Cześć,
obiecałem komuś, a może samemu sobie, że wreszcie zamieszczę tekst inny niż swoje pozstałe: pozbawiony ich błędów. A właściwie nie ich, a moich. Dlatego w wolnej chwili napisałem "Ręce księżyca", etiudkę, proste ćwiczenie. To tekst nadzwyczaj krótki, ale zawierający w większości moje obecne możliwości zabawy powieściową sytuacją. Dlatego proszę o opinie, które - ja zdążyliście się domyślić - powiedzą mi, czy mam się wynosić, czy też nie.
Da capo al fine!
---
WWW - Ilu na świecie żyje szczęśliwych? – zapytałem sam siebie, jakby wierząc, że w ten sposób zrodzę w sobie coś niepoznanego: ciekawość. Człowiek po kilku latach życia w prywatnej samotni, niezależnie od tego, czy jest ona kloaką, dżunglą czy norą, zamiera. Serce pracuje nadal, płuca rozsadza powietrze, lecz w umyśle gaśnie pewna niezastąpiona cząstka.
Podniosłem powieki, odnosiłem wrażenie, że zbudziłem się z ulgą. Serce przestało walić jak młot, dusza otrzeźwiała, a z umysłem już dawno straciłem rzeczywisty kontakt, więc on nawet nie przyszedł mi do głowy.
Czułem się tak, jakby ktoś wyrwał mnie siłą z koszmaru i jakbym był temu komuś nad życie wdzięczny. To były czasy, w których bałem się dosłownie wszystkiego, co związane ze sferą niezrozumiałą, ze snem, który uważałem za zalążek śmierci, za coś, co stanowi narzędzie oswajania. A ten sen był zupełnie inny, niby piękniejszy, lecz tykający najintymniejszych narządów nadpalonej duszy.
WWWWstałem powoli, jeszcze w mdłym otępieniu. Wokoło unosiła się jakaś nieokreślona woń zmieszana z gorącem. Termometr wskazywał dwadzieścia siedem stopni, pomyślałem, że lepiej będzie resztę nocy spędzić na powietrzu.
Schody prawie w ogóle nie skrzypiały, co było zjawiskiem co najmniej dziwnym. Zaskoczony, pokonałem niewielką odległość dzielącą piętro od parteru i wydostałem się z czterech ścian.
Przysiadłem przy stoliku na tarasie, zauważyłem, że czerń nocy mętnieje.
Zaparzyłem herbatę, rozgrzany kubek ustawiłem przed sobą i przyglądałem się w zamyśleniu kłębiącym się nad nim chmurkom pary.
Lubiłem noc, przyznam, traktowałem ją podobnie jak upragnione mrozy, których wyczekiwałem od jesieni. Nocą można skryć się przed światem i udawać, że w ogóle nas tam nie ma, że jesteśmy gdzie indziej, w ciepłym łóżeczku w hermetycznie zamkniętej puszce.
Niespodziewanie w powietrze wzbił się czyjś głos. Nadstawiłem uszy, ciekawy, co nastąpi. Głos tężał, a moja beznamiętna twarz przybrała formę szpiegowskiego radaru.
W tym głosie mieszało się wszystko: lekki strach, ironia, wulgarność i sympatia. Wszystko, co za dnia jest mieszanką nie do ogarnięcia ludzkim pojęciem.
Ten głos wydał mi się znajomy. Tak, znałem go, wiedziałem, do kogo należy. To normalne, w większości znamy się na osiedlach, chociaż nieraz udajemy, że widzimy się pierwszy raz.
Nastąpiło apogeum, ton rósł z sekundy na sekundę, jakby przechadzając się wzdłuż mojego płotu.
Przypomniałem sobie sen:
Zupełne ciemności wpijają się we mnie, w nos wbija się okropny odór, wypełniając wszelkie dostępne szczeliny. Nagle wszystko milknie, dopiero wtedy pojmuję, jak wiele dźwięków egzystowało tuż obok. Jak w życiu.
W oddali pojawia się jasna plamka, powoli zmienia kolor na żółty, taki ciepły, wręcz pociągający. Pragnę iść w jej kierunku, lecz wiem, że odwrotu może nie być. A kiedy się decyduję, ktoś chwyta mnie za ramię i wydobywa z sennej fikcji.
WWWA może – zastanawiam się – każda noc jest przygotowaniem na śmierć? Może uraziliśmy Boga, oddając ją w nieokiełznane ręce księżyca?
Głosy nikną, znów jestem sam. To dobrze – myślę – dobrze, że nikt się na mnie nie natknął, choć… a jeśli i one były jedynie snem?
Ręce księżyca (etiuda)
1
Ostatnio zmieniony sob 09 lip 2011, 16:01 przez minojek, łącznie zmieniany 2 razy.