Dawno, dawno temu w odległej krainie... A, cholera, co ja tam wam będę bzdury opowiadał. Posłuchajcie opowieści o susłach, a właściwie o jednym. Nazywa się Witek.
Powiedziano mi, że jeśli pójdę na pewną łąkę w Kamieniu Śląskim, to odnajdę fascynujące zjawisko. Miałem usiąść i czekać. Ukryłem się za trawami i gdy tak czekałem, z ziemi zaczęły wyłaniać się małe pyszczki. Niuchały, kręciły się i oblizywały. Po chwili wynurzyły się w całej okazałości. Stawały, rozglądały się i ruszały do kolejnej nory. Przede mną roiło się do małych, włochatych ciałek. Jedni wsadzali do pyszczków zioła, inni spijali rosę, a jeszcze inni przeciągali się na wszystkie strony. Poczułem, jak nagle wzrasta we mnie ekscytacja. Ruszyłem w ich stronę, lecz nagle wszyscy zniknęli. Zacząłem zaglądać do dziur, pukać w ziemię, ale nic się nie działo. Położyłem się i czekałem. Nic. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Minęła godzina, potem druga, trzecia... Pusto. Słońce grzało przyjemnie, wiatr szumiał cicho, trawy się kołysały...
- Witek! Wstawaj! Śpisz jak suseł! Rusz się! – usłyszałem. Ktoś szturchnął mnie w bok.
Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem zieloną łąkę. W nozdrzach poczułem zapach ziół. Rozprostowałem się. Słońce grzało mnie w głowę. Oblizałem długie wąsy i ruszyłem na żer.
To był strasznie długi sen.