Oto jestem

1
Oto jestem, opity słowotokiem niczym życiodajnymi wodami w łonie matki, podczepiony sznurem własnych myśli do łożyska dudniącej boleśnie codzienności. Ja, samozwańczy, nierozumiany literat. Podejmuję kolejną próbę, by możliwie łagodnie przyjść na świat. Jeszcze chwila, nim zacznę przeciskać się przez wąski korytarz znawców, krytyków i korektorów własnego jestestwa, by zaczerpnąć w spragnione płuca, głębokiego oddechu. Gdzieś tam byłem zawsze w planach, oczekiwany jak najdroższy skarb przez rodziców.
Przychodzę na świat wydany przez matkę i wcale nadzieja nie dali jej na imię. Spłodzony bez namysłu z dumnej, wyniosłej epopei i patetycznego dramatu, szukam swego miejsca między kolejnymi wersami, lepiącymi epicką opowieść. Czy przebrnę przez wrogie odruchy, broniącego się przede mną ciała?
Przeciążone płuca wydają pierwszy krzyk. Wypluwam przerażenie brutalnością nowego świata, który wylał się przede mną w chwili narodzin. Wcale nie tak łatwo wyjść z szuflady, ciemnej, bezpiecznej, przyjmującej cały wypocony dotąd, punkt widzenia. Na zewnątrz jest zimno i tyle par oczu, zawistnych, kpiących, zwróconych tylko na mnie. Ja im pokażę, udowodnię wszystkim, narodziło mnie pragnienie pisania. Pierwsza linijka otacza mnie niczym pielucha noworodka. Kolejny etap dopiero przede mną.
Raczkuję, wiekowy niemowlak ze mnie. „Nawet dobrze ci idzie” – wtórują obserwatorzy, a na ich twarzach wciąż widzę ironię. Ja zaczynam chodzić, oni już dawno potrafią biegać. Krótka wprawka, na tematy nieistotne i już nie będzie im do śmiechu.
Kilka pierwszych stron, wędrówka kilkulatka na szczyt stromych schodów. Potrafię już utrzymać równowagę. Postępy obserwują nie tylko krewni, jak mnie przywitają tam na górze? Oni, od dawna pokonujący rozmaite stopnie i nieważne, że potrafią się zachwiać. Oni, nie potrzebują już poręczy, ja jeszcze chwytam od czasu do czasu, jednak zaczynam dotrzymywać im kroku. Wprawdzie wciąż są przede mną i prześmiewczo zakrzykują, że spadnę, ale jestem coraz bliżej. Ci, wcześniej zrodzeni już u szczytu, ja ledwie na drugim piętrze. Oczekiwanie tętni niczym najdroższa ciecz w rurociągu pisarskiego organizmu, kiedy wreszcie skręcę kark? Wciąż pociesza mnie myśl, że mój upadek zaboli mniej niż ich toczenie z wysokości.
Kolejna świeczka na urodzinowych słodkościach i pierwszy artykuł opublikowany w gazecie. Wreszcie ktoś uznał zapomnianą szufladę, która mnie wydała. Bez trudu zdmuchnąłem kolejne migające płomienie i wtedy usłyszałem śmiech za plecami. Ich zdanie ciągle jest najważniejsze. Tort niezmiennie mały, a publikacja w zasadzie nieistotna. Co innego, gdyby tak piętrowca ustawili, a jako prezent otrzymałbym umowę na wyłączność stawiania kolejnych świeczek, ale nie, to tylko epizod, którym nawet nie zarobiłem na cukierki.
A jednak skrobnę, ku uciesze naiwnej matki, banalną opowieść o zdradzieckiej potrzebie dotrzymania kroku. Niczym zapomniany bajarz przy nieistniejącym ognisku przemówię do śpiących. Przełknę wszędobylskie dowody obcego sukcesu, jestem wszak sędziwym starcem. Uczyłem się pilnie, według ich wskazówek. Moja dieta obfita była w przecinki, kropki a i pytajniki nierzadko zamiast sałaty lądowały na talerzu. Mnie nie przyjął ten świat. Lepiej, przytulniej na dnie zapomnianej szuflady. Wiem, ja dokładnie wiem, moja twórczość przygasa wraz z ostatnimi urodzinami, od lat już jestem sierotą. Ci, których goniłem wydali następne pokolenia kwiecistych pisarzy, ja pozostałem przy pierwszej randce.
Doczekałem pierwszej propozycji, czy ktoś wie jak smakuje łyk dumy? Mam się sprzedać, dzieło mojego marnego życia stanie na półkach razem z niewysuszonymi jeszcze łzami, tylko kilka poprawek i szczegółowych opisów, a pozwolę się czytać. Dostałem nawet własnego cenzora, podszeptuje uparcie jak dojść na szczyt. Coraz bardziej kuleję i to właśnie mój ból ma być przedmiotem aukcji, wystarczy opisać jak go uśmierzam. Tak niewiele dzieli mnie od sięgnięcia szarfy, tylko jak dowieść, że cierpienie nie sprawia przyjemności – nie jestem masochistą.
Mój upór kończy się wraz z własną głupotą. Trzy stopnie przed najwyższą półką spadam z wielkim hukiem. Wyścig szczurów przy mojej wędrówce to tylko mały prolog, a drabina, którą podstawili mi troskliwi koledzy była ze spróchniałych desek.
Dzieło mojej egzystencji stało się srebrzystym epitafium na pomniku, postawionym na raty.

2
Wiesz, co? Zawsze marzyłem, żeby jakiś tekst tutaj skwitować jednym linkiem do któregoś z artykułów Kresa, ale w taki sposób, aby to, co autor znajdzie pod tymże linkiem, samo w sobie było kompletnym, niepodważalnym komentarzem do umieszczonego na forum tekstu.

Doczekałem się.

http://kres.mag.com.pl/czytaj.php?id=15
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

3
no czyli potwierdza się tylko to o czym ja zawsze mówiłam, o odgryzaniu itd i itp. ten tekst jest celowo taki, jakbyś nie zauważył, bo traktuje o grafomanie, tak? Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Gdyby miał być napisany poprawnie straciłby swój pierwotny zamiar, ale pewnie ty to wszystko dawno masz w małym paluszku. :)
http://atl-niekadyjestrainmanem.blogspot.com/

6
A mnie tam nie ubodło :-) Styl przyznam męczący, ale zamysł zrozumiałem. Jeśli mogę doradzić, to uwypukliłbym elementy pasiszu, bo jak widzisz zamiast zapewnić sobie właściwy odbiór - zgodny z twoimi intencjami - doprowadziłaś do oskarżenia o grafomaństwo, a przecież nie o to chodziło. Jak widać zbyt mało wyraźnie ustawiłaś granicę.

Nie usuwać tekstu!

8
Jejku, jak to fajnie zbesztać czyiś tekst, zalinkowując go mądrościami "autorytetu"...

Tekst jest napisany w pierwszoosobówce i styl jego napisania jest taki jaki bohater. Zresztą już pierwsze słowa zapowiadają czego się można po nim spodziewać. W trzecioosobówce czytelnik ma pełne prawo oczekiwać zwięzłości i przejrzystości narracji. Z takiego załozenia zawsze wychodziłem, więc zgrzytanie zębów tudzież triumfalny uśmieszek mnie ominęły.

Fakt, jest to napisane trudnie, i nie zawsze zrozumiale, ale ogólny sens daje się wyłapać bez trudu. Męczy, ale nie odrzuca. Większość metafor daje się uznać jako trafne. Ich nadmiar to inna strona medalu.

A co najzabawniejsze treść jest jakby częściowo odzwierciedleniem tego, co zaczęło się dziać w komentarzach. Czyli nawet zawiera jakąś tam dozę prawdy o świecie :D
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

9
iska36 pisze:no czyli potwierdza się tylko to o czym ja zawsze mówiłam, o odgryzaniu itd i itp. ten tekst jest celowo taki, jakbyś nie zauważył, bo traktuje o grafomanie, tak?
O, to zdanie - to dopiero jest grafomania bez cienia przyzwoitości.

Powtarzam: tego tekstu nie da się czytać. Nie da się. Kropka. Zamysł wcale nie jest taki trudny do odczytania, lecz ty przeszarżowałaś. Chciałaś przekazać coś w stylu - tak ja to rozumiem - "patrzcie, czym grozi przesadna wiara we własne umiejętności", lecz aby Czytelnik mógł zrozumieć przekaz, musi być w stanie się z nim zapoznać. Czyli doczytać do końca bez wymiotów i pękania ze śmiechu. Bo bełkot - czyli tekst niestrawny - nie przestaje być bełkotem tylko dlatego, że autor chciał napisać bełkot. Ergo: wciąż jest niestrawny.

Innymi słowy: porwałaś się na jedno z najtrudniejszych zadań, jakie może sobie postawić pisarz - to znaczy na skopiowanie jaźni zupełnie odmiennego człowieka. I poległaś. Trudno, nie ty pierwsza, nie ty ostatnia.
rozumiem, że ubodło
Chciałabyś.

Ewentualny ciąg dalszy dyskusji winien znaleźć się tu: http://weryfikatorium.pl/forum/viewforum.php?f=104
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

10
Sir Wolf pisze:O, to zdanie - to dopiero jest grafomania bez cienia przyzwoitości.
Może i jestem grafomanką jednak posługującą się zawsze własnym językiem a nie zapożyczonymi zdaniami znanych i lubianych. Kto więc z nas ma większy grafomański dar?
Zresztą nie musisz kogoś besztać tylko dlatego, że uznajesz się za autorytet
http://atl-niekadyjestrainmanem.blogspot.com/

11
Dobry tekst. Nieco przekombinowany, czasem gdzieś metafora (zawiła) wypaczyła zdanie i zmieniła możliwy punkt widzenia nań, lecz całość podobało mi się. Zarysowałaś dobrze gonitwę za sławą jako stawianie kroków, ciekawie połączyłaś noworodka-pisarza z doświadczonymi ludźmi-starszymi przedszkolakami, a wszystko to jako kroki (tutaj to nawet homonim wyszedł całkiem zgrabny, nadając artykułowi głębszy wymiar, wielorakość). Niestety, pułapka zastawiona na czytelnika (tu metafory) złapała ciebie, bo - tak jak wspomniałem na początku - kilka metafor powiodło cię na manowce i odstają od zdań, nie pasują znaczeniowo. Można to poprawić, nie wiele pracy do tego a artykuł przedni. Podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron