a) dałem tu ten mój stary tekst tylko dlatego, żeby się dowiedzieć, czy jest szansa jakoś go naprawić,
b) ostatni rozdział pisałem z ponad rok temu, więc mnie nie mieszajcie od razu z błotem

c) z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu skopiowany tekst z Adobe Readera zamienił niektóre polskie znaki, przez co jest duuużo błędów ortograficznych, oraz innych :evil;
-----------------------------------------------------------------------------------------
Medalion
Gruby krasnolud wyrzucił elfa za drzwi karczmy.
-I nie pokazuj mi się tu nigdy więcej!
Elf wstał z błota, otrzepał się i odszedł. Przyzwyczajony był do tego. Działo się to już od
chwili, gdy jego rodzice zginęli w walce przeciw władcy Orombi, Zwoliemu. Było to 10 lat
temu, gdy miał 3 lata. Wtedy nim zajęli się wujek z ciocia, ale opuścili go 3 lata temu. Od
tamtej pory żyje on sam. Nazywa się Finsej Imferin. Trudnił się przekopywaniem ziemi pod
role. Sam wykopał dla siebie norę. Zarabiał około 10 sztuk srebra na miesiąc.
Nie był wcale brzydki. Blond włosy do ramion, niebieskie oczy, szlachetna wręcz twarz. Cóż,
jego prapradziadek był królem. Jednak obalił go Zwoli 300 lat temu. Wracając do opisu
wyglądu Finseja: był dobrze umięśniony, około 155cm wzrostu.
Idąc droga, nagle potknął się o kamień. Zaklął cicho pod nosem i obrócił się, by zobaczyć
co to za wredny kamień. Zaparło mu dech w piersiach. Obok głazu leżał medalion ze złota.
Wział medalion i podniósł.
-Cóż-powiedział do amuletu-nie mogę cie tu zostawić, a że wyglądasz na starego, zaniosę cie
do Orondira, on zna się na starociach.
Jak postanowił, tak zrobił. Stary elf był jako jedyny z wioski dla niego miły. Finsej lubił go
i miał do niego zaufanie, wiec nie bał się, że go mu ukradnie.
Stanął przed drzwiami starej chaty i zapukał.
-Kto tam dobija sie o tej porze?-odezwał sie głos ze wnatrz.
-To ja, Finsej.
Stary jegomosc otworzył drzwi i powitał młodego elfa.
-Witaj, mój drogi kamracie. Wejdz do srodka, bo zmarzniesz.
Nastolatek od razu wyczuł jakies miłe, aromatyczne zapachy. Pewnie staruszek cos gotuje,
pomyslał.
-No, mój drogi przyjacielu, masz jakis szczególny powód, by do mnie przyjsc.
-W sumie tak-odrzekł Finsej.- Znalazłem stara błyskotke, może cie ona zainteresuje-mówiac
to, wyciagnał medalion.
Gdy Orondir go ujrzał, o mało nie spadł z krzesła.
-Skad go masz?!-krzyknał zdziwiony elf i zaczał zamykac pospiesznie zasłony.- Czy ty wiesz,
co to jest?
-Nie, dlatego przyniosłem go tobie-odrzekł speszony Finrod.
-To siódma czesc medalionu swiatła!
-Czego?
-Pozwól, że ci opowiem-rzekł już spokojniej Orondir.- Dawno, dawno temu, gdy elfy, ludzie,
krasnoludy, gnomy, orki, smoki i jednorożce prowadziły Wojne Ras, było siedem istot, po
jednej z każdej rasy, które pragneły pokoju. Postanowiły założyc Bractwo Medalionu Swiatła,
tworzac siedem amuletów, które można ze soba połaczyc. Połaczone ze soba, tworza Moc tak
poteżna, że można za jej sprawa zrobic wszystko. Nazywa sie ja magia Swiatła badz magia
Nieskonczonosci. Przez wiele tysiacleci bractwo działało, likwidujac wszelkie spory w całej
Orombi. Niestety, pewien człowiek 310 lat temu wybrany na nastepce brata zakonu, nie miał
zamiaru czekac na przekazanie mu władzy. Dlatego zabił swojego mistrza, zabrał jego
medalion, a nastepnie zaatakował pozostałych szesciu braci. Każdy z nich bronił sie dzielnie,
jednak każdego zabił, poza elfem. Elf zanim dotarł do niego owy zły, zrzekł sie prawa
medalionu, uciekł z nim, i gdzies go ukrył. Nie wiadomo, co sie pózniej z nim stało. Ostatnim
żyjacym bratem, jest osoba, która obaliła twego przodka. To Zwoli. Do dzis szuka owego
medalionu, i nie zawaha sie zniszczyc wszystko, co stanie mu na przeszkodzie w zdobyciu
Mocy Nieskonczonosci. Dlatego, Finseju, musisz uciekac, zdobyc potrzebna Moc i wiedze.
Jesli pozwolisz, zostane twoim kronikarzem i bede ci towarzyszył.
Oniemiały elf umiał tylko otworzyc szeroko usta, i patrzyc na Orondira z niedowierzaniem.
Ja, pomyslał, zwykły mieszkaniec wioski na zachodzie Orombi, ma wskrzesic dawne poteżne
bractwo! To niemożliwe!
-Pozwól, że zaczne przygotowywac nas do podróży, a jutro o swicie wyjedziemy z Finarelrzekł
stary elf.-Jesli masz jakiekolwiek pytania, to wal smiało.
-Jaka moc daje medalion?-spytał nadal niepewny Finsej.
-Wzmacnia twoja moc, daje ci długowiecznosc, roztropnosc, zwieksza siłe, zrecznosc itp.-
odrzekł Orondir.-Aha i żebym nie zapomniał, załóż go.
-Czego musze sie nauczyc?-spytał nastolatek, zakładajac amulet.
-Władania głównymi żywiołami, jak każdy brat. Czyli: władanie ogniem, woda, powietrzem
oraz ziemia.
-Gdzie go bede sie uczył?
-W zapomnianej Szkole Magii Natury, w której ucza sie magowie szykujacy sie, aby obalic
Zwoliego.
-Aha i ostatnie pytanie-powiedział Finsej.- Dlaczego to ja mam byc bratem, a nie którys z
tych magów?
-Doskonałe pytanie!-rzekł Orondir.- Od wieków tak było, że najzdolniejszy uczen mógł byc
bratem. Jednak elf, który był bratem, rzucił na ten amulet zaklecie, który swieci, gdy znajduje
go nowy, godny brat. A teraz przespij sie, rano cie obudze.
Ogniem i mieczem
W nocy Finseja zaczeły nekac dziwne sny, jakby prorocze:
Widział kogos, kto stoi z jego medalionem swiatła nad nim. Smiał sie z niego oraz mówił
cos. Nastepnie uniósł miecz, i wbił mu go w serce.
Krzyknał. Spadł z pietrowego łóżka na ziemie. Orondir pochylił sie nad nim:
-Co sie stało?-spytał starzec.
-Zły sen-odrzekł Finsej.
-Skoro już wstałes możesz sie ubrac, zjesc sniadanie i za moment ruszymy.
Po ubraniu sie, nastolatek spytał sie:
-Czy nie powinnismy miec jakiejs broni? Chyba to nie bedzie bezpieczna podróż.
-Masz racje-odrzekł Orondir,- dlatego przygotowałem dwa miecze, dwa łuki, oraz 100 strzał.
-Ale ja nie umiem posługiwac sie mieczem ani łukiem-zaprotestował Finrod.
-Naucze cie w drodze.
Młody elf nie był tym ucieszony, jednak bez dalszych protestów zjadł owsianke i wyszedł
na dwór, gdzie stały dwa konie.
-To Bragi, a to Inger-powiedział Orondir, wskazujac najpierw na białego, a potem na
czarnego wierzchowca.-Ty jedziesz na Bragim.
Chłopiec wskoczył na rumaka, i ruszył za wiekowym elfem. Pedzili przez wielkie równiny,
wielkie, pachnace ładnym zapachem wiosny lasy. Pod wieczór zatrzymali sie w jaskini.
-Jak dalej nam tak dobrze pójdzie, za dwa dni dotrzemy do Morji-powiedział Orondir.-A teraz
zaczniemy nauke fechtunku-powiedziawszy to, wział dwa kije, jeden wreczył Finsejowi.
Młodzieniec spojrzał na swój kij niezbyt pewnie. Nie umiem walczyc, a co mnie może
nauczyc taki stary elf, pomyslał. No cóż, co ma byc, to bedzie.
-Zaczynamy!-krzyknał meżczyzna i rzucił sie na chłopca. Od razu młody elf leżał na ziemi.-
Nie spimy Finsej, walcz, a nie czekaj aż cie pobije!-i znów sie rzucił. Tym razem młodzieniec
był na to przygotowany. Odskoczył i uderzył Orondira w udo. Zadowolony starzec zaczał
robic różne skomplikowane manewry, które w 95ż docierały do celu. Natomiast chłopiec
prawie wcale nie zaatakował wiekowego elfa. Godzine pózniej Finsej miał taka kolekcje
siniaków, że trudno było już rozróżnic zdrowe ciała od posiniaczonego.
-Dobrze, teraz naucze cie strzelac z łuku- powiedział Orondir. Chłopak jeknał, wział łuk, i
zaczał strzelac do drzewa. Poszło fatalnie. Ze 100 strzał 3 dotarły do drzewa, jednak żadna do
celu natomiast 7 złamał w rece.
-Jest gorzej niż sadziłem-rzekł nauczyciel.-Bedziemy musieli cie bardziej podszkolic.
-A sie dziwisz?-rzekł Finsej ze złoscia.-Mój fach to kopanie i oranie, a nie polowanie i mord!
Nigdy wogule tych rzeczy w rece nie miałem!
-Uspokój sie młodziencze! Jeszcze sie nauczysz, a na razie przespij sie.
Chłopiec ze złym nastrojem poszedł spac. Cóż za debilstwo skazało mnie na znalezieniu
tego przekletego medalionu?! A kim jest Orondir? Jest tak stary, a mimo wszystko rusza sie
dosc zwinnie. W ogule skad tyle wie, i ile ma lat? Z tymi pytaniami Finsej zasnał.
Kilka godzin przed switem Finsejowi znów przysnił sie ten dziwny sen. Nagle, gdy spadł
kaptur z głowy napastnika, obudził sie. Nic w pobliżu sie nie działo. Czyżby? W powietrzu
czuł strasznie obrzydliwy odór. Wyczuwał złowroga aure, jednak nie wiedział co to. Nagle
zza drzewa wyskoczyła bestia, która zdawała sie byc ogrem. Rzucił sie na chłopca, który
niewiedzac co robic, wystawił tylko reke w gescie obronnym. Nagle z dłoni wyleciała kula
ognia, która uderzyła orka. Bestia bez zmysłów padła na ziemie. Nagle Finsej poczuł zawroty
głowy i zemdlał.
-Obudz sie Finseju!-wołał Orondir, cucac chłopca.
-Co sie stało-spytał młodzieniec.
-Zabiłes orka za pomoca ognia. Dziwne, że tak szybko udało ci sie jej użyc.
-Użyłem Mocy? Zabiłem ogra? Naprawde?
-Tak. Jednak mord to nie powód do dumy, jak twierdza ogry. Pamietaj chłopcze, żeby nie
plamic serca.
-Zapamietam.
-Jednak to, że użyłes Mocy oznacza, że medalion już na ciebie działa. A to oznacza, że
bedziesz sprawniejszy i silniejszy. Dobra wstawaj, przed nami dwa dni drogi.
Cieżki Trening
Dwa dni pózniej, nad rankiem, Finsej ujrzał wspaniałe portowe miasto Morje. Nie była to
byle jaka wies tak jak Finarel. Tu można by życ wiecznie. Miedzy jeziorem, a morzem. łowic
ryby, pływac w wodzie. Szkoda, że tu sie nie urodziłem, pomyslał.
-Dobra młodziencze, czas wjechac do miasta-rzekł Orondir.-Pamietaj, nie rzucaj sie w oczy,
nie chwal sie medalionem. Jedziemy do mojego znajomego, człowieka Jackora, który
prawdopodobnie nam pomoże. Trudni sie nauka strażników, wiec cie troche podszkoli.
Już nie lubie tego faceta, pomyslał Finsej. Codziennie wieczorem był zmuszany to potyczek
z Orondirem i zawsze otrzymywał pełno ciosów.
Wjazd do miasta był bezproblemowy, strażnicy w ogule ich nie spostrzegli. Problem był
natomiast ze znalezieniem Jackora. Nie znało go za wiele ludzi. Spotkali go przypadkowo, w
karczmie. Pili piwo, gdy nagle stary strażnik podszedł i powitał Orondira. Długo wspominali
stare dzieje i mówili, co robili, gdy sie nie widzieli. Nastepnie stary elf wytłumaczył im swoja
sprawe.
-Hmm, chodzcie za mna do mojego domu-powiedział Jackor-tam sprawdze umiejetnosci
naszego bohatera i ewentualnie go podszkole.
-Zgoda-powiedział Orondir.
Przeszli na drugi kraniec miasta, w którym mieszkał strażnik. Tam kazał Finrodowi wziac
miecz i zaczac sie pojedynkowac. Po pieciu minutach skonczyli, a chłopak miał nowe blizny
do kolekcji.
-No, bedziemy musieli cie podszkolic najpierw z gimnastyki, bo ruszasz sie jak mucha w
smole-rzekł Jackor.
-Niech bedzie, ale daj mi chwile odsapnac-odrzekł Finsej.
-Chyba sobie żartujesz-powiedział Orondir.-Mamy trzy dni na pobyt w miescie, podczas
których musimy przygotowac sie do płyniecia morzem, a ty chcesz odpoczywac?
No i sie zaczeło. Jackor kazał chłopcu wykonywac setki skomplikowanych cwiczen,
których połowe nie potrafił zrobic, jednak strażnik taki rygor nałożył młodziencowi, że
wszystko mu sie udało. Nastepnie nauczył sie różnych manewrów mieczem, pchniec, ciec itp.
Pózniej podszkolił władanie łukiem.
Nastał wieczór. Jackor zaprosił ich na kolacje. Nie była ona wcale skromna. Soczysty dzik,
kuropatwy, różne potrawy ze wschodu kraju. Całe danie tak pachniało, że aż slinka ciekła.
Ostatnie posiłki Finseja nie były zbyt obfite czy pożywne, dlatego chłopiec ochoczo rzucił sie
na jedzenie. Po około pół godziny wszystko zostało zjedzone. Nastepnie służacy Jackora
wskazał im łaznie i pokoje, w których wypoczeli. Pózniej zapadli w cieżki sen.
Znowu Finseja nawiedziły te dziwne sny, jednak teraz inne.
Dwie osoby, elf i jakis potwór, walczyli ze soba na miecze i Moc. Nagle jeden zagrał
nieczysto, i kopnał przeciwnika w krocze. Tamten upadł, a jego rywal wbił mu miecz w serce.
Jednak w ostatnim momencie ten prawie-martwy strzelił kula ognia w piers tego drugiego.
Finsej obudził sie z krzykiem. Był cały oblany potem. Obok niego stał Orondir, na którego
padały promienie porannego słonca.
-Co sie stało, chłopcze?-spytał starzec.
-Znów złe sny-odrzekł młodzieniec.
-Dobra wstawaj, trzeba zjesc sniadanie, nastepnie ja pójde nas zaopatrzyc na droge, a ty
potrenujesz walke.
-Musze?-spytał błagalnym tonem chłopiec.
-Tak-odparł Orondir.
Zjedli na sniadanie jajecznice, a nastepnie rozdzielili sie, i rozeszli sie do swoich spraw.
Jak zwykle, fechtunek ze strażnikiem przeszedł niepomyslnie, chodz miał lepsze efekty niż
wczesniej. Nastepnie pocwiczył strzelanie z łuku i gimnastyke. Zauważył z zadowoleniem, że
idzie mu coraz lepiej. Wieczorem na kolacji porozmawiał troche z Orondirem i poszedł spac.
Nastepnego dnia, znów zawziecie cwiczył, i zdobywał zaskakujace rezultaty. Po obiedzie
rzekł do niego Orondir:
-Za dwie godziny płyniemy do Flosy, miasta bedacego blisko kresu naszej wedrówki.
Po upływie tegoż czasu, podziekowali i pożegnali Jackora, oraz wsiedli na pokład. Oto
poczatek nowej przygody, pomyslał Finsej.
Nowa Kompanka
-No, mój przyjacielu, chodzmy do kajuty-rzekł Orondir.
-Ile bedziemy płyneli?-zapytał idac za nim Finsej.
-Dwa, trzy dni, zależy od warunków pogodowych.
Doszli do swojej kajuty. Była ona elegancka, w powietrzu unosił sie zapach swieżych
kwiatów. Znajdowały sie tu: dwa łóżka, szafa, stolik i dwa krzesła. Wszystko wygladało na
cenne.
-No,no,no ładnie tutaj-powiedział Orondir.
-Fakt-odrzekł Finsej.- Co bedziemy robic na statku przed dopłynieciem?
-Niestety, nie potrenujemy, jednak możemy skorzystac z biblioteki.
-Zgoda.
Jak postanowili, tak zrobili. Widzac olbrzymie półki z ksiażkami, chłopiec aż zachłysnał sie
powietrzem. Ileż tu można sie dowiedziec, pomyslał.
Razem z Orondirem zaczeli przegladac różne ksiażki. W pewnym momencie Finsej ujrzał
stara, gruba, zakurzona ksiażke. Zdjał ja z półki, zdmuchnał pył, i przeczytał tytuł: Tajemnica
Natury Iywiołów. Chłopiec zainteresował sie nia i zaczał ja pochłaniac. Po trzech godziny
intensywnego czytania, skonczył ja czytac. Ileż w niej było o zastosowaniu magii. Wiedział
już jak wszystko zrobic! No, w każdym badz razie teorie miał już opanowana. A ileż w tym
było madrosci! Zrozumiał też głebiej Moc Medalionu Swiatła. Teraz moge sie mierzyc z
każdym, nawet zaawansowanymi uczniami Magii Natury, pomyslał. Ta wiedza i Moc
uszczesliwiły go. Nagle, statek zakołysał sie. Słyszał krzyki osób na pokładzie. Wtedy
zrozumiał-sztorm. Ruszył chwiejnym krokiem do Orondira, gdy wtem wszystkie ksiażki
spadły na Finseja. W ostatniej chwili chłopak przypomniał sobie nauki ksiażki, wystawił reke
i wyrzucił w powietrze ksiażki. Niestety, jednej nie zatrzymał i uderzyła go w głowe. Stracił
przytomnosc.
Nagle Finseja obudziła woda, która go zalała. Rozejrzał sie wokoło, i zauważył, iż statek
tonie.
-Chłopcze, szybko za mna!-krzyknał Orondir i pobiegł w strone drzwi. Młodzieniec zrobił to
samo. Gdy wybiegli na pokład, ujrzeli pełno trupów.
-Mistrzu, spójrz-krzyknał Finsej i wskazał na wyspe odległa o około 2km.
-Ależ chłopcze, patrz na fale-rzekł Orondir.- Nie dopłyniemy tam!
-Mam Moc, uda sie!
-Cóż, spróbujmy-odrzekł niepewnie stary elf.
Finsej wystawił reke i skupił sie na stworzeniem powietrznej bariery wokół głowy swojej i
Orondira, aby nie zabrakło im tlenu pod woda. Udało sie! Natychmiast skoczyli do wody i
popłyneli do wyspy. Przemieszczali sie pod woda, aby szybciej znalezc sie na wyspie. Gdy
dotarli godzine pózniej na wyspe, byli tak zmeczeni, że tylko położyli sie na piachu i zasneli.
Rankiem obudziły ich jakies szepty.
-Iyja?-spytała jakas dziewczyna.
-Prawdopodobnie tak-odparła kobieta.
-I co z nimi zrobimy?-zapytał jakis meżczyzna.
-Zaniesiemy ich do uzdrowicieli w miescie, a co?-powiedziała druga.
Wtedy Finsej wstał. Cała trójka odsuneła sie.
-Gdzie ja jestem?-spytał chłopiec.-Co sie stało?
-Wasz statek rozbił sie, jako jedynym udało wam sie tutaj dotrzec-odrzekła dziewczyna.-A
jestescie na wyspie, niedaleko miasta Wsa. Wuju, pobiegnij po uzdrowicieli.
-Masz racje-odrzekł meżczyzna.-Mey, pobiegnij nazrywac roslin, aby tamtego ocucic ziołami
i nazrywaj im owoców-kobieta nazwana Mey pobiegła.-Imara, dotrzymaj im towarzystwa-i to
rzekłszy, pobiegł do miasta.
Dziewczyna nazwana Imara była elfka. Była piekna. Miała około 150cm wzrostu, blond
włosy, piwne oczy. Prawdopodobnie była 13-latka.
-Jak sie nazywasz-spytała dziewczyna.
-Finsej Imferin, a ty?
-Imara Japelek. Pochodze z miasta Wsa. Dokad zmierzacie?
-Do Szko..., do Flosy-poprawił sie szybko chłopiec, aby sie nie zdradzic. Jednak chyba mu to
nie wyszło.
-Zmierzacie do Szkoły Natury?-spytała z niedowierzeniem jak i z ulga dziewczyna.-Też chce
sie tam dostac, jednak wuj powiedział, że bede musiała załatwic kogos do towarzystwa.
Mogłabym sie z wami zabrac?
-Taa... To znaczy nie wiem. To zależy od niego-wskazał na Orondira.-Jak sie ocknie, to go
spytam.
-Dziekuje!
Rozmawiali z pół godziny, aż przyszli czterej krasnoludy z elfem. Nagle elf krzyknał:
-Przecież to Orondir!
Urodziny
Finsej spojrzał zdziwiony na elfa:
-Znasz go-spytał.
-Oczywiscie! Przecież był nauczycielem w Szkole Natury! Ach, zapomniałbym o dobrych
manierach! Nazywam sie Fijad Cidar. A wy?
-Ja nazywam sie Finsej Imferin.
-A ja Imara Japelek.
Wtedy obudził sie Orondir:
-Co sie dzieje?
-Witaj, stary druhu!-krzyknał Fijad.
-Czy to ty, synu Cidara?-spytał niepewnie mistrz.
-Oczywiscie! Ej, wy czterej, zaniescie ich do miasta.
Krasnoludy pomogły im wstac, i Finseja z Orondirem zaniesli, ponieważ nie byli w stanie
isc.
Miasto Wsa było piekniejsze od Morji, choc mniejsze. Miało swój cudowny klimat. Z
daleko dało sie wyczuc zapachy pieczywa, a z parku znajdujacego sie w samym srodku
miasta-cudowna won drzew, które mówiły, że mamy wiosne. Ptaki wokoło cwierkały
radosnie, budzac mieszkanców. W koncu doszli do wspaniałego domu, pokrytego w całosci
różami, które dodawały uroku znajdujacym sie w scianach płaskorzezbom. Obrazy
przedstawiały prawdopodobnie cała historie Bractwa Medalionu Swiatła.
-Co to za dziewczyna-spytał Finseja Orondir, gdy znalezli sie w swoich pokojach przed uczta.
-To Imara, czarodziejka, która chce z nami wyruszyc do szkoły. Może, prawda-zapytał
błagalnym tonem chłopiec.
-Oczywiscie!
-Dzieki-rzekł Finsej.-Zaraz, dlaczego mi nie powiedziałes, że nauczałes w szkole!-krzyknał
nagle tonem oskarżycielskim.
-Uspokój sie. Nie powiedziałem ci tego, ponieważ nie widziałem takiej potrzeby, i dlatego, że
to było dawno temu.
-Czego uczyłes?-spytał nadal ze złoscia chłopiec.
-Historii magii. Dobra, idz na obiad, ja zaraz do ciebie dołacze.
Nadal w złym nastroju Finsej udał sie na posiłek. Po drodze spotkał Imare:
-Pytałes sie?
-O co? Ach o to-powiedział chłopak.-Tak, możesz jechac z nami.
-To cudownie!-dziewczyna z zachwytu rzuciła sie na szyje Finseja. Wtedy młodzieniec
odczuł cos dziwnego. Jakies nowe uczucie do Imara. Czy to miłosc, spytał sam siebie. W
zamysleniu poszedł do jadalni. Jadalnia zachwyciła go. Iółte sciany pokrywały stare mapy,
obrazy krajobrazu. Nogi stołu jak i nogi krzeseł były pieknie rzezbione. Usiadł na jednym, a
obok niego Imara. Za chwile doszedł Orondir z Fijadem. Zaczeli jesc posiłek przyniesiony
przez służacych gnomów. Po skonczonym objedzie gospodarz zwrócił sie do Finseja:
-Jutro wypłyniecie na statku. Dam wam kilka przydatnych rzeczy. Na razie możecie zwiedzic
miasto oraz dziedziniec mojego domostwa.
-Zgoda. Mam tylko jedno pytanie:-powiedział chłopak-czy ktos mi powie, co musimy przejsc
po dotarciu do Flosy?
-Cóż,-rzekł Orondir-dosyc długi las, góry, łaki i jestesmy na miejscu. Zajmie nam to około
dwóch dni.
Finsej wyszedł na dwór. Usiadł w cieniu lipy i rozmyslał. Zastanawiał sie nad różnymi filozoficznymi sprawami, głównie jaki sens jest w udaniu sie do szkoły, skoro umiał
doskonale posługiwac sie Moca. Wtem przyszła do niego Imara:
-Czemu siedzisz tu sam- spytała.
-A czemu nie-odparł Finsej.- A własnie mam do ciebie pytanie: czemu aby isc do szkoły
musisz miec towarzystwo?
-Hmm, jakby to ujac-zastanowiła sie dziewczyna.-Wuj i ciotka uważaja, że moge zostac
porwana, hmm, ponieważ jestem młoda.
-Możliwe. A skad pewnosc, że towarzysze nie zechca cie porwac?
-Bo nie wygladacie na takiego-odrzekła.
Po chwili ciszy Finsej spytał:
-Jak odkryłas Moc?
-Przez przypadek-powiedziała Imara.-Podpaliłam niechcacy jedzenie i chciałam je ugasic.
Zaczełam machac reka, i zdmuchnełam patelnie-rzekła, i oboje z chłopakiem zaczeli sie
smiac.-A ty jak odkryłes Moc?
-Cóż, ja-zastanowił sie Finsej-użyłem żywiołu powietrza aby stworzyc wokół mnie i Orondira
bariery, dzieki którym moglismy płynac pod woda uciekajac ze statku.
-Hmm-zamysliła sie dziewczyna.-Kłamiesz.
-Czemu-zapytał zdziwiony młodzieniec.
-Ponieważ musicie od kilku dni podróżowac do szkoły, a swój talent, według ciebie, odkryłes
wczoraj.
-Zgoda, wygrałas. Odkryłem go zabijajac ogra.
Nastepnie rozmawiali ze soba aż do zapadniecia zmroku. Wtedy Finsej o czyms sobie
przypomniał, i posmutniał. Był przygnebiony aż do zasniecia.
Nad ranem młodzienca zaczeły nekac dziwne sny.
Widział elfa i elfke mniej wiecej tego samego wieku. Elf krzyczał cos do elfki, jednak ona
rozpłakała sie, pokiwała przeczaco głowa i odeszła.
Nastepnie widział dziesiatki tysiecy trupów, ró(nych ras.
Pózniej widział siebie stojac przy jakims kregu.
-Sto lat, sto lat, niech żyje Finsej nam!-krzyczały jakies głosy. Młodzieniec obudził sie, i
zobaczył Imare, Orondira i Fijada trzymajacych tort i jakis ładnie zapakowany prezent.
-Myslałes, że nie bedziesz obchodził czternastych urodzin?-rzekł Orondir widzac zdziwiona
twarz chłopca.-Wstawaj leniu i zdmuchnij swieczki!
Finsej aż rozpłakał sie ze wzruszenia. Rzadko, kiedy ktos pamietał o jego urodzinach, a
nigdy niebyły one takie, jakie były teraz.
Odprawili wszystkie obrzedy zwiazane z tym swietem i poszli na sniadanie. Po posiłku
młodzieniec odpakował prezent. Rozpłakał sie znów. W srodku była jego stara, naprawiona
harmonijka. Zawsze gdy było mu smutno, grał na niej. Niestety rok temu mu sie zepsuła, i
oddał ja Orondirowi jako staroc, ponieważ ten instrument dostał jego ojciec w dniu
pietnastych urodzin. Podziekował serdecznie wszystkim, wyszedł na dwór, usiadł pod lipa i
zaczał grac. A grał przecudowne melodyjki. Aż ptaszki przysiadały na drzewie i dołaczały sie
do koncertu. Grał tak i płakał ze szczescia aż do obiadu.
Jednorożce
Po obiedzie Finsej, Orondir i Imara wsiedli na statek. Młodzieniec czuł sie oniesmielony
towarzystwem dziewczyny. Od niedawna dziwnie mysli targały jego głowa. Jednak najgorsze
były sny. Czesto sie powtarzały. Ciekawe czy to zasługa medalionu, pomyslał. Wyciagnał
harmonijke i zaczał grac. Wielu ludzi na pokładzie patrzyło na niego z podziwem. Cóż, mało
osób umiało grac na czymkolwiek innym niż na nerwach. A chłopiec miał ten talent.
Wygrywał smutne melodie.
Nagle statkiem trzesło. Wydawało sie, jakby jakis olbrzym uderzył w spód statku. BUM!
Znów to samo, jednak silniejsze. Ludzie o mało nie powypadali ze statku. Nagle z wody
wyłonił sie ogromny waż morski, zwany Swamer. Finsej już wyciagnał reke, gdy Ireth
powstrzymała go:
-Jest zbyt wiele ludzi. Oni boja sie magii. Za chwile przyjda strażnicy i zaczna strzelac do
bestii-rzekła.
dzieniec niezbyt pewnie opuscił reke. Wtedy, ni z tego, ni z owego. Zemdlał.
Ogarneła go ciemnosc. Jakis głos mówił:
Prosze, prosze. Jaki słaby z ciebie brat. Ja z toba wrecz nie musze sie mierzyc. I ty chcesz
mnie w dodatku pokonac? /ałosne.
Ocknał sie, był oblany potem
-Uważaj!-krzyknał ktos do niego.
Chłopiec spojrzał za burte. Atakował go Swamer. Wystawił reke i strzelił to niego kilkoma
kulami lawy. Potwór zginał.
-Co sie stało? Czemu zemdlałes?-spytała Imara, gdy wszyscy troje sie spotkali.
-Miałem taka dziwna wizje-chłopak opowiedział im o niej.-Co to może oznaczac, Orondirze?
-To znaczy-odparł elf-że Zwoli cie wyczuł. Musimy bardziej uważac.
Finsej zbladł. Tego nie podejrzewał. Chyba znalazł wreszcie powód, dla którego miał udac
sie do szkoły.
Nastepnego dnia dotarli do Flosy. Miasto nie było aż tak piekne jak Wsa czy Morje, ale
miało cos charakterystycznego. Wszystko było zielone. Mury, chodniki, nawet ptaki i owoce.
Zdziwiło i zaciekawiło to Finseja.
-Miasto ma taki kolor-rzekł Orondir, jakby wyczuwał mysli młodzienca,-ponieważ zielony to
kolor nadziei. Miasto ciagle wierzy w powrót braci. Tutaj adepci czesto przychodza, aby cos
zarobic.
Po paru minutach Imara rzekła:
-Przepraszam was, ale chciałabym odwiedzic groby rodziców. Gdzie sie spotykamy?
-Za godzine w karczmie"Pod zielonym błyskiem"-odpowiedział Orondir.
Gdy dziewczyna odeszła, Finsej spytał mistrza:
-Czego bede sie uczył?
-Cóż, zwiekszenia twojej siły magicznej, kilka faktów o medalionie i takie tam-odrzekł.-
Słuchaj, mam ci do powiedzenia ważna rzecz. Wszyscy moi znajomi spiskuja przeciw
królowi. Tworza armie, aby go pokonac. Gdy skonczysz nauke, bedziesz musiał ich
poprowadzic do zwyciestwa nad Zwolim. W tobie nasza jedyna nadzieja.
Finseja zatkało. Niedawno został bratem, a teraz mam zostac dowódca armii przeciw
dyktatorowi. To chyba jakis sen.
A może koszmar?
Dzien pózniej jechali przez mroczny las. Nagle za drzewa wyskoczył jednorożec. Finsej
nigdy nie widział tej rasy, wiec oniemiał z zachwytu.
-Witaj, Orondirze!-rzekł jednorożec.- I wy, przyjaciele. Nazywam sie Kefarest, pochodze z rodu Marometów. Pozwólcie, że bedziemy mogli was przywitac u nas w miescie!
-Zgoda-odrzekł elf.
Oniemiali Finsej i Imara gapili sie na jednorożca. Bardzo rzadko ta rasa zaprasza kogos
spoza siebie do swoich domów, a ten zaszczyt jest godny dawnych królów.
-Opowiedzcie o sobie, elfowie-rzekł Kefarest zmierzajac do miasta.
-Nazywam sie Finsej Imferin.
-Ja nazywam sie Imara Japelek.
O mało nie wjechali na jednorożca, który nagle zatrzymał sie i spojrzał na elfke:
-Jestes córa Japelek?
-Tak-odrzekła zdziwiona elfka, po czym dodała-niestety, nie znam matki.
-Twoja matka przysłużyła sie mojemu rodowi Marometów. O tak, wielce nam sie przysłużyła.
Była ona wielka czarodziejka, pochodzaca z mieszkanców-służacych naszej osady. Jestem
zaszczycony mogac poznac jej córke.
-Moja matka urodziła sie tutaj?-spytała zdziwiona Imara.- Przecież wszyscy mówili że
pochodzi z Flosy! Wszyscy!
-Dlatego, że czesto pojawiała sie w miescie-rzekł Kefarest.-Tak w ogule to dokad zmierzacie?
-Do Szkoły Natury-rzekł Orondir.-Ci dwoje chca sie uczyc.
-Kto chce, ten chce-rzekł gniewnie Finsej.-Ja zostałem przez ciebie zmuszony.
-Czemu zmusiłes młodzienca do nauki, przyjacielu?-spytał zdziwiony Kefarest.
-Miałem swoje powody-rzekł elf, uderzajac chłopca w ucho.-I on dobrze wie, że nie ma
wyjscia i że to najlepsze rozwiazanie.
-A to niby czemu-zainteresował sie Kefarest.
-Ma on pewny znany ci i rzadki talizman-odrzekł zdawkowo Orondir.
-Naprawde go ma-odrzekł jeszcze bardziej zdziwiony jednorożec.-Znalazł go?
-Tak-powiedział stary elf.
W tym momencie dotarli do osady. Zamiast domów były stajnie. Ale jakie piekne i wielkie!
Gdy już zapoznali sie mniej wiecej z miastem, podszedł do nich jednorożec, bardzo stary.
-Witajcie, przyjaciele!-rzekł.-Jestem Miwiestaren, z rodu Rolepalmonów. A teraz, jesli
pozwolicie, chciałbym porozmawiac na osobnosci z synem Imferina.
Legenda o Usatach
Cała trójka otwarła szeroko usta.
-Znałes mego ojca-spytał Finsej.
-O tak chłopcze. Pozwól, że zaprosze cie do mego domu, w którym ci o wszystkim opowiem.
-Zgoda-odrzekł młodzieniec i pobiegł za jednorożcem.
Gdy doszli do najpiekniejszego i najładniejszego domu, Miwiestaren zaczał mówic:
-Parenascie lat temu twój ojciec wraz z matka przybyli do nas po przegranej walce z Zwolim.
Szukali schronienia. Wtedy przybyła armia składajaca sie z samych Jednorożców Cienia. Byli
na służbie tego-tu Miwiestaren użył paru przeklenstw w jakims jezyku.-Twoi rodzice
poswiecili sie w naszej obronie. Teraz my jestesmy winni cos tobie-rzekłszy to, odszedł na
moment, by powrócic z workiem na rogu.-Finseju, tu masz dwa bardzo silne artefakty. Czarna
czaszka należała do twoich rodziców. Nie znam jej zastosowania. Natomiast harmonijka jest
od nas. Gdy na niej zagrasz, lament konajacych połaczy sie ze spiewem umarłych. Użyj go w
ostatecznosci.
-Eee... możesz wytłumaczyc jego działanie bardziej po orombijsku?
-Nie, ale poradzisz sobie z tym. No idz, przyjaciele na ciebie czekaja.
Finsej odszedł do Imary:
-I co-spytała dziewczyna.-Czego sie dowiedziałes?
-W sumie niczego. A wy?
-Tak samo-odpowiedział Orondir.- Poza tym, że w okolicy grasuje
Wapriswald.
-Kto to?-spytał Finsej.
-Mój wróg z przeszłosci, najwiekszy sługa Zwoliego. Lepiej miec sie
na bacznosci-odparł starzec.
Odeszli z miasta jednorożców, aby jak najszybciej dostac sie do
Szkoły. Po drodze Orondir egzaminował młode elfy, aby uzupełnic ich
wiedze:
-Finrod, teraz ty. Jaka siła natury wywołac burze?-spytał.
-Woda i powietrzem-odparł chłopak.
-Dobrze. Imaro, czy zawsze uznawano siedem ras?-zapytał Orondir.
-Nie, przez około 300 lat od powstania swiata, uznawano
osiem-odrzekła dziewczyna.
-Ie niby co?-spytał zdziwiony Finsej.
-Tak, na poczatku było osiem ras-powiedział starzec.
-To czemu znam tylko siedem?-zapytał zdziwiony młodzieniec.
-Ta rasa dawno wygineła. W jeden dosłownie dzien znikła i wszystko z
nimi zwiazane. Zwano ich Usaci, Cienie. Znały najciemniejsze moce,
jakie znał swiat. Byli najlepszymi zabójcami, strategami. Czemu
wygineli? Nikt nie wie.
-Jak wygladali?-zapytał Finsej.
-Podobnie jak ludzie-odparła Imara.-Ubrani na czarno, poruszali sie
zwinnie i szybko jak elfy, byli silni jak orkowie, madrzy jak smoki,
byli tak tajemniczy jak jednorożce. A jednak, mimo podobnych cech,
inne rasy nienawidziły ich. Byli zli, kłamali, zabijali, sabotowali
z łatwoscia.
-No dobrze, ale jak nagle cos znikło?-zapytał Finsej.-Przecież nic
tak nagle nie znika, a tym bardziej cała rasa!
-A jednak-powiedział Orondir-stało sie to 36 dnia Palomu 302 Wajrenu
znikli. Tak po prostu. Sa legendy, które mówia, że do stolicy zjechała sie cała rasa na jakies
ważne głosowanie. Nikt ich nie widział w stolicy, bo nikt nie osmieliłby sie tam dojsc, wiec
nikt nie zna przebiegu tego wydarzenia. W każdym razie od tamtej pory
nigdy o nich nie słyszano.
-Skoro byli tacy we wszystkim swietni, to pewnie co pare minut
zmieniano króla-odparł ze złosliwym usmieszkiem Finsej.
-Otóż, że nie-powiedział Orondir.-Mieli tylko w całej 300-letniej historii tylko dwóch królów.
Pierwszy nazywał sie Rejyk Ofiarny, zginał odkrywajac jakas poteżna siłe rzadzaca Natura.
Drugi, Inkepij Mistrzowski rzadził do konca. Mimo, iż Usaci sa uważani za złych, nigdy nie
próbowali zabic współbraci, zawsze słuchali rozkazów przełożonych. Mówi sie także, że byli
bardziej opiekunczy dla swoich dzieci niż inne rasy.
Zapadła cisza. Wszyscy jechali w milczeniu, słuchajac spiewu ptaków, wdychajac zapach
polnych kwiatów. Powoli zachodzace słonce zmusiło wedrowców do znalezienia miejsca na
nocleg. Imara znalazła dobre miejsce pod kilkoma sosnami, gdzie po chwili rozbili obóz.
Finsej pozbierał drewno i rozpalił ogien, Orondir skonstruował jakis garnek, a elfka
upolowała sarne, która przyrzadziła. Elfowie jedzac, długo zachwalali jej umiejetnosci
kulinarne. Po posiłku ustawili warty. Finsej objał pierwszy stanowisko. Rozmyslał dosc długo
nad wydarzeniami dzisiejszego dnia. Ciekawiły go artefakty od
jednorożców, interesował go Wapriswald, ale najbardziej intrygowała go tajemnica Usatów.
Jak cała rasa znikneła w ciagu jednego w sumie dnia?
Rozmyslania przerwał mu jakis szelest za drzewami. Wyciagnał reke przed siebie i
wyczarował kule ognia, która wysłał w drzewa(ciagle ja kontrolujac). Nie zauważył nic
podejrzanego, wiec zgasił swiatło.
Wtedy usłyszał cos za soba. Odwrócił sie. W jego kierunku leciała z ogromna predkoscią kula ognia.
Zaskakujaca Walka
Finsej czuł żar ognia. Strach sparaliżował całe jego ciało. Nic nie mógł zrobic. Wiedział już,
że za chwile zginie. Mógł tylko czekac na smiertelny cios...
Kula ognia zatrzymała sie kilka centymetrów przed jego brzuchem. Mimo, iż nie dotkneła
go, straszne ciepło wraz ze strasznym zimnem przeszedł mu przez ciało.
-O co tu chodzi?-myslał Finsej. Nie musiał długo czekac na odpowiedz, bo po chwili usłyszał
smiech.
-Iałuj, że nie widzisz swojej miny, młodziencze-krzyknał do niego, nie kto inny, jak Orondir.
-Co to ma znaczyc?-wykrzyknał do niego Finsej, w którym furia panowała nad ciekawoscia.
-To, że postanowiłem ci zrobic mały sprawdzian-smiał sie ubawiony do łez starzec.-Chciałem
cie skontrolowac, a Imara-wskazał na stojaca obok niego usmiechnieta elfke- zaproponowała,
żeby zrobic to w taki sposób, z którego może wyniknac dużo smiechu. No i wynikneło.
-Ale idioci ja niemoge-wrzasnał Finsej.- Idzcie sie utopcie z takimi żartami-to powiedziawszy
zaczał isc do centrum lasu.
-A ty dokad-spytał nadal smiejacy sie Orondir.- Chyba sie aż tak strasznie nie obraziłes?
-Ide na spacer... Jak najdalej od wariatów-odwrzasnał mu chłopak.
Finsej zaczał isc przez las. Nadal był okropnie zły, i myslał, jak sie im odpłacic za to
wszystko. Najlepszym wyjsciem byłaby ucieczka, jednak, co mu to da? Poradza sobie bez
niego na pewno, może nawet jeszcze lepiej niż z nim. Z takimi myslami szedł dalej.
Nagle usłyszał wrzask. Po wrzasku usłyszał krzyk i łamanie gałezi. Potem usłyszał
najbardziej straszny smiech, jaki w życiu usłyszał. Smiech, który nie wróżył niczego dobrego.
Finsej natychmiast pobiegł w kierunku obozu. Zastanawiał sie, co sie mogło stac. Kto mógł
zaskoczyc Orondira, który w jego mniemaniu wiedział wszystko i umiał wszystko.
Gdy dobiegł do obozowiska, zobaczył lecaca Imare lecaca z duża predkoscia w kierunku
drzewa, Orondira obrywajacego gałezia spadajaca z sosny. I nagle zobaczył sprawce całego
zamieszania. Na jego widok ciarki przeszły mu po plecach. Nie umiał dopasowac go do
żadnej rasy, choc sadził, iż kiedys, przed mutacja, która objeła całe ciało, musiał byc
człowiekiem. Mierzył około dwóch i pół metra, skóre miał zielonoszara, ubrany w czarna
bluze, spodnie oraz buty. Z jego głowy wyrastały zakrzywione do dołu szaroczarne rogi.
Oczy pozbawione były białek. Wokół czerwonej zrenicy wszystko było czarne. Uszu nie było
widac, natomiast z ust wystawały mu około siedmiocentymetrowe kły, unoszace sie ku górze.
Zbudowany był muskularnie, a w rece miał miecz. Olbrzymi, złoto-niebieski miecz, który był
zapewne robota krasnoludów.
Orondir wstał z ziemi. Jego czarne, długie włosy były całkiem rozczochrane. Jego
niebieskie, madre oczy wpatrywały sie w wroga z trwoga i złoscia. Finsej nigdy nie widział
jego mistrza w takim stanie.
-Twoje wielkie, szlachetne czyny-zasmiał sie nieznajomy.- Myslisz, że ta twoja odwaga, tym
twoim uporem mnie powstrzymasz? Zawsze byłes niczym, a ukazałes to swiatu, gdy zwiałes
przed Mrocznym Panem.
-Wiesz dobrze, mój przyjacielu-odrzekł Orondir z gorycza,- że te twoje słówka na mnie nie
działaja. Zastanawia mnie natomiast, co tu robisz, Wapriswaldzie?
-Szukam chłopaka, który ma Medalion-odparł Wapriswald.- O tamtego -to rzekłszy, wskazał
na Finseja.
Orondir i Imara natychmiast spojrzeli na chłopaka, a nieprzyjaciel to wykorzystał. Rzucił w
kierunku dziewczyny kule trujacego gazu. Młodzieniec natychmiast podrzucił elfke
powietrzem na gałaz drzewa. Nastepnie skoczył po swój miecz leżacy pare metrów od niego.
Orondir w tym czasie zaatakował Wapriswalda kilkunastoma soplami. Bestia wyczarowała
sciane lawy, która skutecznie uchroniła przed ciosem. Wtedy Finsej obszedł wroga i
zaatakował go od tyłu z krzykiem. Wapriswald odwrócił sie i sparował uderzenie. Tak
zaskoczyło to młodzienca, iż odleciał kilka metrów w tył. Potwór doskoczył już do chłopaka,
gdy nagle spadło mu na głowe olbrzymia bryła lodu. To Imara bedaca nad jego głowa
zrzuciła na niego nieszczescie. Wapriswald zakołysał sie lekko, co tym razem wykorzystał
Orondir, który rzucił sie z mieczem na bestie. Ciał dosc mocno, by siła uderzenia odrzuciła
nawet takiego potwora.
-Aura Teleporcyjna-wykrzyknał Orondir, i wokół niego, Finseja i Imary utworzyły sie
niebieskie kregi. Zaczeli odczuwac, że zostaja przenoszeni.
-I tak was dorwe-wykrzyknał Wapriswald.- A ciebie zabije pierwszego, Orondirze, NIBY
BRACIE MEDALIONU SWIATłA!!!
Ostatni Brat
Wszyscy troje wyladowali na mokrej od rosy trawy obok rzeczki. Słonce powoli
wschodziło na niebo. Ptaki budziły sie powoli i z ciekawoscia zaczeły przypatrywac sie
przybyszom.
-Gdzie my jestesmy-zapytał obolałym głosem Finsej.
-Blisko gór oddzielajacych szkołe od reszty Orombi-odrzekł Orondir i poczał isc w kierunku
północnym.-Wstawajcie, idziemy.
-Chwila moment-powiedział młodzieniec.-Co znaczyły słowa Wypriswalda? Co to znaczy?
Orodnir odwrócił sie i spojrzał prosto w oczy Finsejowi. Chłopak wzdrygnał sie. Starzec
patrzył na niego wzrokiem opetanego swira.
-To nie moja wina-zaczał mówic piskliwym głosem Orondir.- Gdy Zwoli zdobył szesc
medalionów, musiałem ukryc gdzies ostatni. Wiedziałem, że nie mam z nim szans, byłem
stary i w ogule, wiec uciekłem do Finarel. Tanczac na pograniczu życia i smierci, rzuciłem
najsilniejsze zaklecie w moim życiu, żeby ukryc medalion. Dwa lata pózniej, przyjechał jeden
z moich najlepszych uczniów, Wapriswald. Dobry był z niego człowiek. Przyjechał jako
delegacja ze Szkoły Natury. Chcieli zdobyc Medalion. Powiedziałem, co z nim zrobiłem.
Wapriswald wpadł w szał. Okazało sie, że był na usługach mojego najlepszego ucznia-
Zwoliego. Zaczał ze mna walczyc. Wyrzucił mnie zakleciami na odległosc ponad dwóch
kilometrów. Ledwo przeżyłem. Gdy udało mi sie wrócic, zobaczyłem cos strasznego.
Próbował zdobyc Medalion zakleciami. Niestety, nie wiedział, że nałożyłem na niego
mocniejsze zaklecia, niż mu powiedziałem. Zaczał sie przeobrażac w to, czym jest teraz.
Wtedy przysiagł mi wieczna zemste. Na nasze nieszczescie, podczas przemiany zdał sobie
sprawe, że może ja wykorzystac, wiec rzucał zaklecia, dzieki którym jest silniejszy niż
kiedykolwiek. Co sie stało, że wtedy mnie nie zabił? Chciał, abym żył w poniżeniu przez
jakis czas.
Imara miała łzy w oczach, natomiast Fensej miał tysiac pytan i mysli w tej chwili.
-Czemu nie wezmiesz teraz Medalionu-spytał.
-Nie moge-wrzasnał wariacko Orondir.- Wyrzekłem sie mocy Medalionu. Cała moc
utraciłem, już jej nie odzyskam!
-Hmm...-Zastanawiał sie młodzieniec, gdy postanowił spytac.-Co ty zrobiłes? Ten czar... Czy
co to tam było? Jak ty to zrobiłes?
-Jest kilka aur, czy zaklec-odpowiedział nadal z nutka szalenstwa w głosie Orondir.- Nagina
sie wtedy wiele praw Natury. Ta aura służy do przenoszenia sie z miejsca na miejsce. Nie
mam aż tak wiele mocy, by precyzyjnie okreslic miejsce, do którego mamy sie dostac, jednak
musiałem zaryzykowac.
-No dobrze, ale dlaczego nam o tym nie powiedziałes-odparł ze wzbierajaca złoscia Finsej.-
Ani razu nie wspomniałes nic o żadnych aurach ani o tym, że jestes Bratem!!!
-Byłem-poprawił go ze smutkiem Orondir.- Jestem najwieksza zakała, jaka posiadała
Medalion. W obliczu niebezpieczenstwa umyłem rece!!!
Zapadła dosc niezreczna cisza. Ieby ja przerwac, Finsej zadał pytanie:
-Ile lat żyje każda z ras?
-Elfy ok. trzysta -odpowiedziała Imara.- Ludzie sto, orkowie sto dwadziescia, gnomy
dziewiecdziesiat, krasnoludy dwiescie, jednorożce trzysta piecdziesiat, a smoki czterysta.
-Dobra, ruszajmy-powiedział Orondir.
Szli cały czas w milczeniu, aż do południa. W południe zjedli na predko zrobiony obiad. Gdy
ruszyli dalej, Finsej rozmawiał przyciszonym głosem z Imara. Gdy zaczeło sie sciemniac,
przygotowali obóz. Wtedy młody elf powiedział:
-Orondirze-zaczał,-mamy do ciebie pewna prosbe.
-Słucham-odparł starzec.
-Chcemy, abys nam opowiedział o swoim życiu-rzekła Imara.
-Niby po co?-spytał zdziwiony Orondir.
-Po to, żebysmy mogli powiedziec, że cie znamy-powiedział Finsej.
-Niech bedzie-powiedział starzec.-Usiadzcie i słuchajcie.
Daleko od tego miejsca miały miejsce inne, nie mniej ważne, wydarzenia.
W karczmie wrzało. Przyjechał sławny bard Udrikac. Własnie opowiadał kawał:
-Ida sobie droga, spotykaja diabła... swinki trzy, swinki trzy, swinki trzy!
Wszyscy w gospodzie wrzasneli ze smiechu. Wtem do karczmy wpadli strażnicy miejscy, a
za nimi Jackor.
-Poszukujemy barda Udrikaca, na rozkaz rady miejskiej Morje-powiedział.
Poeta niesmiało przyszedł do Jackora, który kazał strażnikom skuc go, i zanies do swojego
domu. Gdy byli na miejscu, żołnierze rozkuli spiewaka i wyszli.
-Szmat czasu sie nie widzielismy-rzekł z usmiechem Jackor.- Co tam u ciebie braciszku?
-Nie jest zle-oparł bard.- Jednak na przyszłosc nie skuwaj mnie w te żelazne kajdanki. No
dobra, ponoc cos ode mnie chciałes?
-Owszem. Potrzebuje twojego talentu poetycznego. W najbliższym czasie wszystkie armie
przeciwne władza Zwoliemu maja zamiar wymaszerowac do Szkoły Natury, która jest
jedynym wolnym od wpływów króla miejsce w całym Orombi. Potrzebuje jakis hymn dla
mojego legionu. No i oczywiscie mam zamiar cie ze soba zabrac.
-Spodziewałem sie tego. W całym kraju wrze. Zgadzam sie na twoja propozycje, chociaż
niezbyt chetnie.
-Ej, no wiesz. Ale mam cos, przez co bedziesz nas wszystkich poganiał. Bedziesz jedynym
bardem w tamtym miejscu.
-No i?
-Bedziesz mógł ułożyc piesn dla całej armii, oraz... Byc pierwszym bardem opiszacym
Brata... Który walczy po naszej stronie.
Udrikac spojrzał z nie dowierzeniem na brata. A wiec to wszystko prawda? Teraz już na
pewno rozpocznie sie wojna.
Dodane po 1 minutach:
PS. Jak ktoś chce zobaczyć to w lepszej wersji, to zapraszam do downloadu na stronie http://www.bcki.yoyo.pl