6
autor: Leszek Pipka
Umysł pisarza
Znalazła mi się jeszcze jedna sierotka warta pochylenia. A zapodziała się pewnie dlatego, że przyszła Natasza, rozwaliła się w pierwszym rzędzie i dalejże oprawiać te swoje leksykalno-filozoficzne rytuały. Kto by się odważył chociaż jeden półdupek usadzić przy WeryWyroczni? Zdanie jakie wydukać?
Mnie tu nie było. Sobie tylko przechodziłem, niechcący zupełnie. Całkowicie przypadkowo. I zupełnie niechcący, z drugiego rzędu taką prościutką, zgrzebną, weryfkę uszyłem. Może dzięki temu, Ery, nie będziesz hodował odleżyn w czyśćcu nie-całkiem-ocenionych?
No to hajda!
„…ani wylegującym się na ogrzewanej przez słońce ławce (i esemesującym) smsującym ogrodnikiem, któremu polecono wypielić dwa metry kwadratowe kwietnika (taka dzienna norma), ani tym bardziej kolekcjonującym bilety autobusowe sprzątaczem, który (co) znalazł tych podziurawionych papierków całe mnóstwo tuż przy bramie wejściowej (a każdy z nich miał inny numer - gratka dla hobbysty).”
Takie drobiazgi. Dodałbym „i” bo wysyłanie SMS-ów i wylegiwanie się to są dwie różne aktywności (bierności?) nieprzypisane z definicji bezwarunkowo do siebie, a samą czynność zapisałbym w inny sposób. Proponowałbym też ominięcie drugiego „który”, żeby nie powtarzać.
„Nie, jemu nie odpowiadałaby żadna z tych prac. On czuł się artystą i także zarabiał sześć funtów i osiemnaście pensów na godzinę.
No właśnie, kimś lepszym, z wyższej półki. A więc „….choć także zarabiał sześć funtów…” żeby przeciwstawić artyzm pospolitej robocie.
”Nie ma co poradzić; pracodawca zatrudnia, pracodawca wymaga. I tak w każdy wtorek, czwartek i piątek.”
Filozoficzna :-) uwaga o naturze stosunków pracodawca – pracownik jest troszkę zdrewniała, bo niezbyt zręczne odwołuje się do którejś z krótkich formułek typu: ”płacę i wymagam” czy „klient nasz pan”. Może tak:
„Cóż poradzić – zatrudnili, to i wymagają”?
Albo:
„Nic się nie poradzi - taka praca i takie wymagania”?
Albo:
„Nie było rady; takie wymagania miał pracodawca”?
”Pozostałe dni ( w Hyde Parku) należały dla (DO!) różnego rodzaju pomyleńców.”
Pewnie w pierwszej wersji było „przeznaczone dla” i się nałożyło.
„Co chwilę przepowiadano tu przecież koniec świata, a raz w tygodniu, jeśli się miało szczęście, można było posłuchać teorii zaskakująco błyskotliwej i odkrywczej w porównaniu z tym, co na uniwersytetach zajmowało najtęższe umysły. Aż nabierało się w końcu wątpliwości czy prezentująca ją osoba rozumie w najmniejszym chociaż stopniu słowa, które z taką dumą i zapałem z siebie wyrzuca.”
Trochę bym poprzerabiał ten akapit. Mogę?
1.Szyk pierwszego zdania. „Przecież co chwilę przepowiadano tu koniec świata….”żeby zgrabnie nawiązać do przyczyny, dla której mówców można uznać za pomyleńców.
2. „…a PRZECIĘTNIE raz w tygodniu”…dzięki użyciu tego słowa można uciec od nieprawnie narzuconej przez narratora matematycznej regularności i zaakcentować nieco ironiczny stosunek Trevora do parkowych Mesjaszy.
3. Poszalałbym z powtórzeniem w ostatnim zdaniu, żeby było dobitniej. …”Tak błyskotliwej i odkrywczej, że nabierało się w końcu wątpliwości, czy prezentująca…”
„Myślał, że jest kimś więcej, stojącym jakby szczebel wyżej.”
„Myślał, że”…jest trochę bezbarwne. „Był przekonany” ma odpowiednią temperaturę – no przecież artysta!
„Zdarzało mu się nawet przyjść tutaj w dzień wolny i posłuchać czegoś innego, świeżego.”
Tutaj mi zgrzyta. Jasne, są ludzie uzależnieni od swojej pracy, ale wydaje mi się, że w przypadku Trevora psychologicznie trafniejszą motywacją byłoby odwiedzanie Hyde Parku w celu utwierdzenia się we własnej wyjątkowości przez porównanie głębi własnego nieszczęścia z powierzchownością szaleństwa innych.
Wówczas wysłuchiwałby przemówień parkowych proroków z przyjętym założeniem, odczuwając satysfakcję w wielkim finale, gdzie pojawiają się wspomniane ekstremalne wnioski i tezy.
„To jest jak ze sceptycyzmem.”
Ale co? Zdanie, które miało być łącznikiem między opowieścią a rozważaniami narratora, wisi trochę w powietrzu, nie budując kładki. Jakoś by je zakotwiczyć…
Bo – o ile dobrze kombinuję – chodzi o przykład manowców, na jakie może nas (i przedstawionych mówców) wyprowadzić oderwane od realnego świata myślenie nad, zdawałoby się, oczywistymi pojęciami. I sugestia o genezie i mechanizmie szaleństwa mówców.
Może tak?:
Weźmy taki sceptycyzm.
Albo:
Bo na przykład sceptycyzm.
Albo (z małym rozwinięciem).
Słuchając ich Trevor zawsze myślał, jak to jest ze sceptycyzmem (tu już Trevor, nie narrator).
„Niby istnieje możliwość, że w każdym aspekcie postrzegania świata jesteśmy zwodzeni przez Wielkiego, Złego Demona. Ale kto tak naprawdę w to wierzy? Bo co to znaczy wierzyć w tak abstrakcyjną rzecz?”
Tu jest chyba troszkę źle. Z powodu wieloznaczności słowa „wiara”. No bo w sensie metafizycznym wiara w kompletny abstrakt (i to jeszcze pod postacią demona) jest całkiem usprawiedliwiona.
„Jak może się objawiać takie przekonanie w ludzkim zachowaniu? Przecież jeść trzeba i tak. Czy istniał ktoś, kto po obejrzeniu Matrixa zaczął głodówkę, żeby nie dostarczać energii maszynom?”
Wydaje mi się, że warto podjąć ryzyko zapisania powyższych rozważań w formie twierdzącej. Na przykład tak:
„Niby istnieje możliwość, że w każdym aspekcie postrzegania świata jesteśmy zwodzeni przez Wielkiego, Złego Demona, jednak ze świecą szukać kogoś, kto naprawdę w to wierzy. Bo człowiekowi bliższe jest to, czego doświadcza zmysłami, niż jakieś wymyślone abstrakcje. Zresztą - jeść trzeba i tak.”
I teraz: „Czy istniał ktoś, kto po obejrzeniu Matrixa zaczął głodówkę, żeby nie dostarczać energii maszynom?” - pytanie z dużą dawką egzystencjalnego humoru, puentujące wywód, zalśni pełnym blaskiem.
„Tak, właśnie tacy ludzie występują tu w pierwszy, trzeci i szósty dzień tygodnia.”
Coś ten czas teraźniejszy mnie uwiera. Gdyby to była myśl Trevora wyróżniona kursywą, (czy jakoś inaczej) uwierałby mniej.
„Oni uwierzyli w coś tak silnie,…”
Tu rusycyzmem trąci. Chyba „mocno”.
„…że w zamian za to przekonanie…”
tę wiarę? Przekonanie jest słabsze, niewarte ofiary.
„Trevor zastanawiał się czasem, czy Mojżesz był szalony, czy tylko natchniony.”
A tu się gdzieś zgubiła prorocza potworność, skądinąd słusznie przywołana. Przez to zrywa się płynność narracji. Swoją drogą refleksja o „potworności” Mojżesza i jego dzieła byłaby ciekawa.
„I znów myśl ta przetoczyła się przez jego głowę. Było to w momencie, kiedy stojący teraz na metalowej barierce…”
Co jest z tą barierką? Z tyłu głowy mam obraz mówcy stojącego na skrzynce po margarynie, że pamięci nie dowierzam wlazłem na jutuba i tam nie widziałem nikogo, kto w Speaker’s Corner ryzykowałby barierkową ekwilibrystykę.
„I to wszystko w zamknięte w parudziesięciu sekundach! I jak tu się nie uśmiechać?”
O jedno „i” za daleko :-)
”W wolnym czasie Trevor był niepraktykującym pisarzem. Kiedy zaś pracował, opowiadał o wszystkich tych dziełach, które nigdy nie powstaną. Mówił o czym by napisał, gdyby pisał. I za to mu płacili. Pieniądze szły z funduszu na rozwijanie kultury w przestrzeni publicznej.”
Niby zgrabne – ale mi się rozjeżdża. Co może być celowym zabiegiem Autora, absolutnie przemyślanym.. W każdym razie narrator z pozycji, nazwijmy to, lekko życzliwego dystansu przechodzi w zjadliwą kpinę. Mnie to przeszkadza, rozprasza, rozmywa sedno. Gra w trójkącie, choć formalnie jest bardziej wyrafinowana, mnie się nie podoba. Cierpi opowieść.
„A ludzie gwizdali, bo poznawali fabuły, które im przedstawiał. Najnowsze filmy, książki i teatralne sztuki – to o nich wypowiadał się ten mężczyzna tak, jakby zostały przez niego pomyślane.”
No nie, nie najnowsze. Są w obiegu dwa lata, więc raczej są dobrze znane. Najnowsze są dla Trevora, bo dopiero co wymyślone. Chyba?!
„Teraz jednak znajdował się już po drugiej stronie - wiedział, że to wszystko prawda.”
Po drugiej stronie prawdy, czy po drugiej stronie barierki (przekazu)? Zlikwidowanie myślnika, opuszczenie „już”, oraz dodanie spójnika „i” moim zdaniem zawrze obydwa sensy. Czyli:
„Teraz jednak znajdował się po drugiej stronie i wiedział, że to wszystko prawda.”
„Właśnie dlatego był nieszczęśliwy. Próbował jakoś to wszystko naprawić. Wrócić do siebie, do swojego czasu. Wertował grube tomiszcza pełne zweryfikowanej, i z tegoż powodu nieprzydatnej, wiedzy. Jak psychologia, to statystyka. Jak matematyka, to symbole. Jak historia, to daty. Na ich podstawie nie było można poznać istoty życia, a co dopiero znaleźć odpowiedzi na interesujące go pytania.”
Tutaj poległem. Nie nadążam.
1.Jeśli wiedza zweryfikowana = bezużyteczna, to dlatego, że nie opisuje sytuacji kogoś takiego, jak Trevor?
2. W trójcy nauk występujących jako przykłady studiów Trevora też mi zgrzyta. Chyba chodzi o najbardziej mierzalną część tych nauk, niewzruszoną, niepodatną na interpretacje? O ile moje domysły są słuszne, napisałbym to nieco inaczej.
„Wertował grube tomiszcza, pełne wiedzy, wybierając tylko tę pewną, udowodnioną i zweryfikowaną. Jak psychologia, to psychometria. Jak matematyka, to liczby Jak historia, to daty. Jednak wiedza ta okazała się całkiem nieprzydatna. Trevor studiując ją nie poznał istoty życia, nie znalazł też odpowiedzi na dręczące go pytania.”
„Opanował się w porę – ohydnymi wydawały mu się podobne praktyki.”
Które praktyki? Pisanie do wróżek? Czy praca w ezoterycznym piśmie?
Jeśli pisanie, to trochę dziwnie wydaje się użycie określenia „ohydne” we własnej sprawie. I to na dnie rozpaczy.
„No i nie miał gdzie Trevor zasięgnąć porady.”
Jakby narrator miał Bóg wie jaką radochę. Wykopałbym gnoja z trójkąta, bo się rozpycha, zabierając oddech bohaterowi.
„Moje życie było najzwyklejszym życiem, jakie można sobie tylko wyobrazić.”
Szyk. „..jakie tylko można sobie wyobrazić”. Może to tylko cienie znaczeń, ale umiejscowienie słowa „tylko” w określonym miejscu jakoś na te cienie wpływa.
„Chodziłem, do szkoły, miałem dziewczynę, jakieś ambicje. Ale wymyśliłem sobie pewnego dnia, że podniosę pióro.”
Ale że jak? Ono było upadło? Nadużyty tak jakby związek frazeologiczny dotyczący chyba chwytania za pióro. Metaforycznego zresztą, bo przecie Trevor nic nie napisał.
„Nie wiem, jak to się stało, ale widocznie jakaś tajemnicza siła pchnęła moje ciało w przyszłość, zapominając najwidoczniej o całej reszcie; popędy, myśli, uczucia pozostały tam, skąd przybyłem.”
Do tego miejsca jest świetnie. Tutaj mnie, jako czytelnikowi rozłazi się koncepcja. Wprawdzie tłumaczy niejakie rozmamłanie bohatera, ale jednocześnie przykręca kurek z dramatyzmem. Tym bardziej, że cierpi również logika; wcześniej wspomniane są uczucia, które Trevorowi są nieobce. Z drugiej strony – OK., bohaterowi został tylko rozum, to w takim razie dlaczego nie czyni z niego jakiegoś sensowniejszego pożytku? Nie może po prostu iść pracować na budowie z brygadą polskich hydraulików?
Bardziej przemawiałby do mnie pomysł, żeby wspomniane popędy, myśli, uczucia były po prostu opóźnione o dwa lata, nie nadążając za ciałem. Nie, że całkiem ich nie ma.
Albo po prostu znowu czegoś nie zrozumiałem – to całkiem prawdopodobne :-(
„Wszędzie tam znajduję moje idee sprzed dwóch lat w pełni już rozkwitłe.”
Rany. Ciągle mam kłopot z tą zawartością czasu w czasie. To zdanie – jak mi się wydaje – jest w sprzeczności z następnymi. Gdyby brzmiało :”Wszędzie tam znajduję moje idee, ale w pełni już rozkwitłe.”, to by mi pasowało.
„Nie jest tak przecież, że będzie kiedyś w stanie wymyślić coś nowego.”
Pewnie to celowy zabieg stylistyczny, takie zdanie od „Nie”. Chciałbym docenić inwencję Autora, ale zgrzyta mi ten szyk. No co na to poradzę?
„Nie ma wyjścia innego, jak przychodzić tutaj trzy razy w tygodniu (a dni mu się po prostu pomyliły) i opowiadać w kółko tę samą historię.
Tylko nie wiedział, czy najpierw ją wymyślił, czy w nią uwierzył.”
A te ostatnie zdania są fajne. Wieloznaczne jak cholera.
Teraz sobie popiszę o wrażeniach.
Warsztatowo? Poprawnie, miejscami bardzo dobrze. Prosty język bez przesadnych udziwnień, strawny styl, adekwatny do fabuły. Są zdania - perły chwytające za serce. Trochę zabawy formą - to, że mi przeszkadza, nie oznacza, że należy ją pominąć całkowitym milczeniem. Ogólnie spoko..Się podoba.
Fabularnie? Ideowo? No cóż….Bez żadnej świadomej strategii, same z siebie ustawiły mi się dwa oglądy: dalszy, ogólny, syntetyczny i bliższy, szczegółowy, analityczny.
Ten pierwszy docenia całkiem błyskotliwy, bardzo efektowny pomysł, obsadzający Trevora w roli bohatera wstrząsającego dramatu, a raczej kilku dramatów.
Dramatu rezygnacji. Tak wielkiej, ze cały świat zawęził się do Hyde Parku (fragment o wróżkach – jedyne, co Trevor mógł pomyśleć o sposobie wykorzystania ich domniemanej wiedzy, to przyjęcie, że zajmą się głoszeniem proroctw w parkowych alejkach). Tak wielkiej, że człowiek przyjmuje posadę, czyniąc to, co najbardziej go boli sposobem zarabiania na życie. Tak wielkiej, że redukuje swoje życie prywatne, odrzucając możliwość odreagowania doznawanych upokorzeń. Tak wielkiej, że decyduje się zostać Syzyfem, na próżno toczącym kamień prawdy. Swojej prawdy.
Dramatu samotności. Tak dojmującej, że Trevor jest gotów narazić się na kpiny i wyzwiska, byle mieć JAKĄKOLWIEK relację z KIMKOLWIEK. Jak człowiek-słoń , cyrkowy dziwoląg, który nienawidzi publiki, ale psychicznie uzależniony jest od jej zainteresowania.
Dramatu niezrozumienia, niemożności znalezienia wspólnoty poglądów z bliźnimi, bo przez to, co Trevor mówi i miejsce, w którym to robi równa w szeregu z innymi pomylonymi.
Dramatu artysty, oryginalnego i nietuzinkowego, który jest tylko plagiatorem, do tego mentalnie uwięzionym w Speaker’s Corner.
Wreszcie dramatu uległości systemowi, wciągającemu wszystkie, nawet najbardziej wrażliwe jednostki w obracanie kół i kółek państwowej machiny przy zachowaniu pozorów wolności, samostanowienia jednostek i wspierania kultury. Systemu czyniącego z artysty (cóż stąd, że zapoznanego) urzędnika na państwowej posadzie.
Tyle zobaczyłem z większego dystansu.
Jednak przy bliższym oglądzie pokazują się dziury.
Przede wszystkim Trevor naszkicowany jest dość zdawkowo. Nie chodzi mi o wygląd zewnętrzny, ten dla wymowy opowiadania jest bez znaczenia. Chodzi bardziej o charakterystykę psychiki bohatera. Co skłania go do wykonywania takiej a nie innej pracy? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby dawać się upadlać i w imię czego? Czemu emocje (które przecież się pojawiają) mogłyby bardziej charakteryzować życie wewnętrzne ameby, niż człowieka? Jeśli komponenty życia duchowego ma w zaniku (no a jak wymyśla swoje fabuły?) to do czego używa rozumu? Przecież ten mógłby mu podpowiedzieć choćby zmianę roboty czy kupienie uwagi jakiegoś psychologa, dysponującego w końcu rozbudowaną farmakologią.
Albo (z rozpaczy) zajęcie się nauką – może na tym polu przeniesienie czasowe też działa? Innymi słowy Trevor mógłby dnia pewnego w teraźniejszości wymyślić śmiałą teorię wyjaśniającą podróże czasowe kogoś takiego, jak on sam. Po dwóch latach teoria byłaby już dopracowana przez legion następnych myślicieli i być może w ten przewrotny sposób uzyskałby wiedzę, jak się z tej matni wydostać.
Trevor z opowiadania przypomina tych genialnych idiotów, którzy mnożą w pamięci tryliony, albo zagrają każdą melodię, w dowolnej aranżacji po usłyszeniu jednego taktu, ale nie potrafią zawiązać butów. Może celowo?
Tak więc we mnie-czytelniku rodzi się niedosyt. Prawdziwy hardcore mógłby się zacząć w miejscu, gdzie kończy się ta opowieść. Chciałoby się rzeczywiście, żeby Autor poigrał ze związkami przyczynowo-skutkowymi do końca, to znaczy, żeby uczynił z Trevora Wielkiego Lalkarza, który animuje całą cywilizację, bo czego nie wymyśli, tego nie ma. Przy okazji tworząc studium totalnego obłędu.
To tyle.
Mnóstwa wątpliwości, przemyśleń, pomysłów nie potrafiłem zwerbalizować, hasają gdzieś we mgle niewypowiedzianego. Melduję o tym, bo albo popadam w przesadę, paranoicznie dzieląc włos na coraz cieńsze ćwiartki, albo awansowałem do grona wrażliwych czytelników, podążając za kunsztem Autora.
Ery, możesz wybrać. Ja na wszelki wypadek wybieram to drugie :-)
Przy okazji załatwiając Ci wieniec laurowy Wieszcza. W końcu dobre uczynki też się liczą.
No i całkiem na koniec. Jak wiesz, oceniając czyjś tekst szalenie trudno jest uciec od apodyktyczności sądów. Jeśli gdzieś w ten sposób zgrzeszyłem, proszę o wyrozumiałość.
Zatwierdzam weryfikację - Rubia
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 17:57 przez
Leszek Pipka, łącznie zmieniany 1 raz.