"Cisza" (dziennik, opowiadanie, krótkie)

1
[Tekst już w zamyśle miał być w formie 1-os. Wiem, że wielu z Was od razu uzna to za błąd, bo to forma jest nieciekawa. Ale tak chciałem napisać i właśnie taki styl pasował. Napisałem to pod wpływem oczywistej sprawy, o jakiej piszę poniżej :) Proszę Was o jak najbardziej szczerą krytykę. Mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam.]



Cisza



*1*



- Pasowałoby poodkurzać. Nie myśląc dużo, kiwnąłem głową i włączyłem czajnik.

- Dobra, ale teraz, czy kiedy? - rzuciłem po chwili, kiedy woda wrzała.

- No, za chwilę. Pójdę ci przygotować odkurzacz, przyjdź zaraz - powiedziała mama i wyszła z kuchni udając się na piętro. Nalałem wody do kubka, wrzuciłem torebkę herbaty. Wsypałem 5 łyżek cukru. Usiadłem przy stole. Patrząc tępo w brązową ciecz, zastanawiałem się, jak długo będę musiał sprzątać. Niby nic wielkiego - bierzesz kabel i włączasz do prądu, chwytasz rączke od rury i jeździsz sobie po dywanie, machając w te i we wte. Skończysz tu - idziesz dalej. I tak, aż zrobisz i będzie spokój.

            Spróbowałem herbaty. Język okropnie zabolał i nie chciał przestać. Nawet nie chciało się komentować tego debilstwa w myślach. No bo po co. I tak to nic nie zmieni. A i tak muszę dywany powysysać z kurzu. Narzekanie gówno da.

            Skończyłem herbatę, popatrzyłem na zegar. Trochę po dziesiątej. Wstałem uderzając ręką w blat stołu. Bolała jak jasny gwint, ale odważnie wmawiałem sobie, że to szczegół. Podszedłem do zlewu, odkręciłem gorącą wodę. Podłożyłem kubek. Woda zlewała się szybko, wydając dziwne syczenie. Biała kreska spadała prosto w dół, do kubka. Zaczynała się przy metalowym gwincie, lekko zardzewiałym. Zatrzymywała przy tafli wzburzonej wody. Patrzyłem tępo. Czas zatrzymał swój codzienny bieg. Wcale nie wydawało się to bezmyślne i bezsensu. Oglądałem sobie mały wodospad. Zakręciłem wodę. Wodospadu nie było. Kreska skończyła się. Właczyłem ją znowu. I tak patrząc i patrząc uświadomiłem sobie, że nadaję się do psychiatryka. Finito, koniec, woda uspokoiła się, a ja z dziwnym uczuciem kontroli, wylałem ją do zlewu. Odłożyłem kubek i poszedłem na górę.

            Podróż z kuchni do mojego pokoju była dziwna. Nie pamiętam jej, bo przyćmiło ją rąbnięcie z barku w futrynę. Odbiłem się od niej i stanąłem z lekka wnerwiony. Spojrzałem na drzwi i futrynę. Przecież to takie duże.

- Tępy pajacu, trafić nie umiesz - pomyślałem. Usiadłem na łóżku i wziąłem do ręki zszyte kartki. Kartki jak kartki, z twardego papieru, na których wydrukowałem sobie modlitwy. Od jakiegoś czasu je odmawiałem. I tym razem chciałem odmówić chociaż jedną, zanim mama zdąży przygotować odkurzacz.

            Przeżegnałem się i pomyśłałem o tym, że właśnie rozmawiam z Bogiem. Dałem sobie chwilę ciszy na ogarnięcie tego wielkiego szczegółu, o którym często zapominamy. Zacząłem czytać. Za oknem, drogą, szybko przejechał samochód. Nie odwróciłem wzroku od kartki, starając się być skupionym. Po kilku zdaniach usłyszałem dudnienie maszyn dobiegające zza okna. Zignorowałem je. Ale kiedy przejechało następne i kolejne auto, musiałem okno zamknąć. Czytając modlitwy, rozmyślałem nad męką Jezusa Chrystusa. Przeczytałem pierwszą i odmówiłem Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo. Kończąc ją, zatrzymałem się w myślach i ni stąd, ni zowąd przypomniałem sobie pewnych ludzi. Osoby, które swoim zachowaniem odpychały innych. Pomodliłem się też i za nich. Poczułem się lepiej i wiedziałem, że to co robię nie jest bezskuteczne. Wierzyłem, że Bóg słuchał. Pomoże, jeśli to o co poproszę, będzie tym co potrzebuje. Myśląc tak, skończyłem drugą modlitwę.

            Usłyszałem, że mama krzątała się w pobliżu, więc odłożyłem kartki i obiecałem sobie, że dokończę modlitwy później. Przeszedłem do pokoju z pecetem. Mama już przeniosła odkurzacz.

- Mamo, ja zawsze zaczynam od waszej sypialni - powiedziałem.

- Masz tu czysty worek, wymyłam ci i odkurzaj - skwitowała mój pomysł. Nie było to niemiłe, ale zwykłe mówienie bez emocji.

- Dobra, no to zaczynamy - pomyślałem. Włączyłem zasycacza do prądu, nacisnąłem stopą guzik odpalający mechanizm i zacząłem.

            Początek był do dupy. Zdenerwowany, wyłączyłem odkurzacz. Chwyciłem rurę, składającą się z mniejszych rurek i rozebrałem ją na części.

- A to lipa z tego - zapchała się. Zawołałem mamę.

- Dobrze jest, bierz i rób.

- Po co, bezsensowna robota. Czekaj tu ide po jakiś drut, żeby ten syf przepchać. Wyszedłem z pokoju, otworzyłem pierwszą lepszą szafke. Stary kabel RTV. Może być, co mi zależy. Mama nie wytrzymała i włączyła odkurzacz.

- Jasne, po co się męczyć. Można byle jak - pomyślałem.

- Czekaj że! Przeczyścimy to. Wyłączyłem zbieracza syfu i rozrkęciłem rurki. Włożyłem do końcówki jeden koniec kabla. Nie chciał przejśc dalej, coś go blokowało.

- No by cie szlag trafił! - przeszło za piątym razem. Podłączyłem mniejszą rurkę do miękkiej, zakręcanej rury, wychodzącej z odkurzacza i zebrałem cały kurz, który udało się wyciągnąć z rur. Zadowolony, że będzie ładnie odkurzone, zmontowałem rurki jak trzeba i kopnąłem z uciechą guzik.

- Oho, teraz zasysa porządnie. Przyłożyłem rękę do wlotu końcówki. Skóra wyciągnęła się, targana przez wsysające powietrze. Ależ jak było miło, kiedy wszystko działało.

            Przed dłuższą chwilę nie myślałem. W głowie pustka. Żadnych myśli. Wzrok skierowałem na dywan i obserwowałem znikające okruszki jedzenia i kurzu. Mimo napięcia mieśni, potrzebnego do machania rurą i lekkiego zmęczenia, stan ten powodował mimowolne zadowolenie. W kółko powtarzający się cykl - do przodu i do tyłu - powoli hipnotyzował. Dziwne uczucie, albo raczej brak uczuć, który ciężko nazwać, dawał ulgę. Ulgę od myślenia i od zbędnych czynności. Ryk odkurzacza mimo swej siły relaksował. Był tak głośny, że przyćmiewał wszystko inne. Nie słyszałem muzyki, płynącej z radia. Nie było już przejeżdżających samochodów. Maszyny przestały działać, wiatr ucichł. Wszystko uspokoiło się, zamilkło. Teraz był ważniejszy inny dźwięk. Głos odkurzacza. Lub raczej jego serenada na jednej nutce. Całej nucie, umieszczonej wysoko na pięciolini.

            Muzyka trwała. Było dobrze.





*2*



            Skończyłem. Uchyliłem okno, przewietrzy się. Otworzyłem drzwi. Przeciągnąłem kabel do pokoju z pecetem. Żeby było wygodniej, ustawiłem krzesła z dala od dywanu i zamknąłem drzwi. Wpadł młody.

- Co robisz? - rzucił od nie chcenia. Widać było, że interesuje go co innego.

- Odkurzam - popatrzyłem spode łba. Spojrzał na mnie i szybko przeniósł wzrok na monitor. Wiedział, że ciężko będzie coś wynegocjować. Pozatym i tak byłoby głośno. Patrzyliśmy na siebie bez słowa. Odpuścił. Wyszedł trzaskając drzwiami.

            Odpaliłem odkurzacz. Szło dobrze, przejechałem pół dywanu. Zatrzymałem machinę. Życie trzeba sobie ułatwiać, więc przerzuciłem krzesła na wyczyszczoną stronę.

- Żeby tak wszyscy byli posłuszni jak te krzesła.

- Marzenia ściętej głowy - odpowiedział głosik wewnętrzny. I zaczęło się. Auto przejechało, maszyny słyszę, wiatr wieje, odkurzacz NIE wyje. Brakowało mi ciszy. Włączyłem. I znowu relaks.

            Dokończyłem dywan. Miejsca pod biurkami prosiły o czystość. Przy ostatnim, trzecim, powoli zaczynała cholera mnie brać. Na trzecim blacie, największym, stoi sobie monitor. Podłączony jest do komputera - z którego wychodzi masę kabli zasilających, łączących, a głównie plączących się okropnie -, który z kolei podłączony jest z drukarką, i tak dalej, że aż głowa boli. Pod biurkiem - moc kabli. Cały zasilacz był i zapewne będzie wiecznie zawalony wtyczkami i ani jednego miejsca nie było, ażeby podpiąć cokolwiek innego.

            Zakichane kable plątały się i ni jak nie dawały podnieść, przenieść, czy z góry wpychając się na nie, odkurzyć. Niby takie zwykłe kable, a tak dają w dupę.

- Wyciąć w pień pieroństwo i byłby spokój - przypomniałem sobie chaszcze w tropikalnej dżungli. Zwizualizowałem w myślach te zakichane kable, kiedy je tak przecinam. Tnę i brnę przez ten gąszcz. Aż do końca, którego nie widać. Jest tak blisko, a tak daleko.

            Jak się człowiek nie przyłoży, to nie będzie porządnie zrobione. Tak więc kucnąłem, jedną ręką przesunąłem kable, drugą trzymałem mocno rurę, podnosiłem i pchałem tą końcówkę. Kurzyło się i zrobiło strasznie duszno. Byle skończyć z tymi kablami.

            Odkurzacz wył. W takich warunkach ciężko usłyszeć ciszę. A On i tak patrzył. Był uśmiechnięty.





*3*



            Wszedłem do sypialni babci i dziadka. Było czuć dziwny zapach, charakterystyczny dla tego pokoju. Niby normalny i nikt tego nie roztrząsał, ale zawsze był taki jakiś posmak. Ni to staroć, ni stęchlizna, ni nieświeże powietrze - coś innego. Jakby powolne, zbliżające się coś. Nieokreślona chwila, czy zdarzenie, które czuć tym zapachem. Był prawie nieprzyjemny, ale po chwili wąchania nieodczuwalny. Zapowiadał jedną wielką niewiadomą.

            Stałem tak chwilę. Przypomniałem sobie gościa, o którym myślałem wcześniej, który wyrył mi się w pamięci bardzo trwale. Było to spowodowane pewnym snem, w którym ten gość czytał jakąś książke. Recytował ją, mówił o niej, mniejsza o to. Ważniejsze było jego nastawienie do czytania. Kipiała z niego pycha. Z jego twarzy można było wyczytać, że pragnie pokazać się i chce zabłysnąć, nie zważając na to, że idzie po trupach. Nie mogłem patrzeć na tego gościa, bo widziałem czym wyrażane są te emocje.

            Z jego klatki piersiowej, z jego brzucha i z całego torsu wystawały dziwne kolce. Największy był na środku, w okolicach mostku, a coraz mniejsze skupiały się obok niego. Zwinięte w dziwnego rodzaju rulonik, przypominające róże, lub przyozdobione serwetki, wystawały szkaradnie i wyglądały ohydnie. W środku tych strasznych ozdób było coś dziwnego, przypominającego mięso z krwią. Wszystko to rozmieszczone na jego klacie, sprawiało obrzydzające wrażenie. Zrobiło mi się niedobrze. Już we śnie zrozumiałem co oznaczją te kolce. Wiedziałem, że to jest zło, które w nim siedzi, i którego on nie rozumie. To zło, które go pożera i które wywala całe jego bebechy na zewnątrz. Pycha go zżera, a mięso jeszcze bardziej wylatuje, jak z maszynki do mielenia.

            Kiedy przypomniałem sobie ten sen, zrobiło się jakoś smutno. Pomodliłem się za tego człowieka. Wiedziałem, że był nieszczęśliwy. Mimo nieświadomości, albo ignorancji, której sam nie rozumiał, miałem nadzieję, że kiedyś się zmieni i będzie lepszym człowiekiem.

            Bo być dobrą osobą, to znaczy być dla innych, nie tylko dla siebie. Więc odkurzacz dał łapę i pojechaliśmy z koksem. Poszło z górki, pokoik był mały. Więcej w nim gołej podłogi niż dywanów. Amen.





*Korytarz*



            Przeniosłem odkurzacz na korytarz. Zwinąłem kabel przyciskiem i podłączyłem do wtyczki w toalecie, żeby było bliżej. Włączyłem. Owtorzyły się drzwi. Odkurzacz wył. Dziadek wszedł. Stanął obok mnie i spojrzał na podłogę. Potem jakby w zwolnionym tępie podniósł oczy i wlepił w moją twarz. Jego rozchylone usta mówiły, że jest zainteresowany tym, co robię. Złożył ręce jak do pacierza. Oczy patrzące tępo i bez wyrazu, po prostu patrzyły. Nie było to ani złe, ani dobre, ot normalne spojrzenie. Wiedziałem, że nic nie znaczy, że jest niewymowne. Takie w starym stylu, którego już nie ma, który dawno umarł. Można je zobaczyć w wywiadach z przedwojennymi ludźmi, którzy rozmawiając i dochodząc do puenty, zatrzymują głos. Następuje pauza. A potem patrzą, i patrzą, i patrzą w oczy odbiorcy. Czekają na coś. Na odpowiedź? Na ciszę? Na odwrócenie wzroku?

            W takich momentach ludzie słabi odwracają wzrok. Problemowi odpowiadają zdawkowo. Wytrawni słuchacze i podobni "przedwojennym" patrzą w oczy jeszcze głębiej, wydłużają chwilę oczekiwania i równocześnie zwalniają przyzwyczajony, szybki sposób mrugania powiekami. Leciutko kiwają głową, przechylając ją lekko na bok. Dla obserwatora - żyjącego w wieku XXI - chwila ta trwa całe wieki.

            Obrócił się i wszedł do pokoju z TV. Włączyłem odkurzacz. Łatwiej było myśleć. Niby warczał. Ale warczał harmonijnie. Głośny głos w mono, a nie ciche głosiki w stereo, które nie dają spokoju. Z korytarzem uwinąłem się szybko.





*4*



            Otworzyłem okno. Zamknąłem drzwi, żeby nie było przeciągu. Rozejrzałem się po pokoju.

- Nie boję się, gdy ciemno jest... - powtarzałem sobie słowa piosenki. Na początku tylko w myślach. Potem refren sam wypłynął z moich ust. Śpiewałem. Cicho, z wolna coraz głośniej, aż w końcu zrównałem się z odkurzaczem. Darliśmy się razem, on swoje "buuu", a ja "Nie boje się...". Śmiałem się przy tym i miałem wyśmienity humor. Nie czułem zmęczenia. Odeszło w kąt. Zamiast niego pojawiła się chęć do pracy. Dziwna sprawa, bo przecież leniwym ludziom okropnie się nie chce, ponieważ nie umią zacząć. Ale przecież jak już wystartujesz, to potem lecisz jak z procy.

            Było słychać coraz ostrzejsze dźwięki. Śpiewałem i wysoko, i nisko, i jak panienka uciekająca rynsztokiem, i jak śpiewacy operowi. Spodobał mi się głos odkurzacza i złapałem jego tonację. Przez chwilę krzyczeliśmy prawie tak samo. Zmieniałem repertuar jak rękawiczki.

            Śpiewałem czując pewną obecność. Wiedziałem, że On jest przy mnie i to mnie napędzało. Taka zwykła czynność stała się modlitwą, na chwałę Najwyższego. Mam nadzieję, że chociaż Jemu spodobała się, bo napewno nie tym robotnikom, co stali za oknem. Ciekawe musiały być ich miny.

            Kiedy zorientowałem się, że krzyczę głośniej niż zasysarka, szybko zamknąłem okno. Dokończyłem pokój z TV i wyjechałem odkurzaczem.





*3 naraz*



            Spokój był namacalny. Pochłonął mnie. Przez dłuższy czas nie myśłałem i nie wiedziałem, że obok dzieje się tyle innych rzeczy. Mucha wylądowała na stoliku, zasłony lekko falowały od wiatru, zadzwonił telefon, kogut zapiał a mama robiła obiad. Wszystko to w tym samym momencie. Żyjące własnym życiem, niezależne od siebie zdarzenia.

            Odkurzacz pracował wyśmienicie - fizycznie rzecz biorąc. Zasysał, wciągał, skupiał cały brud i kurz w torebce papierowej, a przy tym słodko wył. Piszczał, darł się, krzyczał w niebogłosy.

            Z jednej strony zakłócał, z drugiej strony wzmacniał skupienie. Cisza zależała jedynie ode mnie. Definiowało ją moje podejście do niej. Albo mogłem jej słuchać i przez nią wsłuchiwać się w siebie, albo pójść w drugim kierunku i ją ingorować - pozwolić jej po prostu być. Są zawsze dwie drogi. Zawsze jest jakiś wybór. Jeśli nie patrzysz gdzie idziesz, dojdziesz do nikąd. Ale jeśli patrzysz prawdziwie, to widzisz cel.

            Robiłem pokój młodego. Były w nim dwa malutkie dywany. Szybko skończyłem, bo po parkiecie śmigało się jak meserszmitem.





*The end*



            Wreszcie skończyłem.





* ... *



            Zszedłem na dół. Stanąłem w progu kuchni. Obserwowałem bez słowa. Młody krzyczał na brata. Mikrofalówka pikała, oznajmiając, że papu gotowe. Dziadek polemizował z babcią, czy lepsze będą na obiad "zimnioki zgniecione" czy "zimnioki cołe". Tata uspokajał młodego, starając się nie podnosić głosu. Mama klepała kotlety. Czajnik wył. Okno otwarte...

- To zrobisz jeszcze tu na dole w gościnnym, dobra? - powiedziała mama, kiedy spostrzegła, że tak stoję.

- Okey - szepnąłem.

            Była cisza.

2
Dobra, będę pierwsza skoro nikt jeszcze się do tego tekstu nie dobrał.

Zazwyczaj wyrażam opinie sprecyzowane, chociaż uwikłane w jakąś dziwną formę. Tym razem będzie trochę inaczej.

Najpierw powiem o błędach, które rzuciły mi się w oczy.



Po pierwsze język. Myślę, że powinieneś zastanowić się nad stylem wypowiedzi narratora. To bardzo ważne bo chwilami kolokwializmy zwalają z nóg. Nie każę cię się bawić w decorum, to nie potrzebne przy takich kawałkach ale przeanalizuj estetykę języka. Nie mam jak przeprowadzać korekty, sądzę, że zrozumiesz. Składnia momentami zawodzi lub jest udziwniona - na to również zerknij.



Po drugie zapisy dialogów - są niewłaściwe. Zarówno przemyślenia narratora jak i wypowiedzi postaci podlegają normom ogólnie przyjętym. Normy te powinieneś znać. Jeżeli masz wątpliwości zapytaj kogoś na forum, zerknij do wątków, poszukaj w internecie.



Po trzecie - chaos narracyjny spowodowany błędnymi złożeniami, błędami następstwa, przesunięciami ciągów logicznych i innymi podobnymi sprawami. Da się naprawić takie usterki przy jednoczesnym zachowaniu obecnego w tekście wrażenia dezorientacji.



Przy obecnym zapisie tekstu nie ma mowy o robieniu korekty, tutaj trzeba by przetworzyć całość przy współpracy z autorem. Wszystko pozostawiam twojemu zastanowieniu bo nie widzę większego sensu w zwyczajnym poprawianiu. Musisz sam zdecydować co jest właściwe, a co nie.

Generalnie jest słabo pod względem technicznym, jednakowoż... W tej chaotycznej, nieskoordynowanej logicznie wypowiedzi, dostrzegam daleki odblask wrażliwości i wyobraźni autora. Chodzi mi o to, że nieczęsto czytam podobne wytwory, nieczęsto spotykam ludzi zdolnych do zminimalizowania swojego pędu ekstrawerycznego w wyrzucaniu myśli na pole bitwy. Dostrzegam więc coś niewykształconego, dziwnego, może jakiś pierwiastek prawdziwego talentu, nie wiem. Na pewno to coś, co odpowiednio hodowane, wyda bardzo interesujący plon.

Do tego czasu jednak - ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Pamiętając o tym, że podczas pisania się nie myśli, ale podczas myślenia się pisze.



Życzę miłej pracy;)





Aha, jeżeli mój post znowu dojdzie w wersji podwójnej to przepraszam. Z forum dzieje się coś dziwnego ostatnio.

Edit: poprawione, żeby było jeden raz:) ]
Ostatnio zmieniony pt 10 lip 2009, 21:22 przez Sola Sel, łącznie zmieniany 1 raz.
Sprzeczne sprzeczności są podniecające. Taki mały zabieg a cieszy.

3
- Pasowałoby poodkurzać. Nie myśląc dużo, kiwnąłem głową i włączyłem czajnik.

- Dobra, ale teraz, czy kiedy? - rzuciłem po chwili, kiedy woda wrzała.


Co tu jest dialogiem, a co narracją? Z pierwszej linijki wynika, że wszystko jest dialogiem (według atrybucji) jednak, po przeczytani wyraźnie widać, że jest też element narracji. Wyraźnie brakuje podziału.


chwytasz rączke od rury i jeździsz sobie po dywanie, machając w te i we wte.


wte i wewte - związek frazeologiczny, ludowy.


Spróbowałem herbaty. Język okropnie zabolał i nie chciał przestać. Nawet nie chciało się komentować tego debilstwa w myślach. No bo po co. I tak to nic nie zmieni. A i tak muszę dywany powysysać z kurzu. Narzekanie gówno da.


Rozumiem, że się oparzył, tak? Trochę to zawoalowane jakby. Poza tym, język nawet "jak coś chciał", to brzmi to dziwnie.


Skończyłem herbatę,


Sztywne rozpoczęcie zdania i to po raz drugi. Zrobiłem herbatę, wypiłem herbatę, umyłem kubek po herbacie. Nijakie to.


Wcale nie wydawało się to bezmyślne i bezsensu
niepotrzebny pleonazm - w zasadzie, oba wyrazy spełniają tę samą funkcję.


Oglądałem sobie mały wodospad. Zakręciłem wodę. Wodospadu nie było. Kreska skończyła się. Właczyłem ją znowu. I tak patrząc i patrząc uświadomiłem sobie, że nadaję się do psychiatryka. Finito, koniec, woda uspokoiła się, a ja z dziwnym uczuciem kontroli, wylałem ją do zlewu. Odłożyłem kubek i poszedłem na górę.


Odnoszę wrażenie, że usilnie jest budowany klimat suspensu - rozmyślania. Rozterkowość bohatera miała być głębią konstrukcji psychicznej, ale tak naprawdę cała ta scena jest wypruta i z emocji i z plastyczności. Wygląda, jak zupełnie zbędne wtrącenie - dla samego faktu napisania czegokolwiek.


Nie pamiętam jej, bo przyćmiło ją rąbnięcie z barku w futrynę.


...rąbnięcie barkiem o futrynę.


Przeżegnałem się i pomyśłałem o tym, że właśnie rozmawiam z Bogiem. Dałem sobie chwilę ciszy na ogarnięcie tego wielkiego szczegółu, o którym często zapominamy.


narracja 1.os przechodzi w 3os., kiedy bohater zaczyna umoralniać czytelnika. Poza tym, odnoszenie się do mnie przez bohatera mającego problem ze samym sobą wydaje mi się dziwne. Zniechęca do tekstu.

Poczułem się lepiej i wiedziałem, że to co robię nie jest bezskuteczne.
Raczej pasowałoby mi tutaj bezcelowe bo owej skuteczności bohater nie miał jak w tej chwili udowodnić i stwierdzić.

Pomoże, jeśli to o co poproszę, będzie tym co potrzebuje.


... czego potrzebuję. Zależność co - czego


Nie było to niemiłe, ale zwykłe mówienie bez emocji.
Coś tu nie gra. jedno z drugim się nie klei. Zobacz na to:



Nie było to niemiłe, ale zwyczajnie pozbawione emocji.


- Po co, bezsensowna robota. Czekaj tu ide po jakiś drut, żeby ten syf przepchać. Wyszedłem z pokoju, otworzyłem pierwszą lepszą szafke.
Znowu narracja jest wcielona w dialog.


Może być, co mi zależy.
Może być - co mi zależy?



Jeżeli występuje pytanie, to warto zakończyć je odpowiednim znakiem.

Nieokreślona chwila, czy zdarzenie, które czuć tym zapachem.
przecinek zmienia funkcję zdania - tworzy podrzędność, której już dalej nie ma. Jeżeli go usuniesz, zdanie zostanie naprawione i będzie równorzędne - wówczas zacznie brzmieć tak, jak tego oczekujesz.



Przestałem czytać. Czuję się zanudzony. Dawno nie czytałem tak chaotycznego tekstu - ale to może samo w sobie złe nie jest. Nie dość, że nic się nie dzieje, poza owym odkurzaniem, to jest to napisane w sposób bardzo nieprzystępny. Rwane zdania pozbawione są plastyki. Narracja, typowo młodzieńcza, zahacza raczej o blog/pamiętnik z rozbudowaną wersją, niż o opowiadanie. W zasadzie - opowiadaniem toto nie jest i dziennikiem też nie, bo reportażowy styl (a raczej stylizacja) kołysze się na pograniczu jednego i drugiego. Nie przeciągasz liny, nie zagłębiasz się w jedno z zagadnień, tylko skupiasz na związku przyczynowo skutkowym, ściśle połączonym z odkurzaczem, który urasta do rangi prawie że bohatera. Sam bohater jest płaski w zarysie - poza kilkoma nacechowaniami, wszystko jest opisane: zrobiłem to, nacisnąłem tamto, pomyślałem tak. Ten monolog, usilnie kierowany na intelektualizm jest wypruty z emocji. Gość z odkurzaczem był mi tak obojętny, jak wszystko inne. Brak kontrastu, jakiegokolwiek: nienawiść, miłość, prostota albo intelekt - jest widoczny i odejmuje temu opowiadaniu aż nad to. Dodatkowo widać, że tekst nie był czytany albo czytany niedokładnie. Brakuje tutaj w kilkunastu miejscach polskich znaków ( w tym, w cytowanych fragmentach). Tekst nie podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Błędy i usterki wymienili przedmówcy. Ja skupię się na treści. Ten chłopiec z odkurzaczem wydał mi się niesamowicie psychodeliczny. Skupiony do granic możliwości, zauważa rzeczy, które inni zupełnie ignorują. Ja sama, czytając, pomyślałam w pewnym momencie "to chyba nie będzie o odkurzaniu? Co jest...? I później dopiero, zauważyłam, co chciałeś przedstawić. Powiem tak - wykonanie bardzo słabe. Należałoby to napisać od nowa. Jest w tym coś, ale pomysł przerósł Twoje umiejętności.

Jeśli chcesz i będziesz pisał dalej... spróbuj wrócic do tego opowiadania za rok. Stworzyć z niego miniaturkę. Nawet nie wiem, czy sama potrafiłabym dobrze napisać coś takiego, ale sam pomysł, postać tego chłopca... widzę w tym spory potencjał. Wyobrażałam sobie tekiego zahukanego młodego człowieka, o wielkich jakby szklanych oczach...

Ale musisz dużo ćwiczyć, pisać i czytać. Wzbogacić trochę słownictwo. Nie mówię zaraz o jakichś wyszukanych wyrazach, po prostu na ten moment jest słabo.
Ale, proszę, nie zniechęcaj się.

Pozdrawiam i wytrwałości życzę :D

Nararcja pierwszoosobowa to żaden grzech! Wręcz przeciwnie. Pisz, jak Ci wygodnie.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”