Wyszedł z domu nie myśląc ani minuty. W tamtej chwili nie mógł pozwolić sobie na konsekwentne myślenie, gdyż to z pewnością odwiodło by go od powziętej decyzji. Im więcej wiesz tym mniej możesz, a tym samym, krócej żyjesz. Wyszedł więc wprost w ramiona rozpustnej nocy, która każdemu użyczała swych wdzięków. Niestety, z jej uroków korzystają nie tylko ci spośród ludzi, których chciałoby się widywać. Ta powszechnie znana prawda sprawiła, że w zwidzie racjonalnego namysłu porwał z kuchni nóż. Nóż kuchenny co się zowie.
„A po co koledze taki długi nóż?”
Zapytała władza dziesięć minut później, trzymając go na bezpiecznym tylnym siedzeniu radiowozu.
„Do obrony przed złem”
Odparł zgodnie z prawdą. Bał się zła jak diabli, a ono przecież czyhało. Czasem miał wrażenie, że naturalnym sposobem bycia zła jest czyhanie.
Wrażenia należą jednak do przywilejów młodości. Władza była, owszem, rozbawiona, ale i zaintrygowana.
„Ale, że jak, przecież tutaj z kolegą właśnie mamy pochwytywać zło w każdej postaci – rzekł stróż prawa- aby nie mogło się objawiać w postaci fizycznej przemocy dokonywanej na panu.”
„Teraz już 'panu' ” - Pomyślał.
Czułby się lepiej gdyby nie zabrali mu noża. Rosnący dystans sugerował zbliżającą się zmianę statusu prawnego.
„No niby, tak...” Wybąkał, nie wiedząc za bardzo, co innego miałby odpowiedzieć.
„A pan tutaj z nożem chodzi. Wie pan, to nie nasza sprawa, ale zdradza brak zaufania do organów, które jedynie na zaufaniu mogą oprzeć swoją skuteczność w walce ze złem, które rozpanoszyło się ostatnimi laty po miastach i wsiach.”
„Ależ ja ufam...ufam...” Mówił szczerze, gdyż zasadniczo nie wątpił w dobre intencje. Ludzie mają dobre intencje i to czyni ich wartościowymi.
„No właśnie nie” przywilejem policji jest bycie dociekliwą, toteż nie spuszczała ona z tonu.
„Nóż będący w pańskim posiadaniu, ewidentnie wskazuje na następujące rozumowanie: Policjant może mnie obronić, ale wcale nie musi. Może, na ten przykład, zawieść system bezpieczeństwa, który ma zapewnić mi swobodę poruszania się w przestrzeni publicznej o dowolnej porze dnia i nocy. Wezmę zatem nóż, aby, na wypadek gdyby policja nie wywiązała się ze swoich zobowiązań, istniało coś co stanowić będzie barierę pomiędzy mną a sprawcą czynu przestępczego. Nóż jest mi potrzebny ponieważ nie sądzę, aby policja była niezawodna. Skoro policja nie jest niezawodna to nie można obdarzyć jej stuprocentowym zaufaniem; przynajmniej nie urągając zasadom logiki.”
Drugi z funkcjonariuszy podchwycił temat:
„Ale od tego jest już tylko krok do stwierdzenia iż, na przykład, zaatakowany będę musiał podjąć się obrony własnej za pomocą noża, którym dysponuję samowolnie się w niego wyposażywszy. A więc sądzę, że potrafię samodzielnie rozpoznać sytuację, w której zło z zamiarem dokonania aktu przemocy na mojej osobie, przejawia się w konkretnych praktykach. A oznacza to, że jestem w stanie wyręczyć sąd, oraz cały stojący za nim aparat sprawiedliwości. Sąd, który nawet dysponując szeroką wiedzą prawniczą, organami śledczymi oraz mądrością konserwowaną przez ustawy państwowe, często przez wiele lat nie może dojść prawdy w najprostszych nawet przypadkach. W praktyce zaś oznacza to, że przystępując do obrony, którą pan z pewnością nazwałby konieczną, dokonuje pan osądu, nie posiadając do tego uprawnień. Skazuje pan człowieka, zanim jeszcze dokonał on aktu przestępczego na panu. Dźga pan bowiem nożem owo zło pod postacią napastnika, zanim wyrządzi ono panu jakąś krzywdę. Dokonuje pan zatem samosądu i to z premedytacją, gdyż wcześniej już uzbraja się pan w nóż i wychodzi na ulicę, świadom możliwości jego użycia.”
Nie miał nic do powiedzenia, ponieważ właściwie się to zgadzało. To jest zgadzałoby się gdyby biorąc nóż zastanowił się nad tym. Dokładnie zgadzał się z policjantami, nie sądził, że są skuteczni, a także uważał, że gdy ktoś zacząłby biec w jego kierunku, wykrzykując groźby i machając bronią białą, palną lub miotaną, to on dźgnąłby go nożem. A przynajmniej chciałby go dźgnąć, tak aby skutecznie uniemożliwić mu to, co mógł zrobić.
„Wie pan, będziemy musieli pana zamknąć. Albo nawet na miejscu rozstrzelać...Biorąc za to oczywiście całkowitą moralną odpowiedzialność.”
Przykre ale prawdziwe. Mógłby spróbować dźgnąć ich, ale oddzieleni byli od niego tą przebrzydłą kratką. Poza tym zdążyli pozbawić go noża. Uciec też nie mógł. Mógł liczyć na to, że żartują, ale równie dobrze mógł nie liczyć. Ani jedno ani drugie nie miało by wpływu na bieg wypadków.
A bieg ów był następujący:
Gdy policjanci postanowili zawieźć go w miejsce, którego lokacji przed nim nie wyjawili uznał, że przyszedł jego koniec. Ale wtedy też jakaś dziwaczna jasność spędziła mu bielmo z oczu i ujrzał w głębi serca swego jak Pan tnie Saracenów rękoma rycerstwa francuskiego, gdzieś u stóp Piernejów . Pan spojrzał nań i rzekł:
„Nie lękaj się synu, gdyż niebo jest domem zagubionych, którzy odnaleźli drogę nie poznawszy jej wówczas, ani nigdy potem, krocząc nią pośród ciemności.”
Następnie padło światło na głowę jego i cały radiowóz wypełnił się nieznanym blaskiem, który ma moc przemiany lwa w potulnego baranka, a najgorszego zbrodniarza w dziecię kwilące gdy nie widzi swej matki, której mogłoby swój los zawierzyć. Policjant kierujący pojazdem zatrzymał go i rzekł:
„Nauczycielu, czy pozwolisz nam iść za tobą, drogą, którą tylko kwiaty górskie widzą pnąc się u zarania, ku górze. „
„Pną się -dodał drugi- lecz tak by pozostać jako ta plwocina, skromnie i grzesznie tuż przy ziemi.”
Na to drugi spojrzał we wsteczne lusterko i rzekł:
„Kajam się o Panie, przed tobą jak nędzny liszaj, który zawstydzony ropą plugawą weń buzującą, kaja się przed obliczem, które upadla swym odrażającym wyglądem.”
Na co On, choć nie z niego, a z głębi niezgłębionego, płynęły słowa, powiedział:
„Ale zważcie, bracia moi w duchu (a w funkcji społecznej odrażające psy gończe, które nie macie z ludźmi więcej wspólnego niż to łajno co napawa odrazą, a jednak człowiek wydalać je z siebie musi by żyć i radować się wszelkiemu stworzeniu), zważcie mówię, że liszaj na twarzy zawstydzon swoim wyglądem pęka, ranę gorejącą, smrodem ziejącą pozostawiając ku odrazie i przestrodze zarazem. I że kwiat górski jako ta plwocina, choć widzi wyżyny i obcuje z nimi, to jednak nigdy od ziemi się nie odrywa, lecz tkwi u stóp wszelkiego życia, nim nie uschnie z tęsknoty, lub nie zginie zdeptany przez kopyto, czy but podróżnika żelazem podkuty. Przeto lepiej mu zginąć, niż z tęsknoty czekać życia wiecznego, które nadejść nie może.”
***
Oczywiście, całe to zdarzenie rozegrało się bez świadków. Bóg bowiem działa na swoją chwałę, nie zaś na chwałę gapiów ulicznych.
Dzięki wyraźnemu deficytowi osób trzecich, skutki owego zdarzenia sprowadzały się do dwóch martwych policjantów i noża kuchennego, tkwiącego w klatce piersiowej jednego z wyżej wymienionych.
Przypowieść biblijna o radiowozie
1
Ostatnio zmieniony czw 05 lip 2012, 18:42 przez aigolonto, łącznie zmieniany 3 razy.