
Rok 2472
System: Hollio
Planeta: Hollio III
Vloox, drugi miesiąc operacji "Grom"
Goorsky w ostatniej chwili uskoczył w bok. Seria pocisków huknęła o krawędź okna, zasypując pomieszczenie kolejną porcją odłamków.
-Anders! Piętro siedem, okno czwarte od lewej, na trzy!
Na dany sygnał, Anders, przyklejony do ściany opodal następnego okna, wychylił się nieznacznie, oddając kilka krótkich serii we wskazanym kierunku. Sierżant w tym samym momencie wykorzystał czas, aby dokładniej wycelować. W duchu błogosławił, że zasilanie noktowizorów nie padło tak szybko jak inny sprzęt. Gdy tylko zauważył ruch w oknie, oddał pojedynczy strzał. Seria błysków, poparta po chwili hukiem, potwierdziła trafienie
-To był ostatni, Anders - skwitował Goorsky. - Gdzie się podział ten pierdolony rusek, co miał pilnować wschodu?!
-Suchow? Niech sierżant spojrzy na taras...
Za niewysokim murkiem, poszczerbionym w kilku miejscach, leżało ciało. Widmo termiczne wskazywało, że leżał on w jeszcze ciepłej, kałuży krwi.
- Dopadli go nim chłop zdążył się dobrze ułożyć.
Sierżant przeklął pod nosem, wyłączył noktowizje, aby oszczędzać baterie i polecił zabrać towarzyszowi amunicje i jedzenie poległego. Jednego i drugiego im brakowało. Sam zaś, aby zaspokoić własne sumienie, zamknął oczy szeregowca. W myślach wymienił sobie nazwiska tych, którzy jeszcze żyli. Czy od początku, czy od końca licząc, nie chciało wyjść więcej niż dziewięć broni. Nawet nie próbował sobie zaprzeczać, że z tak zdziesiątkowanym oddziałem, jeśli w ciągu kilku dni nie przebiją się do innego oddziału, mogą już kopać sobie mogiły. Nikły uśmiech przebiegł po jego twarzy. "Kopać"- pomyślał -"Gdyby to całe miasto nie było z betonu, wtedy można by cos wykopać". Niestety, życie nawet w tym nie chciało im dopomóc, całe Vloox było wielopiętrową, spójną konstrukcją wykonaną głównie z żelbetonu.
Błysk pochodzący z okolic centrum, wyrwał go z zamyślenia, na ułamek sekundy ukazując cień potęgi tego miasta. A raczej właściwie tego, co z niego pozostało. Większość iglic - tak zwano budynki w centrum, wysokie na ponad dziewięćset metrów, straszyło jedynie szkieletami. Czasem, przytłumione odgłosy walk z innych części miasta dawały znać, że poza nimi żyje jeszcze jakiś oddział.
- W rzyć jebana generalicja! Czterdzieści osiem godzin mówili! Plus minus dwie! - Wykrzyczał Anders, dając upust emocjom, które spiętrzyły się w nim, gdy zabierał ekwipunek poległego.
- Ciszej Anders! Jeszcze ktoś usłyszy - powiedział Goorsky ściszonym głosem - Masz wszystko? Tak? To zabieramy stąd cztery litery. Jeśli chcemy dojść do Nabhiego, musimy znacznie przed świtem dojść na barykadę C21. Zbierz resztę oddziału
- I sir, coś jeszcze? - odparł już nieco opanowany kapral.
- hmm... Zapytaj czy nie złapali jakiegoś szczura... Dawno już mięsa nie jadłem.
Jedynie cichy pomruk i delikatne drżenie dawało znać "pasażerowi”, że maszyna leci. Desantowce specjalne typu Saber II świetnie nadawały się do tego typu zadań. Będące niewykrywalnymi dla radarów i niemal bezgłośnymi statkami małej wielkości, w nocy były praktycznie nie do zauważenia.
-Wyciągnij stamtąd naszych chłopców, Zorza, przynajmniej tylu, ilu zdołasz - powiedział do Vdraxa ubrany w kombinezon lotniczy kapitan Collins - Zanim Rada zdecyduje się wysłać posiłki na tą kupę gruzu, nie pozostanie z nich nawet jedna żywa komórka.
-Postaram się...
-Pamiętasz kody?
-Tak. Teraz kapitanie, jeśli mógłbym prosić, odepnij ładowanie baterii generatora... I jeśli byłbyś na tyle uprzejmy, prosiłbym abyś docisnął mi pas barkowy, o jakieś 12 mm... biodrowy jeszcze o 7... Czy mógłbyś sprawdzić jeszcze połączenia "szponów"?... Dziękuję - Istota skłoniła pyskiem.
Vdraxy, istoty wyhodowane przez ludzi dzięki inżynierii genetycznej na zamówienie wojska, przypominały wyglądem smoki znane z mitologii Starej Ziemi. Wysokość w kłębie miały podobną do niewielkich koni, były jednak znacznie dłuższe, nie mówiąc już o inteligencji, o której większość ludzi mogłaby jedynie pomarzyć. Zorza odziany był w syntetyczny pancerz najnowszej klasy, jednak bez wspomagania, bowiem po prostu nie potrzebował go. Główną częścią pancerza był generator pola ochronnego, jeden z najnowszych wynalazków imperium. Generator był jednak zbyt ciężki, aby mógł go nosić człowiek. Dodatkowo, wytwarzały znaczne zaburzenia pola elektromagnetycznego, które niszczyły elektronikę, wiec Vdrax miał jej na sobie jak najmniej, ograniczając ją jedynie do "szponów" plazmowych, lampowej radiostacji i specjalnych gogli noktowizyjnych.
-Kapitanie, jeszcze dwie rzeczy. Czy mój kamuflaż jest wystarczający w każdym miejscu? Technicy mówili ze zadbali o wszystko, jednak wolałbym zdać się na pański osąd. Tak? - Uprzedzał odpowiedzi kapitana, nim ten zdążył je wypowiedzieć - Dobrze... Druga rzecz, może kapitan mi dołożyć jeszcze kilkanaście magazynków i kilka granatów, nie złamię się pod tym, za to naziemnym na pewno się przydadzą... Dodatkową porcję żywności tez wezmę... Nie, utrzymam lot.. Punkt skoku T minus osiem... Na pana rozkaz...
Kapitan, który przez cały czas rozmowy, a właściwie monologu nie wypowiedział ani słowa, machnął ręką, dając istocie sygnał do zrzutu.
- nigdy nie zrozumiem tych drani... -powiedział do siebie Kapitan, poczym przyłożył palec do komunikatora na hełmie- Attkins! zabierz nas na orbitę!
Zorza opadał ze złożonymi skrzydłami ponad minutę, by rozpostrzeć je na małej wysokości i poszybować precyzyjnie na miejsce, na którym miał wylądować. Gruz zachrobotał pod jego stopami, wzbijając w powietrze trochę pyłu. Zgodnie z oczekiwaniami wywiadu, teren lądowania był czysty. Vdrax złożył skrzydła i wskoczył na pobliski taras, z którego miał nieco lepszy widok. Z danych wynikało, że najbliższy oddział znajdował się około dwóch kilometrów od "lądowiska". Rozejrzał się jeszcze raz dokładniej po okolicy. Budynki tutaj nie były jeszcze tak strzeliste i wysokie jak w centrum, więc po chwili wytyczył sobie całkiem dobrą drogę po dachach, z bardzo dużą szansą pozostania niezauważonym.
Do świtu pozostała około godzina czasu ziemskiego. Dziewięciu mocno sfatygowanych żołnierzy poruszało się tarasami w dwóch grupach. Nie rozmawiali ze sobą i nie oświetlali sobie drogi, skutkiem czego czasem któryś z nich potykał się.
Sierżant Goorsky miał nadzieję, że uda im się przedrzeć w rejony barykady C21, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Stamtąd pozostałoby im osiem kilometrów do oddziału Silvio Nabhiego. W okolicach barykady mogliby się umocnić i odpocząć nieco, aby w nocy ruszyć w dalszą drogę. Ciszę co chwila przerywały odgłosy walki dochodzące z innych części miasta. W pewnym momencie dowódca skręcił w ślepy zaułek, dając reszcie oddziału znak, aby byli czujni, sam zaś schował się w kąt, pochylił się i wcisnął kilka przycisków na prawym przedramieniu. Na ochraniaczu pojawiła się czerwona mapa. Mimo że jej światło było bardzo nikłe, starał się jak najbardziej ją ukryć, aby przypadkiem nie zdradzić położenia oddziału. Gdy skończył, podszedł do najroślejszego członka grupy.
-Tomphson – powiedział szeptem, ponieważ, z racji zachowywania ciszy radiowej, nie używali komunikatorów – Widzisz tamten mur? Nad nim jest kolejny taras, podsadzisz nas.
żołnierz w odpowiedzi skinął głową. Po chwili stał już we wskazanym miejscu, osłaniany przez dwóch innych. Reszta zaś używała jego barku jako stopnia i wspinała się na platformę. Gdy pozostała ósemka była już na pozycjach, wciągnięto również „drabinę”. Taras musiał być dawniej jednym z klinów zieleni, w okolicy znajdowało się dużo wyschniętej roślinności. Gdy zbliżali się już do końca „ogrodu”, spod buta jednego z nich dobył się trzask łamanej gałązki.
- Kurwa! – zareagował półszeptem Goorsky – kryć się!
Nie kazali mu długo czekać, niemal od razu znajdując osłony. Nie było to zresztą trudne zważając na to ze miasto leżało w gruzach. Po kilku diabelnie długich minutach, nie wydarzyło się nic. Zachowując wszelką ostrożność ruszyli w dalszą drogę.
Gdy poruszali się w szyku po usianej dużymi kawałami żelbetonu ulicy, Nebelwer, snajper drużyny, wydał z siebie najmniej pożądane słowo: „Wizja”. Jako jedyny, w ramach oszczędzania energii pozostałych żołnierzy, miał włączony noktowizor. Oddział instynktownie pochował się za najbliższymi blokami żelbetu. Włączyli noktowizory. Strzelec wyborowy pokazał trzy palce. Sierżant wiedział ze może ich być więcej, toteż dał sygnał do odwrotu. Miał nadzieje ze uda im się odnaleźć inną drogę. Pech chciał, że wróg musiał ich dostrzec. Grad pocisków pochodzących z kilku różnych miejsc, posypał się w ich stronę. Oddział nie pozostał dłużny i odpowiedział ogniem.
Sierżant zaklął szpetnie pod nosem w odpowiedzi na głuchy klik broni, wskazujący na pusty magazynek. Schował się za betonowym murkiem i odruchowo przejechał dłonią po klatce piersiowej w poszukiwaniu magazynka. Uświadomił sobie że został mu ostatni. Przeładował broń, dal sygnał będącemu najbliżej niego Hlavikh’owi i dołączył się do ostrzału. Jedna kula jeden trup – taki stosunek lubił najbardziej. Z prawej strony dobiegł go paskudny wrzask
-Anders dostał! – Krzyknął Fuaierr.
Wyżej wymieniony nieszczęśnik wijąc się i wciskając kurczowo rękę pod hełm, odczołgał się za osłonę.
- Osłaniać mnie! – krzyknął Goorsky, poczym, wyczekawszy na odpowiedni moment w kilku susach doskoczył do rannego. Jako jedyny znał się na leczeniu, bowiem ukończył studia medyczne sfinansowane przez armię, w zamian za co musiał odsłużyć termin w wojsku. Przytrzymał Andersa, wsadził rękę pod hełm, wyszukał przycisk i otworzył go. Na szybę hełmu medyka siknęła jasna krew. Było oczywiste że pocisk rozwalił tętnicę szyjną. Sierżant ucisnął ją, chociaż wiedział że w tych warunkach może jedynie patrzeć jak pacjent odchodzi.
- IBR! – okrzyk Tomphsona otrzeźwił lekarza. Ten szybko odwrócił głowę w kierunku przeciwnika. Ujrzał jasną smugę pędzącą w jego kierunku. Jedyne co zdążył zrobić to paść na ziemię. Miał wrażenie że czas zwolnił. Zapiszczało mu w uszach a otoczenie zawirowało. Po chwili poczuł tępy ból. Ktoś nim potrząsał. Dłoń przetarła wizjer hełmu. Fuaierr coś krzyczał.
-…cie! Halo! Jest pan cały?!
Sierżant otrząsnął się, strzepując z siebie gruz
- A jak ci się kurwa wydaje?- odparł oszołomiony sierżant … -Dzięki! Anders?!
Odpowiedzią był gest ręka wskazujący na utratę żołnierza.
- Gdzie moja broń?
- Tam! – Fuaierr wskazał ręką w kierunku z którego dochodził ostrzał. Broń leżała w ruinach pomieszczenia o rzut kamieniem od niego. Jednak w tej sytuacji była to cholernie duża odległość.
-Broń Andersa?!
- Złom!
- Do kurwy nędznej! Osłaniajcie mnie!
Goorsky sięgnął po pistolet przy udzie, poczym osłaniany przez towarzyszy, puścił się sprintem w kierunku broni. Pociski śledziły go, ustępując mu tylko o krok. Gdy dobiegł, rzucił się po karabin. Poczuł jedynie odłamki odbijające się od hełmu. Sprawdził broń. Był sprawna, wiec odetchnął z ulgą, zabezpieczył pistolet i schował go do kabury. Przysunął się do krawędzi ściany i wykorzystując wysuniętą pozycje, oddał celny strzał, po którym schował się z powrotem. Błogosławił jakości betonu, gdy niemal poczuł jak pociski kąsają ścianę w miejscu z którego przed momentem prowadził ostrzał.
-Wspomaganyyyy! – wykrzyczał Nebelwer
Sierżant wyjrzał nieznacznie. Jakieś sto metrów od swojej pozycji zauważył biel wspomaganego pancerza. Swoja bronią, mógł co najwyżej zedrzeć z niego lakier. Padł na ziemię gdy światło zaczęło się wydobywać z broni białego szturmowca. Betonowa ściana nie stanowiła problemu dla rozpędzonych do czterokrotnej prędkości dźwięku pocisków z rdzeniem ze zubożonego uranu. Potwornemu hukowi asystowały wszędobylskie odłamki
Kurwaaaaa!- Goorsky próbował przekrzyczeć huk wijąc się pod ścianą. Kuląc się w pozycji embrionalnej, osłaniał głowę rękami, chociaż i tak nie miało to najmniejszego sensu. Po chwili ostrzał ucichł. Miał ohydne szczęście, że wróg celował zbyt wysoko. Leżąc, pomyślał, że odwaliło mu już zupełnie, bowiem przez moment wydawało mu się że widział jakiś duży, ruchomy kształt na pobliskim dachu.
Pancerz przeniósł ostrzał na resztę oddziału, dosłownie kosząc żelbetonowe osłony. Przestał strzelać dopiero gdy wyczerpał swój pojemny magazynek, zajmując się jego wymianą.
Mimo wszystko jednak ktoś z oddziału musiał przeżyć, ponieważ trzy bronie najwyraźniej chciały wykorzystać czasową bezbronność przeciwnika. Z mizernym skutkiem. Szturmowiec nie zamierzał pozostać dłużny – ochoczo wziął się do odpłacania z nawiązką gdy tylko przeładował. Warkot jego broni zagłuszał wszystko, toteż nie zauważył tego, co ukryty w gruzach sierżant. Na jednym z dachów, zaraz nad miejscem z którego sypały się uranowe pociski, ponownie ujrzał zarys masywnego stwora. Ten jakby przygiął się na łapach i zeskoczył kilka pięter w dół, wprost na swój cel. Gdyby nie ciemność można by przysiąc że rozpostarł skrzydła. Błysnęło, by po chwili rozcięty w pół pancerz padł na ziemię. W bestię, która zaczęła biec w stronę oddziału, poleciało z innych miejsc kilka krótkich serii. O dziwo, pociski odbijały się kilka metrów przed nim, od jakby niewidocznej bariery, czemu towarzyszył niebieski błysk.
Goorsky nie zamierzał stracić momentu konsternacji wroga. Wygrzebał się spod gruzu, wychylił za krawędź ściany i zaczął skutecznie ostrzeliwać pozycje przeciwnika. Huknęło. Wizjer hełmu był spękany, świat obrócił się do góry nogami. Uderzył plecami, następnie głową o ziemię. Broń wypadła mu z ręki. Poczuł dziwne ciepło na policzku. Chwile później odezwał się potężny ból. Pociemniało.
Nie wiedział jak długo leżał, jednak po tym co zobaczył, zaczął się zastanawiać czy nie jest już po drugiej stronie. Przez spękany wizjer hełmu zobaczył kanciasty, całkowicie nienaturalny pysk bestii z piekła rodem. Demon pochylił się nad nim. Przerażony chciał podnieść się by uciec.
-Padnij żołnierzu! – ryknął stwór i pchnął go łapą na ziemię nim ten zdążył się podnieść. Dwa masywne urządzenia które miał na plecach musiały się rozgrzać, bowiem powietrze intensywnie falowało nad nimi. O krawędź ściany nad ich głowami zahuczało kilka kul – Raport!
Oszołomiony człowiek najwyraźniej nie zrozumiał co się dzieje wiec stworzenie odezwało się jeszcze raz
- Raport żołnierzu!
- Yyy… Sierżant Goorsky z 37 Urbanistycznej melduje się! Z oddziału zostało nas dziewięciu. Silne braki niemal we wszystkim! – czasem krzyczał głosniej aby przekrzyczeć odgłosy walki – Brakuje energii, amunicji, leków, żywności.
- Kto dowodzi?
- Ja
- Major Thumpkins?
- Nie żyje!
Oboje pochylili się w reakcji na eksplozje nieopodal. Sierżant zaczął czuć coraz silniejszy, pulsujący ból prawego policzka. Ruszanie szczęką stawało się coraz trudniejsze, a zapach i smak krwi zdawał się przytłumiać wszystko inne. Spróbował otworzyć wizjer hełmu, jednak ten w odpowiedzi rozsypał się na drobne kawałki. Mimo to, widoczność znacznie mu się poprawiła.
- Za mną! Blisko!
Starając się nie zważać na narastający ból, Goorsky puścił się biegiem za wybawcą, starając się trzymać jak najbliżej niego. Odległość musiała być odpowiednia, ponieważ kilka kul zatrzymało się tuż przed nim. Gdy dobiegli na pozycje reszty oddziału, skryli się za betonowym blokiem. „Dziewięć” było już nieaktualne. Jedynie Hlavikh, Thompson i Massuda nie byli zmasakrowani.
Wycofujemy się! – nikt nawet nie pomyślał o jakichkolwiek obiekcjach co do rozkazu nowego „dowódcy”. Jak się okazało, Tomphson miał przestrzelone udo, przez to dwóch towarzyszy musiało mu pomagać. Znacznie utrudniło to utrzymanie morderczego tępa biegu jakie narzucił stwór.
Dysząc, wpadli do ciemnego pomieszczenia. Od razu padli wycieńczeni na ziemię próbując złapać oddech. Długo dochodzili do siebie. Gdy wreszcie im się to udało, pozdejmowali osłony głowy. Sierżantowi sprawiło to znaczny problem, bowiem krew w wielu miejscach już zaschła, przyklejając miejscami brodę do hełmu. Odklejanie jej w okolicach przestrzelonego policzka sprawiało potężny ból. Gdy nie mieli już nic na głowach, można było dostrzec jak bardzo wyniszczyła ich ta wojna. Byli wychudzeni, zarośnięci i brudni. Filtry powietrza już dawno szlag trafił, toteż pył wciskał się wszędzie, w tym na twarz, gdzie mieszając się z potem tworzył paskudną breję która z uporem wnikała w brodę. Ostatni raz, okazje aby się umyć mieli trzy tygodnie temu. Od tamtej pory każda kropla wody zaczęła być na wagę złota.
Zakłócaną ciężkimi oddechami namiastkę ciszy przerwało wejście Vdraxa. Teraz, gdy ich oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, mogli mu się pierwszy raz spokojnie przyjrzeć. Wysoki w kłębie zapewne był na około metr sześćdziesiąt, jednak syntetyczny pancerz i generatory pola ochronnego, sprawiały wrażenie że był wyższy jeszcze o jakieś 20 centymetrów. Z ogonem, długi był na około 7 metrów. Rozpiętości jego skrzydeł nie mogli określić, bowiem były złożone. Ze smukłego pyska, gryząc się z jego rysami, wyzierały zaawansowane gogle, zapewne nie tylko noktowizyjne. Pomimo pancerza na kończynach, można było wywnioskować, że są silnie umięśnione. Na przednich, tuż nad nadgarstkami, przytwierdzone miał dwa dziwne urządzenia, połączone kablami, najpewniej z głównymi bateriami kombinezonu. Cały stwór, wliczając sprzęt, wymalowany był pod kolor gruzu. Do całości nie pasowały trochę zapasy które miał przytwierdzone po obu stronach, zaraz pod generatorami.
-Po mojej lewej macie żywność i leki, po prawej amunicje. Obejmę warte, wiec macie chwilę aby się przespać.
Chwile zajęło, zanim wyczerpani do granic żołnierze podnieśli się i odpięli od niego bezcenne zapasy. Vdrax, wyszedł bez słowa. Rzucili się na prowiant, który nigdy nie smakował im tak dobrze. Goorsky jednak, miał problem z jedzeniem, bowiem za każdym razem gdy próbował cos zjeść, postrzał dawał o sobie znać. Wbrew własnemu żołądkowi, postanowił najpierw zająć się raną. Błogosławił dostarczonym medykamentom, gdy uśmierzyły ból i mógł zająć się zespalaniem przestrzelonego policzka. Gdy skończył zabiegi na sobie i towarzyszu, zjadł upragniony posiłek, poczym przemógł się i wyszedł na zewnątrz. światło dnia oślepiło go na chwilę. Odszukał wzrokiem stwora, co nie było takie łatwe, bo ten doskonale zlewał się z otoczeniem gdy pozostawał w bezruchu. Niepewnie podszedł do niego.
- Vdraxie… powiedział bez przekonania, bowiem nie był pewny czy rzeczony stwór jest nim w istocie. Pomimo że widywał już podobne stworzenia, jak dotąd nigdy nie posiadały one skrzydeł.
- Tak? – rozmówca który dotychczas w milczeniu wpatrywał się w dal, odwrócił głowę… a właściwie pysk.
- Co teraz? Przeprowadzisz nas do grupy Nabhiego?
- Nie.
W odpowiedzi sierżant zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na bestie.
- Artyleria.
Medyk, gdyby mógł, pewnie zacisnąłby żeby… jednak postrzał zrobił swoje. Trudno mu było uwierzyć ,ze całkiem liczny jak na te warunki, doświadczony oddział, mógł zostać ot tak zmieciony z powierzchni ziemi. Przybity, wrócił do tymczasowego schronienia.
Wkrótce, po raz pierwszy od długiego czasu, najedzeni i podleczeni żołnierze zapadli w sen.
-Sprawdźcie ciała! – rozkazał sierżant. Mieli dużo szczęścia ze zamiast wpaść w zasadzkę, obeszli ją od tyłu. Goorsky musiał przyznać, że Vdrax miał wyczucie. Kucnął przy najbliższym ciele przeciwnika. Zaczął je skrupulatnie przeszukiwać. Dwie uncje morfiny, półtora magazynka. Towar na wagę złota. W jednej z przednich kieszeni znalazł jeszcze coś, dokładniej karteluszek Synpapieru. Zaciekawiony, odwrócił go. Była to fotografia przedstawiająca młodą kobietę z dzieckiem na ręku. Czym prędzej odwrócił i schował znalezisko na swoje miejsce. Zaklął… To też byli ludzie, chociaż starał się o tym zapomnieć. Nie roztrząsał się jednak nad tym zanadto, bowiem w tym mieście królowała zasada „albo my, albo oni”
-Ruszamy! – tym razem to ryknięcie stwora wyrwało go z zamyślenia.
Poruszali się szybko. Vdrax nie znał litości co do tempa. Goorsky jednak zauważył że od pewnego czasu, zamiast oddalać się od centrum, zaczęli się do niego zbliżać. Gdyby trwało to kilka minut, nie miałby większych obiekcji, jednak już niemal od godziny biegli w kierunku innym niż powinni. W końcu nie wytrzymał.
-Vdrax’ie, chyba pomyliłeś kierunki…
Reakcja stwora zaskoczyła go. Ten bowiem momentalnie się odwrócił i doskoczył tuż przed sierżanta, obnażając kły.
- Kwestionujesz moje rozkazy żołnierzu? – warknął. Dyskusja zakończyła się szybciej niż się rozpoczęła. Bestia, widząc ze jest górą, ponowiła rozkaz do biegu.
Co pewien czas, mijali wraki, lub nawet sprawne, opuszczone z braku paliwa imperialne maszyny. Najczęściej przystawali na chwile aby sprawdzić czy nie dadzą rady wyciągnąć z nich czegoś użytecznego. Potem zaś, ustawiwszy zegar na kilka kwadransów, wrzucali do wewnątrz granat, aby i nieprzyjaciel nie znalazł w nich nic przydatnego. Zorza nakazał na takie opóźnienie, bowiem nie chciał zbyt szybko ściągnęli sobie nieprzyjaciół na głowę.
Po chwili która zdawała się nie mieć końca, dobiegli do wbitego w budynek wraku desantowca. Po krótkiej penetracji ruin budynku, weszli do luku statku. Pośród plątaniny kabli i rur, doprawionej śmieciami, dało się zauważyć jeden, przypięty do ściany, kolisty ładunek wielkości dużej beczki.
- Sierżancie! Pod generatorami, po mojej lewej, trzecia kieszeń od przodu jest czerwone pudełko, wyjmijcie je.
Goorsky wykonał rozkaz.
- Przełamcie je, w środku będzie karta. Teraz podejdźcie do tego ładunku, z boku powinna być szpara w którą wsuniecie kartę.
Po wsunięciu rzeczonej karty, otworzył się mały panel, prosząc o kod. Vdrax przedyktował medykowi kod, ten wpisał go i opanowując drżenie ręki, zatwierdził. Wolał nie myśleć o tym co stanie się później.
-Uciekamy. Nic tu po nas. – skwitował stwór
Massuda wybiegł nieco przed grupę aby sprawdzić teren. Lada moment miało świtać. Bez wdawania się w walki udało im się dotrzeć już do przedmieści.
Sierżant zauważył jak czujka podnosi rękę aby dać znać, że teren jest czysty, gdy z hełmu Massudy wytrysnęła struga krwi, a ten osunął się na ziemię. Po okolicy przetoczył się huk wystrzału
-Snajpeeer! – krzyknął.
Przerażeni, pochowali się za osłony, nie będąc ich jednak pewni, ponieważ nie mieli pojęcia padł strzał.
Goorsky poczuł ciepły oddech za plecami.
- Sierżancie, za chwile przebiegnę na druga stronę ulicy. Powiedz ludziom zęby patrzyli skąd padł strzał. Gdy pocisk trafi w pole, poskutkuje to niebieskim błyskiem. Patrzcie w którym miejscu, to powinniście ocenić kierunek.
Po chwili Vdrax zrobił co powiedział. Jak przewidywał, pocisk trafił w pole.
- Mam go! – krzyknął Hlavikh, - na drugiej, ruiny iglicy!
Sierżant złożył się do strzału i skierował broń we wskazane miejsce Gdy na celowniku pojawiła się jaśniejsza plamka, nacisnął na spust.
- Chodu! Zaraz będzie ich tu więcej!
Udało im się. Minęli ostatnie ślady zabudowań i wniknęli w las. Co jakiś czas spoglądali do tyłu, nie mogąc uwierzyć, że wyrwali się z tego piekła. Mieli nadzieje, że będą mogli wreszcie odpocząć, stwór nie pozostawił im jednak żadnych złudzeń.
- Nie możecie jeszcze odpocząć. Musimy jak najszybciej pokonać te wzniesienia. I pod żadnym pozorem nie spoglądajcie za siebie – powiedział, poczym po raz kolejny zmusił oddział do nadludzkiego wysiłku.
Jakiś czas później, w centralnych rejonach miasta.
-Kapitanie Ushow, walki praktycznie ustały, cywile coraz bardziej narzekają na ścisk w schronach i domagają się ich otwarcia, możemy im pozwolić?
- Jeszcze Nie, nie mamy pewności czy dopadliśmy wszystkich. Jak idą poszukiwania
- Głownie sam złom, jednak technicy Sanzena twierdzą ze znaleźli kilka dobrze zachowanych wraków z których będą mogli trochę wyciągnąć.
- świetnie. Może jednak zniszczenie Vloox nie będzie całkowicie daremne.
Mówiąc te słowa, zamyślił się poczym spojrzał w górę i przeklął Imperium.
Kilka kilometrów dalej, grupa techników dotarła do wraku desantowca wbitego w budynek.
- Ruszać się chłopaki, może nie spalił się doszczętnie i coś niego da się wyciągnąć. Bądźcie czujni, w okolicy może być jeszcze wróg. – powiedział człowiek, wyglądający na dowódcę oddziału.
Grupa całkiem sprawnie wdrapała się na pokład statku. Po krótkiej chwili wyglądało na to że coś znaleźli.
-Szefie, mamy coś dziwnego!
- Prowadź!
Dowódca obejrzał metalowy przedmiot wielkości dużej beczki, gdy spojrzał na panel urządzenia, przeraził się i zdołał wydusić z siebie tylko jedno słowo.
- Nie…
Udało im się pokonać duży kawał drogi, las zostawili już za sobą. Wzniesienia stawały się coraz wyższe. Goorsky przyłapał się na tym, iż pomyślał że z tych okolic miasto musiało ładnie wyglądać w czasach swej świetlności.
Nagle, okolica zrobiła się oślepiająco jasna. Ich cienie na ułamek sekundy nienaturalnie wydłużyły się, by po chwili wrócić do normy. Vdrax przystanął i obrócił się. Reszta poszła za jego przykładem.
Nad Vloox wyrastał olbrzymi grzyb, a iglice kładły się pod wpływem fali uderzeniowej. Uciekli jednak wystarczająco daleko. Sierżant był pewien że z centrum nie pozostanie nic.
- ładny grzybek… - podsumował Hlavikh
- Przestań…- odparł Goorsky, który najwyraźniej nie miał nastroju do żartów. Być może dlatego, że po części czuł się winny tego co się stało.
Pół godziny później, rozpłakał się, widząc podchodzący do lądowania imperialny desantowiec.