Moja czerwona wyścigówa - suspens

1
      Moja czerwona wyścigówka



      – Nie będziemy już mieszkać z Dziadkiem – powiedziała Mama pewnego dnia. Zmartwiłem się, bo Dziadek był super. – Teraz wiele rzeczy się zmieni… – dodała. Tamtego dnia była bardzo smutna, płakała, długo rozmawiali o czymś z Tatą, ale nie wiem o czym, bo to była jakaś straszna, dorosła tajemnica.

      Kazali mi nie przeszkadzać, więc bawiłem się na korytarzu. Miałem w kieszeni jakieś kapsle z dinozaurami i małego transformersa, ale nie wiedziałem, gdzie jest wyścigówa. Się gdzieś zapodziała. świetny resorak, czerwony, z chromowanymi kołami i zderzakiem. Drzwi się otwierały. I maska. I miał nawet małe lefre… reflektorki, które zapalały się w czasie jazdy. Dostałem go od Dziadka na urodziny. Zawsze miałem go w kieszeni.

      Zawsze.

      A teraz nie, zgubiła się wyścigówa. Wszyscy mi jej zazdrościli. Wszystkie chłopaki, bo dziewczyny to e, tam! W życiu! Się nie znają na żadnych fajowskich rzeczach. Tylko łażą, za rączki, śmieją się z nas. Hi, hi. Zasłaniają przy tym buzie rękami. I mrugają rzęsami szybko. O, tak! Widzicie? Nie widzicie mnie? Ale możecie sobie wyobrazić?

      Jeśli są tu jakieś dziewczyny, to na pewno wiedzą, o co mi chodzi.

      Potem ze szpitala wróciliśmy do domu, ale nie pamiętam, kiedy. Zasnąłem i Tata wziął mnie na ręce, i położył do łóżka. Obudziłem się rano. Leżałem w ubraniu pod kołdrą, buty stały koło łóżka. Pobiegłem do sypialni rodziców, ale pokój był zamknięty a ja pamiętałem, że nie mogę wchodzić, kiedy sypialnia jest zamknięta. Chyba, że stanie się coś strasznego, coś, o czym będę musiał natychmiast im powiedzieć. Mama wytłumaczyła mi, że jak pokój jest zamknięty to znaczy, że chcą z Tatą pobyć sami i mam się wtedy czymś zająć.

      Nie działo się nic strasznego, nawet nikt się do nas nie włamał. Jakby się włamał, to ja bym go pach! Pach! Sam! A ich bym nie budził, niechby sobie spali. Potem by wstali a tu niespodzianka! Związany wyłamywacz na krześle siedzi i ma głupią minę. I wyłamane drzwi obok leżą i Tata by mi gratulował a Mama by mówiła, jaki ze mnie już duży chłopak. I pewnie by się popłakała, bo Mama jest dziewczyną a dziewczyny to straszne beksy.

      Poszedłem sprawdzić te drzwi, na wszelki wypadek, ale niestety były zamknięte na klucz i zasuwkę, do której nie dosięgam i Mama mówi, że całe szczęście, bo trudno mnie i bez tego upilnować.

      Nigdzie nie było Dziadka. Jego pokój jest na końcu korytarza, koło łazienki. Otworzyłem szafę. Drzwi ma drewniane i skrzypią, gdy się nimi rusza. Tak: piii, piii. W środku wisiały ubrania Dziadka, stały buty Dziadka i nawet pudło z kapeluszem, który zakłada na specjalne okazje.

      Może tu jest moja wyścigówa? W pudle? Otworzyłem je z nadzieją, ale nie. Nie było jej tu. Tylko dziadkowy kapelusz. Kiedyś szedł na pogrzeb kolegi. Włożył go na głowę i przeglądał się w dużym lustrze, tym od podłogi, w jadalni. Wyglądał super i też chciałem mieć taki. Potem czasem mi go pożyczał. Kapelusz Dziadka pachniał Dziadkiem. Wiecie jak pachnie Dziadek? Trochę takim gorzkim dymem, bo pali fajkę, chociaż Mama mu nie pozwala, krzyczy na niego, że to niezdrowe i że stary a głupi, i jeszcze, że wszystko śmierdzi a ona właśnie uprała firanki.

      Dziadek pachnie też maścią kamforową, bo ma chore stawy i sobie smaruje wieczorem. To taka maść rozgrzewająca. No i jeszcze takim płynem, co myje twarz po goleniu. Też się kiedyś będę golić. Tata mi obiecał. Tata nie używa tego płynu, bo on piecze i Dziadek zawsze syczy i prycha. Tata wtedy mówi, żeby teściu (nie wiem, dlaczego, ale tak zawsze do Dziadka mówi: teściu), no więc, żeby teściu spróbował balsamu. Dziadek wtedy macha ręką i mówi, że starych drzew nie uczy się nowych sztuczek.

      Ponieważ Dziadka nie było w pokoju, usiadłem przy biurku i zdjąłem pokrowiec z jego maszyny do pisania. Jest duża, zielona i ma wałek, który wystaje po obu stronach. Tam się wkręca kartkę i można pisać. Prawie jak na komputerze Taty, tylko z komputera zapisana kartka wychodzi z drukarki a z maszyny wychodzi z tego wałka i cały czas widać, jak się kartka przesuwa.

      Jak się na maszynę patrzy z przodu, to wygląda jak samolot. Wcześniej jeździłem wyścigówą po biurku, transportując paliwo do spitfajera, robiliśmy ostatni przegląd przed startem. Dziadek mi mówił o spitfajerach. To takie samoloty, na których jego tata latał w wojnę i strzelał do Niemców.

      Bo mój Dziadek kiedyś miał tyle lat co ja i miał swojego tatę, ale innego niż mój Tata, i nawet miał swojego dziadka, ale innego niż mój Dziadek. I ja też będę za parę lat czyimś tatą a potem dziadkiem. Nie wiem, czyim tatą mógłbym być, ale jeśli do tego potrzebny jest ślub z jakąś dziewczyną, to zapomnijcie.

      – Tu jesteś! – Mama przyłapała mnie na zabawie maszyną i trochę się zdenerwowała. Nie lubi, gdy ruszam rzeczy Dziadka bez jego wiedzy. Mówi, że zaraz coś popsuję. Potem usiadła na łóżku Dziadka i zaczęła płakać. Kocham ją, ale to straszna beksa.

      Potem przyszedł Tata i ją przytulał, Mama powiedziała, że już wszystko dobrze i że chyba powinniśmy starać się zachowywać normalnie w tej sytuacji, chociaż nie była na to przygotowana, i to wszystko ją przerasta, i nie wie, w co ma ręce włożyć a ja powiedziałem, że może byśmy zjedli śniadanko, bo z tego wszystkiego zrobiłem się głodny.

      Po śniadaniu Mama zaczęła robić porządki a ja znów się bawiłem, bo nie musiałem tamtego dnia iść do przedszkola. Biegałem dookoła stołu. Nad stołem wisiał żyrandol, który udawał eskadrę spitfajerów a ja byłem ich kapitanem i wydawałem im rozkazy.

      I wtedy trochę się rozpędziłem i uderzyłem w lustro. Szkło chrupało pod podeszwami. Jakbym szedł po śniegu, w mróz, ciągnąc sanki. Strasznie ciężko mi się szło. Jakby na sankach siedział ten strasznie gruby Maciek, co jest moim najlepszym kumplem.

      Podszedłem do lustra. I zobaczyłem tam odbicie dziadka.

      Dziadek miał dziwną minę i ja miałem dziwną minę. Pomachałem mu a on pomachał mi. I przyszła Mama, nakrzyczała na mnie, zaprowadziła do kuchni i kazała siedzieć na taborecie i czekać, aż posprząta odłamki, bo mogę się skaleczyć i jeszcze tylko tego jej brakowało, i że może bym trochę się postarał nie rozrabiać teraz, bo ona ma nerwy w strzępach. Zobaczyłem jeszcze tylko z progu, że wzięła swój szal i zasłoniła nim lustro.

      Wszystkie lustra w domu.



      W sobotę ubraliśmy się na czarno i poszliśmy na cmentarz. Na pogrzeb. Mama i Tata pokłócili się, czy mam z nimi iść czy nie, ale w końcu musieli mnie zabrać ze sobą, bo nie mieli mnie z kim zostawić. A jestem podobno za mały, żeby zostać samemu w domu. Mam inne zdanie. Mały byłem w zeszłym roku, ale teraz jestem w starszakach. W przyszłym roku pójdę do szkoły. Więc uważam, że jestem całkiem duży. Mam nadzieję, że się ze mną zgadzacie?

      – W końcu będziemy musieli mu to wszystko jakoś wytłumaczyć… – powiedział Tata, gdy wychodziliśmy. – Myślę, że poradzi sobie z tym lepiej niż my.

      – Dzieci nie powinny oglądać pogrzebów. – Marudziła Mama. Wciąż uważa mnie za dzidziusia. – To… przerażające.

      – śmierć jest częścią życia. – Tata często wygłaszał mądre zdania, których nie rozumiałem. Objął Mamę i pocałował. Bleee… Nie uważacie, że dorośli są dość obrzydliwi? – Jakoś przez to przejdziemy. Razem.

      Po kryjomu rozpiąłem kurtkę. Szalik się rozwiązał i gdzieś zgubił. Po niebie płynęły chmurki, takie białe i pulchne. Kiedy szliśmy między grobami ściskałem rękę Taty, żeby się nie zgubić. Potem usłyszeliśmy głosy i zobaczyliśmy ludzi. Było ich bardzo dużo. Niektórych znałem, ale większość nie. Ucieszyłem się, bo zobaczyłem Maćka z mojego przedszkola. Przyszedł z mamą i jego mama miała poważną minę, jak wtedy, kiedy Maciek narysował wąsy na portrecie pani Konopnickiej, która jest patronką naszego przedszkola. Ta cała Konopnicka napisała jakąś okropnie znaną bajkę, o Marysi i krasnoludkach. Pani nam mówiła. Dlaczego wszystkie bajki są takie dziewczyńskie: o Marysiach, sierotkach, Kopciuszkach, syrenkach i innych dziewczynkach, które na końcu zostają królewnami i żenią się z tymi biednymi królewiczami, którzy muszą je całować, zamiast walczyć ze smokami i dinozaurami? Normalnie nie ma porządnych bajek dla chłopaków.

      Tata wziął mnie na ręce i teraz już mogłem zobaczyć wszystko.



      Na początku bardzo się ucieszyłem na widok Dziadka. Siedział na krześle, podparty laską. Poprawił kapelusz. Wyglądał jakby był bardzo chory. Bardzo blady. Ręka mu drżała. Wyjął wielką kraciastą chustę i wydmuchał nos. Patrzył przed siebie, chyba nas nie widział. Chyba nikogo nie widział. Płakał, wycierając oczy chustką. Nigdy wcześnie nie widziałem, żeby Dziadek płakał. Nawet jak szczypały go policzki po goleniu.

      Potem wstał i wyjął coś z kieszeni. Położył na małej, białej skrzyni, stojącej koło dwóch dużych, brązowych. Wszystkie były przykryte kwiatami i wstążkami. Strasznie dziewczyńsko.

      Hurra!

      Znalazła się moja czerwona wyścigówa!
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

2
ładnie piszesz, lekko i ciepło. Jest odrobina humoru, deczko zadumy, szczypta ironii w spojrzeniu na "dorosły" świat oczyma chłopca.


Nie wiem, czyim tatą mógłbym być, ale jeśli do tego potrzebny jest ślub z jakąś dziewczyną, to zapomnijcie.
:)


Przyszedł z mamą i jego mama miała poważną minę, jak wtedy, kiedy Maciek narysował wąsy na portrecie pani Konopnickiej, która jest patronką naszego przedszkola.
Takie smaczki cudownie ubarwiają narrację.



A samo opowiadanie nie jest znów tak banalne, jakby sie na pierwszy rzut oka wydawało, ale chyba nikomu nie trzeba tego tłumaczyć.



Trzymaj się!

3
Hmmm... Niezłe. Dreszcz mnie nie przeszedł, ale całość mi się podoba. Całkiem udana stylizacja. Gdybym miała napisać coś podobnego w stylu mojej rusałki, musiałabym się ciągle powtarzać - ale każde dziecko jest inne ( całe szczęście :) ).



Zabrakło mi większego Ka - bum, takieo plaskacza w pysk, ale klimat niczego sobie. Podobało mi się.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens

4
Bardzo fajnie napisane, taka stylizacja trochę w tylu Mikołajka. W wymowie co prawda inne, ale - podobne. Można by się przyczepić, że czasami wtrącasz trochę za mało dziecięce zdania, trochę wybijają z rytmu.

Zakończenie faktycznie trochę inne, niż można by się spodziewać, ale mimo wszystko za mało zaskakujące.

Ale czytało się dobrze :)
//generic funny punchline

5
Twój tekst bardzo przypomina mi "Przygody Mikołajka", czy jakoś tak ;) (młodszy brat się tym zachwyca). Styl przyciąga uwagę i ułatwia czytanie. Było przyjemnie :).

Dodane po 1 minutach:

Dopiero po napisaniu posta zauważyłem, że ZviR też o Mikołajku mówił :P.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”