Wielkie dzięki, za recenzję Bin. Oto więc dalsza część. Superancko, że moje modły zostały wreszcie wysłuchane i ktoś odśmielił się skomentować.
Noc była cicha i spokojna. Właśnie takie były najmniej bezpieczne na Bezdrożach. W tej niezmąconej ciszy trudno poruszać się bezszelestnie. Wysokie lasy potrafią bardzo daleko ponieść dźwięk pękniętej gałązki, wiatr nie ostrzega, nie przynosi zapachu niebezpieczeństwa. Wokół jest cicho i spokojnie. Właśnie takie noce na Bezdrożach przynoszą śmierć.
Nagle na leśną polanę, wypełnioną do tej pory jedynie szemrem leniwego potoku wdarł się stłumiony gwar. Gromkie śmiechy i krzyki wypłoszyły z gęstych krzewów smukłą sarnę, która stanąwszy przy brzegu potoku lustrowała mokrymi oczyma gęstwinę. Świst strzały był tak nagły i nieoczekiwany, że zwierzę zdołało jedynie chrapnąć głucho. Po chwili dało się słyszeć jedynie plusk wody, aż wreszcie na polanie ponownie nastała cisza, przetykana coraz to bliższym rechotaniem i przekleństwami.
Spokojne do tej pory krzewy zadrżały nienaturalnie, a po chwili wyłonił się z nich mężczyzna. Wciąż ściskał łuk w jednej ręce, a druga wysunęła się zza paska. Błysnęło w niej ostrze noża.
Mężczyzna podszedł do potoku, w którym zanurzona była sarna. Wąska strużka krwi mieszała się z wodą i płynęła, by rzeźbić skały i podmywać nowe brzegi. Mężczyzna, pomagając sobie szerokim sztyletem, wyciągnął strzałę z delikatnego, sarniego brzucha, poczym silnym ruchem gładko rozpołowił zwierzę. Niegdyś smukła i piękna łania teraz zaświeciła przed nim bordowymi flakami. Nie ważne, jak piękna jest skóra, od wewnątrz każda istota jest tak samo wstrętna. Mężczyzna zdecydowanymi ruchami wyrywał na zewnątrz wnętrzności, odcinając jedynie w miarę zjadliwe części. Po chwili poskręcane flaki spłynęły nieregularną kupą wraz z potokiem. Tymczasem mężczyzna związał niedbale sarnie kopyta, a wypatroszone zwierzę zarzucił sobie przez plecy. Krew zwierzęcia zmieszała się z szerokimi plamami świeżej jeszcze krwi na jego kaftanie.
Mężczyzna ruszył na spotkanie wyraźnym już krzykom i szybkim rozmowom. Po krótkiej chwili zza drzew wyszła na polanę kolumnada jeźdźców, gwarząc radośnie. Co rusz w innej części pochodu wybuchały śmiechy. Pomiędzy jeźdźcami kroczyły pokrwawione kobiety, powiązane rzemieniami. Nie podnosiły wzroku, jedynie łkały ze spuszczonymi głowami. Mężczyźni, jadący obok byli umorusani krwią swych ofiar, a ich juki pełne były zdobycznych przedmiotów. Jeden bawił się nowym nożem, drugi żuł suszone ryby, a jeszcze inny łypał pożądliwym wzrokiem na idące pomiędzy nimi kobiety. Mała, ruda dziewczynka krzyknęła przeraźliwie, chowając się w posiniaczone ramiona jednej z kobiet.
Jadący przodem mężczyźni dostrzegli swego kompana w ciemności i kilku z nich zeszło z siodeł, podchodząc bliżej. Wszyscy byli brudni i zarośnięci, co stanowiło wyraźny znak długiej podróży. Wszyscy śmierdzieli alkoholem i ciepłą krwią. Brudne bandaże luźno owinięte były wokół zranionych miejsc. Jednak mimo ran i zmęczenia mężczyźni krzyczeli bez składu i rechotali z byle czego. Widok mężczyzny z pokaźną sarną na ramieniu spotęgował poruszenie w całej bandzie. Jeden z nich, barczysty osiłek z szablą do połowy wsuniętą do pochwy, zbliżył się do myśliwego i wziął z jego rąk wypatroszone zwierzę.
- Co żeś, Drasper, tak długo mitrężył w tych gęstwinach? – Zapytał hałaśliwie, przerzucając sobie mięsiwo przez ramię, niczym worek piór. – Wiadomo jest, że Ostrobod w tych rejonach niezbyt jest bezpieczny. Gdybym cię nie znał dosyć, zacząłbym się tęgo martwić.
- Gdzie Salamander ? – Zapytał mężczyzna, zwany Drasperem, rozglądając się po swej kompanii. Zdawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na złą sławę Ostrobodu i pytania osiłka.
- Zamyka tyły, jak zwykle zresztą… - Włączył się do rozmowy kolejny mężczyzna, szpakowaty staruszek o stalowych mięśniach i równie twardej minie. – Edsard się wlecze, to i trzeba było z nim zostać.
- Co mu jest?
- Pawia puszcza. Nie dziwota to, skoro chlać zaczął, zanim jeszcześmy uderzyli na tą osadę. Młody on, do wszystkiego zawsze chętny, zawsze pierwszy. Jak i do picia, tak i do bitki. No a kto wpierw pije, to nie ma mowy później o biciu. O wędrówce podobnie. To i się wlecze. Ale oto już nadchodzą!
Rzeczywiście zza drzew wychylali właśnie dwaj kolejni Rozbójnicy. Jeden z nich kołysał się bez życia w siodle, a drugi rozglądał się bacznie wokół.
- Salamander! – Drasper wyszedł na spotkanie przybyłemu. – Miałeś pilnować, by się nie spili, a tymczasem wrzaski są daleko przed nimi! To jest Ostrobod, głupcy! Tutaj nawet myszy boją się piszczeć!
- Spokojnie, Drasper, hałastra jeszcze nie jest tak głośno… - Odparł mężczyzna zwany Salamandrem. Był on przeraźliwie chudy i wysoki, przez co nieustannie tonął w brudnej odzieży. Jego przyprószone siwizną włosy w nieładzie spływały na ramiona, a głębokie zmarszczki nadawały jego twarzy wyraz ciągłej zadumy i zmartwienia. – Jeśli coś siedzi pomiędzy drzewami, wyskoczyłoby już dawno.
- To samo zapewne powiedział Balaal na chwilę przed śmiercią… - Odparł Drasper, a pijana kompania zlustrowała niepewnie głuchy las. Nikt nawet nie pomyślał, by zapalić choć jedną pochodnię, jednak w oczach wszystkich zaświecił niepokój. Kobiety zdusiły w sobie płacz, a mała, ruda dziewczyna załkała przeraźliwie.
- Dosyć marszu na dziś! – Powiedział twardo Drasper, odwracając się plecami do kompanii. Jego wzrok spoczął na wartkim potoku i rozciągającej się przed nimi polanie. Jego poprzednik, Balaal, również spędzał w tym miejscu noc. Wieść o jego straszliwej śmierci przyniósł właśnie ów potok. Jego woda była gęsta od krwi i zbójeckich szmat – resztek odzienia. Na długo po tym wydarzeniu nikt z bandy Rozbójników nie odważył się zapuszczać nad Sabradinkę, by rabować tamte wioski. Choć ich bogactwo kusiło. Teraz wódz wysłał w te strony Draspera, powierzając mu najgorszych pijusów z całej bandy. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na zataczających się kompanów, którzy w razie niebezpieczeństwa mieli stanąć do dzikiej walki. Akurat bitwa to było to, czego najmniej w tejże chwili potrzebowali.
- Dosyć marszu! – Powtórzył mocniej, aby do każdej głowy, i słabej, i mocnej, wieść dobrze się wbiła. – Rozbijemy się tu obozem i wypoczniemy do świtu. Do Gawry jeszcze dzień drogi, ale wy być może i do tego potoku dojść nie zdołacie. Edsard, jak tam się trzymasz, bracie? – Edsard w odpowiedzi walnął czołem o siodło i chrapnął nerwowo. Drasper westchnął. – Rozsiodłać konie i podprowadzić je pod strumień! Za pięć minut wszyscy macie wziąć przykład z Edsarda! Chodzi mi oczywiście o spanie, wy idioci! Żadnych zabaw z kobietami! One niech też wypoczną, bo w Gawrze zapewne zapomną co to sen. Do dziewczynki nawet się nie zbliżać, dranie! Jeszcze będzie miała okazję napatrzeć się na zbójeckie, parszywe mordy! – Drasper sypał poleceniami i ponagleniami. Jednak nim skończył, połowa jego kompanii już gromko chrapała. Mężczyźni rozwalili się bezwładnie na mchu, niektórzy nie zdążyli wyciągnąć nawet głów z wody. Co trzeźwiejsi zdołali jeszcze wykąpać się w zimnej wodzie i oporządzić konie. Mężczyźni najbardziej pijani, którzy znaleźli w sobie jeszcze jakieś siły, poczęli brutalnie dobierać się do kobiet, które narobiły takiego wrzasku, iż Drasper myślał, że podniosą z martwych całą zagrzebaną nieopodal kompanię Balaala. Najrychlej zareagował Salamander, który bez ceregieli zaczął okładać niecierpliwych Rozbójników pejczem do poganiania koni. Po chwili nad polaną unosiły się pochrapywania trzydziestu Rozbójników i szloch kobiet, które gnębione były przez myśli o ich losie. Być może i myślały o ucieczce, ale ich nogi i ręce spętane były rzemieniem. Poza tym pięcioro mężczyzn czuwało. W Ostrobodzie zawsze ktoś musiał czuwać…
Drasper, jeden z mężczyzn, którzy nie spali, przykucnął nad potokiem i niemalże brutalnie zaczął zmywać z siebie ślady polowania i walki sprzed kilku dni.
- Panie… - Do uszu Rozbójnika doleciał drżący, kobiecy głos. Udał, że nie słyszy. Woda chlupnęła między palcami, zimne krople spłynęły na obnażone plecy.
- Panie… - W kobiecym głosie była pokora i nieustępliwość.
- Czego?! – Warknął Drasper, ledwie rozwierając usta.
- Rozwiążcie mnie, panie. Mnie i małą. Niechże ją wykapię. Ze strachu się… Pozwólcie, panie. Nie uciekniemy. Bądźcie ludzcy!
- A wyglądam na człowieka?! Spójrz na mnie, szmato! Mam na sobie krew twojego męża i twoich dzieci! Skoro nie okazywałem ludzkich cech wtedy, dlaczego miałbym je okazywać teraz, hę?! Zamknij gębę, bo pobudzisz moich kompanów. A jeśli się pobudzą, nie zasną znowu bez twej rekompensaty! – Drasper zanurzył włosy w lodowatej wodzie i prychnął głośno. Kobieta nie odezwała się już więcej, a on wyczuwał w jej milczeniu strach.
- Dziwnie się ostatnio zachowujesz, przyjacielu – zza pleców Draspera doleciał szorstki głos Salamandra. Przyjaciel już od dawna pragnął z nim pomówić bez świadków, w spokojnej chwili.
- A skąd ci to przyszło do głowy? Czy nie zabijam, tak jak zawsze zabijałem? Czy nie gwałcę, nie rabuję i nie drę się z byle powodu? Ja tam nie widzę w tym nic dziwnego…
- Drażliwy coś jesteś. Kiedy ostatnio się spiłeś? Gdzie się podziała ta fantazja młodego Rozbójnika, hę? Coś siedzi w tobie od początku tej wyprawy. Jakiś taki skryty jesteś i milczący…Za ostrożny. Jeszcze pół roku temu byłeś gotowy do walki z duchami Tajemnicy, a dziś ukrywasz się przed duchami Ostrobodu. Niegdyś machałeś ręką na ostrożność i rzucałeś się na dziesięciu chłopów. Coś w tobie siedzi… - Mężczyźni zamilkli. Drasper prychnął kolejny raz, odgarnął ciemne włosy z czoła i podniósł z ziemi brudną koszulę. Salamander spojrzał na jego plecy i ramiona. Mimo ciemności, panujących wokół, można było dostrzec odcinające się na ogorzałej skórze blizny. Żaden Rozbójnik, którego kiedykolwiek widziały oczy Salamandra, nie był aż tak naznaczony przez los i życie zbójeckie. Być może były to ślady fantazji młodego Rozbójnika, a może zapłata za cięty język i narwany charakter mężczyzny. Salamander znał go jeszcze od małego wyrostka, który trafił do jego bandy wiele lat temu. Nie oszczędzano go, myśląc, że szybko wyzionie ducha w zbójeckim rytmie życia. On jednak szybko przyswoił sobie zasady. Na tyle je pojął, że na obecne czasy stanowi spore zagrożenie nawet dla samego herszta!
Cisza przedłużała się. Salamander jednak czekał cierpliwie. Znał swego przyjaciela wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że tylko wytrwałością można go rozgryźć. Nie odpowie teraz, odpowie kiedy indziej.
Drasper tymczasem ułożył się na ziemi, opierając głowę o pień drzewa. Brudną koszulę zmiął i podłożył sobie pod głowę. Zamyślił się. Salamander spoglądał bez natarczywości w jego twarz. Również na niej można było znaleźć sporo blizn. Tak wymodelowały ją, że po jego obliczu wiecznie błąkał się złośliwy uśmieszek. W oczach czaiła się denerwująca ironia, a zmarszczone czoło nadawało mu charakteru twardego i nieustępliwego Rozbójnika. Salamander rzucił okiem na kobietę, która drżącymi dłońmi głaskała drzemiącą już dziewczynkę.
- Iście po zbójecku z nią postąpiłeś – powiedział, wskazując głową w jej kierunku. – Myślałem, że się złamiesz i okażesz nieco miłosierdzia.
- Miłosierdzia! – Drasper prychnął beznamiętnie i ziewnął nerwowo. – Chyba za często go im okazuję. Znasz mnie przecież. Poszedłbym ją rozwiązać, dotknąłbym jej ręki, ona by na mnie spojrzała, potem podziękowała ze łzami w oczach. A ja potem w Gawrze będę miał wyrzuty, że bierze ją jeden po drugim. Miłosierdzie to przekleństwo. – Mężczyźni splunęli jednocześnie do pienistego potoku i zadumali się. Jeden ze śpiących Rozbójników zachrapał przeraźliwie, inny wymamrotał coś bez ładu, a jeszcze inny przywarł do swego sąsiada w nieprzyzwoitym uścisku. Trzej pozostali Rozbójnicy gawędzili półgłosem po drugiej stronie śpiącej masy.
- Miłosierdzie przeklęta rzecz, ale okazałeś go temu Sabratowi.
- Któremu? – Drasper zrobił minę, jakby sobie przypominał coś bardzo odległego.
- Temu, któremu najpierw odrąbałeś rękę. Widziałem to. Obserwowałem cię wtedy. Już szablę przyłożyłeś mu do grdyki, ale nie zadźgałeś. Miłosierdzie przeklęta rzecz?
Drasper zamilkł i nie zamierzał się rozwodzić nad swoim czynem. Westchnął tylko i jakby spiął się w sobie.
- Męczy mnie już to, Sal – powiedział wreszcie, ziewając przeciągle. Przyjaciel milczał. Nie ponaglał, nie przyduszał. Wiedział, że młodzika nie można zapędzać w ciasny róg pytań i niecierpliwego oczekiwania. – Co zastaniemy w Gawrze, gdy wrócimy? Kolejne zadanie? Kolejny wypad, na którym mam zginąć? Co robisz taką minę, przecież wiesz, że chce mnie zabić. Już od dawna. Pamiętasz, co powiedział, gdy Balaal i jego kompania zostali wycięci? „Szkoda, że ciebie, Drasper, tam nie było…Już ty byś dał sobie radę z tym, co tam siedzi”. Parszywy dupek! Dobrze wie, że jeśli pobędę dłużej w Gawrze, odbiorę mu wodzostwo. Bo jestem gotowy, prawda Sal?
- Banda cię popiera…
- Banda! Popierają tego, kto pozwoli im więcej wypić! On też to wie, dlatego wysyła nas tam, gdzie wypić nie można, gdzie łatwo o śmierć.
- Tyś zawsze potrafił się śmierci wymsknąć. Zawsze. Od małego. Trzymasz bandę w pięści. Każdy wie, że trzymając się ciebie, zawsze wyjdzie cało, a w swoim czasie jeszcze wypić będzie mógł.
- Nie mów tak, bo my jeszcze w Ostrobodzie. Kto wie, co wtedy zabiło Balaala. Ciągle musimy być czujni. Choć do Gawry też mi się nie kwapi wracać. Wyprawa była długa, Balder miał sporo czasu, by wymyślić kolejne zadanie. Może nawet podburzył bandę przeciw mnie? Kto wie, co ta szelma knuje teraz.
- Czemu po prostu nie wyzwiesz go i nie zabijesz? Wiadomo, że walczysz lepiej, ludziska cię poprą… - Drasper długo nie odpowiadał. Wyciągnął z pochwy szablę i zapatrzył się w jej łukowate ostrze. Policzył szybko szczerby i westchnął. Prędzej mógłby się nią uczesać, niż zabić. Nie był jednak przyzwyczajony do dobrej broni. Znał doskonale swą szablę, gdy nią ciął i rąbał, czuł, że byli jednością. A ona znała jego. W walce nie miał zaufania do nikogo innego.
- A jeśli każe walczyć na noże? Dawno tego nie robiłem…
- Jesteś od niego szybszy. Wiem to, bo przecież sam cię uczyłem rzucać. Wiem co potrafi twoje ramię i to cholerne szczęście.
Mężczyźni znowu umilkli.
„Nie, tu o coś innego idzie – pomyślał Salamander. – Coś tu innego siedzi w tych zaciętych oczach. Powie mi to, czy nie?”
- Coś tam siedzi… - Rzucił nerwowo Drasper, nie zmieniając pozycji, nie otwierając nawet półprzymkniętych oczu.
- Hę?
- Tam w gąszczu. Od dłuższego czasu. Teraz się zbliża. Co robić?
- Jeśli to duchy, to lepiej udać, że się nie słyszało, ale jeśli to inna banda? Albo Sabraci?
- Sabraci? Tutaj? Teraz?
- Decyduj ty.
Drasper spiął się w sobie. Odłożył pustą pochwę i wstał. Spojrzał na Salamandra i z bojowym krzykiem przesadził potok.
- Wstawać patałachy! Do szabel, psy! Dalej, budzić kompanów!!! – Biegał pomiędzy śpiącymi, nie szczędząc im kopniaków i gardła. Co oporniejszych sam za szmaty stawiał na nogi, deptał po brzuchach i nogach. Rozbójnicy odegnali sen z oczu i starali się utrzymać na nogach. Szable zabłyszczały w każdej ręce, kobiety rozkrzyczały się, dziewczynka zapłakała.
- Bądźcie gotowi, jeśli nie chcecie skończyć jak Balaal i jego cholerna kompania! – Powrócił nad brzeg potoku, wysuwając się przed pierwszy rząd Rozbójników. Uniósł poszczerbioną szablę i zagłębił wzrok w ciemność pomiędzy drzewami. Nic. Żadnego ruchu, żadnego dźwięku i zapachu.
„Czyżby to były jedynie duchy? – Pomyślał Drasper. – Nie, to było coś ciężkiego. Ciągle tam siedzi. Czekamy…”
- Czekamy, pijusy! Nie padać mi tam z tyłu!
- To tylko Edsard zgona złapał! – Rzucił ktoś z tyłu beznamiętnie.
Krzewy pozostały niezmącone, nic nie zadrżało, nie trzasnęła żadna z gałązek, ale nagle pomiędzy drzewami można było dostrzec ciemne postaci w kapturach. Drasper ciaśniej owinął dłonie na rękojeści. Był gotowy w każdej chwili rzucić się na napastników. Tymczasem dziwne postaci ani drgnęły. Drasper szybko przeliczył ciemne cienie. Dwudziestka.
„Z dwudziestką damy radę, choćby to były nawet duchy Tajemnicy!”
Tymczasem napastnicy stali bez ruchu, niczym czarne posągi. Konie za plecami Rozbójników przebierały nerwowo kopytami, dziewczynka kwiliła, uspokajana szeptem kobiet.
- Czemu nie nadchodzą? – Szepnął Drasper kątem ust do Salamandra. – Przecież nie rzucimy się pierwsi do ataku. Kto to w ogóle jest, do cholery?
- Każ im się zbliżyć… - Powiedział przyjaciel, stając przy jego boku.
- Masz rację, nogi już drętwieją od tego stania…Hej! Tam za drzewami! Tak, to na was czekamy! Zbliżcie się choć na rzut szabli! Stać nam się nie chce i patrzeć! Słyszycie?! Kim jesteście?!
Czworo z czarnych posągów odrzuciło kaptury i spojrzało po sobie. Twarze ich jednak były niewyraźne w ciemności. Przybysze zawahali się. Takie przynajmniej robili wrażenie. Drasper jednak poczuł, że ich spotkanie nie jest przypadkowe.
- Czy jesteście Rozbójnikami bandy herszta Baldera!? – Jeden z przybyszów przestąpił krok naprzód. Nie był uzbrojony, ale pod płaszczami pozostałych Drasper ujrzał ostre kontury sztyletów i trójzębnych mieczy.
„Karawaniarze…” – Szepnął w myśli, a złość spięła jego mięśnie.
- Tak, to my – odparł, nie kryjąc wstrętu. – Wygląda na to, że nas szukaliście! Po co?!
- Odłóżcie broń i pozwólcie się zbliżyć, to pomówimy!
- Zbliżyć się pozwalamy, ale jeśli pomówić, to w obecności naszych szabel!
Karawaniarze zaszemrali między sobą. Drasper nie spuszczał wzroku z barczystego, nieco zgiętego wiekiem mężczyzny, który plasował się na wodza całej grupy. Salamander stojący obok miał wrażenie, że nie tylko oczy przyjaciela, ale i jego szabla zajarzyła się na czerwono z nienawiści.
- Drasper, uważaj, co robisz – rzekł gorączkowo. – Nie daj się ponieść emocjom. Nie rób głupstw.
- Sal, znasz mnie przecież…
- Tak, znam…Myślisz, że dlaczego cię ostrzegam?
Czwórka mężczyzn wolnymi ruchami podała broń swym towarzyszom, a okrywające ich fałdy płaszcza zarzucili na plecy. Srebrne nici kaftanów odcięły się w ciemności.
- Podchodzimy bliżej – zakrzyknął wódz Karawaniarzy. – Bez broni, bez zasadzki. Chcemy jedynie pomówić. Jednak jeśli wasze szable będą mówić więcej od was, wówczas do głosu damy dojść naszym mieczom.
- Tylko bez gróźb, bo rzeczywiście wkurzysz moją szablę. Zbliżcie się śmiało. Póki co…
Mężczyźni ruszyli sprężystym krokiem, a Rozbójnikom wydało się, że ledwie muskając poszycie. Drasper opuścił szablę, nakazując swym towarzyszom czekać w pogotowiu. Przez cały czas wiercił wzrokiem osnute ciemnością twarze przybyszów, aż w końcu byli na tyle blisko, że dało się z nich wyłowić znaczące zarysy. Rozbójnik skupił się na wodzu, który żwawo szedł na przedzie. Gdy zbliżyli się na odległość szabli, przystanęli. W tym momencie wściekłość uderzyła na twarz Draspera. Znał on te przebiegłe oczy, stale otwarte i przenikliwe, widział już ten wielki nos, który nadawał uśmiechowi szyderczy kształt. Znał tego człowieka i tylko niesamowita siła woli powstrzymała go przed poderżnięciem mu gardła.
- Czego od nas chcecie?! – Warknął, nie zwracając uwagi na znaczące wstrzymanie oddechu przez Salamandra.
- Abyście zaprowadzili nas do waszego herszta – odparł bez ceregieli Karawaniarz, a jego towarzysze powiedli wzrokiem po chwiejących się jednoznacznie Rozbójnikach. Drasper prychnął z ironią i spojrzał na Karawaniarza, jak na biednego idiotę.
- Oczywiście, zaraz wskażemy wam drogę, coś jeszcze? – Odparł, tłumiąc złość. – Może użyczyć wam naszych koni? Naszego piwa i kobiet? Bierzcie i chodźcie się gościć!
- Hm…Gdy to samo powiedziałem twojemu poprzednikowi… Jak mu było…Balaal chyba…Odpowiedział mniej więcej to samo. Bardzo mocno go potem prosiłem, a on ciągle swoje. Trochę to zdenerwowało moich towarzyszy. Jak to dobrze, że wtedy połowie z nich kazałem przyczaić się za bandą, a ćwierć z nich rozdzieliła się i obeszła ich od dwóch boków. Sposób był na tyle skuteczny i zaskakujący, że twój kompan odpłynął stąd potokiem krwi. Tym razem również nie widziałem powodu, by zmieniać efektu zaskoczenia. Radziłbym więc poważnie podejść do mej prośby. Póki co…
Mina Draspera pozostała bez zmian, choć nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Karawaniarz uśmiechnął się uprzejmie i oczekiwał cierpliwie na efekt swych słów.
- Dlaczego tak zależy wam na rozmowie z mym wodzem? Musi być to wielka rzecz, skoro już od dawna czyhacie przyczajeni na nasze bandy…
- Masz rację, Rozbójniku, wielka to rzecz. Za wielka na twą głowę. Jeśli dobrze zrozumiałeś moje słowa, nie prosiłem Balaala, by mnie zaprowadził do twego herszta. Ciebie również nie proszę. Oczywiście uszanuję waszą kryjówkę i wasze zasady. Zaprowadzisz mnie do twego wodza bez zwłoki, w tej chwili. Mnie i trójkę moich towarzyszy. Będziemy bez broni, bez strażników, którzy pozostaną tutaj wraz z twą bandą. Możecie nam zawiązać oczy, przeszukać nas. Oddamy się w wasze ręce, ale gdy na czas nie powrócimy na tą polanę, moi towarzysze rozsieką twą bandę i już więcej nie będą tak grzecznie prosić.
Drasper nadrabiał ironiczną miną, choć w głowie miał pustkę. Był już w gorszych opałach, ale nigdy w takim fatalnym potrzasku. Spojrzał znacząco na Salamandra, na resztę kompani wolał nie patrzeć. Świetnie rozumiał, że nie dadzą rady Karawaniarzom. Nie byli na siłach, nie mieli dostatecznej liczby szabel.
- Pogadać zawsze można… - Rzekł wreszcie przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby. – Nie rozumiem Balaala, zwykle nie jesteśmy aż tak niegościnni. Zabiorę ciebie i trójkę twych towarzyszy do mego herszta, a po rozmowie przyprowadzę cię z powrotem. Tak jak było mówione. Jednak gdy tylko wyczuję jakiś podstęp to nie zawaham się użyć szabli. – Następnie zwrócił się do przyjaciela, który wsłuchiwał się w rozmowę z napiętą twarzą – Sal, weź najlepszego konia i jedź przodem. Uprzedź Baldera o niecodziennych gościach. Niech wszyscy będą w pogotowiu. Aha! Weź ze sobą tą małą. Oddaj ją Balderowi, tak jak chciał.
Salamander bez słowa utonął w bandzie Rozbójników. Po chwili dało się słyszeć płacz dziewczynki i protesty kobiet. Rozbójnik jednak na nie nie zważał. Sprawnie przeciął krepujące ją więzy i brutalnie wciągnął przed siebie na siodło. Ponaglił konie i ruszył z miejsca galopem, zatapiając się w ciemności.
- Kliw, zawiąż tym wojownikom oczy i pomóż wejść na konie – mówił dalej Drasper. - Słuchajcie, kamraci! Zostaniecie i przypilnujecie zdobyczy. Wytrzeźwiejecie. Pilnujcie kobiet… - Twarze pijanych ciągle Rozbójników rozjaśniły się w błogim uśmiechu. Drasper westchnął. Szkoda mu było zostawiać zdobyczy i piwa. Podejrzewał, że gdy tu powróci, znajdzie tylko puste baryłki, opróżnione juki i wykorzystane kobiety. Nie mógł jednak postąpić inaczej. Ponad setka mieczy wisiała nad karkiem jego i jego ludzi.
- Ruszajmy już, panie kapitanie – rzekł wódz Karawaniarzy, wdrapując się na podsuniętego mu ogiera.- Nie traćmy czasu!
- Ruszajmy więc! – Odparł Drasper i wskoczył na swoją karą klacz.
2
Aj, urwałaś w takim momencie... Właściwie dopiero nakreśliłaś sytuację, przedstawiłaś bohaterów, zaczęło się dziać... no i koniec. Trudno. Bedę sobie wyobrażać, że czytałam i przerwał mi dźwięk telefonu
A tak na serio, nie znoszę urywanych fragmentów. Tu będę wyrozumiała, bo widzę, że tekstu jest dużo.
Doby klimat, naprawdę. Styl masz typowo gawędziarski, zwróć szczególną uwagę na powtórzenia. I zaimki. Koniecznie - gdy to wyeliminujesz, będzie się po prostu lepiej czytało. Fajne, wciągnęło mnie.

Doby klimat, naprawdę. Styl masz typowo gawędziarski, zwróć szczególną uwagę na powtórzenia. I zaimki. Koniecznie - gdy to wyeliminujesz, będzie się po prostu lepiej czytało. Fajne, wciągnęło mnie.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
4
Tekst przyjemnie się czytało. Piszesz, jak rzekł mój przedmówca "gawędziarsko" co jest ciekawe, ale raczej nie dla wszystkich. Prolog (poprzedni tekst) był trochę zbyt w stylu Tolkiena, ale to tylko wstęp mający wprowadzić w klimat i fabułę. Wracając do tego fragmentu, stwierdzam, że jest trochę zbyt mało akcji. Co to za rozbójnicy, co po wódzie nie piorą się po pyskach? Błędów jako takich raczej nie doświadczyłem. Zaraz zkończę...
[ Dodano: Wto 08 Wrz, 2009 ]
Kontynuuję. Jednak znalazłem błąd, jeden, lecz pojawiający się notorycznie. Po dialogu dajesz myślnik, po którym zdanie zaczynasz dużą literą, np.
[ Dodano: Wto 08 Wrz, 2009 ]
Nie mówię, że powinieneś rzucać mięchem na każdym kroku, ale chociażby drania można by zamienić na sukinsyna. Mała rzecz, a cieszy.
Jeszcze jedna mała uwaga. Wydaje mi się, że gdy sarna dostanie strzałę w brzuch, nie padnie od razu martwa.
Podsumowując, bardzo ciekawa i dobrze zapowiadająca się na przyszłość powieść. Chętnie przeczytam kolejne rozdziały.
[ Dodano: Wto 08 Wrz, 2009 ]
Kontynuuję. Jednak znalazłem błąd, jeden, lecz pojawiający się notorycznie. Po dialogu dajesz myślnik, po którym zdanie zaczynasz dużą literą, np.
Czepiłbym się też słownictwa bohaterów. Zbyt łagodne i poprawne.Lady Kier pisze:- Pogadać zawsze można… - Rzekł wreszcie przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby.
[ Dodano: Wto 08 Wrz, 2009 ]
Nie mówię, że powinieneś rzucać mięchem na każdym kroku, ale chociażby drania można by zamienić na sukinsyna. Mała rzecz, a cieszy.
Jeszcze jedna mała uwaga. Wydaje mi się, że gdy sarna dostanie strzałę w brzuch, nie padnie od razu martwa.
Podsumowując, bardzo ciekawa i dobrze zapowiadająca się na przyszłość powieść. Chętnie przeczytam kolejne rozdziały.
5
Powtórzenia. Generalnie sporo ich w opowiadaniu.Noc była cicha i spokojna. Właśnie takie były najmniej bezpieczne na Bezdrożach.
Szmerem i interpunkcja zła.Nagle na leśną polanę, wypełnioną do tej pory jedynie szemrem leniwego potoku wdarł się stłumiony gwar.
Powtórzenie. I ostatnie Ci wskażę - z resztą kombinuj.Świst strzały był tak nagły i nieoczekiwany, że zwierzę zdołało jedynie chrapnąć głucho. Po chwili dało się słyszeć jedynie plusk[...]
Sporo tego, jak na tak krótki fragment. I zdanie pogrubione trochę topornie brzmi (nie mówiąc o powtórzeniu).Spokojne do tej pory krzewy zadrżały nienaturalnie, a po chwili wyłonił się z nich mężczyzna. Wciąż ściskał łuk w jednej ręce, a druga wysunęła się zza paska. Błysnęło w niej ostrze noża.
Mężczyzna podszedł do potoku, w którym zanurzona była sarna. Wąska strużka krwi mieszała się z wodą i płynęła, by rzeźbić skały i podmywać nowe brzegi. Mężczyzna, pomagając sobie szerokim sztyletem, wyciągnął strzałę z delikatnego, sarniego brzucha, poczym silnym ruchem gładko rozpołowił zwierzę. Niegdyś smukła i piękna łania teraz zaświeciła przed nim bordowymi flakami. Nie ważne, jak piękna jest skóra, od wewnątrz każda istota jest tak samo wstrętna. Mężczyzna zdecydowanymi ruchami wyrywał na zewnątrz wnętrzności, odcinając jedynie w miarę zjadliwe części. Po chwili poskręcane flaki spłynęły nieregularną kupą wraz z potokiem. Tymczasem mężczyzna związał niedbale sarnie kopyta, a wypatroszone zwierzę zarzucił sobie przez plecy. Krew zwierzęcia zmieszała się z szerokimi plamami świeżej jeszcze krwi na jego kaftanie.
Mężczyzna ruszył na spotkanie wyraźnym już krzykom i szybkim rozmowom. Po krótkiej chwili zza drzew wyszła na polanę kolumnada jeźdźców, gwarząc radośnie. Co rusz w innej części pochodu wybuchały śmiechy. Pomiędzy jeźdźcami kroczyły pokrwawione kobiety, powiązane rzemieniami. Nie podnosiły wzroku, jedynie łkały ze spuszczonymi głowami. Mężczyźni, jadący obok byli umorusani krwią swych ofiar, a ich juki pełne były zdobycznych przedmiotów. Jeden bawił się nowym nożem, drugi żuł suszone ryby, a jeszcze inny łypał pożądliwym wzrokiem na idące pomiędzy nimi kobiety. Mała, ruda dziewczynka krzyknęła przeraźliwie, chowając się w posiniaczone ramiona jednej z kobiet.
Jadący przodem mężczyźni dostrzegli swego kompana w ciemności i kilku z nich zeszło z siodeł, podchodząc bliżej. Wszyscy byli brudni i zarośnięci, co stanowiło wyraźny znak długiej podróży. Wszyscy śmierdzieli alkoholem i ciepłą krwią. Brudne bandaże luźno owinięte były wokół zranionych miejsc. Jednak mimo ran i zmęczenia mężczyźni krzyczeli bez składu i rechotali z byle czego. Widok mężczyzny z pokaźną sarną na ramieniu spotęgował poruszenie w całej bandzie. Jeden z nich, barczysty osiłek z szablą do połowy wsuniętą do pochwy, zbliżył się do myśliwego i wziął z jego rąk wypatroszone zwierzę.
Zły zapis dialogów. Masz kilka takich przypadków. Po myślniku powinna być mała litera. Poczytaj na forum o dialogach.- Gdzie Salamander ? – Zapytał mężczyzna, zwany Drasperem, rozglądając się po swej kompanii.
Nie wiem dlaczego "rozbójnicy" z wielkiej litery? Błąd - literówka.Rzeczywiście zza drzew wychylali właśnie dwaj kolejni Rozbójnicy.
Dość dziwnie brzmi to zdanie. „Tonąć w brudzie można” jak się jest biednym. „Tonąć w brudnej odzieży” również. No, może już nie „tonąć” tylko samo „brudnej”. Zlepek słów "tonąć" i "brud" tak jakoś przeciwnie dla mnie brzmi. Tonął - czyli miał jej dużo, czy tonął bo były zbyt duże? Wcześniejsze zdanie niby mówi o tym, że był mało proporcjonalny, ale jednak trochę źle się to czyta. Zmieniłbym.Był on przeraźliwie chudy i wysoki, przez co nieustannie tonął w brudnej odzieży.
Wyrzuć "obozem".- Rozbijemy się tu obozem i wypoczniemy do świtu.
Usuń zaimek.W oczach czaiła się denerwująca ironia, a zmarszczone czoło nadawało mu charakteru twardego i nieustępliwego Rozbójnika.
Generalnie tekst podobał mi się. Styl może nie był jakiś wyśmienity i wycyckany, ale opowieść wciągająca. Zaciekawiłaś mnie, znienawidziłem/polubiłem bohaterów. Dialogi były przystępne. Nie tandetne i nie sztuczne, chociaż z drugiej strony też nic nadzwyczajnego. Ale na plus. Sporo powtórzeń robisz, trochę interpunkcja kuleje. Sporo niepotrzebnych zaimków było. Ogólnie potrafisz pisać i opowiadać. Bajarz dobrze, a to jest ważne.