
Był szósty grudnia. Płatki śniegu oblepiały brudną szybę. Kilka z nich połączyło się z sąsiednimi, żeby stworzyć razem biały kształt; Arturowi przypominał on bałwana, takiego trochę roztopionego.
W pokoju grała muzyka z miniwieży. Szarpany rytm, niski szept wokalistki. W tle wciąż powtarzany motyw gitarowy i stukot werbla. Całość usypiała Artura, który dałby wiele za to, żeby Weronika przestała się wiercić. Choć na chwilę…
Leżał na łóżku, opierając głowę o jej brzuch. Pachniała papierosami, tymi samymi co zawsze; Artur był pewien, że to Ronsony mentolowe.
Pewnie paliła, kiedy do niego szła, kilka godzin temu. Weronika była nerwowa i nigdy nie potrafiła radzić sobie z emocjami w jakiś normalny sposób. Tylko papieros potrafił ją uspokoić, wręcz wprawić w dobry nastrój. To było dla niej coś w rodzaju serum i może właśnie dlatego nie potrafiła rzucić palenia, nawet z pomocą tych „magicznych” plasterków.
Ulubiona piosenka Artura śmiała się skończyć. Z wieży poleciało coś innego, mocniejszego. Uniósł powieki i westchnął. Zaspany wzrok padł na starą szafkę nocną, na której stała pusta butelka po Lechu. Marność, wszystko marność.
- Spóźnię się – stwierdziła Weronika, spychając z siebie Artura.
Wstała i naciągnęła czarną koszulkę z podobizną Myszki Miki do połowy ud. Robiła to odkąd pamiętał. Potem przeciągała się, szła do lusterka. Na końcu wracała, żeby go pożegnać.
- Idziesz do innego faceta.
- Nie udawaj, że jesteś zazdrosny.
Weronika ściągnęła szczotkę do włosów z półki.
- To nie w twoim stylu Artur. Tobie i tak wszystko jedno co robię!
Patrzyła na niego wyczekująco, jakby licząc na to, że zaprzeczy. Nie zrobił tego.
Sam zgodził się na tak beznadziejny związek, więc nie mógł mieć do niej pretensji. Chodził z prostytutką i właściwie mu to nie przeszkadzało. No, prawie nie…
- Masz racje – zaczął.
Usiadł na łóżku. Włożył na siebie żółty sweter, w którym chodził już od kilku dni. Jeszcze wczoraj miał chęć wrzucenia go kosza z brudnymi rzeczami. Szybko zorientował się, że to zły pomysł, bo z ubrań zdatnych do użycia została mu tylko niedzielna koszula.
- Wiesz… ja czasem zastanawiam się, co do mnie czujesz. Może nic... Pewnie jesteś ze mną, bo na wszystko pozwalam. Nie pytam o nic, nie zabraniam, nie wymagam. Tylko dlatego jesteśmy razem, a może nie?
Weronika usadowiła się obok Artura. Milczała przez dłuższą chwilę, wbijając wzrok w zielony dywan. Zastanawiała się co powiedzieć. Położyła głowę na barku Artura; poczuł ciepłe, chude dłonie pod swoim swetrem. Pozwolił się pocałować.
- Nie myśl tyle, bo to może wszystko zepsuć. Wszystko.
Weronika wstała, nie czekając na odpowiedź. Nie potrzebowała jej; rozstanie nie było na jej siły. Znowu musiałaby iść na terapię…
- Wrócę późno. Iść do siebie, czy będziesz na mnie czekał?
- Chyba chcę pobyć sam.
Weronika uśmiechnęła się smutno i zeszła z łóżka. Artur patrzył jak naciąga na siebie ubranie, w którym pracowała. Dłuższą chwilę spędziła w łazience, a potem wyszła. Nie powiedziała już nic więcej. Artur pomyślał, że lepiej byłoby, gdyby wcale tu nie wróciła.
W sklepie monopolowym nie było nikogo oprócz młodej kasjerki, Artura i dwóch innych klientów. Aż dziw brał, bo dzień bez kolejek tutaj, to cud pełną gębą.
Kobieta w zielonym płaszczu tkwiła przed półką z przyprawami. Koło jej ramion wyraźnie odznaczały się dwie, czerwone smugi. Ich kolor stopniowo przybierał na intensywności, teraz niemal rażąc oczy Artura; to była z pewnością dobra aura.
- Przepraszam?
Kiedy tylko spojrzała w jego stronę, znowu zobaczył obrazy.
To zdarzało się często, prawie codziennie. Nie miał nad tym żadnej kontroli. Nagle rzeczywistość zwalniała, a Artur widział coś w rodzaju zdjęć. Kilkusekundowy pokaz wielu slajdów. Zmieniające się obrazki. Zupełnie jakby przewracał strony w klaserze fotografa…
świeczki. Stół z długimi, drewnianymi nogami. Szampan, kawałek kurczaka. Biały obrus.
W miejscu, które zobaczył było jeszcze coś; gdyby tylko mógł się temu dokładniej przyjrzeć… Jeszcze trochę w lewo… Małe, fioletowe pudełeczko. W środku…
(moja głowa zaraz pęknie!)
- Ough!
- Proszę pana?
Obrazy nabrały kontrastu, zmieniając się jeszcze szybciej.
Artur zobaczył opalonego mężczyznę w czerwonych bokserkach. Leżał na małym łóżku, mając zamknięte oczy. ściskał rękę… Weroniki.
- O kurwa.
Artur złapał się za głowę, która teraz pulsowała bólem. Nie cierpiał wizji, wykańczały go. Powodowały mdłości, zaburzenia wzroku(bo jak nazwać te dziwne, białe plamki, które widział?). Najgorzej działały na samopoczucie.
Oparł się ręką o jedną z półek. Pomyślał, że powinien teraz współczuć kobiecie, bo widział jak facet, dla którego zamierzała poświęcić wieczór, zdradza ją. Z jego Weroniką!
Tak. Nie było wątpliwości co do tego, kim jest mężczyzna w czerwonych bokserkach i co robił. Artur po prostu to wiedział, jak wiele innych, oczywistych rzeczy.
- Przepraszam. Ja… miałem ostry ból głowy… To przez chorobę.
Kobieta popatrzyła na Artura z przejęciem.
- Czy mogłabym jakoś pomóc? Wezwać pogotowie, albo…
- Co? Nie! To znaczy sądzę, że nie. Pójdę już do domu. Muszę szybko wziąć tabletki, rozumie pani...
Artur zarumienił się, tak jak zawsze, kiedy był lekko podenerwowany, albo usiłował kłamać. Spuścił wzrok na swoje białe adidasy.
- Muszę je brać co kilka godzin. Lepiej szybko po nie pójdę, zanim naprawdę się coś stanie!
W kilka sekund Artur zapomniał o liście zakupów, zapisanej na połowie kartki wydartej ze starego zeszytu(w końcu chemia się na coś przydała). Ruszył w kierunku wyjścia.
Park świecił pustkami. Na każdej ze starych, odartych z lakieru ławek, było wolne miejsce. Tylko wiatr przerywał ciszę, swoim cichym świstem.
Artur lubił samotność, bo miała w sobie coś magicznego. Pomagała uporządkować myśli, sprzyjała rozmowom z samym sobą; to było dla niego bardzo ważne, o ile nie najważniejsze ze wszystkiego. Czasem trzeba było się opieprzyć, kiedy indziej pochwalić. Autosugestia to w końcu potężna broń…
Z jednej strony miał siebie dosyć. Nie potrafił zmienić niczego w tym całym, beznadziejnym życiu. Jego życiu. Nie patrzył w przyszłość, nie interesowało go nawet to, co jest obecnie. Po prostu był, byleby być. Wstawał z myślą o tym, żeby w jednym kawałku wrócić do ciepłego łóżka i położyć się spać.
Artur obserwował śnieg, który właśnie topił się na jego czarnych rękawiczkach. Biała kupka z każdą chwilą traciła na objętości. W końcu wsiąkła w czarny materiał. Całkiem sprytnie... Z kolei biały puch na ławkach ciągle pozostawał taki sam. Pewnie czekał na ofiarę, żeby w niespodziewanym momencie rozpuścić się tuż pod jej tyłkiem.
Pokój. Stół z długimi, drewnianymi nogami. Szampan. Opalony mężczyzna na krześle. Chyba rozmawiał z…
(Boli!! Moja głowa!)
Artur ścisnął poręcz ławki. Poczuł drgawki na całym ciele. Uderzenie lodowatego wiatru podziałało na niego, jak kubeł zimnej wody. Znów tkwił w parku z odmrożonymi rękoma.
- Można?
Zobaczył wysokiego, podchmielonego mężczyznę w przebraniu mikołaja. W jego lewej ręce wesoło kołysała się butelka wódki, którą trzymał za zieloną zakrętkę.
Artur skinął głową, ni to zachęcająco, ni obojętnie. Przysunął się trochę bliżej poręczy.
Mikołaj opadł na ławkę z hukiem. Poprawił kawałek białej brody, który się odkleił i odkręcił swoją butelkę.
- Każdy ma prawo się napić – powiedział Mikołaj, zupełnie jakby chciał się usprawiedliwić.
Artur milczał, wlepiając wzrok w czubki swoich adidasów.
Mikołaj pociągnął spory łyk wódki z butelki. Otarł usta wielką, ciepłą rękawicą. Znowu poprawił brodę.
- Pewnie się zastanawiasz, co ktoś taki jak ja robi tutaj. I to w takim stanie… Na pewno cię to interesuje. Przecież wszyscy ludzie tacy są. Ciekawscy w cholerę!
Artur próbował rozgrzać lodowate palce obu rąk. Masował jedną dłoń drugą.
- Ale mi wolno, bo już nie jestem mikołajem.
Mikołaj znowu przechylił butelkę.
- Wylali mnie z roboty na zbity pysk! Rozumiesz?! A z resztą, co to była za robota… Cały dzień na nogach, wysłuchując skomleń rozpieszczonych bachorów. No i do tego człowiek musiał patrzeć na tych dumnych rodziców. Materialistyczna banda przygłupów ze złotymi kartami kredytowymi. Ohyda.
- Współczuję – stwierdził Artur.
- Aj tam, gówno prawda. Zresztą to nie mi trzeba współczuć! Wiesz za co mnie wywalili?
Artur przecząco pokręcił głową.
- Powiem ci. Dzisiaj przyszła do mnie dziewczynka, taka jakich wiele. Nawet nie przyjrzałem się jej, tylko od razu czekałem na listę życzeń do spełnienia. Taki fach…
Mikołaj poprawił brodę.
- Ale wiesz co? Ona nie była taka, jak inne dzieci. Poprosiła żeby…
Kolejny łyk wódki.
- … żeby ojciec przestał ją bić?
Mikołaj zastygł w chwilowym zdumieniu. Przyjrzał się twarzy Artura.
- Ale skąd…
- Każdy ma swój problem, tak jak dziewczynka. Mój jest bardziej nietypowy jak widać.
- A coś więcej…?
- Mam dziwne wizje. Moja dziewczyna to prostytutka. Jestem bezrobotnym z kupą rachunków do zapłacenia, o kredytach nie wspomnę… A najgorsze jest, że mam to wszystko głęboko w dupie.
Mikołaj podał swoją butelkę Arturowi.
- Masz. Wypij.
Artur przyjął propozycje, traktując to jako formę prezentu. Od Mikołaja.
Mieszkanie lśniło na błysk. Pierwszy raz, od kilku lat, przez szybę można było zobaczyć ulicę. Z detalami.
W dużym pokoju stał tylko stół, parę szafek i łóżko. Jedynie zawartość małej toalety nie uległa zmianie. Resztę Artur sprzedał; włączając w to ukochaną wieżę.
Usłyszał pukanie do drzwi. Trzykrotne, z krótką przerwą przed trzecim uderzeniem. To musiała być Weronika…
Zobaczył jej smutną, zmęczoną twarz. Była chudsza niż zwykle, tak przynajmniej uważał. Spojrzała na niego udając obojętność.
- Chciałeś porozmawiać, to jestem. Tylko spiesz się, bo mam dzisiaj zawalony dzień.
Artur złapał jej zimną dłoń.
- Spłaciłem kredyty…
- Cieszę się. To wszystko, co chcesz mi powiedzieć?
- Nie. Ja… Jestem teraz rozwozicielem pizzy, wiesz to nie najlepiej płatna praca, ale znajdę lepszą! Odłożyłem trochę kasy, żeby utrzymać ciebie i mnie. Nie musisz już…
- Artur! Znowu zaczynasz.
- Nie, dopiero chcę zacząć! Z tobą, albo bez ciebie.
Przytuliła się do niego.
- Nie możesz mi stawiać warunków – szepnęła. – A przynajmniej nie takich…
- Ale… Ja chciałem to wszystko zmienić, na lepsze. Sam z siebie! Powinnaś mi pomóc.
- Problem w tym, że mnie nauczyli pomagać inaczej, niż byś tego chciał.
Ewa przyglądała się nagłówkowi artykułu z porannej gazety. Siedziała przy dębowym biurku, popijając mocną kawę. Spojrzała na zegarek. Za piętnaście minut powinien przyjść umówiony klient. Ewa miała już dwie wizyty tego dnia i była trochę zmęczona.
Wczoraj robiła porządki w mieszkaniu, takie świąteczne. Skończyła dopiero po dwudziestej, a musiała jeszcze odwalić papierkową robotę. Chciała wreszcie wyłożyć się na domowej kanapie i poczuć zapach świątecznych wypieków.
Drzwi otworzyły się ukazując Artura Borejka; wysokiego mężczyznę ze zmęczoną, smutną twarzą, na której z rzadka gościł szczery uśmiech. Obecność takich ludzi w jakiś sposób „ostudzała” innych. Zupełnie jakby w tajemniczy sposób wysysali dobrą energię, albo zamrażali ją na ten krótki moment, przez który są w zasięgu wzroku.
Ewa zauważyła, że dzisiaj Artur postanowił się uczesać i zmienił bluzę.
- Dzień dobry – powiedziała, walcząc z sobą, żeby nie ziewnąć. Najchętniej owinęła by się w miękką pościel, a potem…
Artur bez słowa usiadł na pustym krześle przed biurkiem. Miał dziwnie nieobecny wzrok. Był blady.
- I jak? Udała się panu rozmowa?
Ewa pociągnęła łyk kawy z kubka. Zmarszczyła jasne brwi.
- Nie. To było od początku jasne, że się nie uda. Mówiłem przecież, ale pani się uparła.
- Nie uparłam się, tylko chciałam pomóc. Może pan nie był przekonujący, albo pańska partnerka potrzebuje więcej czasu. Z pewnością i na nią znajdziemy sposób. Z panem jest już w porządku, prawda?
Artur nie wiedział co odpowiedzieć. To prawda, że dużo zmienił w swoim życiu, o ile nie zmienił go całkowicie. Ale nic nie było w porządku. Dalej męczyły go bóle głowy i te dziwne wizje. W dodatku wciąż na niczym mu nie zależało. Może dlatego nie przekonał Weroniki? Nie chciał.
- Nie. Nie jest ze mną w porządku!
Usłyszał własny głos jakby obok siebie. Wiedział, że krzyknął i zrobił to niepotrzebnie. Przecież nic nie działo się z winy tej kobiety. Zupełnie nic. Kiedy wpadł na ten głupi pomysł, żeby zapisać się do psychologa?
- Boli mnie głowa, prawie ciągle. źle sypiam. Znowu mam ochotę zalać się do nieprzytomności.
Ewa znała Artura od tygodnia. Przez kilka wspólnie spędzonych godzin, próbowała zachęcić go do wykrzesania z siebie odrobiny chęci życia. Facet był uprzedzony do wszystkiego i albo widział w ludziach chciwych sukinsynów, albo wcale ich nie zauważał. Negatywne uczucia(które szczególnie „upodobał”) tłumił w sobie. Był trochę jak gąbka nasiąknięta brudną wodą. Czasem jakaś część złych emocji wypływała z niego mimo woli. Szybko stawał się nerwowy, a nawet niebezpieczny.
- Już panu tłumaczyłam, że…
Dopiero teraz Artur przyjrzał się Ewie. Ze zdziwieniem zauważył, że jej aura była jakaś inna niż zwykle. Jakby… ciemniejsza? Zieleń przechodziła w czerń. Wyraźną, stuprocentową czerń.
- Pani umrze – powiedział Artur.
Zapadło krótkie, niezręczne milczenie.
Artur szedł przez chodnik. Zdawał się nie zauważać świątecznie udekorowanych budynków, ani ludzi, których mijał w pośpiechu. Ciągle myślał o czarnej aurze.
Pierwszy raz zobaczył ją w wieku ośmiu lat. Do dziś pamiętał jak jego babcia bujała się na skrzypiącym, plecionym fotelu i zasypiała. Na jej kolanach leżał gruby, czarny kot; pan Jabłecznik. Futrzak prychał czasem, jakby chciał dać właścicielce do zrozumienia, żeby go głaskała. Najlepiej bez ustanku. Palce babci co chwilę przejeżdżały po lśniącym futrze pana Jabłecznika. W tą i z powrotem. A kot mruczał radośnie...
W którymś momencie babcia przestała głaskać pana Jabłecznika. Zamarła w bezruchu. Choć uśmiech nie zniknął z jej, pooranej głębokimi zmarszczkami twarzy, to coś było nie tak. W końcu stare palce nie mierzwiły już czarnego futerka, a kot zeskoczył z fotela jak poparzony. Ręka babci zsunęła się z łukowatego oparcia. Zwisała z niego przez jakiś czas.
Ona umarła. Wyraźna czerń emanowała z okolic jej chudych ramion, przybierając postać mgiełki. Artur poczuł, że łzy spływają po jego policzkach. Nie mógł tego powstrzymać. Babcia zawsze powtarzała, że duży chłopiec nie powinien się rozklejać. Pamiętał to. Szybko otarł twarz dłonią i przeprosił staruszkę. Był zwykłym smarkaczem.
Dwa lata po pamiętnym wydarzeniu, Artur pierwszy raz zobaczył czarną aurę u osoby wciąż żywej. Nie znał jej, ale nie mógł powstrzymać się od wlepiania w nią ciekawskiego wzroku. Młoda, ładna kobieta popychała wózek dziecięcy. śmierć stała wtedy tak blisko, że niemal na wyciągnięcie ręki. Powoli wysysała z niej życie, delektując się każdym, pełnym łykiem. Dała jej jeszcze trochę czasu.
To straszne uczucie, gdy się wie, że ktoś ma umrzeć. Nie można mu o tym powiedzieć. Zresztą i tak by uwierzył… Jeszcze gorzej, jakby zaczął się przejmować złą wróżbą. Ostatnie dni nie powinny być pełne lęku i niepewności.
A teraz Artur zrobił to, czego obiecał sobie nie robić nigdy. Powiedział Ewie, że umrze. Tak beznamiętnie, po prostu. Obojętnie od tego jak go potraktowała, już wiedziała. To była jego wina.
Zapukał do białych drzwi. Zrobił to mechanicznie, ze wzrokiem spuszczonym na adidasy, bo myślami był gdzie indziej… Weronika nie spieszyła się, żeby otworzyć.
Bawił się jej włosami. Znowu je zafarbowała, tym razem na kolor intensywnej czerni. Czerń. Czerń. Artur wzdrygnął się na wspomnienie aury Ewy.
(Nie myśl o tym. Po prostu nie myśl.)
Weronika była od niego odwrócona, więc nie wiedział, czy już zasnęła. Słyszał tylko jak oddycha. Czasem wyglądała tak niewinnie. Tak… Nie, to zupełnie do niej nie pasowało. Teraz zdawała się być inną osobą. Czy lepszą? W każdym razie całkiem inną.
Artur wiedział, że się od niej uzależnił. Nie mógł tego nazwać miłością, ani nawet przywiązaniem. Po prostu potrzebował Weroniki tak, jak ona papierosów. Czasem mógł wytrzymać sam przez dłuższy czas, nawet kilka dni. Ale w końcu wracał do niej jak pies z podkulonym ogonem.
- śpisz?
- Nie – odpowiedział Artur. Wiedział, że w końcu zacznie się ta rozmowa.
- Myślałam o tym, co mi ostatnio powiedziałeś.
Weronika mówiła jakoś inaczej niż zwykle; ciszej i wolniej. Zupełnie jakby powstrzymywała się przed czymś.
- Fajnie, że chciałeś to zmienić. Też chciałam, tylko że dużo wcześniej. Wtedy jak byłam z…
Weronika ścisnęła dłoń Artura.
- Nie wyszło. Za długo szukałam pracy, za szybko mu się znudziłam. Ja po prostu nie zasługuję na coś lepszego, niż wolny związek. Tak to nazwaliśmy, pamiętasz?
Artur pamiętał.
- Myślałem…
- Kiedy rzuciłam pracę, to byłam na jego utrzymaniu. Zanim zdążyłam coś sobie znaleźć, on miał lepszą na moje miejsce. żonatą zdzirę z kasą. Zostałam bez środków do życia. Rozumiesz? Nie, nie rozumiesz!
- Weronika, ja…
- Daj mi spokój. Dajcie mi, kurwa, wszyscy spokój.
Czasem miała swoje, złe dni. Odkąd przestała brać leki, te chwile zdarzały się częściej. Wtedy Artur nie potrafi jej pomóc. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu… Mimo, że prawie zawsze nie obchodziły go jej uczucia, w tych momentach była najważniejsza. Jego Weronika.
Wiedział, że kiedyś miała inną pracę… Dlaczego nagle zajęła się TYM? Tego nie powiedziała, ale obiecał sobie, że kiedyś o to spyta. Niby przypadkiem, albo bez owijania w bawełnę. Tak całkiem wprost.
Ale wtedy mógłby ją niepotrzebnie rozzłościć, do granic możliwości. A przecież nie lubił takiej, wściekłej Weroniki… Najlepsza była ta chłodna, obojętna. Taka jak on.
Przy innych nie czuł się bezpiecznie. Czasem nawet trochę obco.
„Czasem ktoś
Widzi więcej niż my(…)
Nie wierzy w to nikt „
Artur siedział na łóżku w swoim pokoju. Jego długie palce przebiegały po gryfie akustycznej gitary. Próbował nastroić instrument, ale nie mógł się skupić. Ciągle widział jej śmierć. Powtarzająca się wizja nie dawała mu spokoju.
„Usłyszał Głos
Zobaczył…”
Zepsuł się jakiś sprzęt, może kuchenka. Ewa tańczyła do prostego rytmu piosenki z małego, przenośnego radyjka. Niczego nie przeczuła. Była szczęśliwa, choć bardzo zmęczona. Miała zamknięte powieki. Nagle przestała tańczyć. Poczuła, że coś jest nie tak. Ulotnił się gaz.
„Zobaczył świat - wokół krew!
Usłyszał głos - pełen łez!”
Artur rzucił gitarę w kąt. Wpadł do kuchni, omal nie wywracając się na śliskich płytkach. Szukał notesu z numerami telefonów.
(Przecież musi gdzieś tu być!)