie od razu, ale możesz startować. Chcę, aby Tomek, zobaczył jaka to głupia szmata i przestał sobie nią zaprzątać głowę.
- Czaję. To się będę starał podwójnie, zwłaszcza, że głupie szmaty to mój typ. – Łukasz zarechotał niczym hiena. Nikt już nie pamiętał czy zawsze się tak śmiał, czy był to wynik palenia marihuany.
Wessał z talerza ostatnią nitkę makaronu i zapytał:
- A nikt do niej nie startuje, z tych, którzy będą? Nie lubię współzawodnictwa.
- Wiem stary – Marek klepnął go w ramię. – Jest taki jeden.
- A będzie na imprezie? – Skrzywił się Łukasz.
- Nie, to nasz wykładowca. Mamy doktora, który się na nią napalił i myśli, że nikt tego nie widzi.
- A ona? – Zaciekawił się Łukasz. Przysunął się do Marka na odległość kilkunastu centymetrów.
- Ona? Kręci go jak swojego pieska. Jest w tym dobra. Niby nic, a daje mu wyraźne znaki, doktorek pewnie ma ciasno w gaciach. Taka lolitka uczelniana. Zna się na tym sporcie.
Kumple zaśmiali się złośliwie.

Historia doktora

Jak zwykle w piątkowy wieczór, Paweł Nowicki wrócił do swojego obszernego mieszkania, rzucił płaszcz na kanapę i poszedł do kuchni przygotować kolację kotu. Musiał się nim opiekować sam. Kiedy cztery lata temu, zniknęła Alicja, żona doktora, wszystkie obowiązki domowe spoczęły na jego barkach. Z czasem się przyzwyczaił i radził sobie dobrze, ale nie przyszło mu to łatwo. Alicja była prawdziwą panią domu, wyręczała męża we wszystkim, nie pracowała zawodowo, więc poświęciła się rodzinie, a właściwie Pawłowi. Nie mogli mieć dzieci, mimo tego chciała za wszelką cenę stworzyć szczęśliwy dom. Zaczęło się od kota.

Później było coraz gorzej. Alicja szalała. Pozornie zachowywała się normalnie. Ich wspólni znajomi, a właściwie znajomi Pawła (ona swoich nie miała) byli zachwyceni. Dom lśnił, wystrój urządzała z linijką i kątomierzem, gotowała nieziemsko i na stole zawsze była co najmniej jedna nowa potrawa. Niestety Nowicki nie mógł tego wytrzymać. Alicja traktowała męża jak element ich idealnego stadła. Starała się ze wszystkich sił ustawiać go według wzoru, który miała w głowie. Z czasem Paweł zaczął wymykać się z domu. Nie lubił tłumów, nie lubił alkoholu, uciekał więc w świat książek. Spędzał czas w największej szczecińskiej bibliotece.

Któregoś dnia – nie wiedział dlaczego – postanowił poczytać o magii. Coś go podkusiło, chociaż nigdy nie interesował się tym tematem. Podczas którejś z bibliotecznych sesji, przeglądając jedną z pozycji, nagle zobaczył stojącego nad sobą mężczyznę. Nie słyszał kiedy tamten podszedł, co go wcale nie zdziwiło, gdyż był zatopiony w lekturze, a może w myślach o swoim małżeństwie? Nie potrafił sobie przypomnieć. Odkrycie obserwatora całkowicie go rozkojarzyło. Wysoki chudy brunet uśmiechnął się nieznacznie. Mężczyzna wskazał ręką krzesło obok, a doktor wbrew sobie zgodził się, aby nieznajomy usiadł.
- Zauważyłem, że mamy podobne zainteresowania – zagadnął chudzielec.
- Nie, ja tylko tak czytam – zaprzeczył Nowicki i poczuł złość. Dlaczego, na Boga, rozmawia z tym facetem? Powinien poprosić go, aby się odczepił.
- A jednak – to nie pierwsza pana książka z tej dziedziny. Szuka pan jakiegoś zaklęcia?
Doktor zaśmiał się nerwowo.
- Słucham?
- Pytam, czy nie potrzebuje pan zaklęcia? Nie ma pan żadnego kłopotu? Takiego, który trzeba by usunąć? Jakiegoś złośliwego, marudnego kłopotu – zachichotał cicho. – Może ma pan jakiś problem? Wie pan, bo te książki to amatorszczyzna. Tu niczego pan nie znajdzie.
Doktor przez chwilę z uwagą przyglądał się chudzielcowi. Chciał zakończyć tę dziwną rozmowę, ale coś mu mówiło, że nie powinien. Coś w głowie powtarzało, że należałoby się dowiedzieć jak najwięcej, że ten facet zna rozwiązanie jego problemu. Nie, nie problemu – problemów. Przecież żaden kłopot nie jest jakimś niezależnym bytem ani nie jest osobą.
- Pan zna takie miejsce, gdzie można znaleźć odpowiedzi ... – przerwał, nie chciał tego mówić.
- Ależ oczywiście, znam takie miejsce. Nie będzie pan zawiedziony, będzie pan mile zaskoczony. – Zaśmiał się, a jego śmiech przypominał krakanie wrony. Mężczyzna wstał i poprosił Nowickiego, aby poszedł za nim. Doktor jak zahipnotyzowany usłuchał chudzielca.

Weszli do brudnej kamienicy, w bramie było czuć mocz i papierosy. To miejsce nie podobało się Nowickiemu, ale z jakiegoś powodu ufał mężczyźnie, czuł się przy nim bezpieczny. Kiedy zobaczył odrapane drzwi mieszkania, do którego go prowadził, zwątpił przez chwilę. Gdy jednak weszli do środka, zyskał pewność. Znalazł człowieka, który jest lekiem na każdy jego kłopot, cudotwórcę, świętego. Czuł wiarę i radość.
Mieszkanie było dziwnie przestronne. Patrząc z zewnątrz na rozstaw okien i zważywszy na to, że na piętrze znajdowały się trzy mieszkania, trudno było uwierzyć, że można zmieścić tam tak ogromny apartament, a im głębiej Nowicki wchodził, tym lokum zdawało się większe. Przeszli przez długi ciemny korytarz, pozbawiony ozdób czy jakichkolwiek innych charakterystycznych elementów i znaleźli się w rozległym salonie. Sufit znajdował się na wysokości około trzech metrów, a pomieszczenie miało, jak mógł sądzić doktor, około trzydziestu metrów kwadratowych. Na ścianach wisiały czarne kandelabry zdobne w motywy roślinne. Długie świece dawały niewielki, lecz wystarczający blask, by móc się wszystkiemu dobrze przyjrzeć. Pomieszczenie było urządzone w secesyjnym stylu. Doktor nie potrafił powstrzymać zdziwienia. Z roziskrzonymi oczami i szeroko otwartymi ustami rozglądał się dokoła.
- I jak się panu podoba mój pałac? – zachichotał gospodarz.
- Onieśmielający – westchnął doktor. – Ale jak, jak ... ?
- Jak to możliwe? Wszystko jest możliwe, panie Nowicki. Wszystko, czego pan pragnie, może się stać realnym.
Doktor nie pytał już mężczyzny, skąd zna jego nazwisko – uwierzył. Ten człowiek był kimś wyjątkowym, kimś więcej.
- A teraz proszę posłuchać, doktorze, znam pana problemy, wiem jak się nazywa ten największy. Wiem co teraz robi, jak pana on, właściwie ona, złości. Czas coś z tym zrobić, prawda? Doktorze?
Nowicki niepewnie kiwnął głową.
- Doktorze! – krzyczał chudzielec. W jego krzyku nie było gniewu czy nacisku. Zwracał się do Nowickiego jak zatroskany człowiek, który chce wyrwać z otępienia swego przyjaciela. – Doktorze, czy chce pan coś z nią z robić? Czy chce pan się nią zająć? Mam pomóc?
- Tak. Tak! – Przełamał się wreszcie. – Chcę się nią zająć!
- Dobrze – szepnął do ucha Nowickiemu. – Zrobimy tak.

Obudził się z ogromnym bólem głowy. Miał najzwyklejszego kaca. Leżał w stercie gazet i innych śmieci, w jakiejś opuszczonej melinie. Pomieszczenie było bez okien i jakichkolwiek mebli, a w powietrzu unosił się duszący smród zwierzęcych oraz ludzkich ekskrementów i Bóg wie czego jeszcze. Wstał, starając się zachować równowagę. Nie pamiętał nic z poprzedniej nocy. Był w bibliotece, poznał jakiegoś mężczyznę, rozmawiali chwilę. O czym? Nie wiedział. Sprawdził kieszenie. Portfel był na swoim miejscu, nic z niego nie zginęło. Przejrzał zawartość telefonu, miał kilka nieodebranych połączeń. Dzwoniła Alicja. Nie zdziwił się, musiała się martwić całą noc. Oby tylko nie dzwoniła na policję - pomyślał. Wybrał jej numer. W słuchawce usłyszał histeryczny szloch, później wyrzuty. Wreszcie dała mu okazję się wytłumaczyć. Zełgał, że spotkał dawnego znajomego, mieli iść tylko na jednego drinka, ale przedobrzyli, film mu się urwał. Przepraszał, prosił o wybaczenie, kłamał jak najęty.
- Dobrze kochanie, wracaj już do domu – wreszcie westchnęła zrezygnowana.
Przez jakiś czas mieli ciche dni. Paweł jeszcze kilkakrotnie przeprosił za swój wybryk, wreszcie mu wybaczyła. Niestety jej szaleństwo narastało. Wyszukiwała najdrobniejszych śladów kurzu, nieporządku, braku chorobliwego ładu, który stworzyła. Potrafiła zauważyć najmniejszą zmianę, źle ułożoną serwetkę, przesunięty wazon, krzesło, czy pilot nie na swoim miejscu. Wtedy z głębokim westchnieniem pełnym irytacji naprawiała szkodę, której mógł dokonać tylko Paweł. Alicja wszystko odkładała na jedynie właściwe miejsce. Nie zwracała mu uwagi, nie mówiła nic, ale jej mina, ruchy, były wystarczającą naganą. Nowicki popadał w obłęd, a właściwie czuł, że to żona wciąga go we własną obsesję. Kiedy zaczynał już tracić kontrolę nad sobą, znalazł rozwiązanie. Właściwie to znalazł pomiętą, brudną karteczkę w kieszeni płaszcza.
Tyle razy wkładał do niej portfel, telefon, klucze i ani razu nie wyczuł tego świstka papieru, a ale gdy ją teraz wyciągnął i rozwinął, wiedział od kogo pochodzi. Czytając zawartość kartki, przypomniał sobie o wszystkim. Dostał ją od chudzielca, a właściwie hrabiego Kazimierza Płonnickiego, bo tak kazał się nazywać jego tajemniczy znajomy. Na kartce znajdował się napis złożony z liter, a może znaków alfabetu, którego Nowicki nigdy dotąd nie widział, a przynajmniej nie przypominał sobie, aby miał z nim styczność. Istotne jednak było to, że kartka spełniła swoje zadanie. Odzyskał pamięć.
Przypomniał sobie jak stał w ogromnym salonie u Płonnickiego, a ten opowiadał o tym, jak wielką posiada moc, czego jest wstanie dokonać. Mówił o przekroczonych granicach i możliwościach, które może przed nim otworzyć.
- Rozwiążę każdy twój problem – tłumaczył. – Ale musisz we mnie uwierzyć, musisz mi się oddać. Jako mój uczeń i poddany otrzymasz blask, część mocy. Nie obiecuję ci królestwa, czy boskości – nie od razu, przyjacielu. Obiecuję możliwości i naukę. Wszystko będzie w twoich rękach, ale musisz się pokłonić, poprosić.
Nowicki przypomniał sobie, co wtedy czuł, stojąc obok hrabiego w świetle świec, gdy słuchał jego zapewnień. To był strach, obawa przed niezrozumiałym, ale także nadzieja i siła, potencjalna władza, jaką miał na wyciągnięcie ręki. Kiedy już miał ją pochwycić, gdy w myślach klęczał u stóp nauczyciela, Płonnicki rzekł:
- Nie teraz, doktorze. Ta noc nie będzie twoim odrodzeniem. Wydaję ci się, że podjąłeś decyzję, ale wciąż się wahasz. Aby zostać moim uczniem, musisz każdą częścią swojego ciała, każdą komórką tego pragnąć. Wtedy ziszczą się twoje marzenia. – Zachichotał złowieszczo. – Jeszcze nie nadszedł czas zmiany. Tej nocy napijesz się z pucharu władzy, poznasz namiastkę rozkoszy, która przysługuje półbogom i zapomnisz.
W ręku Płonnickiego pojawił się wielki, srebrny puchar. Nowicki nie zauważył w jaki sposób naczynie znalazło się w dłoni mistrza, jednak przysiągłby, że jeszcze kilka sekund wcześniej miał wolne ręce, a pucharu nie było nigdzie w pobliżu. Gdy mistrz się napił, przekazał naczynie doktorowi. Nowickiego przeszedł dreszcz. Mieszanka podniecenia i niepewności, sprawiła, że jego ciało zadrżało. Pociągnął łyk gęstego, bordowego napoju i zapłakał. Łzy ciekły z oczu wykładowcy, ponieważ zadawał sobie sprawę, że następnego dnia nie będzie pamiętał rozkoszy, jaką odczuwał w tym momencie, że będzie musiał czekać, nie wiadomo jak długo, na kolejne wezwanie mistrza. Płyn spływał ogniem w gardle doktora, a mimo to nie parzył, wypełniał organizm ciepłem i światłem. Nie widział tego blasku, ale miał pewność, że gdyby jego skóra była przeźroczysta, lśniłby niczym słońce.

Ocknął się ze wspomnień. W dłoni wciąż miętosił kartkę. Teraz, był przekonany, że chcę zostać uczniem maga. Nie wiedział jak wezwać Płonnickiego, jak go zawiadomić o swojej decyzji, ale przeczuwał, że mistrz da mu znak. Był niemal pewien, że wszystko rozegra się tak, jak powinno. Wierzył, miał nadzieję i kochał. Jeżeli nie samego mistrza, to moc, którą czarownik reprezentował. Tę siłę, której cząstkę posiądzie, gdy tylko nauczyciel wyrazi na to zgodę. Czuł ulgę, mimo tego, że Alicja robiła się coraz bardziej nieznośna, bowiem wierzył w szczęśliwe rozwiązanie.

Pewnego dnia usłyszał w głowie głos, nakaz, aby rozpocząć modlitwę. Nigdy nie był zbyt religijny, a nim został magistrem, nie wierzył już wcale. Zapomniał o Bogu, o wierze, nie była mu potrzebna, a teraz głos oczekiwał modlitwy. Alicja była na zakupach, znów miała przywieźć masę wymyślnych produktów, dzięki którym ugotuje jakąś orientalną potrawę. Nowicki wszedł do sypialni, padł na kolana i zaczął szeptać. Zwracał się do mocy, do mistrza, do magii, która przenika świat. Nie miał pojęcia, dlaczego wypowiadał takie a nie inne słowa, skąd wiedział co i jak mówić. To jednak nie miało znaczenia, istotne było, że słowa wydostawały się z jego ust wartkim strumieniem i niosły siłę. Wreszcie stracił przytomność.

Gdy się ocknął dochodziła pierwsza. Alicji nie było w domu. Przeszukał mieszkanie, nie znalazł żadnego śladu, który wskazywałby na jej obecność, nie wróciła ze sklepu. Zadzwonił do kilku bliższych znajomych, pytając o żonę. Mimo późnej pory, czuł, że powinien działać w ten sposób. Przed południem zadzwonił na policję. Funkcjonariusze starali się uspokoić Nowickiego, ale nie dawał za wygraną, zachowywał się jak prawdziwy, zdenerwowany mąż. Wiedział, że to słuszna reakcja. Moc go prowadziła. Wreszcie obiecali niezwłocznie wszcząć poszukiwania. Doktor jednak zdawał sobie sprawę, że nie odnajdą Alicji. Zniknęła tak, jak zapewniał mistrz. Problem przestał istnieć.

Teraz, po czterech latach, czasami żałował, że sam sobie nie poradził, że oddał Płonnickiemu własną duszę, ale było za późno. Mistrz nie nauczył go zbyt wiele, raptem kilku zaklęć przydatnych w codziennym życiu. Kazał cierpliwie czekać, aż nadejdzie odpowiednia chwila. Pojawi się ofiara, która przypieczętuje los Nowickiego. Czuł, że wreszcie nadarzyła się okazja. Spotkał dziewczynę, której pożądał, pragnął posiąść jej ciało i umysł. Domyślał się, że mistrz zapragnie właśnie tej ofiary. Nie chciał się dzielić, ale nie miał wyboru.

Impreza
I got my head checked
By a jumbo jet
It wasn't easy
But nothing is
No


Song 2 zespołu Blur ryczał z głośników wierzy Marka, gdy Tomek przekraczał próg domu Łukasza. W środku już było kilka osób. Pili, ale to był dopiero początek, jeszcze wszyscy byli w miarę trzeźwi, niewielu nabrało chęci do imprezowania – rozkręcali się. Łukasz wypalił lufkę marihuany, ale alkoholu jeszcze nie tknął. Miał plan. Czekał na Martę. Tomek przywitał się z gospodarzem, później z resztą gości, na koniec podszedł do Kingi i Marka.
- Zapowiada się ciekawie. – Uścisnął dłoń koledze.
- O tak, ten wieczór będzie niezapomniany – przepowiedział Marek.

Początek października przyniósł ciepłą noc. Łukasz na tarasie przed kuchnią, dyskutował z Krzyśkiem, największym pijakiem na pierwszym roku socjologii i Marleną, jego nieodłączną koleżanką. Już na samym początku rozszyfrował ich relacje. Krzysiek był zakochany po uszy, w niezbyt pięknej, jak zdawało się gospodarzowi, koleżance, natomiast ona, jak to w przypadku dziewczyn jej pokroju, marząc o księciu z bajki, starała się trzymać przy sobie wiernego i uległego giermka. Co do tego Łukasz przyznawał jej rację. Lepszy rydz niż nic – uśmiechnął się do siebie.
- Pulp Fiction to dobry film, ale to nie jest poważne kino – tłumaczyła. - Forest Gump, Rain Man...
- Marlena – przerwał jej Łukasz śmiejąc się głośno. – Co ty opowiadasz? Porównujesz zupełnie inne filmy. Zaraz ci to wytłumaczę na przykładzie.
Ktoś zapukał w okno, odwrócili głowy. Za szybą stał Marek i uśmiechał się szeroko. Kiwnął głową na Łukasza, a ten ukłonił się przed Krzyśkiem i Marleną.
- Przepraszam państwa, ale pojawił się kolejny gość, muszę czynić honory gospodarza. Obiecuję jednak powrócić, aby dokończyć tę fascynującą rozmowę – skłamał.

Nie miał zamiaru więcej dyskutować z tą nudną parą, teraz miał lepsze zajęcie. Pojawiła się Marta Grigorian, rozpoczęła się właściwa część zabawy.
Kinga zaprowadziła ją do piwnicy, tam bowiem odbywała się główna część imprezy. Na dole znajdowały się trzy pokoje i łazienka, goście okupywali korytarz i największe pomieszczenie, pozostałe pokoje były puste.
Marta miała na sobie krótką spódniczkę, ledwo zakrywającą kolana i długie białe podkolanówki, wyraźnie kontrastujące z czerwienią trampek. Odważnie odsłonięty dekolt podkreślał opaleniznę.
Gospodarz uśmiechnął się i podbiegł do dziewczyn.
- Witam nowego gościa. Jestem Łukasz.
Podała mu dłoń. Na plecy i czoło wystąpiły mu kropelki potu. Ta dziewczyna posiada jakiś magnetyzm – pomyślał.

Weszli do głównego pokoju, kiedy tylko dostrzegł ich Tomek zrobił się czerwony jak burak. Na szczęście było ciemno i nikt nie widział jego reakcji. Poza nim w pokoju było jeszcze osiem osób. Trzech chłopaków i pięć dziewczyn. Reakcja na gościa była wymowna. Kobiety krzywiły się udając grzeczność, mężczyźni starali się zapanować nad swoimi oczami. Wszyscy faceci jej pragnęli, lecz zdawali sobie sprawę, że żaden z nich nie ma u niej najmniejszych szans. Mylili się jednak i tylko Łukasz wiedział jak jest w rzeczywistości.

Marta lubiła seks. Jednak nie sypiała z każdym, trzeba było wykazać inicjatywę, zainteresować ją sobą. Nie miała ochoty spać z pierwszym lepszym przystojniakiem. Dla Marty nie wygląd był najważniejszy. Znała wartość swojego ciała i potrafiła w odpowiedni sposób ukazywać jego walory. Odziedziczyła tę umiejętność po przodkach, ale ciągle uczyła się mężczyzn i ich pragnień. Wielu miało ją za idiotkę, a ona zdawała sobie z tego sprawę. Lecz Marta, odkąd sięgała pamięcią, po prostu kalkulowała. W pewnym okresie doszła do wniosku, że bardziej opłaca się rozwijać talent uwodzicielki, niż przesiadywać nad książkami. Wybrała pewną drogę i na razie wszystko układało się tak jak chciała. Była zadowolona z życia, a tylko tego pragnęła – pełnego, prostego zadowolenia.
Tomek nie robił nic aby zbliżyć się do Marty. Pił i obserwował, podobnie jak Łukasz. Z tym, że gospodarz kontrolował spożycie alkoholu. Cierpliwie czekał na ofiarę. Około godziny dwudziestej trzeciej Krzysiek był już tak pijany, że przestał interesować się Marleną. Ta, wściekła, siedziała na kanapie, dyskutując zaciekle z Rafałem i Patrycją na temat przewagi demokratów nad republikanami w USA. Właściwie Marlena prowadziła monolog. Para bardziej zajęta była swoimi dłońmi niż amerykańską polityką. Patrycja miętosiła nerwowo dłoń Rafała i uśmiechała się, bezmyślnie potakując, Rafał zaś patrzył w ścianę i planował jak dobrać się do Patrycji.
Pijany w sztok Krzysiek nachalnie obłapiał tańczącą na stolę Martę. Tomek wypił kieliszek wódki, którą zapił piwem. Był sporych gabarytów, potrafił wlać w siebie znaczne ilości alkoholu, zwłaszcza gdy w trakcie picia jadł. Jadł i pił dużo, gdy się denerwował, a widząc zachowanie Marty, zalewała go krew. Grigorian zamiast unikać, odpychać pijanego Krzyśka, wisiała mu na szyi. Bawiła się nim, wiedziała, że tej nocy jej majtki ma szansę zobaczyć wyłącznie z daleka i tylko przypadkiem. Był zbyt pijany aby zapewnić jej dobrą zabawę, poza tym, był absolutnie nieciekawy. Inaczej prezentował się Tomek. Pragnął jej bardziej niż ktokolwiek w tym domu. Nie pociągał jej fizycznie, chociaż po kilku kieliszkach, była gotowa kochać się nawet z kimś tak grubym. Niestety Tomek był coraz bardziej pijany, więc stwierdziła, że zostawi go na inną okazję.
Pozostały trzy osoby. Robert, najprzystojniejszy chłopak w tym towarzystwie obserwowany ukradkiem przez wszystkie dziewczyny. Podobno miał kogoś, podobno była starsza o dziesięć lat, podobno był biseksualistą, podobno miał bardzo dużego. To były same domysły. Marcie wystarczyło, że nie faworyzował żadnej z dziewczyn, po prostu dobrze się bawił. Innym ciekawym celem wydawał się Marek, zakochany w swojej Kindze. Mogła przysiąc, czuła to, że jest gotów do zdrady. Tylko czy gra byłaby warta świeczki? Seks z Markiem, rozbicie związku, potwierdzenie swojej mocy nad mężczyznami kosztem zdobycia śmiertelnego wroga w postaci Kingi i być może nienawiści innych dziewczyn, może także Marka? Łukasz wydawał się idealny. Starał się ją uwieść. Myślał, że jest bardzo sprytny, postanowiła nie wyprowadzać go z błędu. Niech się wysili, niech kombinuje. Nim minie pierwsza, zrobi mu ustami dobrze, a później pójdą do łóżka i lepiej żeby był w dobrej formie, bo miała wielką ochotę zakończyć tę noc orgazmem.

Tomek przełknął kolejny łyk wódki. Nie zapił. W głowie mu szumiało, niepewnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Musiał się dostać do łazienki, czuł się nieźle, ale coś mu mówiło, że to nie potrawa długo. To, że nie był imprezowiczem, nie znaczyło, że nie był zaprawiony w piciu. Miał szczęście, łazienka była pusta.

Nowicki zjadł kolację i wszedł do sypialni. Rozsunął drzwi ogromnej szafy. Wyjął szary pokrowiec na garnitur, rozsunął go i spojrzał na zawartość. Czarny płaszcz z kapturem, zdobiony złotymi literami zapomnianego języka kusił go w niezrozumiały sposób. Nie, rozumiał to doskonale, to była najprawdziwsza magia z otchłani piekieł. Z miejsca, które nosiło różne nazwy, ale we wszystkich kulturach było domem najbardziej plugawych i złych istot. Jednak poza złem żyła tam ogromna moc. W dniu, w którym Nowicki po raz pierwszy pomodlił się do swojego obecnego mistrza, postawił krok, którego nie można było cofnąć.

Teraz stał nagi w łazience i golił swoje ciało. Przed rytuałem musiał się możliwie najdokładniej oczyścić. Później będzie się zastanawiał jak na uczelni wytłumaczyć, nie tyle łysą głowę, co wygolone brwi. Umył gładkie ciało, natarł się brzozowym olejkiem i stanął przed lustrem w sypialni. Przez jakiś czas kontemplował swój nowy wizerunek, aż nie zwolnił tętna i oddechu do minimum, po czym ubrał płaszcz.

W najmniejszym pokoju, który dawniej mieścił księgozbiór doktora oraz był jego miejscem pracy, nie było już żadnych mebli. Przeniósł je kilka dni wcześniej. Pozbył się także dywanu. Na podłodze stało dwanaście świec tworząc okrąg o średnicy około dwóch metrów. W centrum narysowany był pentagram, pozakreślany dziwnymi symbolami, rozłożonymi pozornie chaotycznie. Jednak wszystko miało sens, wszystko musiało się zgadzać co do centymetra.
Usiadł w kręgu i rozpoczął modlitwę. Na początku wypowiadał słowa po polsku. Prosił swojego mistrza o otwarcie oczu oraz uszu na tajemną, czarną moc. W pewnej chwili jego słowa zatraciły sens, zmieniły się w niezrozumiały bełkot, aż przeszły do języka martwych i złych. To były słowa podziemnych czeluści. Stracił świadomość, moc go przyjęła. Płomienie świec urosły do nieprawdopodobnych rozmiarów, niemożliwych dla prostej fizyki, ale to była magia, kpiąca z wszelkiej znanej ludzkości nauce. Zasady obowiązujące w krainie nieżywych nie podlegały prawom Newtona.

Nagle otworzył oczy. Stało się z nim coś dziwnego. Jakby zamknięto go w niezwykle ciasnym pomieszczeniu. Po chwili zrobiło się lżej. Nie miał kontroli nad swoim ciałem, praktycznie nic nie czuł. Był w jakimś ciemnym pokoju, widział czarno-biały obraz, który powoli nabierał ostrości i barw. Nagle zrozumiał. Znalazł się w obcym ciele, zaczął odczuwać emocje właściciela, jakieś fragmenty myśli. Ten ktoś – był prawie pewny, że to kobieta – był zły i pijany. Gniew aż trząsł jej duszą – była wściekła. Zaczęły docierać do niego dźwięki z zewnątrz. Grała muzyka – bardzo głośna i szybka. Nie znał tego utworu i po chwili przestał o nim myśleć, bo dostrzegł coś, co go zainteresowało. Kobieta w której był, co jakiś czas ukradkiem zerkała na piękną dziewczynę tańczącą na stole. To była Marta.

2
Obłuda.T pisze:No tak. Kurwa, ale za to mnie lubisz!
No tak, kurwa, ale za to mnie lubisz. Rzeczona kurwa robi tu po prostu za przecinek (?) "wtrynt" i tyle.

Chętniej i łatwiej przeczytałam pierwszą część z dialogami, niż późniejszą, gdzie opisujesz, kto, co i o kim, myśli, czego pragnie. Jakoś tak ciężko mi szło. Gubiłam się, bo co kawałek o kimś innym (szczególnie na imprezie). Znużyło mnie. Wielkie skondensowane mleko. Jak dla mnie przydałaby się szklanka wody.

Niektórzy bohaterowie mnie nie do końca przekonują, ale może w drugiej części się rozwiną?
Obłuda.T pisze:Usiadł w kręgu i rozpoczął modlitwę. Na początku wypowiadał słowa po polsku. Prosił swojego mistrza o otwarcie oczu oraz uszu na tajemną, czarną moc. W pewnej chwili jego słowa zatraciły sens, zmieniły się w niezrozumiały bełkot, aż przeszły do języka martwych i złych. To były słowa podziemnych czeluści. Stracił świadomość, moc go przyjęła. Płomienie świec urosły do nieprawdopodobnych rozmiarów, niemożliwych dla prostej fizyki, ale to była magia, kpiąca z wszelkiej znanej ludzkości nauce. Zasady obowiązujące w krainie nieżywych nie podlegały prawom Newtona.
,
Strasznie mi się ten fragment nie podoba. Zagmatwany.
język martwych i złych - znaczy się, że co? Język jednocześnie martwych i złych, czyli złych martwych? Język i martwych, i złych, ale przecież martwi nie muszą być źli? Nie pojęłam.
słowa podziemnych czeluści Czeluście wypowiadają słowa? Czy słowa z czeluści?
Płomienie świec urosły do nieprawdopodobnych rozmiarów, niemożliwych dla prostej fizyki, Nie pasuje mi ta fizyka, Newton w zdaniu potem. Magia to magia, wiadomo, że fizyka nie ma tu nic do rzeczy. Niepotrzebne całkiem to przekonywanie czytelnika, że to była magia. Po opisie rytuału już wierzymy, że to będzie.coś nadprzyrodzonego.

Jak dla mnie - potrzeba więcej wody.
Pozdrawiam.

3
Nowicki zbudził się w środku nocy. Był mokry od potu i przerażony.
Tyle tłuczemy o unikaniu czasowników w celu wprowadzenia informacji... Zobacz na prostą zmianę:
Nowicki zbudził się w środku nocy, mokry od potu i przerażony.
Przeczytaj obie wersje na głos.
Luka wyhaczyła mój błąd - poprawiłem.
Obrócił głowę w lewą stronę, jakby chciał kogoś zobaczyć, ale w łóżku był sam.
Pomijając był, które dajesz gdzie popadnie, to plastyka tego zdania jest... przegadana. Zmiana:
Spojrzał w lewo, z nadzieją aby ją ujrzeć, ale Alicja przecież go dawno opuściła.
No i wiemy, że był sam, prawda? Kieruj się czasem logiką, wynikającą z tego, co pokazujesz.

A teraz szybka wizja:
Nowicki zbudził się w środku nocy. Był mokry od potu i przerażony. Nie pamiętał snu, ale to musiał być koszmar. Obrócił głowę w lewą stronę, jakby chciał kogoś zobaczyć, ale w łóżku był sam. Już zapomniał, że nie są razem. Przecież Alicja go opuściła. Tak, to było odpowiednie słowo. Lubił tak określać jej zniknięcie. Opuściła go. To było uspakajające. Westchnął głęboko i poszedł do kuchni. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie.
Zobacz, jak bardzo ograniczyłeś konstrukcję zdań! Porada jest taka, że gdy zechcesz uniknąć tego zaimka, siłą rzeczy zmienisz też zdanie, a co za tym idzie, nauczysz się je inaczej budować.
Marek gadał jak najęty, ale Tomek już przestał zauważać obecność kolegi. Kiedy tylko na końcu korytarza dostrzegł Martę, zapomniał o wszystkim innym. Nawet nie zdawał sobie sprawy ze swojego zachowania, po prostu ostentacyjnie się na nią gapił. Dosiadła się do koleżanek z roku, dwa stoliki dalej. Tomek bezwiednie przechylił głowę, żeby lepiej ją widzieć. Długie czarne włosy, duże piersi i gładka oliwkowa skóra, kontrastująca z zielenią oczu – marzenie. Nagle zirytowany Marek pstryknął palcami tuż przy jego uchu.
narracja dobitnie wskazuję, kogo opisuje narrator - za czyimi plecami stoi. Imię, już w tym miejscu jest zbędne.
Długie czarne włosy, duże piersi i gładka oliwkowa skóra, kontrastująca z zielenią oczu – marzenie. Nagle zirytowany Marek pstryknął palcami tuż przy jego uchu.
Długie... okej, ale to jest wstawka bez informacji plastycznej. Jaka jest ich długość? Wystarczy dokonać zmiany (i dodać kilka przecinków).
Czarne włosy sięgające za łopatki, duże piersi i gładka, oliwkowa skóra na policzkach kontrastująca z zielenią oczu...
kontrast musi być na twarzy - jeśli piszesz o oczach. Bo inaczej wyjdzie, że to skóra
na cyckach...
Słoniu powoli obrócił głowę w stronę kolegi.
Tu już możesz pokazać coś więcej, niż tylko ruch. Pokaż też emocje!
Słoniu leniwie, prawie że od niechcenia, spojrzał na kolegę.
Marek zmierzył go spojrzeniem swoich dużych niebieskich oczu i wymownie westchnął.

Babol :)
Marek zmierzył go dużymi, niebieskimi oczami i westchnął wymownie.
- No tak. Kurwa, ale za to mnie lubisz! – wrzasnął, aż wszyscy wokół obrócili się w jego stronę.
Znowu te obroty... Wsadź tam emocje, pokaż tę scenę, nie opisuj zestaw odruchów.
- No tak. Kurwa, ale za to mnie lubisz! – wrzasnął, aż otaczający nas ludzie łypali na niego z kpiną w oczach.
Słoniu z Markiem znali się od pierwszej klasy liceum i na studia trafili razem. Marek jako dusza towarzystwa nie mógł przeboleć, że minął cały październik beż żadnej imprezy, na której jego rok mógłby się dobrze poznać. Planował więc, a był dobrym organizatorem, czego nie można było powiedzieć o Tomku.
To już jest relacja, nie narracja. Te informacje niech lepiej wyjdą z dialogu, gdzieś mimochodem albo utnij połowę, zostawiając wzmiankę o miesiącu bez imprez. To, że się znali dobrze i długo, już pokazałeś...
Kinga skrzywiła swoje wąskie, różowe usta.
Masz manię dodawania przymiotników nic nie wnoszących do tekstu. Zapytaj siebie, jakie są te różowe usta. Uzyskaną odpowiedź zamień na prawdziwa informację. Myśleć za ciebie nie będę, ale chyba obaj widzimy tutaj błyszczyk... Chyba, że cierpi na rzadką odmianę jeszcze rzadszej choroby i te usta faktycznie są różowe... bez dodatków.
- No wiesz, jest facetem. – Mrugnął wymownie.
Obiecaj, że do monitora przykleisz taką kartkę:
NIE BĘDĘ UŻYWAĆ WYRAZU :WYMOWNIE:
To już czwarty raz w tak krótkim fragmencie! Litości, bo czuję, jakbyś się zaciął :)
To nie była przyjaźń taka jak z Tomkiem, z Łukaszem łączyła ich specyficzna więź. Właściwie to nic nadzwyczajnego, po prostu byli do siebie bardzo podobni
a jednak...
Alicja była prawdziwą panią domu, wyręczała męża we wszystkim, nie pracowała zawodowo, więc poświęciła się rodzinie, a właściwie Pawłowi.
Fajnie się plątasz, he he he. Po prostu: nie pracowała skoro siedziała w domu.
Doktor przez chwilę z uwagą przyglądał się chudzielcowi. Chciał zakończyć tę dziwną rozmowę, ale coś mu mówiło, że nie powinien.
Nadwyrężasz narratora - to, czy rozmowa jest dziwna, ma wyniknąć albo z jej przebiegu, i ja to stwierdzę (jako czytelnik) albo narrator, zza pleców doktora, o tym powie, ale przez niego. Czyli:
Doktor badawczo oglądał nieznajomego, uważając tę rozmowę za wyjątkowo dziwną.Widzisz różnicę?
Pomieszczenie było bez okien i jakichkolwiek mebli, a w powietrzu unosił się duszący smród zwierzęcych oraz ludzkich ekskrementów i Bóg wie czego jeszcze.
Opisujesz wrażenia człowieka. To ja się zapytam, jaki on, to jasnej ciasnej, ma węch? Wolnego... bo galopujesz z łączeniem swoich wyobrażeń z percepcją człowieka.

Temat ciekawy, ale z takim kombajnem nie wiele zdziałasz, znaczy się, mnie nie rusza. W pierwszej kolejności widzę ubogi styl - plastyka znikoma, natomiast używasz zbędnych słów, które tak naprawdę mogłyby zostać zastąpione prawdą z tekstu wynikającą, i nagle wszystko stałoby się bardziej realne i interesujące. Drugie, to niektóre dialogi, mające zapełnić luki pomiędzy "skrótem informacji", te pogadanki o imprezach są sztuczne, mało wnoszące do bohaterów czy też do samej fabuły, zwłaszcza na początku. I skróty informacyjne, czasami za długie, aby płynnie wprowadzały kolejny element, a czasami odchodzące za daleko od samej akcji i miejsca. Druga rzecz, taka techniczna, to zaimki... ech, masz z nimi problem. Całość... taka średnia, z tendencją do gorzej, ale uważam, że tekst ci za mało leży, abyś rozwinął skrzydła.
Ostatnio zmieniony pn 14 lut 2011, 20:37 przez Martinius, łącznie zmieniany 1 raz.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Obłuda.T pisze:Nawet nie zdawał sobie sprawy ze swojego zachowania, po prostu ostentacyjnie się na nią gapił.
za słownikiem: ostentacja - sposób zachowania się obliczony na pokaz, mający na celu zwrócenie czyjejś uwagi, demonstracyjny, manifestacyjny.
czyli jak najbardziej zdawał sobie sprawę ze swojego zachowania.
Obłuda.T pisze:Marek zaczerwienił się jak burak, choć w rzeczywistości lubił być w centrum uwagi.
czyli co, erytrofobię miał, czy trądzik różowaty - postać rumieniową?
z tego co wiem, trzeba być tak cholernie zażenowanym, żeby aż zburaczeć, że ma się ochotę zapaść pod ziemię. taka reakcja nie przystoi nawet komuś, kto lubi być w centrum uwagi.
Obłuda.T pisze:okraszoną dymem marihuany.
trochę nietrafiona ta metafora. zupełnie mi "nie gra".
Obłuda.T pisze:Podczas którejś z bibliotecznych sesji, przeglądając jedną z pozycji, nagle zobaczył stojącego nad sobą mężczyznę. Nie słyszał kiedy tamten podszedł, co go wcale nie zdziwiło, gdyż był zatopiony w lekturze
Od początku zastanawiałam się, co to za dziwna biblioteka. A to mi na czytelnię wygląda!
Obłuda.T pisze:Weszli do brudnej kamienicy, w bramie było czuć mocz i papierosy. To miejsce nie podobało się Nowickiemu, ale z jakiegoś powodu ufał mężczyźnie, czuł się przy nim bezpieczny. Kiedy zobaczył odrapane drzwi mieszkania, do którego go prowadził, zwątpił przez chwilę. Gdy jednak weszli do środka, zyskał pewność. Znalazł człowieka, który jest lekiem na każdy jego kłopot, cudotwórcę, świętego. Czuł wiarę i radość.
wiadomo
Obłuda.T pisze:Leżał w stercie gazet i innych śmieci, w jakiejś opuszczonej melinie. Pomieszczenie było bez okien i jakichkolwiek mebli, a w powietrzu unosił się duszący smród zwierzęcych oraz ludzkich ekskrementów i Bóg wie czego jeszcze.
ludzkie ekskrementy mnie jeszcze nie dziwią, ale zwierzęce? Że co, kundel uliczny włamuje się do meliny specjalnie po to, żeby się tam załatwić?
Obłuda.T pisze:Wyszukiwała najdrobniejszych śladów kurzu, nieporządku, braku chorobliwego ładu, który stworzyła.
Ład nie może być chorobliwy. Jej zachowanie - tak.
Obłuda.T pisze:Marta miała na sobie krótką spódniczkę, ledwo zakrywającą kolana
loooool :D no to ewidentnie krótka :D
może "ledwie zakrywającą pupę" - o, taka może zasłużyć na miano krótkiej.
Obłuda.T pisze:dyskutując zaciekle z Rafałem i Patrycją na temat przewagi demokratów nad republikanami w USA.
błagam cię. impreza trwa, większość ludzi pijana, godzina 23.00, a oni nie mają lepszych tematów?

Historię prowadzisz ciekawie, ale język trochę nudny i często za dokładny.
Plany - rozmowa Marka i Tomka, sztywna jak brytyjski gwardzista. Skoro znają się taaaaak długo, to niech nie mówią ze sobą, jak nowo poznani zboczeńcy na czacie.
Już lepsza ta rozmowa Marka z Łukaszem bodajże.
Dalej. Zbyt szczegółowo opisujesz zachowanie Alicji. A raczej, wciąż opisujesz to samo tylko innymi słowami i poparte coraz to innymi przykładami.
Jak dla mnie, ładny był opis picia tego czegoś z kielicha, bardzo obrazowy. Podobnie z imprezą z punktu widzenia Marty - ciut kulawo językowo, ale cieszę się, że nie uciekasz od pewnych istotnych faktów z jej życia erotycznego :lol:
Końcowa scena też mnie zaciekawiła i jak będę mięć czas, to poczytam drugą część. Tylko zrezygnuj z ostatniego zdania. "To była Marta". Ooojej, serio? ;) no nikt by się nie domyślił ;)

Gubisz przecinki, zwłaszcza przy wtrąceniach i spójnikach. Sprawdź gdzieś sobie zasady.

Przepraszam za bezczelność, ale w kilku miejscach zacytuję Martiniusa...
Martinius pisze:Porada jest taka, że gdy zechcesz uniknąć tego zaimka, siłą rzeczy zmienisz też zdanie, a co za tym idzie, nauczysz się je inaczej budować.
słowo "być" to zaimek?
Martinius pisze:gładka, oliwkowa skóra na policzkach kontrastująca z zielenią oczu...
skóra na policzkach to, jak mi się zdaje, cera.
Martinius pisze:Babol :)
Marek zmierzył go dużymi, niebieskimi oczami i westchnął wymownie.
no, chyba babol.
zmierzyć można wzrokiem.
Martinius pisze:- No tak. Kurwa, ale za to mnie lubisz! – wrzasnął, aż otaczający nas ludzie łypali na niego z kpiną w oczach.
najpierw zapewne byliby zaskoczeni i z ciekawością zerknęliby na kolegę. potem byliby nieco rozbawieni, ewentualnie z politowaniem przewróciliby oczami i wrócili do swoich zajęć.
ale kpina?

Dużo dziś weryfikowałeś i to pewnie ze zmęczenia, niemniej jednak chciałam to poprawić. Jeśli to ja się w którymś punkcie mylę, to pardon.

Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek

5
Ad zaimka, sprawa oczywista. Chodziło o czasownik - zaimków dzisiaj się naoglądałem i poleciałem z automatu... Mój błąd i spieszę go tam naprawić. Dziękuję za zwrócenie uwagi.
Ad cery - pisał o skórze na twarzy. Mógł, jak sugerujesz - a właściwie powinien - użyć wyrazu cera, aby ten kontrast trzymał się kupy... Choć przyjeło się potocznie mówić także cera na skórę w każdym miejscu, co wałkują (źle) reklamy pod hasłami w spotach kremów do rąk albo balsamów do ciała: Zadbaj o swoją cerę!
Ad wzroku - poprawnie, gdyż duże odnosi się do zdziwionego spojrzenia. Więc w konsekwencji opisuje wzrok. Przyczym tutaj nie będę się upierać, gdyż brak mi stuprocentowej pewności i wiedzy.
Ad kpiny - to był przykład zabawy zdaniem, aby wyszła tam reakcja, a nie tylko ruch.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”