Pierwszy proces [groteska]

1
Uwaga, jest tu trochę przekleństw.



- - -



      Porywisty wiatr chłostał bezlistne szkielety krzaków i drzew, a ciemność oddawała pole światłu tylko na dwóch wąskich stożkach wydzielanych przez reflektory dżipa. Pojazd mknął przez czerń nocy, nerwowo podskakując na nierównościach asfaltowej drogi. Jego drobny, słabowity kierowca imieniem Gaj kurczowo trzymał ręce na kierownicy, kątem oka wypatrując w lusterkach jakichkolwiek oznak pościgu. Pot spływał mu po twarzy jak wodospad, a udo krwawiło obficie. Zarobił kulkę podczas niezbyt udanej akcji w bazie wojskowej. Nie bacząc na prawo i rozsądek, podjął szaleńczą próbę podwędzenia dżipa wprost ze strzeżonego parku maszyn. Potrzebował rozpaczliwie samochodu, a jedynie tam mógł go znaleźć. Bitwa na taką skalę kosztowała go wiele wysiłku i zdrowia. Serce odruchowo pompowało adrenalinę w zmęczone żyły, gdy tylko próbował odtworzyć w myślach przebieg zdarzenia.

      To była ciężka noc. Żołnierze się stawiali, lecz Gaj ich pokonał. Miał zaledwie zwykły pistolet, ale strzelał bardzo, bardzo celnie. Posiadał też bowiem przekrwione gały, które z chirurgiczną dokładnością naprowadzały wylot lufy w kierunku czułych punktów jego przeciwników. Kule drążyły we wrażych ciałach proste, mokre tunele z wściekłością pijanego mistrza karate, gdy tylko Gaj zapragnął zakończyć czyjś żywot. Trafieni konali w męczarniach, opryskując otoczenie elegancką, cmokającą fontanną krwi. Gdy próbowali się jeszcze ratować, kolejne naboje z łatwością dziurawiły im ręce i nogi. Gaj starał się atakować z ukrycia, tak aby nie wystawiać się na działanie śmiercionośnych karabinów. Problem mogły stanowić obdarzone wrażliwym węchem psy, które z łatwością wyczułyby jego tanią wodę kolońską i z pewnością porozrywałyby mu łydki ostrymi kłami. Wojskowe owczarki były stworzeniami niezaprzeczalnie przerażającymi i niebezpiecznymi, ale na szczęście zostały zawczasu porozrywane przez podłożony koło psiarni ładunek wybuchowy, zdobyty wcześniej na jakimś bohaterskim wojaku. Gaj mimo wielkiego talentu strzeleckiego nadal był tylko amatorem, także wiele razy stawał niemalże o krok od śmierci. Uratował go właściwie jedynie niski budżet armii, który powodował, że wycelowana w niego broń zacinała się, rzucone mu pod nogi granaty nie eksplodowały, a także psuło się pozwalające dojrzeć go oświetlenie. Odniósłby z pewnością wiekopomne zwycięstwo, gdyby nie mały głupkowaty oficer, który bezczelnie trafił go w lewą nogę. Gaj strasznie się zdenerwował. Nim dobił obszczymurka, z sadystyczną uciechą odstrzelił mu oba jajka. Gdy trep już skonał, jego oprawca z trudem doczłapał do najbliższego dżipa i odjechał.

      Bezlitosny chudzielec powoli się uspokajał. Jechał dobrą chwilę, a wciąż nie było ani śladu pościgu. Przez moment uwierzył w zwycięstwo nad wrogiem, a na twarzy zagościł mu tryumfalny uśmiech. W myślach witał się już z żoną na lotnisku, przed wynajętym za ciężkie pieniądze samolotem, mającym zabrać ich do bardziej cywilizowanych krajów - tam, gdzie nie trzeba strzelać, wymuszać ani kombinować, by przeżyć. Gaj lubił to wszystko robić, lecz teraz musiał rozstać się z tymi przyjemnościami. Zbyt wysoko cenił swoje życie, by chciał poświęcić je dla niebezpiecznej gry ze Służbami Ochrony. Sędzia Katon nie próżnował, z każdą chwilą pobyt w ojczyźnie stawał się dla Gaja coraz bardziej ryzykowny. Pętla wokół jego szyi zaczęła zacieśniała się, tak więc jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka.

      Nagle Gaj usłyszał nieprzyjemny warkot, a zaraz potem z czerni wynurzyły się okrągłe ślepia najstraszniejszego w świecie potwora – pordzewiałej ciężarówki SO. Niezniszczalna maszkara dyszała i ryczała, pędząc w obłąkańczym szale wprost na biednego, bezbronnego przy niej Gaja. Odruchowo skręcił gdzieś w gęstwiny. Wiekowy silnik samochodu dławił się, a koła coraz bardziej zagłębiały się w błoto. Dróżka wiodąca między łysymi drzewami niespodziewanie zakończyła się zerżniętym dębem. Kierowca dżipa na widok takiej przeszkody z całej siły wcisnął hamulec i zarył pojazd w mule. Jak oparzony wyskoczył na zewnątrz, zapominając nawet pistoletu. Kuśtykał przed siebie, byle dalej od upiornych prześladowców. Ranna noga słała mu do głowy serie bolesnych impulsów, lecz mimo to starał się iść jak najszybciej. Wkrótce ogarnęła go nieprzenikniona czerń nocy. Potykał się o kamienie i wystające spod ziemi konary drzew. Wiedział, że jego krwawa podróż po kraju nieubłaganie zbliża się do końca. Usłyszał szczekanie psów i złowrogi ryk nadjeżdżających pojazdów. Udało mu się wydostać na przestrzeń rozległej polany, otoczonej ginącym w mroku całunem zarośli. Zadawało mu się, że pogoń zbliża się ze wszystkich stron naraz. Nie mógł się zdecydować, w którym kierunku uciekać. Upadł gdzieś w błoto.



      Gaj został przymocowany taśmą klejącą do krzesła. Nadal znajdował się na polanie, teraz oświetlonej reflektorami ciężarówek. Otaczali go wysportowani milicjanci, odziani w czarne, cholernie męskie mundury. Twarze ich były surowe i nieprzeniknione, jak gdyby cierpieli na przewlekłe zatwardzenie. Gaj wiercił się nerwowo, niepewny co go czeka. Tyłem do niego zaparkował największy pojazd, odróżniający się od pozostałych również stanem technicznym - lakier nie odłaził z karoserii, a silnik wydawał całkiem porządny odgłos.

      Jakiś filigranowy tajniak wyciągnął harmonijkę i zaczął odgrywać na niej podniosły hymn państwowy. Oficerowie odsunęli się nieco, a klapa dużej ciężarówki opadła na ziemię. Wytoczyło się po niej masywne sklejkowe biurko na kółkach, połączone z odpowiednim dla zasiadającego na nim agenta krzesłem. Gaj został wyjątkowo niemile zaskoczony, bowiem swą obecnością zaszczyciła tą polanę jego prawdziwa nemezis – nieustępliwy sędzia Katon. Był on gargantuiczną górą obleśnego tłuszczu, wciśniętą w urzędniczy garnitur i dla utrzymania się w kupie skrępowaną skórzanymi pasami. Wyglądał całkiem jak przerażający baleron. Jego wytrzeszczone oczy sprawiały wrażenia pozbawionych powiek - w ogóle nie mrugał, jakby obawiał się nawet na chwilę stracić z pola widzenia niegodną zaufania ludzkość. Miał przerzedzoną, szarą czuprynę zaczesaną do tyłu i sklejoną brudem. Do żółtych, pulchnych palców ktoś przywiązał mu długopisy i wieczne pióra, gotowe by z szybkością geparda podpisywać coraz to nowe dokumenty. Nieludzka twarz Katona dawno już zastygła w wyrazie bezgranicznej pogardy dla wszystkiego co żywe i co ma na imię Gaj. W gruncie rzeczy ci dwaj zaciekli antagoniści byli do siebie całkiem podobni: obaj uwielbiali dręczyć innych, z tym że sędzia dorabiał do tego pokręconą ideologię samozwańczego strażnika moralności. Gdy tylko mobilne biurko osiadło na błotnistym gruncie, Katon wydarł się na oficerów ochrypłym głosem:

      - Rychło w czas, skurwysyny!

Milicjanci aż zadrżeli. Sędzia zwrócił się teraz do Gaja:

      - Witajcie na waszym pierwszym procesie! Będę wam pieprzonym oskarżycielem i katem.

      - Za co mnie zatrzymano? - zapytał Gaj, próbując udawać dzielnego. W rzeczywistości robił pod siebie ze strachu.

      - Za mord! Za mord na biednych, niewinnych stworzonkach!

      - Chodzi wam o tamte trepy z bazy?

      - Nie, kurwa! O pozbawienie szans na życie dziesiątek nieskalanych jeszcze grzechem, bezbronnych zarodków! - głos sędziego przerodził się w dramatyczny jęk. - To wyrafinowana aborcja! Złamanie bożych zakazów! A biedne dziecko z probówki urodziłoby się kulawe i parchate! Posłużyliśmy się podsłuchami, łapówkami, szpiegami i donosicielami, dosłownie wszystkim, mamy tu cholerny komplet dowodów!

      Gaj nie wiedział, co powiedzieć. Katon zaskoczył go tym zarzutem. Spodziewał się raczej procesu o powystrzelanie tych kilkudziesięciu wojskowych i obywateli przez ostatnie lata. W życiu by nie pomyślał, że Sędziemu może chodzić o zabieg in vitro wykonany niedawno na jego ukochanej żonie. Gaj mimo sadystycznej natury, bardzo chciał posiadać własne dzieci. Miał od dawna kłopoty z nasieniem, także nie widział nic złego w sztucznym zapłodnieniu.

      - Nie rozumiem. Czemu posądzacie mnie o złamanie prawa? Zabieg jest przecież legalny. Nie niszczy się przy nim żadnych komórek jajowych, najwyżej zamraża…

      - Pierdolcie się na ryj, bo chuj się znacie! - odwrzasnął Katon, nieczuły na żadne argumenty. - Zabieg jest legalny po to, aby łapać takich zwyrodnialców jak wy! Prędzej czy później, i tak ujawnilibyście swe nieludzkie okrucieństwo! Prewencja!

      - Gdzie tu logika? W takim razie, państwo jest tak samo winne jak ja.

      - Jak śmiecie, wy podła suko! Waszą żoneczkę już złapaliśmy, teraz czas na was! - tłusty urzędnik wydarł mordę, wznosząc jednocześnie palec ku gwieździstemu niebu, jak gdyby ogłaszał przenajświętszą prawdę. - Oboje w majestacie prawa zostaniecie uśmierceni za swe okrutne zbrodnie na łonie ludzkości! Oto dowody!

      Kilku agentów rzuciło na biurko Katona teki pełne zdjęć, zapisów rozmów, kaset z nagraniami, planów szpitali, biografii lekarzy i tak dalej. Gaj aż pobladł. Wszystko to było cholernie niesprawiedliwe. Pogodziłby się z przeznaczeniem, gdyby oskarżyli go o zabójstwa, strzelanie do ludzi, zamęczenie psa sąsiadów i inne prawdziwe występki, jakie popełnił. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zostanie skazany za coś przecież dozwolonego. Zastanawiał się też, czemu tyle środków zostało przeznaczonych do ścigania tak marginalnego zjawiska. Wszystkie te problemy nikły jednak wobec zbliżającej się nieuchronnie śmierci. Mały milicjant na znak dany przez Katona ponownie wyjął harmonijkę. Tym razem zagrał na niej coś, co komuś kompletnie głuchemu mogłoby nawet przypominać nieco fanfary.

2
Groteska jest takim gatunkiem, w którym niekiedy granica pomiędzy zabiegami stylistycznymi, a niedoskonałościami warsztatowymi autora może się zacierać. Czytając to opowiadanie, w niektórych momentach nie wiedziałem, czy autor tak chciał, czy po prostu mu tak wyszło.

Jeżeli jakieś moje uwagi są niesłuszne, to niech mnie szanowny autor sprostuje ;)


Porywisty wiatr chłostał bezlistne szkielety krzaków i drzew
Krzaki zastąp krzewami. Krzaki pasują do potocznej mowy.


a ciemność oddawała pole światłu tylko na dwóch wąskich stożkach wydzielanych przez reflektory dżipa.
Przekombinowane zdanie. Pierwszy raz słyszę, że reflektory „wydzielają” światło. Dałbym: …a ciemność oddawała pole światłu tylko w zasięgu reflektorów dżipa.


Pojazd mknął przez czerń nocy […]Pot spływał mu po twarzy jak wodospad
Dobrze rozumiem, że tego typu „poetyckie” porównania są celowe?


Serce odruchowo pompowało adrenalinę w zmęczone żyły,
Praca serca jest uniezależniona od naszej woli, więc zawsze pompuje krew automatycznie ;)


podjął szaleńczą próbę podwędzenia dżipa
Hmm… Sam nie wiem co mam myśleć o tym „podwędzeniu”. Mimo wszystko jakoś mi tu nie pasuje.


Miał zaledwie zwykły pistolet, ale strzelał bardzo, bardzo celnie. Posiadał też bowiem przekrwione gały, które z chirurgiczną dokładnością naprowadzały wylot lufy w kierunku czułych punktów jego przeciwników.
To już jest masakra! Powiedz mi, autorze, że to tak miało być! ;) Z pierwszego zdania już wiemy, że strzela celnie. Z tego się domyślamy, że ze wzrokiem wszystko u niego gra. Więc po co informujesz nas, że ma „gały” i to do tego przekrwione? Czy to zdanie jest po prostu zgodne z przyjętą przez Ciebie konwencją?


Trafieni konali w męczarniach, opryskując otoczenie elegancką, cmokającą fontanną krwi.
Jak fontanna krwi „cmoka”? Ja tylko pytam, bo nigdy na własne przekrwione gały czegoś takiego nie widziałem :P


Pętla wokół jego szyi zaczęła zacieśniała się, tak więc jedynym rozsądnym wyjściem była ucieczka.
Literówka: zacieśniała -> zacieśniać



W opowiadaniu jest kilka elementów, moim zdaniem, całkiem sprawnie budujących groteskę. Np. gra hymnu państwowego na harmonijce. Zderzenie wykluczających się wartości –podniosłego hymnu z pospolitą harmonijką. Takie zestawienie ośmiesza majestat państwa, pokazuje władze jako kogoś kto nie dorósł do niej. Przynajmniej ja to tak interpretuję ;)



Z tego co zrozumiałem, to chciałeś przedstawić absurd polegający na tym, że Państwo pozornie zezwala obywatelom na coś, tylko po to aby ich sprowokować? Przynajmniej coś w tym stylu ;)



Powiem tak: opowiadanie przeczytałem, (mam nadzieję) zrozumiałem jego przesłanie, ale do refleksji i przemyśleń mnie nie skłoniło.



Pozdrawiam! ;)

Re: Pierwszy proces [groteska]

3
Pink Baron pisze:Uwaga, jest tu trochę przekleństw.


Drżę na samą myśl.




Żołnierze się stawiali, lecz Gaj ich pokonał. Miał zaledwie zwykły pistolet, ale strzelał bardzo, bardzo celnie


Nie znoszę takiego uogólniania spraw. Albo przeciwnie - chwalenia się swoją wiedzą na temat uzbrojenia rzucając kolejnymi niewiele mówiącymi hasłami. W moim wypadku należało celować w środek.




Posiadał też bowiem przekrwione gały, które z chirurgiczną dokładnością naprowadzały wylot lufy w kierunku czułych punktów jego przeciwników


To zrzućmy na karb twojego wieku.


Gaj starał się atakować z ukrycia, tak aby nie wystawiać się na działanie śmiercionośnych karabinów.


Patrz wyżej.




Wojskowe owczarki były stworzeniami niezaprzeczalnie przerażającymi i niebezpiecznymi, ale na szczęście zostały zawczasu porozrywane przez podłożony koło psiarni ładunek wybuchowy, zdobyty wcześniej na jakimś bohaterskim wojaku.


Coś tam, jakiś, gdzieś tam. Problem nijakości przewija przez całe opowiadanie.




Gaj mimo wielkiego talentu strzeleckiego nadal był tylko amatorem


Wielki talent, a przy tym amator. Co prawda to w jakimś stopniu możliwe, ale nie brzmi bynajmniej dobrze.







Przeczytałem całość - lekkie, niezabowiązujące, mogące skłaniać do refleksji. Jednak ani to śmieszne, ani każące o sobie rozmyślać tuż po skończeniu czytania. Sceny akcji możnaby z pewnością przedstawić lepiej. Zresztą świadczy o tym fakt, że najlepiej wypadł etap przesłuchania, kiedy to pojawiło się zresztą obowiązkowe przy tego typu rzeczach biurko, oraz tłusty, a zarazem sadystyczny oprawca. Jeśli rzeczywiście podany wiek pokrywa się choć częściowo z rzeczywistością, to widzę przyszłość. Tą w której doszlifowawszy warsztat stajesz się osobą poczytną i odnoszącą pasmo skromnych, acz satysfakcjonujących sukcesów.

4
Porywisty wiatr chłostał bezlistne szkielety krzaków i drzew,
Szkielety drzew? Coś ta metafora nie trafiona...


Żołnierze się stawiali,
stawiali opór...


Gdy próbowali się jeszcze ratować, kolejne naboje z łatwością dziurawiły im ręce i nogi.


RADA: Nabój składa się z spłonki, ładunku miotającego i kuli. To co leci do celu, to pocisk, a to co trafia, to kula.


W myślach witał się już z żoną na lotnisku, przed wynajętym za ciężkie pieniądze samolotem, mającym zabrać ich do bardziej cywilizowanych krajów - tam, gdzie nie trzeba strzelać, wymuszać ani kombinować, by przeżyć.
Pomieszałeś czasy, kolejność opisów, dawkowanie informacji i... zaraz ,zaraz. Wszystko. Tutaj brakuje spójności, ciągłości i logiki. Zdanie pociąć i napisać od nowa, a przy tym trzymać się pewnej linii opisowej: Kto, co, gdzie, dlaczego.



W myślach witał żonę, czekającą na lotnisku przed wynajętym samochodem, który miał zabrać oboje do bardziej cywilizowanych krajów - gdzie nie trzeba strzelać, wymuszać ani kombinować.



O tekście: Bardzo dobry szkielet, fundament dla dobrego opowiadania. Dobrze zarysowany (genialnie, z pomysłem) sędzia Katon oraz jego cięte teksty to niestety za mało, żebym był zadowolony. Całość jest napisana koszmarnie - nie do końca wiem, czego się czepić, ponieważ nie wiem, kiedy stylizujesz tekst, robiąc groteskę, a kiedy zwyczajnie popełniasz błąd. Jakbym teraz spytany, miał odpowiedzieć, co z tekstu pamiętam, odpowiedziałbym bez namysłu: się - tyle tego jest, że głowa boli.



O stylu: dziwne, nie uzasadnione metafory, jakieś odskocznie, które burzą szyk zdań. Masa błędów prozaicznych, przez które co drugie zdanie jest do przepisania na nowo. Dobrze, że trzymasz się pewnej ramy - przez co całość broni się mocno.



Przypadło mi do gustu.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Dziękuję wam bardzo za opinię. Odpowiedziałbym wcześniej, ale niezły miałem maraton w szkole w tym tygodniu. Tekst pisałem chaotycznie, na żywioł i jak widzę nie jest to najlepsza metoda :( Następnym razem bardziej się postaram i w ogóle. Cieszę się, że chociaż Katon mi jako-tako wyszedł.


Dobrze rozumiem, że tego typu „poetyckie” porównania są celowe?
To pierwsze niekoniecznie, ale drugie już tak.


To już jest masakra! Powiedz mi, autorze, że to tak miało być!
Miało, ale to był chyba głupi pomysł xd


Jak fontanna krwi „cmoka”?
Gdzieś tam czytałem, że wydaje podobny do cichego cmokania odgłos.



Co do "przesłania", Inżynierze Dusz, to nie do końca. Ale że tekst wyszedł jak wyszedł, to ja już lepiej nie będę nic o tym mówił xd


RADA: Nabój składa się z spłonki, ładunku miotającego i kuli. To co leci do celu, to pocisk, a to co trafia, to kula.
Dzięki, przyda się.


ani to śmieszne, ani każące o sobie rozmyślać tuż po skończeniu czytania
co drugie zdanie jest do przepisania na nowo
Ech. No cóż, chyba faktycznie spróbuję to kiedyś po prostu napisać od początku, spokojniej i z większym rozmysłem.



Bai ;)

6
Co do "przesłania", Inżynierze Dusz, to nie do końca.
Czyli popełniłem nadinterpretację? Nie to autor miał na myśli, co czytelnik zrozumiał? Nie przyznawaj się do tego, bo według mnie tekst miał na prawdę głębokie przesłanie ;)

Pozdrawiam! ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron