Witajcie!
Niedawno całkiem popełniłem opowiadanie, które jest inne, niż wszystkie, które do tej pory napisałem. ,,Piołun" to jedno z moich nowszych dzieł, aczkolwiek ( jestem tego świadom) niedoskonałe.
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
PS
Przepraszam, że takie długie, ale mam tendencje do pisania dłuższych tekstów...Tak jakoś się moje historie rozrastają.
Gdy przystępowałem do pisania myślałem o 2-3 stronach. Wyszło 13. Mam nadzieje, że to was nie zrazi.
***************************************************************
PIOłUN
Michał Nowicki stał na starym, kolejowym moście i patrzył w dół, gdzie dwadzieścia metrów pod nim błyszczały wody Wisły.
Gdzieś niedaleko od niego, na brzegu rozśpiewał się jakiś ptak. Noc się skończyła. Wstawał świt.
Niebo na wschodzie, przed Nowickim zaczerwieniło się. Za jego plecami jasno świecił księżyc. Michał zacisnął ręce na metalowej barierce. Jego oddech stał się szybszy.
Od strony północnego zachodu nadleciał chłodny wiatr. Zapachniało świeżo skoszoną trawą.
Było tak spokojnie...Aż trudno uwierzyć, że to koniec.
***
Tydzień wcześniej, Gdynia.
Michał podśpiewując sobie jakąś piosenkę szedł raźnym krokiem po deptaku podziemnego przejścia dworca kolejowego. Wszędzie tłoczyli się ludzie.
Gdzieś płakało jakieś dziecko. żebrak pod ścianą siedział ze smętna miną i wyciągał rękę do ludzi. Na ławce obok spał jakiś pijak. śmierdziało moczem.
Pod przeciwległą ścianą stał mały, drewniany kiosk pamiętający czasy głębokiego PRL-u. Siedziała w nim jakaś starsza kobieta patrząc się na ludzi spode łba. Na kolanach trzymała jamnika, który trzymał głowę na ladzie i warczał. Tam właśnie Nowicki skierował swoje kroki.
Nachylił się do okienka.
- Dzień dobry, poproszę ,,Nową Fantastykę”.
- Nie ma.- burknęła baba.
Michał zrobił smutną minę.
- Szkoda, jadę do Krakowa i chciałem sobie coś w podróży poczytać...
- Nie sprzedaję czegoś takiego.
Pies warknął groźnie.
- Hmm...- Zamyślił się Nowicki- Powinna pani zainwestować. Fantastyka to naprawdę dobra rzecz...
- Nie przewiduję. – burknęła kobieta- I nie zamierzam. Przyszedł pan ofertę złożyć, czy co?
Nowicki się zmieszał.
- Nie...No, dobrze, co może pani mi polecić?
Kobiecina westchnęła i popatrzyła się wymownie na zegar.
- Spóźni się pan na pociąg.
- Ależ nie, mam jeszcze piętnaście minut. – zaprotestował.
Kobieta coś warknęła, a potem sięgnęła gdzieś pod ladę i wyciągnęła jakieś pismo.
- ,,Bravo Girl”- Przeczytała powoli sylabizując.- Bierz pan.
- Eee...Nie dziękuję.
- To zjeżdżaj pan na pociąg i nie zawracaj mi głowy!- wrzasnęła ochrypłym głosem.
- Ależ proszę pani... – zaczął oburzony.
- Czarek, bierz go!
Drzwi otwarły się z łomotem i wybiegł z nich jamnik ujadając i tocząc białą pianę z ust. W oczach miał mord.
W tej sytuacji Michałowi nie pozostało nic innego, jak tylko wziąć nogi za pas. Po jakiejś minucie, kiedy plecak, który miał na plecach zaczął mu ciążyć pies zgubił się gdzieś pomiędzy ludźmi i Nowicki mógł się już zatrzymać.
Dyszał ciężko. Ten plecak ważył jednak swoje. Popatrzył na zegar i postanowił iść na peron, gdzie oczekiwał go już jego kolega, Marek.
Byli studentami. Marek studiował dziennikarstwo, a Michał Astronomię. W Krakowskim obserwatorium miał pomagać w wakacje jednemu z naukowców. Marek dotrzymywał mu towarzystwa. Potajemnie szukał jakiejś sensacji.
Rozdzielili się przed wejściem, gdyż Michał chciał zakupić jakieś pożywienie i cos do czytania. Czekało ich sporo godzin jazdy.
Znalazł Marka na drugim peronie. Jego kumpel rozłożył się wygodnie w cieniu jednej z restauracji. Wokół niego walały się bagaże.
- I jak tam?- zagadnął Michała, gdy ten nadszedł.
- Nijak. – odparł tamten- Kupiłem bułki, ale nic do czytania. Za to zostałem poszczuty jamnikiem.
- Hm?
- Baba, która sprzedawała gazety chyba mnie nie polubiła.
- Aha. To się czasem zdarza, ale nie przejmuj się: ,,Tego kwiatu jest pół światu” – Roześmiał się.
Michał machnął ręką.
- Zamknij się. Wiesz może, gdzie tu jest WC?
Marek wskazał mu budkę parę metrów dalej. Michał podszedł tam i otwarł drzwi. Natychmiast się cofnął. Na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie.
- Skorzystam z krzaczków- rzucił z odrazą.
Gdy wrócił Marek siedział po turecku z zamkniętymi oczami. Nowicki westchnął, Jego kolega uwielbiał medytować. A najbardziej w nietypowych miejscach.
Siadł obok niego i zazgrzytał zębami.
- Myślałem, że dworce zmieniły się jakoś, od czasu, gdy byłem dzieckiem...
Marek uniósł jedną powiekę.
-Postaraj się myśleć pozytywnie.- powiedział - Czarne myśli mogą cię zniszczyć. Powtarzaj za mną: Uwielbiam nasze polskie koleje...Uwielbiam nasze polskie koleje...
Nowicki już chciał go trzepnąć, gdy rozległ się gwizd i na peron począł z wolna wtaczać się ich pociąg. Michał popatrzył na niego i jęknął.
***
Do Krakowa przybyli czternaście godzin później. Wysiedli z pociągu przybici i zmęczeni.
Dworzec ,,Kraków Główny” okazał się jednak miłą odmianą po śmierdzącym dworcu Gdyni i pociągu będącym żywym skansenem komuny.
Poczuli się, jakby znaleźli się w innym, nowocześniejszym świecie i w istocie tak było. Michał był tu tylko raz i to wtedy, kiedy był dzieckiem. Od tego czasu Kraków zmienił się nie do poznania. Odnowiony, unowocześniony i dobrze zagospodarowany robił spore wrażenie. Wszystko aż lśniło od nowości. Na ulicach poustawiano specjalne komputery dla turystów, których z każdym rokiem przybywało. Kraków śmiało mógł prosperować do kulturalnej stolicy Polski i jednego z najpiękniejszych miast europy.
Przyjaciele przeszli przez dworzec i dalej pod Galerią Krakowską, której ogrom wzbudzał szacunek, zwłaszcza, gdy stanęli przed nią i popatrzyli się na boki.
- No, no...Nieźle sobie tutaj radzą...- Westchnął z podziwem Nowicki.
- Prawda. – Przyznał mu rację Marek.- Jednak teraz bardziej mnie interesuje jaki jest nasz dalszy plan.
- Umówiłem się tutaj z Agnieszką. Zaprowadzi nas do swojego mieszkania. Tam się zakwaterujemy.
Marek uśmiechnął się ze zrozumieniem. Agnieszka była dziewczyną Michała już od dwóch lat i wyglądało na to, że się pobiorą.
- No, to już wiem, dlaczego tak się spieszyłeś z przyjazdem tutaj- zaśmiał się.- Od trzech miesięcy nie byliście razem...
- Ano. Mimo tego, że codziennie ze sobą rozmawialiśmy to rozstanie działało mi na nerwy... O, patrz! Idzie!- zawołał wskazując ręką na postać po drugiej stronie ulicy.
Chwilę później padli sobie w objęcia a ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Marek wbił ręce w kieszenie i czekał licząc w myślach. Trzydzieści sekund...Minuta...Dwie minuty...Wreszcie zdecydował się chrząknąć znacząco.
Oderwali się od siebie. Michał nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na przyjaciela.
- No co?
- Widzisz...Może byśmy poszli do tego waszego lokum? Ten plecak jest strasznie ciężki... A potem będziecie się mogli ślinić ile chcecie.
Agnieszka, wysoka brunetka uśmiechnęła się do niego.
- Nic się nie zmieniłeś.- rzekła.
- Ty za to bardzo.- odparł Marek i uśmiechnął się jadowicie- Twój szczyt wytrzymałości ,,całusowej” mieścił się zawsze w przedziale minuty. Zastanawiam się z kim ćwiczyłaś, że doliczyłem do dwóch?
- Marek!- warknął Nowicki.
- W porządku, przecież wiesz, że żartuję...
Agnieszka zaśmiała się cicho.
- Marku, ty chyba powinieneś sobie jednak znaleźć kobietę, od razu by cię do pionu postawiła. Chodźmy teraz do domu.
Odwróciła się. Michał skorzystał z okazji i trzepnął kolegę po głowie.
- Nie za dużo sobie czasem pozwalasz? – mruknął.
- Przecież mnie znasz, jestem, jaki jestem, ale nigdy nie mówię w takich sytuacjach poważnie.
Michał westchnął.
- Wiem, wiem...Aga też wie, ale czasem mógłbyś się opanować, co?
Marek popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Chyba żartujesz.
***
Wynajęte mieszkanie Agnieszki mieściło się na spokojnej, cichej ulicy łobzowskiej w centrum miasta. W wakacyjnej ciszy opustoszałego miasta słyszało się obietnice spokoju.
Gdy przez bramę kamienicy naprzeciw szpitala dostali się do środka ogarnął ich miły chłodek bijący od grubych murów. Marek odetchnął z ulgą, bowiem dzień był bardzo ciepły, a on dźwigał na swoich plecach ciężki plecak przeklinając się w duchu, że zabrał tyle książek.
- Mieszkamy na drugim piętrze, pod czwórką.- Powiedziała, wspinając się po schodach Agnieszka- To bardzo fajne miejsce. Wszędzie blisko.
- Nie wątpię. Zwłaszcza, jak tu studiujesz... – wysapał Michał.- A propos, jak tam na prawie?
- Nieźle, choć trudno. Za rok skończę...
- Mhm... To te drzwi? – wskazał ręką.
- Tak. – Wyjęła klucze i po chwili weszli do dużego, prawie że zabytkowego przedpokoju.
Marek z cichym stęknięciem zdjął swój plecak i rozglądnął się po mieszkaniu. Cicho gwizdnął.
- ładnie tu. – Zauważył.- Musisz być bardzo bogata, Agnieszko. No, to co? Gdzie mogę dać swoje rzeczy? Aga? Hej, Agnieszko!
Michał i Agnieszka stali w przedpokoju trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy. Na twarzy Nowickiego pojawił się dziwny uśmiech. Marek westchnął.
Podszedł do stojącej w przedpokoju szafki i zabrał klucze.
- To ja...Pójdę przejść się po mieście.- powiedział.- Wrócę za...- Wbił wzrok w twarz Michała oceniając intensywność spojrzenia-...Trzy godziny.
Zanim wyszedł zobaczył jeszcze, jak jego przyjaciel podnosi rękę i niemal z nabożną czcią przeczesuje głaszcze Agnieszkę po włosach. Marek uśmiechnął się lekko, zamknął drzwi i poszedł podbić Kraków.
***
Pierwszy dzień praktyki w Krakowskim obserwatorium rozpoczynał się dla Nowickiego o godzinie piątej rano, gdy musiał wstać, umyć się i jedząc w biegu śniadanie iść na autobus.
W pełni ubrany i z filiżanką kawy w ręce wszedł jednak do sypialni, aby popatrzyć na swoją dziewczynę śpiącą smacznie na starym, dębowym łóżku.
Uśmiechnął się widząc, że nawet przez sen uśmiecha się jak anioł. Jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce. Na palcu zaś- Michał uśmiechnął się jeszcze szerzej- błyszczał złoty pierścionek z diamentem, który dał jej poprzedniej nocy. Pierścionek szczególny, bo oznaczający, że niedługo się pobiorą i założą rodzinę.
Michał czół, że to najszczęśliwsze dni jego życia. Gdy wczorajszej nocy rzuciła mu się w ramiona płacząc ze szczęścia wiedział, że właśnie otwiera się przed nim nowa droga. Szczęście i duma aż go rozpierały.
Podszedł do niej i pocałował ją delikatnie w usta. śpij, moja przyszła żono- pomyślał. Potem odwrócił się i cicho wyszedł z pokoju.
Ponieważ obserwatorium mieściło się za miastem, musiał przesiadać się dwa razy jadąc autobusem. Trzy razy utknęli w korkach. Gdy wreszcie Michał dotarł na miejsce było dziesięć po godzinie siódmej, a on musiał jeszcze drałować na piechotę pół kilometra pod górę, przeto gdy dotarł pod drzwi obserwatorium był mocno spocony, lecz z ulgą stwierdził, że się nie spóźnił.
Drzwi otwarła mu jakaś młoda kobieta o długich, blond włosach spiętych w pokaźny kok. Na początku była podejrzliwa, lecz gdy tylko wyjawił jej swoje imię i nazwisko od razu się uśmiechnęła i poprowadziła go prosto do głównego pomieszczenia.
Tam powitał go profesor Maciej Zglinski, który dowodził całą placówką. Był to pokaźnej postury mężczyzna w wieku piędź dziesięciu lat. Nosił krótko przystrzyżoną ciemną brodę przetykaną pasemkami siwizny. Włosy też miał ciemne, choć przy skroniach przyprószone już siwizną. Wysokie czoło i sieć zmarszczek wokół przenikliwie niebieskich oczu dodawała mu autorytetu, lecz uśmiech, jakim powitał Michała dowodził, że jest człowiekiem raczej dobrodusznym.
- Witaj, drogi chłopcze!- wykrzyknął szeroko rozkładając ramiona.- Wiele słyszałem o tobie dobrego, mam nadzieję, że po odbyciu...praktyki...Będziesz dla nas pracował, o ile, oczywiście się u nas spiszesz, co, myślę nie podlega wątpliwością, prawda?
Michał pokiwał głową. Profesor tymczasem objął go przyjaźnie i poprowadził w głąb pomieszczenia.
- Tutaj pracujemy. Tutaj jemy posiłki i nawet załatwiamy swoje potrzeby fizjologiczne- Profesor wskazał na małe drzwiczki z napisem ,,WC” na prawo od wejścia.- Tutaj też spędzamy większą część naszego życia. Przychodzimy wczesnym rankiem i wychodzimy późną nocą. Niektórzy zostają nawet i przez dwa dni,- zaśmiał się cicho- ale nie przejmuj się, na tym etapie nikt ci tego kazał robić nie będzie.
Musisz wiedzieć, chłopcze, że tutaj jest miejsce tylko dla tych, co chcą poświęcić dziewięćdziesiąt procent swojego życia badaniu czegoś tak wielkiego, że przez wiele, wiele pokoleń nie będziemy do końca tego rozumieć. Badaniu kosmosu. Ci ludzie, których tu widzisz- Zatoczył rękom wokół – to sami zapaleńcy. Chcą poznawać nieznane, mimo tego, że tak naprawdę nie mają szans na poznanie, lecz- podniósł palec do góry- wiedzą, że ich praca nie pójdzie na marne. To wariaci, cholerycy i nie rzadko straszne sknery, lecz oprócz tego mądrzy ludzie. Jeśli więc chcesz dołączyć to tego domu bez klamek, to idź, ucz się i odkrywaj nieodkrywalne. Ale jeśli jest w tobie jeszcze zdrowy rozsądek i chęć szybkiego się wzbogacenia, to radzę ci, zmykaj, bo to nie miejsce, dla ludzi o zdrowym rozsądku. Wstępując tutaj musisz zapomnieć prawie wszystko, czego nauczono cię w tych tak zwanych szkołach i podejść do świata z ciekawością niemowlaka.
Zamilkł. Michał niespokojnie popatrzył się po sali. Sam nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Profesor tymczasem roześmiał się cicho.
- Widzę, że jesteś równie ciekawy, co wystraszony. To dobrze. Idź i zapoznaj się z ludźmi. Witamy na pokładzie.- Pchnął Nowickiego delikatnie i niesłychanie z czegoś ucieszony odszedł pogwizdując cicho.
Michał stał przez chwilę niezdecydowany, a potem poszedł w stronę dwóch ludzi stojących przy teleskopie.
Ludźmi tymi była kobieta z krótko obciętymi czarnymi włosami i towarzyszący jej młody mężczyzna, który wyglądał, jakby się nie czesał. Kobieta go zauważyła i pomachała zachęcająco. Gdy podszedł zauważył, że się uśmiechnęła.
- Cześć- wyciągnęła do niego rękę- Jestem Beata. To czupiradło koło mnie, to Paweł, mój brat. Widzę, że poznałeś już profesora Zglinskiego? Jest trochę nawiedzony, ale miły z niego staruszek. Czasem ma jakieś patetyczne wstawki, ale trzeba przywyknąć. Zapewne naopowiadał ci coś w rodzaju ,,Przychodząc tutaj wyzbądź się zdrowego rozsądku”, prawda?
- Coś w tym rodzaju.- Rzekł Nowicki potrząsając jej ręką.- Mam na imię Michał.
- No, to fajno.- Powiedział Paweł.- Choć, pomożesz nam z tym gratem- Wskazał na teleskop.
***
Gdy wieczorem wracał do domu był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W ciągu jednego dnia zdążył poznać całą ekipę, zaprzyjaźnić się z niektórymi ludźmi, dostać dwie propozycje pracy i wykazać się. W domu czekała na niego przyszła żona i najlepszy przyjaciel.
świat był taki piękny i zdawało mu się, że nic nie zepsuje jego szczęścia. W dodatku noc była taka cudna...Tak, świat był zdecydowanie pięknym miejscem.
Idąc schodami w górę do mieszkania Michał nie podejrzewał nawet, jak szybko los może się odwrócić.
***
Gdy tylko otworzył drzwi coś rzuciło się na niego i poczuł, zapach jaśminu. Chwile później do jego ust przywarły inne, które całując go szeptały:
- Nie było cię, cały dzień...Tęskniłam, Miśku...
Nowicki uśmiechnął się i objął swoją dziewczynę w pasie.
- Cześć, moja przyszła żono...
Zza pleców Agnieszki wyłonił się Marek ściskając butelkę szampana. Gdy tylko ona się od niego oderwała On porwał go w objęcia i mocno uściskał.
- Ty pieprzony dupku!- zawołał- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że chcesz się jej oświadczyć?! Zorganizowalibyśmy to wspólnie! A tak...No, proszę...Pan młody...!
Michał czuł, że za chwilę będzie fruwał.
- Niespodzianka!- Powiedział.- Mam nadzieję, że nie dorwałeś się do telefonu i nie wypaplałeś wszystkiego moim rodzicom? Ja chciałem im powiedzieć.
- Chciałem, ale twoja szanowna druga połowa mnie odciągnęła, twierdząc, że musisz najpierw przyjść. Poza tym takie rzeczy...
- ...Załatwia się albo ,,na żywo”, albo przez wideo rozmowę. – weszła mu w słowo Agnieszka.
- Dokładnie. I tak zrobimy. – Oświadczył Michał.- Nie po to kupowałem rodzicom Internet, aby teraz rozmawiać przez jakiś telefon.
***
Długo jeszcze świętowali tej nocy. Obie rodziny, jego i Agnieszki zostały powiadomione, a oni sami pijąc szampana oglądali romantyczne filmy w telewizji.
Kraków też świętował. W niebo strzelały sztuczne ognie, a w wielu domach wznoszono toasty z najróżniejszych powodów.
Na rynku urządzono koncert. Przyjechały nań gwiazdy z całego świata. Na ulicach rozbrzmiewała muzyka. Nawet żebracy tej nocy połączyli się przy ogniskach pod mostami i pijąc tanie wino śpiewali stare piosenki o miłości.
Ludzie podświadomie przeczuwali nadciągające nieszczęście i chcieli się wyszaleć.
***
O godzinie czwartej nad ranem w sypialni prezydenta zadzwonił telefon. Jego ostry dzwonek wyrwał starszego człowieka ze snu.
Prezydent usiadł na łóżku i przetarł oczy. Telefon dzwonił dalej. Chcąc nie chcąc mężczyzna podniósł słuchawkę.
- Halo? – Milczał przez chwilę. Jego twarz zrobiła się nagle blada.- Czy to pewne?- zapytał po angielsku- Tak, rozumiem. Dobrze, panie prezydencie. Zrobimy, co w naszej mocy...Zbadamy...
Odłożył słuchawkę i przez chwilę siedział na łóżku oddychając ciężko. Potem podniósł słuchawkę raz jeszcze i wykręcił numer. Czekał cierpliwie.
- Halo? Przepraszam, że pana budzę, profesorze, ale musi pan natychmiast postawić wszystkich swoich ludzi w stan gotowości. Nie, to nie jest sprawa wagi państwowej. To... obawiam się że przekracza to kompetencje państwa...
***
Gdy o godzinie szóstej trzydzieści rano Michał zmierzał w stronę drzwi obserwatorium zastanawiał się, co się mogło stać, że wezwano go o takiej godzinie.
O godzinie wpół do piątej na nogi postawił go telefon od profesora Zglinskiego. Nakazał mu on natychmiast przyjeżdżać. Nowicki wziął taksówkę. Miał tylko nadzieje, że nie jest to nawiedzony pomysł profesora, który podobno już takie miewał. Jednak coś w głosie starszego mężczyzny podpowiedziało mu, że tym razem sprawa jest poważna.
Tym razem drzwi otworzył mu sam profesor. Na jego twarzy próżno byłoby się doszukać śladu wczorajszego uśmiechu.
- Chodź.- Powiedział tylko i poprowadził go do głównej komory.
Gdy tylko drzwi do niej prowadzące otwarły się, oczom Nowickiego ukazał się chaos. Wszyscy biegali i krzyczeli na siebie. W powietrzu fruwały kartki. Na ziemi leżały porozbijane szklanki.
- Widzisz, z kim ja pracuje?- Mruknął profesor. – Chwilkę mnie nie było i... – westchnął. Potem szybkim krokiem wszedł na środek sali.
- Cisza! – Krzyknął.- Spokój! SPOKóJ, MóWIę!- Ostatnie zdanie nie było krzykiem, lecz rykiem.
Wszyscy zatrzymali się, a w ich oczach pojawiło się najpierw zdziwienie, potem lęk. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby profesor krzyknął, a co dopiero ryczał.
- No. – Już normalnym głosem powiedział Zglinski- A teraz proszę o informacje. Tylko my jesteśmy w tak dobrym ustawieniu, aby móc obserwować wskazany obszar nieba, a Amerykanom zależy na czasie, bo to, co udało im się dostrzec... Cóż, podejrzewają, że Habble się zepsuł. Albo inaczej- Mają taką nadzieję.
- Co się dzieje, Profesorze?- Nieśmiało zapytał Nowicki.
- Właśnie tego, chcę się dowiedzieć, synu.- odparł Zglinski.- No, proszę teraz o najnowsze dane.
Na środek wystąpił Paweł. On jeden wiedział już wszystko. Twarz miał bladą, a ręce trzęsły mu się, gdy podawał profesorowi plik kartek.
- Habble się nie pomylił.- wyszeptał- To asteroida...
W sali zawrzało.
- Duża?- zapytała jedna z kobiet.
Profesor podniósł głowę znad kartek. Wolną rękom powoli rozczesał włosy.
- Ona...ma wielkość połowy księżyca.
Nowicki zacisnął pięści.
- Jezu Chryste...Gdzie uderzy?
Profesor spojrzał na niego. W jego niebieskich oczach Michał ujrzał strach.
- Tutaj. Dokładnie tutaj.
Beata wysunęła się z okręgu.
- Jakie są szanse?- Spojrzała na Pawła.- Co możemy zrobić?
Paweł nie odwzajemnił spojrzenia. Wpatrzył się w podłogę i pokręcił głową. Po jego policzkach ciekły łzy.
Nikt już nic nie powiedział. Ludzie stali i patrzyli się tempo na siebie. Wreszcie Profesor Zglinski wyszeptał.
- Wszystkie rządy już wiedzą. Zakazano nam mówić cokolwiek komukolwiek. Ma to zapobiec panice. Dyskrecja obowiązuje ile się da. Ja...Muszę jechać. Na wieś. Do córki, póki jeszcze mogę. Czujcie się zwolnieni. Dziękuję.
Odwrócił się i poszedł wolno do wyjścia. Nikt z pracowników nie ruszył się nawet. Potem, wolno zaczęli się rozchodzić.
Nowicki poszedł do biura Profesora Zglinskiego. Siadł na obrotowym fotelu. Drżącymi rękami musną skórę, która obite było oparcie.
Potem wolno zjechał na podłogę i ukląkł na niej rękami zakrywając twarz. Siedział tak dwie godziny kiwając się i łkając cicho.
***
Wracał do domu. Szedł wolno po ulicy, a jego twarz nie wyrażała niczego. Nie płakał. Już nie. Popatrzył na gwiazdy zaścielające wieczorne niebo i po raz pierwszy poczuł do nich nienawiść.
Jęknął rozdzierająco. Dlaczego teraz? Mieli z Agnieszką wziąć ślub...Mieć dzieci...Dlaczego, kurwa, wszystko musi się psuć?!
Potem pomyślał, o świecie...O życiu...O tym, że za parę dni umrze...Boże, za co? Trząsł się cały. Nogi miał obolałe. Przeszedł całą trasę pieszo.
Nie spiesząc się otwarł bramę kamienicy i wszedł po schodkach. Położył rękę na klamce i otwarł kluczem drzwi mieszkania.
Agnieszka wybiegła mu naprzeciw z uśmiechem, lecz przystanęła nagle widząc jego twarz.
- Michał...Co ci jest?
-Mi? Nic...
Z jednego z pokoi wyszedł zaniepokojony Marek.
- Ty, o co chodzi? I ślepy by zgadł, że coś nie gra. Mów, co się stało...Jak będzie zupełnie źle, skoczę do sklepu po wódkę...
Nowicki się nie uśmiechnął. Pobladł nagle i biegiem pobiegł do łazienki, gdzie zwymiotował na podłogę.
- O, Boże...- Jęknęła Agnieszka. – Misiek, mów co ci jest! Pobili cię? Wezwać pogotowie?!
Nowicki zaprzeczył ruchem głowy.
Poprowadzili go do salonu. Tam siadł na sofie i drżącymi rękoma próbował podnieść z ziemi klucze, które wypadły mu z kieszeni. Agnieszka i Marek stali nad nim zaniepokojeni.
- Michał...Powiedz...Proszę... – Po jej policzku spłynęła łza. Była wystraszona.
- Nie...- Odezwał się Nowicki.- Nie mogę...Zresztą...lepiej, żebyście nie wiedzieli...
- O Kurwa...- Westchnął Marek- Stary, zwariowałeś? Mów!
Michał ukrył twarz w dłoniach. Odetchnął głęboko. Walić państwo. Jeśli tego nie powie, to, to go zabije.
- Usiądźcie. – wyszeptał- Musze...Musze wam coś powiedzieć.
***
W pokoju panowała cisza. Agnieszka i Marek siedzieli w milczeniu wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma.
Jeszcze nie dotarło do nich, co przed chwilą usłyszeli. Jeszcze w ich opustoszałych nagle umysłach nie pojawiła się myśl, że to może być prawda. Ich blade twarze nie wyrażały strachu. Jeszcze nie. Na razie pojawiło się na nich zdumienie.
Potem powoli doszło do nich, co im przed chwilą powiedziano. Agnieszka zacisnęła pięści i zaczęła dygotać. Marek poruszał ustami, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł. Wreszcie się przemógł.
- Powiedz, że żartujesz.- Wyszeptał- Ty żartujesz, Michał, prawda? Po prostu przyszedłeś nas nastraszyć, bo upiłeś się z kolegami z pracy...
Michał w milczeniu pokręcił głową. Czuł, że w gardle rośnie mu wielka gula. Głowa już zaczynała go boleć.
Marek zerwał się z kanapy i chwycił za głowę.
- Kurwa, no to mam swoją sensację...!
Agnieszka dalej siedziała na kanapie. Zagryzła wargi tak mocno, że zaczęła płynąć z nich krew.
- Boże, Boże, Boże...- Powtarzała.
Michał popatrzył na nich i głośno przełknął ślinę.
- Nie chciałem wam mówić...
Marek obrócił się ku niemu. Na twarzy malował mu się dziki ból.
- Czy...Czy ludzie już wiedzą?
-Nie.- zaprzeczył Nowicki- Rządy wszystkich państw zakazały udzielać komukolwiek informacji...
- To dlaczego nam powiedziałeś? Dlaczego, Michał?! Dlaczego, kurwa jakiś pierdolony kawałek skały ma...- Marek upadł na kolana i zaszlochał.
- Nie wiem...
- Michał...- Agnieszka podniosła głowę.- Ale da się coś zrobić, prawda? NASA tam kogoś wyśle, tak, jak w Armageddonie? Zbombardują to jakimiś głowicami...? Zrobią coś? Nie będą siedzieć bezczynnie?
Michał pokręcił głową. Z jego oczu płynęły łzy.
- Nic nie zrobią...- rzekł zdławionym głosem- Dostaliśmy wiadomość. Nic...
- Ale przecież mogą...- Zaczęła.
- NIC nie mogą zrobić!- wykrzyknął Nowicki- Są tak samo bezsilni, jak my! Wyliczyli wszystko! Cokolwiek by nie robili, i tak w nas walnie! Dokładnie tutaj! Obok Krakowa! I rozpierdoli wszystko i wszystkich, których znamy z nami włącznie! Kurwa!!!- Ostatnie zdanie było już tylko szlochem. Nowicki zsunął się z łóżka i padł na podłogę płacząc.- Nic nie mogą, rozumiesz...?- szeptał łkając- Oni nic nie zrobią i wszyscy umrzemy...Za cztery dni świat, jaki znamy przestanie istnieć, a my nic z tym nie możemy zrobić...- Michał padł do nóg Agnieszki i mocno ścisnął je rękami przytulając się.- Chciałem żebyśmy się pobrali- łkał dalej- Mieli dzieci...Zestarzeli się...Oglądali wnuki bawiące się w piasku...Rozumiesz?
Agnieszka nic nie powiedziała, tylko bez słowa przytuliła się do niego mocno. Michał czuł jej przyspieszony oddech.
Marek siedząc na podłodze włożył sobie do ust pięść, aby nie krzyczeć. Tej nocy nikt nie zasnął. Wszyscy troje siedzieli w pokoju nasłuchując odgłosów nocy.
***
Michał obudził się, gdy promienie słońca padły na jego twarz. Nie pamiętał, kiedy zasnął. Obok niego drzemała Agnieszka. Z drugiego pokoju dolatywało chrapanie Marka.
Michał spojrzał na zegarek. Była szósta rano. Zerwał się z łóżka, jak oparzony. Spóźni się do obserwatorium!
Pobiegł do kuchni i sięgnął po filiżankę, aby zrobić sobie kawę. Zatrzymał się w pół ruchu. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, a potem złość. Jednym ruchem zmiótł z półki całą jej zawartość. Naczynia poleciały na podłogę. Setki fragmentów szkła i porcelany rozleciały się po całej kuchni. Patrzył na to zdziwiony. Czy to właśnie tak będzie wyglądać? Ogromny kawał skały spadnie na Ziemię roztrzaskując ją na drobne kawałeczki?
Do kuchni wpadła Agnieszka a za nią Marek. Przystanęli na progu.
Agnieszka popatrzyła na podłogę, a potem na Michała. Przez pewien czas jej wzrok wędrował tam i z powrotem. Potem odwróciła się i płacząc pobiegła do sypialni.
Marek stał dalej opierając się o ścianę. Patrzył na Michała. Ich spojrzenia się spotkały. Bez słowa pochylili się obaj i poczęli zbierać odłamki.
***
Następne dwa dni były dla nich prawdziwym piekłem. Na przemian płakali i popadali w apatię. Prawie nic nie jedli i nie spali. Każdy próbował znaleźć sobie miejsce z dala od innych, aby pomyśleć. Jednocześnie nikt nie zamierzał wychodzić do miasta.
Skutkiem tego, było to, że Michał i Marek nie wytrzymując napięcia pobili się, a potem długo siedzieli i przepraszali się nawzajem pijąc piwo.
Ich udręczone umysły co jakiś czas popadały w panikę, a rozstrojone z nerwów żołądki odmawiały współpracy i cokolwiek zjedli było od razu wydalane.
Na świecie też nie działo się dobrze. Z niewiadomych dla większości społeczeństwa powodów rynek światowy z dnia na dzień upadł. Rządy wszystkich państw na świecie nie uchwalały żadnych ustaw, zanikło życie polityczne. Niektórzy politycy znikali bez śladu. Na ulicach zaczęto widzieć wojskowych.
Media alarmowały o zbliżającej się klęsce głodu. Wszystkie fabryki i wytwórnie z niewiadomych powodów stanęły. Między ludźmi pojawiły się plotki, jakoby niektórych czołowych obywateli znajdowano zamordowanych, lub powieszonych. Granice zamknięto, a wiele światowych organizacji ogłosiło naglę upadłość.
Drugiego dnia rano Unia Europejska została rozwiązana, a sojusz NATO przestał oficjalnie istnieć.
Milionerzy i światowe sławy muzyki, kina i sportu znikły gdzieś i nikt nie mógł się dowiedzieć, co się z nimi stało. Tymczasem z różnych stron świata zaczynały napływać pogłoski o zbliżającej się asteroidzie. Nikt jednak niczego nie potwierdzał, a ludzi, którzy te pogłoski rozprzestrzeniali znajdywano później martwych.
Media na całym świecie oszalały. W telewizji, gazetach i Internecie wprost kipiało od domysłów. Wieszczono trzecią wojnę światową, połączenie krajów lub koniec świata. Wreszcie tłumy zaczęły szturmować siedziby rządu w każdym państwie. Do pomocy wezwano wojsko i ogłoszono stan wojenny. To jednak nie rozwiązało sprawy. Całemu światu groziła wojna domowa.
Wreszcie, drugiego dnia, wieczorem w każdym państwie na Ziemi pojawiła się informacja, że prezydent chcę wygłosić orędzie.
Narody zamarły przed telewizorami i dokładnie o godzinie dwudziestej czasu polskiego została wyjawiona prawda.
Miliardy ludzi siedziały w swoich domach nie mogąc uwierzyć w to, co słyszą. Niektórzy płakali inni siedzieli ze skamieniałymi twarzami słuchając orędzia. Wiele prywatnych teleskopów skierowało się tej nocy w niebo.
Wszędzie na świecie ustały wojny i prześladowania. Ludzkość zjednoczyła się we wspólnym cierpieniu. Watykan nadawał na wszelkich dostępnych częstotliwościach i wszelkimi sposobami słowa otuchy. Papież drżącym głosem modlił się o łaskę. I stał się kolejny cud. O godzinie trzeciej w nocy do wiecznego miasta zjechały się głowy wszystkich państw i religii aby wspólnie, każdy po swojemu się modlić. W Korei, Rosji i innych krajach upadł komunizm. W Iraku i okolicznych krajach upadły wszystkie ruchy terrorystyczne. Miliony ludzi wypełniły świątynie. Większa część ludzi modliła się. Ci, którzy się nie modlili cierpieli w milczeniu, bądź wychodzili na ulice, aby wspólnie z innymi płakać i krzyczeć o litość. Tej nocy nikt na Ziemi nie spał. Wiele osób za to nie wytrzymało i popełniło samobójstwo.
Potem wysiadły telefony, Internet i telewizja. Na końcu prąd. Planeta pogrążyła się w ciemnościach. Ludzie czekali na koniec.
***
20.30 czasu Polskiego- Kraków.
-...W tej trudnej godzinie wszyscy musimy pamiętać, że jesteśmy ludźmi, rasą, która władała tym światem przez miliony lat i nigdy się nie poddała.
Wiem, że jesteście wystraszeni, gdyż ja sam także się boję. Zwalczmy jednak wszystkie niepokoje i z odwagą stańmy w obliczu przeznaczenia!
Być może to już koniec, być może skończył się nasz czas na tej planecie, lecz pamiętajcie, że gdyby dano nam czas, nie dalej, niż za dwa lata umielibyśmy się rozprawić z tym problemem. Nie traćcie nadziei, gdyż wszystko może się zdążyć! Tak naprawdę nic o kosmosie nie wiemy i kto wie? Może to nas ominie? Miejcie nadzieję i wierzcie w szczęście! Tego i sobie wam życzę. Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Dziękuję.
Prezydent zszedł z mównicy. Wystarczyło jednak popatrzeć na jego twarz, aby zobaczyć, że sam nie wierzy w to, co mówi.
Marek wyłączył telewizor.
- Czyli świat już wie. – Skwitował i obrócił się napięcie, po czym odszedł do swojego pokoju.
Michał i Agnieszka zostali sami. Ich spojrzenia się spotkały.
- Nie chcę umierać.- Wyszeptała Agnieszka. – Chcę żyć i cię kochać...Chcę żyć i być twoją żoną...-Głos jej się załamał.- Nie chcę umierać! Jestem za młoda, żeby umierać...Michał...Ja nie chcę, rozumiesz?
Nowicki wpatrzył się w jej brązowe...Prawie złote oczy, które zawsze go tak fascynowały. Po jego plecach przebiegł dreszcz, gdy uświadomił sobie, że za trzy dni, nie będzie miał w co patrzeć, ani gdzie.
- Wiem.- Powiedział cicho.- Ja też nie chce...Miało być zupełnie inaczej...
- Miało być...
Michał uniósł rękę i pogładził jej policzek. Nagle uświadomił sobie, że ona umrze. I to za trzy dni. Ta myśl wstrząsnęła nim bardziej, niż myśl o własnej śmierci.
- Agnieszko...Ja nie chcę cię...
- Wiem.- Powiedziała i przybliżyła się do niego. Ich usta spotkały się w gorącym pocałunku.
Potem Michał wstał i poniósł ją do sypialni, gdzie kochali się dziko, łapczywie i bez zahamowań.
Po raz ostatni.
***
Obudził się. Za oknem padał deszcz. Obrócił głowę w drugą stronę, lecz nie było przy nim Agnieszki. Zostawiła jedynie kartkę:
Za chwilkę wracam.
Wyszłam po jedzenie.
Kocham cię, Miśku.
Michał przeczytał ją i na jego twarzy pojawił się uśmiech. I naglę dotarło do niego, że jutro rano świat przestanie istnieć. Zrobiło mu się niedobrze.
Zwinął się w kłębek. Ostatni dzień...Boże...Ostatni dzień życia...
Wstał z łóżka i chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Wtem odezwały się syreny. W całym mieście powietrze przeszywały rozpaczliwe wycia syren.
Michał poczuł, że zamiera w nim serce. Przecież...To nie może być dzisiaj! Nie teraz! To jutro...!
Na ulicy rozległy się wrzaski. Ktoś strzelał. Szyby w oknach poleciały rozbite kulami. Gdzieś w głębi miasta rozległy się wybuchy. Zdezorientowany Nowicki legł na podłodze. Nagle zbladł. Poderwał się i pognał do drzwi.
W przedpokoju stał Marek.
- Co się dzieje?- Spytał.
- Agnieszka! Jest na dole!
Marek zaklął. Michał tymczasem otwarł drzwi i nie czekając na przyjaciela pognał schodami w dół.
Na ulicy leżały sterty śmieci. Paliły się samochody. Powietrze było ciemne od dymu. Gdzieniegdzie Nowicki zobaczył sylwetki biegających ludzi. Ktoś krzyczał.
Tuż przed wejściem leżało ciało Agnieszki. Osmalone i skopane. Potrzaskane kulami. Na jej martwej twarzy odbiło się zaskoczenie. Leżała w kałuży krwi, a obok niej leżała siatka z której wysypało się jedzenie. Bochenki chleba zaczerwieniły się od krwi.
Michał wrzasnął i podbiegł do niej, gdzie padł przy niej i próbował obudzić.
- Aga, Agnieszka, kochanie, obudź się! Nie...Obudź się, proszę! Aga...
Zza niego wyłonił się blady Marek. Chwycił go za ramie.
- Michał...Ona...
- Nie! Ona nie umarła!- Wrzasnął Nowicki.- Ona zemdlała! Ktoś ją uderzył w głowę!
- Michał...Zrozum...Popatrz, klęczysz w kałuży krwi....
- Nie!!! Ona nie mogła! Nie teraz!
Silne ręce próbowały go odciągnąć, jednak Michał się wyrwał. Trzymając na kolanach ciało Agnieszki popatrzył w jej złociste oczy, które straciły swój błysk. Potem uniósł głowę do góry i zawył ochryple. Obok niego stał Marek i płakał cicho.
***
Trzeciego i ostatniego dnia wybuchły zamieszki. Ludzie na całym świecie zabijali, niszczyli i cierpieli. Najgorzej było w większych aglomeracjach miejskich. Tam miliony osób, które wyległy na ulice w tępym amoku dosłownie rozszarpywały siebie nawzajem niszcząc przy okazji co popadnie.
Sklepy, budynki, muzea, teatry. Nikt nie interweniował. Władze przestały istnieć. świat pogrążył się w chaosie. Płonęły miasta. Ludzkość oszalała ze strachu. Tylko niektórzy siedzieli w piwnicach i schronach oczekując najgorszego, które miało przyjść nazajutrz rano. Dokładny czas był już wyliczony. Godzina 4.53 czasu polskiego miała być ostatnią w dziejach ludzkości.
***
Dwie godziny Michał wstał. Twarz miał mokrą od łez. Trzęsącymi się rękoma podniósł ciało Agnieszki i nie bacząc na to, że krew zalewa mu ubranie poniósł do kamienicy.
Wolno wspiął się po schodach i kopniakiem otwarł drzwi. Potem skierował się do kuchni, gdzie na stole złożył ciało.
Obrócił się i poszedł do sypialni, gdzie legł na łóżku. Odetchnął głęboko. Pościel była jeszcze wypełniona jej zapachem. Wciągnął go łapczywie w nozdrza i załkał zagryzając zęby na własnej ręce. Popłynęła krew. Ból go otrzeźwił go trochę.
-Michał?
Koło drzwi stał Marek. Miał bladą twarz. Michał trzęsąc się wstał. Popatrzył w oczy przyjaciela.
- Wychodzę- powiedział.
Marek nawet nie zaprotestował. Podszedł tylko do okna i otwarł je na oścież.
***
Poranek, godzina 4.52. Kraków.
Michał odwrócił spojrzenie od wód Wisły. Popatrzył na zegarek. Spojrzał w niebo. Asteroida była już widoczna gołym okiem. Odbijając promienie słoneczne wyglądała niczym drugi księżyc i z perspektywy Ziemi była większa.
Michał rozejrzał się i jeszcze raz spojrzał na zadymione, palące się miasto. Potem na wodę pod mostem. To chyba już czas.
Oddychał szybko. Jego serce pompowało do krwi adrenalinę. Wzrok mu się wyostrzył. Ręce zaczęły drżeć. W żołądku poczuł napięcie.
***
W piwnicy było ciemno. światło świtu jeszcze tu nie dotarło. Marek siedział w kącie i patrzył się na cienie w mroku. Sylwetki ludzkie przyciśnięte do ściany. Co chwila zapalały się światełka. Ludzie sprawdzali godzinę.
- Mamusiu, boję się...- zakwiliło jakieś dziecko. Mała dziewczynka.
- Nic się nie bój, kochanie...Wszystko będzie dobrze...- odparła matka siląc się na spokojny ton głosu.
- Pół minuty...- Oświadczył jakiś głos w ciemnościach.
Markiem poczęło telepać. śmierć. Nadchodzi. Pół minuty życia. Ludzie w piwnicy tulili się do siebie. Marek przeciwnie, wcisnął się głębiej w kąt.
- Dziesięć sekund... – Zaszeptał ktoś.
Ktoś jęknął, ktoś krzyknął.
- Jezu...Jezu...- szeptał gorączkowo Marek.
Był cały mokry od potu. Zagryzł wargi. żołądek bolał go a z ust pociekła jakąś obrzydliwa maź. Dziecko zaczęło płakać.
- Trzy...
O Boże...
- Dwa...
Nie, ja nie chcę!
- Jeden...
Marek zamknął oczy.
***
Michał wbijał ręce w barierkę. Trząsł się cały. Spojrzał na zegarek. Coś zagrzmiało. Już.
Skoczył.
Z jego gardła wydobył się ochrypły wrzask.
***
Nie zdążył.
Tuż przed powierzchnią wody ognisty podmuch zmiótł go niczym mrówkę.
Wszystko ogarnął chaos. Umęczony świat konał w płomieniach.
___________________________________________________________________________
Od autora:
A gdyby tak się nie udało? Gdyby w razie największej potrzeby ludzie byli bezsilni? Gdyby zawiodły wszelkie sposoby? Co wtedy?
Jak zachowaliby się ludzie, wiedząc, że zostało im zaledwie parę dni życia? Jak zachowalibyście się wy?
Współczesne kino katastroficzne raczy nas Happy Endami. Ludzie zawszę wygrywają. Kometa/ Asteroida przejdzie koło Ziemi a Bruce Willis uratuje nas przed nieszczęściem. Równie piękne, co nieprawdziwe.
W tym opowiadaniu oszczędziłem sobie i wam opowieści o doniosłych poczynaniach prezydentów, naukowców i bohaterów, a skupiłem się na zwyczajnym człowieku żyjącym w czasach zagłady. Nie jest to opowiadanie konwencjonalne, lecz mam nadzieję, że wam się spodobało.
Dla bardziej wrażliwych polecam zjeść teraz czekoladę. To naprawdę pomaga.
3
Tytuł przykuł moją uwagę.
Na tym polu zdobyłeś punkty – zaciekawiłeś mnie, autorze, bo lubię teksty katastroficzne, destrukcyjne wizjonerstwo i wszelkie interesujące wyobrażenia na temat końca świata.
Niestety, tuż po przeczytaniu tytułu zaczęło pogłębiać się moje rozczarowanie. Wiesz, nie chcę tutaj czepiać się typowo elementarnych rzeczy, takich jak interpunkcja (która kuleje), czy ortografia. Natknąłem się na takie kwiatki jak:
„Michał czół”
Albo, o zgrozo
„piędź dziesiąt”.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy (zanim w ogóle zacznie się czytać) to poszatkowane, krótkie akapity. Do tego długie kolumny jedno/dwuzdaniowych dialogów. Nie mam nic przeciwko krótkim kwestiom bohaterów (choćby Cormac McCarthy już nieraz pokazał, że szybkie wymienianie zdań może być genialnie przedstawione), ale w twoim przypadku dialogi pachną tandetą i brakiem doświadczenia. Nie są naturalne, kojarzą mi się z jakimiś dziecinnymi komiksami na których komuś na głowę spada fortepian, a w następnej scence w dymku można przeczytać „AUć! Jak to strasznie boli, o bogowie!”. Za często zastępujesz najprostsze (czytaj: najpiękniejsze, najpraktyczniejsze)„powiedział, rzekł, oznajmił” egzaltowanymi (i to jak!) odmianami tupu: krzyknął, ryknął, burknął, szepnął, wycharczał, zasyczał i tak dalej. Tak się pisze brukowce, zwolnij autorze. Nie chcę cię zgnoić, chcę ci powiedzieć, że im rzadziej dosłownie i wyraźnie dobierasz słowa, które mają odzwierciedlać emocje, tym lepiej. Nie sposób jest napisać, że ktoś krzyczy. Magia polega na tym, by pokazać, jak ludziom wokół dzwoni w uszach, jak czują współczucie, przerażenie, lęk, odrazę. Gesty, ruchy, myśli – brakuje mi tego. Ktoś tutaj albo krzyczy, (lub ryczy), albo płacze, albo śmieje się, albo rżnie głupa. Zupełnie jakbym oglądał jeden z bardziej „dramatycznych” odcinków Pierwszej Miłości (fanów przepraszam). Twój styl zaśmieca masa zbędnych zaimków i przyimków (które z resztą powtarzają się z uporem maniaka). Piszesz, że „Na ławce obok spał jakiś pijak. (…) Siedziała w nim jakaś starsza kobieta (…). I ta kobieta „trzymała jamnika, który trzymał głowę na ladzie i warczał”. Podstawowy błąd, a prawdziwa jazda zaczyna się, gdy trzeba przejść na płaszczyznę prawdziwych detali.
Nadużywasz wielokropku (przybij piątkę, też na to choruję). To bardzo uniwersalne narzędzie, które sugeruje tajemniczość, wyjątkowość, nadzwyczajność, narastanie jakiejś emocji, zbliżanie się czegoś… (rusz głową i zastanów się, co jeszcze). Wyobraź sobie, że taka tajemniczość, czy nadzwyczajność, czy cokolwiek innego zasrywa ci połowę dialogów i zdań narracji. Wkurzyłbyś się, gdybyś pierwszy raz na oczy widział ten tekst, uwierz mi. Tylko że ty jesteś autorem, więc masz prawo nie widzieć niedociągnięć. Spokojnie, jestem po twojej stronie. I mówię: weź głęboki oddech, tutaj po prostu trzeba sobie ciężko zapracować na dobry styl.
Przyjrzyj się zdaniom, podumaj, a zauważysz, że w wielu miejscach zbędnie dodajesz np. „był, była”, albo niepotrzebnie informujesz, że plecak ciążył na plecach, i że…
„Ten plecak ważył jednak swoje” (powtórzenie).
Opisy miejsc nie budują klimatu, to muszę powiedzieć Ci wprost. Rach, pach, ciach, zmieniają się miejsca. Peron, pociąg, mieszkanie, ulice, uczelnia. Ja nie chcę pokazu slajdów, tylko drzwi do innego (w większości nierealnego) świata. I sądzę, że inni czytelnicy też. Popracuj więc nad opisami. Uwzględniaj najważniejsze rzeczy, graj na opinii bohaterów, twórz ich skojarzenia, niech mają wspomnienia, niech mijają gadających ludzi, muzykę grającą w barach. Niech żyją, do cholery, w jakimś miejscu. Bierz do ręki kilka zdjęć jakichś miejsc i pisz po kilka wersji opisów. Zastanów się, co zasługuje na ile zdań. I ile masz możliwości (podpowiem szeptem: tysiące). To dobra technika ćwiczebna. Odnośnie dialogów: notuj czasem rozmowy z życia wzięte. Obserwuj gesty, zauważ, kiedy ludzie zawieszają głos (zwłaszcza robiąc coś jednocześnie), jak zamyślenie objawia się na ich twarzach. Jedni nerwowo zaciskają dłonie, drudzy nie potrafią ustać w miejscu, każdy śmieje się inaczej, każdy płacze inaczej, każdy inaczej zareaguje na kałużę krwi, na jej dotyk, zapach (i potem: wspomnienia pojawiające się w snach), więc postaraj się, by czytelnik odróżniał każdego z bohaterów. W twoim tekście wszyscy wydają mi się papierowymi makietami wyciętymi na dodatek z tego samego kartonu. I powtórzę jeszcze raz: uwzględnij ich przemyślenia! Po przecinku, pismem pochyłym, w nawiasach wtrącających, ba, możesz nawet podczas dialogów!
Chcesz przykład?
Tutaj nie dość, że machnąłem Ci dialog z uwzględnieniem myśli (najpierw wtrącenie nawiasowe, potem standardowy zapis), to przy okazji pokazałem, jak można rozmiękczać i kolorować narrację. To bardzo ważne, umieć dobrać słowa i porównawczo (i trochę poetycko) coś ukazać. Masz uczucia, to widać po tekście, masz przemyślenia, chcesz pisać o cierpieniu, przemijaniu, więc postaraj się to lepiej pokazać. Zwolnij, nie myśl od razu o ostatnim zdaniu. Korzystaj z własnych przeżyć i doświadczeń, manipuluj nimi. W „Piołunie” wszystkie zdania są bliźniaczo podobne do siebie, w prawdzie nie czyta się ich ciężko, lecz nie stymulują wyobraźni. Zbyt stałe tępo, żadnych opadów i wzniesień akcji. Jedziesz równo po bandzie, a na końcu, odnoszę wrażenie, tak po prostu pogrążasz wszystko w gorejących płomieniach. źle, bardzo źle (a wszystko do wybaczenia i poprawienia). Jeszcze odnośnie akapitów: za bardzo tniesz tekst na pomniejsze elementy. Duża ilość akapitów to jedna z zalet dobrej lektury, pod warunkiem, że ma się wyczucie w ich tworzeniu. Gdy ciągniesz opis (na który składają się: obrazy i dźwięki) to ciągnij jeden akapit. Chyba, że dany obraz albo dźwięk ma kluczowe znaczenie. O odrębnych zdarzeniach chyba nie muszę mówić, prawda?
Dlatego na samym początku, ów ptak może śpiewać w jednym, spójnym akapicie. Chcesz budować klimat, dobrze, buduj akapity, ale z umiarem. Więcej na temat stylu mówił nie będę
Teraz treść
Razi naiwność większości zdarzeń. Dla przykładu ta baba w kiosku – żeby od razu szczuć klienta psem? Jezus Maria, to tak, jakby autor tekstu powiedział „wiesz co, czytelniku, chyba za dużo wypiłem, bo wszystko zaczyna mi się pieprzyć”. Ten jamnik to przegięcie do kwadratu, błagam, zrozum to. Dziecinny ślad po braku wyczucia i smaku, z czego od razu wywnioskowałeś, że jesteś (tak, postawię mój dom, komórkę i komputer) młodszy ode mnie. I tu warto dodać, że dużo lat na karku nie posiadam
To, że zabroniono wszystkim mówić o zagładzie to do bólu typowe zagranie. Z jednej strony poruszasz w tekście tandetność choćby takiego „Armagedonu”, chcesz zaznaczyć, że nie będzie bohaterskiego pieprzenia w bambus (a la „Uratuję nas, obiecuję. Zniszczę to gówno”), to z drugiej strony grasz jak pierwszy lepszy reżyser kiepskiego filmu science fiction. Asteroida, zakaz mówienia o końcu świata, oczywiście naukowcy (prości studenci, wykładowcy przy teleskopach???) mają do tego dostęp, ale społeczeństwo (sic!) ma o niczym nie wiedzieć. Przykro mi, ale to śmieszne. O wiele przyjemniej jest zagrać zupełnie na odwrót i obserwować przebieg wydarzeń. Propozycji ci podsuwał nie będę
Miłość ukazałeś powierzchowny sposób, co z resztą objawia się w reakcji Michała „Nie, jejku, nie, niech teraz świat się nie kończy! Miałem wziąć ślub, spłodzić bachory i wymienić płyn hamulcowy w hondzie!” (oczywiście teraz parodiuję). To dziecinne i samolubne. Gdy ktoś kogoś naprawdę kocha, od razu myśli o tej osobie. Dla Michała największym szczęściem powinno być to, że może zostać przy swojej dziewczynie. Trwać przy niej do samego końca, liczyć każdą sekundę, w której można jej przekazać własne ciepło. A nie, kuźwa, „nie, dlaczego teraz?!”. To idiotyczne. Tak myślą tylko kompletne dupki, ludzie, którzy nie biorą na serio rzeczywistości. A sądzę, że nie o kimś takim chciałeś napisać…
Ostanie strony ukazują najbardziej, co ci w duszy gra. Widać, że chcesz poruszyć temat ludzkiej natury, że chcesz wykreować dramaturgię, piętno chaosu, potem stworzyć model globalnego zjednoczenia, pojednania, szczerej modlitwy… by na końcu powiedzieć twardo „to nic nie da. Koniec. Wyłączam światło i zapada ciemność”, co ma zagrać na uczuciach czytelnika, wstrząsnąć nim, lecz (wybacz, muszę to powiedzieć) nie wyszło. W grę wchodzi powierzchowne podejście, egzaltacja, brak głębszego przemyślenia, co po prostu wynika z twojej rozwijające się dojrzałości, uczuciowości. Lecz chcę powiedzieć, że doceniam takie podejście, to uderzanie w głębsze tematy, dotykanie palcami wyobraźni poważnego, budzącego przemyślanie cierpienia. Naprawdę cieszę się, że nie poszedłeś w kierunku tandetnego „Ha! Urżnę ci łeb, władco orków!” i zabrałeś się za coś dojrzalszego. To się coraz rzadziej zdarza.
Nieudolny styl, nad którym czeka Cię wiele pracy (o ile, cholera, wytrzymasz. Ja czasem podupadam na duchu). Przemyślenia i powaga treści to już kwestia czasu i tego, czy aktywnie żyjesz i dużo czytasz. Z czasem zaczniesz zauważać wiele różnych rzeczy i to będzie świetne uczucie. O ile nie będziesz reagował w sposób „Jezu, dlaczego wcześniej tego nie widziałem? Jestem do bani!”. Musisz pamiętać, że idziesz do przodu, a nie do tyłu, i to wszystko.
Podsumowując: zadbaj o narrację. ćwicz dialogi (notuj te z reala). Więcej myśl nad swoimi bohaterami i szanuj ich. To oni są szefami opowieści, a nie ty (przykro mi, ale taka prawda). Przyjrzyj się interpunkcji (przecinki przed a, gdy, że, więc, ponieważ i wykrzyknikami). Zredukuj do mniejszej ilości dialogi i rozwiń je. Dialog to genialne narzędzie, więc używaj go z rozwagą… gdy jest naprawdę potrzebne.
I graj na przeciwieństwach, odmienności. Nie powielaj starych zagrywek. To jest bardzo FE
Ogólnie, to jestem na nie, jeśli chodzi o tekst, ale jeśli chodzi o autora i jego osobę: to jestem na tak. Doceniam to, co czujesz, czego pragniesz i to, że się starasz.
Pracuj nad sobą, stary (i się, do cholery, nie poddawaj
).
Na tym polu zdobyłeś punkty – zaciekawiłeś mnie, autorze, bo lubię teksty katastroficzne, destrukcyjne wizjonerstwo i wszelkie interesujące wyobrażenia na temat końca świata.
Niestety, tuż po przeczytaniu tytułu zaczęło pogłębiać się moje rozczarowanie. Wiesz, nie chcę tutaj czepiać się typowo elementarnych rzeczy, takich jak interpunkcja (która kuleje), czy ortografia. Natknąłem się na takie kwiatki jak:
„Michał czół”
Albo, o zgrozo
„piędź dziesiąt”.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy (zanim w ogóle zacznie się czytać) to poszatkowane, krótkie akapity. Do tego długie kolumny jedno/dwuzdaniowych dialogów. Nie mam nic przeciwko krótkim kwestiom bohaterów (choćby Cormac McCarthy już nieraz pokazał, że szybkie wymienianie zdań może być genialnie przedstawione), ale w twoim przypadku dialogi pachną tandetą i brakiem doświadczenia. Nie są naturalne, kojarzą mi się z jakimiś dziecinnymi komiksami na których komuś na głowę spada fortepian, a w następnej scence w dymku można przeczytać „AUć! Jak to strasznie boli, o bogowie!”. Za często zastępujesz najprostsze (czytaj: najpiękniejsze, najpraktyczniejsze)„powiedział, rzekł, oznajmił” egzaltowanymi (i to jak!) odmianami tupu: krzyknął, ryknął, burknął, szepnął, wycharczał, zasyczał i tak dalej. Tak się pisze brukowce, zwolnij autorze. Nie chcę cię zgnoić, chcę ci powiedzieć, że im rzadziej dosłownie i wyraźnie dobierasz słowa, które mają odzwierciedlać emocje, tym lepiej. Nie sposób jest napisać, że ktoś krzyczy. Magia polega na tym, by pokazać, jak ludziom wokół dzwoni w uszach, jak czują współczucie, przerażenie, lęk, odrazę. Gesty, ruchy, myśli – brakuje mi tego. Ktoś tutaj albo krzyczy, (lub ryczy), albo płacze, albo śmieje się, albo rżnie głupa. Zupełnie jakbym oglądał jeden z bardziej „dramatycznych” odcinków Pierwszej Miłości (fanów przepraszam). Twój styl zaśmieca masa zbędnych zaimków i przyimków (które z resztą powtarzają się z uporem maniaka). Piszesz, że „Na ławce obok spał jakiś pijak. (…) Siedziała w nim jakaś starsza kobieta (…). I ta kobieta „trzymała jamnika, który trzymał głowę na ladzie i warczał”. Podstawowy błąd, a prawdziwa jazda zaczyna się, gdy trzeba przejść na płaszczyznę prawdziwych detali.
Nadużywasz wielokropku (przybij piątkę, też na to choruję). To bardzo uniwersalne narzędzie, które sugeruje tajemniczość, wyjątkowość, nadzwyczajność, narastanie jakiejś emocji, zbliżanie się czegoś… (rusz głową i zastanów się, co jeszcze). Wyobraź sobie, że taka tajemniczość, czy nadzwyczajność, czy cokolwiek innego zasrywa ci połowę dialogów i zdań narracji. Wkurzyłbyś się, gdybyś pierwszy raz na oczy widział ten tekst, uwierz mi. Tylko że ty jesteś autorem, więc masz prawo nie widzieć niedociągnięć. Spokojnie, jestem po twojej stronie. I mówię: weź głęboki oddech, tutaj po prostu trzeba sobie ciężko zapracować na dobry styl.
Przyjrzyj się zdaniom, podumaj, a zauważysz, że w wielu miejscach zbędnie dodajesz np. „był, była”, albo niepotrzebnie informujesz, że plecak ciążył na plecach, i że…
„Ten plecak ważył jednak swoje” (powtórzenie).
Opisy miejsc nie budują klimatu, to muszę powiedzieć Ci wprost. Rach, pach, ciach, zmieniają się miejsca. Peron, pociąg, mieszkanie, ulice, uczelnia. Ja nie chcę pokazu slajdów, tylko drzwi do innego (w większości nierealnego) świata. I sądzę, że inni czytelnicy też. Popracuj więc nad opisami. Uwzględniaj najważniejsze rzeczy, graj na opinii bohaterów, twórz ich skojarzenia, niech mają wspomnienia, niech mijają gadających ludzi, muzykę grającą w barach. Niech żyją, do cholery, w jakimś miejscu. Bierz do ręki kilka zdjęć jakichś miejsc i pisz po kilka wersji opisów. Zastanów się, co zasługuje na ile zdań. I ile masz możliwości (podpowiem szeptem: tysiące). To dobra technika ćwiczebna. Odnośnie dialogów: notuj czasem rozmowy z życia wzięte. Obserwuj gesty, zauważ, kiedy ludzie zawieszają głos (zwłaszcza robiąc coś jednocześnie), jak zamyślenie objawia się na ich twarzach. Jedni nerwowo zaciskają dłonie, drudzy nie potrafią ustać w miejscu, każdy śmieje się inaczej, każdy płacze inaczej, każdy inaczej zareaguje na kałużę krwi, na jej dotyk, zapach (i potem: wspomnienia pojawiające się w snach), więc postaraj się, by czytelnik odróżniał każdego z bohaterów. W twoim tekście wszyscy wydają mi się papierowymi makietami wyciętymi na dodatek z tego samego kartonu. I powtórzę jeszcze raz: uwzględnij ich przemyślenia! Po przecinku, pismem pochyłym, w nawiasach wtrącających, ba, możesz nawet podczas dialogów!
Chcesz przykład?
- Wyglądasz na zdenerwowaną. Coś się stało? – zapytała matka.
Córka powoli położyła plecak na ziemi, pociągnęła nosem i szepnęła:
- Ja… (nie chcę ci o tym mówić!) wszystko jest w porządku. Po prostu źle się czuję, rozumiesz?
- Rozumiem. – Matka pokiwała głową i wróciła do zmywania naczyń.
Nie, nie rozumiesz, pomyślało dziecko, a jego kroki na schodach słyszał chyba tylko sam Bóg. Ojcowie zajęci ciężką pracą i matki myślące o spotkaniach z koleżankami nie odbierają tych fal, na których nadają stacje takie jak „nienawidzę-samej-siebie-mamo FM”.
Tylko Bóg słyszy wszystkie jednocześnie.
Tutaj nie dość, że machnąłem Ci dialog z uwzględnieniem myśli (najpierw wtrącenie nawiasowe, potem standardowy zapis), to przy okazji pokazałem, jak można rozmiękczać i kolorować narrację. To bardzo ważne, umieć dobrać słowa i porównawczo (i trochę poetycko) coś ukazać. Masz uczucia, to widać po tekście, masz przemyślenia, chcesz pisać o cierpieniu, przemijaniu, więc postaraj się to lepiej pokazać. Zwolnij, nie myśl od razu o ostatnim zdaniu. Korzystaj z własnych przeżyć i doświadczeń, manipuluj nimi. W „Piołunie” wszystkie zdania są bliźniaczo podobne do siebie, w prawdzie nie czyta się ich ciężko, lecz nie stymulują wyobraźni. Zbyt stałe tępo, żadnych opadów i wzniesień akcji. Jedziesz równo po bandzie, a na końcu, odnoszę wrażenie, tak po prostu pogrążasz wszystko w gorejących płomieniach. źle, bardzo źle (a wszystko do wybaczenia i poprawienia). Jeszcze odnośnie akapitów: za bardzo tniesz tekst na pomniejsze elementy. Duża ilość akapitów to jedna z zalet dobrej lektury, pod warunkiem, że ma się wyczucie w ich tworzeniu. Gdy ciągniesz opis (na który składają się: obrazy i dźwięki) to ciągnij jeden akapit. Chyba, że dany obraz albo dźwięk ma kluczowe znaczenie. O odrębnych zdarzeniach chyba nie muszę mówić, prawda?
Dlatego na samym początku, ów ptak może śpiewać w jednym, spójnym akapicie. Chcesz budować klimat, dobrze, buduj akapity, ale z umiarem. Więcej na temat stylu mówił nie będę

Teraz treść

Razi naiwność większości zdarzeń. Dla przykładu ta baba w kiosku – żeby od razu szczuć klienta psem? Jezus Maria, to tak, jakby autor tekstu powiedział „wiesz co, czytelniku, chyba za dużo wypiłem, bo wszystko zaczyna mi się pieprzyć”. Ten jamnik to przegięcie do kwadratu, błagam, zrozum to. Dziecinny ślad po braku wyczucia i smaku, z czego od razu wywnioskowałeś, że jesteś (tak, postawię mój dom, komórkę i komputer) młodszy ode mnie. I tu warto dodać, że dużo lat na karku nie posiadam

To, że zabroniono wszystkim mówić o zagładzie to do bólu typowe zagranie. Z jednej strony poruszasz w tekście tandetność choćby takiego „Armagedonu”, chcesz zaznaczyć, że nie będzie bohaterskiego pieprzenia w bambus (a la „Uratuję nas, obiecuję. Zniszczę to gówno”), to z drugiej strony grasz jak pierwszy lepszy reżyser kiepskiego filmu science fiction. Asteroida, zakaz mówienia o końcu świata, oczywiście naukowcy (prości studenci, wykładowcy przy teleskopach???) mają do tego dostęp, ale społeczeństwo (sic!) ma o niczym nie wiedzieć. Przykro mi, ale to śmieszne. O wiele przyjemniej jest zagrać zupełnie na odwrót i obserwować przebieg wydarzeń. Propozycji ci podsuwał nie będę

Miłość ukazałeś powierzchowny sposób, co z resztą objawia się w reakcji Michała „Nie, jejku, nie, niech teraz świat się nie kończy! Miałem wziąć ślub, spłodzić bachory i wymienić płyn hamulcowy w hondzie!” (oczywiście teraz parodiuję). To dziecinne i samolubne. Gdy ktoś kogoś naprawdę kocha, od razu myśli o tej osobie. Dla Michała największym szczęściem powinno być to, że może zostać przy swojej dziewczynie. Trwać przy niej do samego końca, liczyć każdą sekundę, w której można jej przekazać własne ciepło. A nie, kuźwa, „nie, dlaczego teraz?!”. To idiotyczne. Tak myślą tylko kompletne dupki, ludzie, którzy nie biorą na serio rzeczywistości. A sądzę, że nie o kimś takim chciałeś napisać…
Ostanie strony ukazują najbardziej, co ci w duszy gra. Widać, że chcesz poruszyć temat ludzkiej natury, że chcesz wykreować dramaturgię, piętno chaosu, potem stworzyć model globalnego zjednoczenia, pojednania, szczerej modlitwy… by na końcu powiedzieć twardo „to nic nie da. Koniec. Wyłączam światło i zapada ciemność”, co ma zagrać na uczuciach czytelnika, wstrząsnąć nim, lecz (wybacz, muszę to powiedzieć) nie wyszło. W grę wchodzi powierzchowne podejście, egzaltacja, brak głębszego przemyślenia, co po prostu wynika z twojej rozwijające się dojrzałości, uczuciowości. Lecz chcę powiedzieć, że doceniam takie podejście, to uderzanie w głębsze tematy, dotykanie palcami wyobraźni poważnego, budzącego przemyślanie cierpienia. Naprawdę cieszę się, że nie poszedłeś w kierunku tandetnego „Ha! Urżnę ci łeb, władco orków!” i zabrałeś się za coś dojrzalszego. To się coraz rzadziej zdarza.
Nieudolny styl, nad którym czeka Cię wiele pracy (o ile, cholera, wytrzymasz. Ja czasem podupadam na duchu). Przemyślenia i powaga treści to już kwestia czasu i tego, czy aktywnie żyjesz i dużo czytasz. Z czasem zaczniesz zauważać wiele różnych rzeczy i to będzie świetne uczucie. O ile nie będziesz reagował w sposób „Jezu, dlaczego wcześniej tego nie widziałem? Jestem do bani!”. Musisz pamiętać, że idziesz do przodu, a nie do tyłu, i to wszystko.
Podsumowując: zadbaj o narrację. ćwicz dialogi (notuj te z reala). Więcej myśl nad swoimi bohaterami i szanuj ich. To oni są szefami opowieści, a nie ty (przykro mi, ale taka prawda). Przyjrzyj się interpunkcji (przecinki przed a, gdy, że, więc, ponieważ i wykrzyknikami). Zredukuj do mniejszej ilości dialogi i rozwiń je. Dialog to genialne narzędzie, więc używaj go z rozwagą… gdy jest naprawdę potrzebne.
I graj na przeciwieństwach, odmienności. Nie powielaj starych zagrywek. To jest bardzo FE

Ogólnie, to jestem na nie, jeśli chodzi o tekst, ale jeśli chodzi o autora i jego osobę: to jestem na tak. Doceniam to, co czujesz, czego pragniesz i to, że się starasz.
Pracuj nad sobą, stary (i się, do cholery, nie poddawaj

4
Niestety, tuż po przeczytaniu tytułu zaczęło pogłębiać się moje rozczarowanie. Wiesz, nie chcę tutaj czepiać się typowo elementarnych rzeczy, takich jak interpunkcja (która kuleje), czy ortografia. Natknąłem się na takie kwiatki jak:
„Michał czół”
Albo, o zgrozo
„piędź dziesiąt”.
No, niestety to moja pięta achillesowa. W dodatku pomimo tego, że przepuszczam tekst przez Worda i FF to jak widać nic to nie daje...
Dziecinny ślad po braku wyczucia i smaku, z czego od razu wywnioskowałeś, że jesteś (tak, postawię mój dom, komórkę i komputer) młodszy ode mnie. I tu warto dodać, że dużo lat na karku nie posiadam![]()
Auć, tutaj mnie zabolało. Porządnie, bo tak się składa, że jestem starszy. O rok.
Pracuj nad sobą, stary (i się, do cholery, nie poddawaj).
Staram się... Ale nie jest łatwo pracować nad sobą, gdy ma się wrażenie że to, nad czym pracuje się poważnie 3 rok, a ogólnie 8 to jedno wielkie G****

Zwłaszcza, że ostatni rok przesiedziałem walcząc dzielnie na (brrrr) Farenheicie, gdzie mnie rozmazali na miazgę, oblali pomyjami i zmieszali z błotem xD
Cóż, pracuje, pracuje... Staram się, jak mogę realizować marzenie o pisarstwie...Kto wie, może kiedyś ( jak będę miał 80 lat) to mi coś wydrukują...

W każdym razie wracam do roboty.
5
Mnie tym bardziej zabolało, bo oszukałem sam siebie... ok, postawiłem dom, komórkę i komputer. Spoko - przyślę Ci pocztąRaziel pisze: Auć, tutaj mnie zabolało. Porządnie, bo tak się składa, że jestem starszy. O rok.

Tak też możnaRaziel pisze: Kto wie, może kiedyś ( jak będę miał 80 lat) to mi coś wydrukują...Razz

I bardzo dobrze. Ostra orka to jakieś 90 % sukcesu.Raziel pisze: W każdym razie wracam do roboty.
6
Pomijając literówki i zły zapis dialogów wcześniej... Pożywienie?! <rzuca się na podłogę i śmieje> o_ORozdzielili się przed wejściem, gdyż Michał chciał zakupić jakieś pożywienie i cos do czytania.
(a chciałam darować sobie błędy)
kropka za "tamten" a nie za "nijak"- Nijak. – odparł tamten

prosperować do? pierwszy raz słyszę takiego potwora - zuoKraków śmiało mógł prosperować do kulturalnej stolicy Polski
prosperować jako kulturalna stolica Polski...
GłASZCZE czy PRZECZESUJE?niemal z nabożną czcią przeczesuje głaszcze Agnieszkę po włosach.
<uderza głową w ścianę> Litości! Czół?Michał czół,
no - to teraz umarłam O_O
piędź dziesięciu lat.
<zmartwychwstała i znowu została powalona>na tym etapie nikt ci tego kazał robić nie będzie.
Boże... rękom? O_O
Zatoczył rękom wokół
jest mała różnica między słowami "choć" a "chodź" przy czym to o które chodzi tobie... to to drugieChoć, pomożesz nam z tym gratem

Nie! Ja mam dosyć.
Już wiem, co będzie dalej... Kosmos i te takie... co kometa? meteoryt? Nie ważne. Siak, szmak - koniec świata.
Moc powtórzeń, przecinki stawiane w sposób, którego pojąć nie umiem, zapis dialogów, który utrudnia życie i błędy jak powyżej, które powodują, że mózg mi się wykoleja!
Na początku pomyślałam, że mimo tych błędów to jest czytalne ale im dalej w las, tym było gorzej. W momencie, kiedy przeczytałam co studiuje główny bohater, wiedziałam co się stanie ale postanowiłam jechać dalej tyle, że w pewnym momencie przestało się czytać... i trzeba było słownie "brnąć" dalej.
Schematyczne to jest i ma dużo baboli. Piszesz tak, że można by płynąć przez tekst... ale na razie to sfera możliwości... Na razie, męczyło mnie to.
W tym tekście jestem na Nie. Może w następnym będzie lepiej.
Pozdrawiam serdecznie

Arri edit: Oj chyba powieliłam błędy wypisane przez Sky'a. A tak - chciałam jeszcze napisać, że tytuł mi się podoba

"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.