Między ustami a brzegiem pucharu [Fanfic, przygoda, fan

1
Darius Shaffer zapatrzył się na ciemne, wzburzone morze. Oparty o burtę pasażerskiego statku „Holly Dolly” wyglądał bardzo majestatycznie. Jego brązowy płaszcz łopotał na wietrze. żywioł rozwiewał mu włosy i zraszał twarz kroplami słonej wody. Na horyzoncie widać było już zarysy miasta Hallaberty, ze słynnym teatrem „Dziesięciu tenorów” na czele. Jego asystentka – Martha Arvizu – wyszła na pokład z filiżanką gorącej, gorzkiej herbaty. Popatrzyła na swojego mentora z uznaniem. Nie był może idealnym nauczycielem, ale podróż z nim nie należała do nudnych. Nagle mężczyzna wychylił się przez burtę i zwymiotował. Czar prysł.

- Dobrze się Pan czuje? – zapytała dziewczyna podając blademu jak ściana Shafferowi filiżankę. Ten upił łyk i skrzywił się. - Gorzka! – jęknął.

- Oczywiście, że gorzka – odparła Martha – najlepsza na chorobę morską – podniosła w górę palec akcentując złotą myśl. Darius skrzywił się paskudnie i chuchnął w nią. Na szkłach okularów dziewczyny momentalnie skropliła się para w postaci białego nalotu. Mężczyzna zachichotał i odszedł chwiejnym krokiem. Arvizu zdjęła okulary i przetarła je chustką klnąc cicho pod nosem. Podróż z Shafferem może nie była nudna ale niejednokrotnie bywała nieprzyjemna.

***

Mówił Pan, że nikt nie wie o naszym przybyciu – powiedziała Martha wpełzając za zaporę z beczek tuż po wybuchu ognistej kuli. Shaffer schował się tuż obok. Dyszał ciężko i był nieco osmolony.

- Bo i nikt nie wiedział – rzekł wyglądając zza beczki. Zbliżali się. – to zupełny przypadek.

Nie było lekko. Komitet powitalny zastał ich tuż po wyjściu z „Holly Dolly”. Czarodziej, przedstawiający się jako Richter, oraz sześciu zbrojnych. Nie było lekko, tym bardziej, że nie był to początkujący magik. Krótko mówiąc, było gorąco. Mieszkańcy portowej dzielnicy Hallaberty przyzwyczajeni byli do tego typu potyczek, więc straż miejska nie wkroczyła prędko. To źle i dobrze zarazem. Darius potarł dłonie na których lśnił powód dumy i sławy – rękawice Xaana. Nazwa była nieco myląca, gdyż artefakt składał się z dużej liczby srebrnych obrączek na palcach. Na ich powierzchni wyryte były tajemnicze symbole, których znaczenia Darius nie znał, ale nie było to w tej chwili istotne. Daleko ważniejszy był zbliżający się Richter i jego świta.

- Co robimy, Mistrzu? – zapytała Martha poprawiając okulary.

- Plan jest taki. Ja biorę Richtera na siebie a Ty pobaw się z jego kolegami. Wyglądają na zmęczonych to dasz im radę. Idziesz na to?

- Ale ja nie... – wyjęczała dziewczyna. Shaffer zerwał się z miejsca, nie czekając na odpowiedź.

- Doskonale – rzucił dobywając miecz. Ujął go mocno jedną ręką natomiast drugą opuścił wzdłuż uda. Kciukiem wolnej dłoni obrócił pierścienie w taki sposób, że wyryte na nich symbole zatliły błękitnym światłem. Wyszeptał kilka słów i na oczach zdziwionych wojów przygotowujących kusze do strzału rozmnożył się. W ich kierunku nie biegł jeden, a trzech identycznych magów z dziwnym uśmiechem na twarzy.

- To tylko iluzje, nie przejmujcie się – rozkazał ubrany w fioletowe szaty Richter. Stał spokojnie z tyłu a nad jego dłońmi unosiły się dwie kule ognia. świta oddała serię strzałów w kierunku kopii, lecz wszyscy chybili, gdyż były niewiarygodnie szybkie. Fioletowy mag odsunął się widząc, że jedna z postaci zbliża się ku niemu. Wyszeptał zaklęcie a kule pomknęły w kierunku czarodzieja. Ten w ostatniej chwili wybił się wysoko w górę. Pierwszy pocisk, lekko osmoliwszy mu buty, przeleciał pod nogami. Drugi poszybował w powietrze. Będąc w górze, Shaffer przygotował miecz do cięcia w dół, lecz Richter był szybszy. Splótł palce prze sobą, tak by kciuki i palce wskazujące tworzyły kąty proste i wycelował w maga. Krzyknął zaklęcie a w kierunku Shaffera pomknął słup ognia. Richter widział przerażenie na twarzy przeciwnika i uśmiechnął się, kiedy płomienie objęły całą postać w starym, znoszonym, brązowym płaszczu.

- Było by zbyt pięknie – usłyszał Richter za sobą a chwilę później zobaczył jak na ziemię spadają płonące szmaty w miejscu gdzie powinny być zwłoki Dariusa. Shaffer pojawiając się za przeciwnikiem wyszeptał zaklęcie i podniósł szybko ręce, jakby coś zadzierając. Powietrze z ogromną prędkością uderzyło od dołu w stopy Richera, w komiczny sposób wyrzucając go pionowo w górę.

- Jeśli chcesz powalczyć a nie się pobawić tymi swoimi ognikami to mnie goń – krzyknął i rzucił się do ucieczki. Upadek zakończyłby się pewnie dla maga w fiolecie tragicznie, ale należał on do ludzi z dobrym refleksem. Wykrzyczał zaklęcie i ziemia pod nim zamieniła się w dół z wodą, która stłumiła impet uderzenia. Gdy tylko wyszedł z magicznego basenu ruszył za Shafferem. Syknął zaklęcie i ubranie stało się suche. Po kolejnej inkantacji nad dłonią pojawiła się ognista kula.

Darius zostawił za sobą dokładnie widoczne ślady, by przeciwnik nie miał wątpliwości, gdzie się udać. Wszystko miał już dokładnie poukładane. Richter wszedł do ciemnej uliczki. Na jej końcu stał Shaffer z założonymi rękoma. Nie myśląc w złości zbyt logicznie, fioletowy czarownik uwolnił w jego kierunku kulę ognistą. Shaffer rozprysł się, rozsiewając kawałki tłuczonego szkła. Richter o kilka sekund za późno zorientował się co się święci. Znajomy już prąd powietrza skierowany na plecy posłał go na środek uliczki, zmuszając do ślizgania się po błocie i nieczystościach. Splunął ze złości i zaklął cicho. Otaczała go nienaturalna ciemność. Ogień kolejnej kuli rozproszył ją nieco. Wstał. Po obu stronach, jak się okazało, ślepej uliczki stały lustra. W każdym odbijał Darius i śmiał z przeciwnika. Cisnął kulą w kierunku najbliższego zwierciadła. Temperatura rozbiła je na drobne kawałki. Inkantację kolejnego zaklęcia przerwał mu sam Shaffer, zwinnym ruchem okręcając Richera jego własną fioletową peleryną. Objął go w pasie i wrzucił w taflę jednego z luster. Ta nie rozbiła się a wchłonęła szamoczącego się maga. Przerażony mężczyzna próbował wydostać się ze srebrnego więzienia. Bezskutecznie. Zawirował stary płaszcz, gdy Darius odwracał się i pstryknął palcami. Wszystkie zwierciadła w jednej chwili rozleciały się z hukiem na drobne kawałki. Ciemność rozwiała się kompletnie i mag został sam. Po Richterze nie było śladu. Ruszył biegiem na pomoc Marcie, ponieważ słyszał, że walka trwa.

Gdy doszedł do uliczki, w której zostawił Pannę Arvizu sam na sam z oprychami, zdziwił się widokiem, który zastał. Najmitów albo nie było albo leżeli pokrwawieni. Szepnął zaklęcie i rozpłynął w powietrzu. Będąc niewidzialnym obserwował rozmowę Marthy z tajemniczą postacią w szarej masce. Maska zakrywała całkowicie twarz, pozostawiając jedynie wąskie szparki na oczy i usta. Postać ubrana była w brązowe, wąskie spodnie, oraz kurtkę zapinaną na bok, modną wśród młodzieży. Pod szyją okręcony miała czarny szal. Na ramiona opadała burza brązowych włosów. Postać bawiła się złotym medalionem, obracając go w dłoni. Mag zerknął również na rany wojowników. Były to głównie ugryzienia lub zadrapania. Dziewczyna rozmawiała z postacią lecz słyszał wyraźnie, że się denerwuje.

- Więc gdzie Twój mistrz? – zapytała postać. Miała głos młodej kobiety. Martha zgięła i wyprostowała palce ze zdenerwowania.

- Erm... Powinien już być. Wziął na siebie czarodzieja, który z nimi przybył...

- I zostawił cię tutaj bez przygotowania? – zdziwiła się kobieta – Ciekawy ten mistrz. Jak się zwie?

- Darius Shaffer, proszę Pani – odparła dziewczyna. Tajemnicza kobieta wykonała wtedy energiczny ruch nadgarstka i rzuciła medalionem w kierunku skradającego się maga. Bibelot mknął niczym pocisk, mieniąc się na biało. Wytrysnęły z niego błyszczące nici, które momentalnie zaczęły łączyć się w kształt. A konkretnie wielkiego wilka. Shaffer nie czekał do końca przemiany. Zrzucił z siebie zasłonę niewidzialności i splótł palce tak, jak wcześniej Richter. Wykrzyczał zaklęcie a słup ognia objął lecący medalion. Ten stawił opór nie przerywając przemiany, lecz koniec końców, ustąpił. Upadł w połowie drogi rozgrzany niemal do czerwoności. Darius momentalnie dobył swojego miecza i wycelował w kobietę. Patrzyli na siebie w milczeniu.

- Ciekawy przedmiot – rzekł w końcu zbliżając się – nie noszą takich artefaktów byle uliczni dziwacy. Kim jesteś i czego chcesz?

- Susannah Delonge – odparła sucho – Twoja sława Cię wyprzedza...

- Lejesz miód na moje uszy...

- ... pijaku, kłamco, złodzieju i oszuście... – dodała – jedno się tylko nie potwierdziło: nie jesteś tak złym magikiem jak mówią

- Pff – prychnął Shaffer – Kto tak mówi? – rzucił butnie.

- Dra - Mata, na przykład – odparła. Wykonała ruch jakby chciała szarpnąć czymś w powietrzu. Medalion poderwał się z ziemi i wylądował jej na dłoni. Znów zaczęła się nim bawić.

- Jej opowieści są mocno przesadzone. Czego chcesz? – powtórzył pytanie mocno już zirytowany.

- Niczego nie chcę. Przechodziłam obok i usłyszałam bójkę. Postanowiłam popatrzeć. Okazało się, że Twoja uczennica dzielnie broniła się przed napastnikami. Postanowiłam jej pomóc – wzruszyła ramionami – to tyle...

- Chodzisz po ulicy w masce? – zapytał złośliwie czarodziej – szkoda mi Twojego faceta...

- Będziesz miał okazję go poznać – orzekła – zaprasza do nas, dziś wieczorem.

- Podobno przechodziłaś tylko przypadkiem – zwrócił uwagę Shaffer. Ręka zaczęła boleć go od trzymania w górze. Schował miecz.

- Kłamałam – ucięła – możecie okazać się pomocni. No i możecie zarobić.

- To już prędzej – rzekł Darius podchodząc bliżej – gdzie?

- Stary namiot cyrkowy za miastem. Na pewno traficie- rzuciła i odeszła bez słowa. Mag śledził ją wzrokiem lecz szybko zgubił.

- Dziwna postać, nie sądzi Pan? – zapytała Martha, wstając i otrzepując się. Rzuciła prosty czar uzdrawiający na swoje rany. Zasklepiły się momentalnie.- Zamierzamy iść na spotkanie? – zapytała. Shaffer westchnął i podrapał się.

- Mam mieszane uczucia ale chyba tak . Jeśli to wszystko tak się zaczyna to ciekawe jak się skończy. Jestem ciekaw jak oni się dowiedzieli, że tu przybywamy.

- Może upił się Pan i wygadał? – rzekła Arvizu przecierając okulary.

- Nie, to nie możliwe... – stwierdził Darius nie przerywając drapania.

- Kim jest Dra – Mata? – zapytała dziewczyna, gdy wyszli z uliczki.

- Długo by opowiadać...

***



Faktycznie, dotarcie do starego namiotu cyrkowego za miastem nie było specjalnie trudne. Ludzie pokazywali drogę, lecz mówili, że niebezpiecznie jest się tam zapuszczać szczególnie wieczorami. Podobno zbierają się tam zbóje i szubrawcy z okolicy i stamtąd ruszają nękać mieszkańców. Napadają w szczególności na sklepy z ubraniami i cech rzeźniczy. Wiadomo było, że dowodzi nimi Bastien Callavera ale nikomu do tej pory nie udało się go schwytać.

Przez całą drogę do obozu byli dokładnie obserwowani. Musieli zostawić swoją broń przy wejściu do namiotu. Tak uczynili. Wyblakła już pozostałość po okazałych rozmiarów cyrku była dachem dla kompleksu barków na kółkach zgromadzonych wokół wielkiego ogniska. Ludzie tańczyli i pili wino przy skocznej muzyce. Zarówno Darius jak i Martha mieli okazję podziwiać taniec wyjątkowo pięknych, młodych dziewczyn o śniadych cerach i w zwiewnych, wielowarstwowych sukniach. Tuż przy wejściu spotkali znajomą dziewczynę. Nadal była w masce.

- Chodźcie za mną, byle żwawo – rozkazała bez zbędnych ceregieli. Tak też zrobili. Wprowadziła ich do największego z baraków. W półmroku, przy nakrytym stole siedział młody, czarnowłosy mężczyzna. Na kolanach miał lutnię. Ciemne oczy utkwione były w gryf instrumentu.

- Przyszli już – zakomunikowała cicho dziewczyna. Jej ton nie był już tak stanowczy jak do tej pory.

- Doskonale – odparł. Miał miękki, melodyjny głos. Marthcie zakręciło się w głowie. Zrobiła się czerwona. Zginała i prostowała palce. Zafascynowała ją fantazyjnie spleciona bródka tajemniczego awanturnika. Jego palce ozdobione pierścieniami przebiegające po strunach. Mężczyzna odłożył instrument i spojrzał na gości. Gestem zaprosił ich do stołu. Złapał kamizelkę z oparcia swojego krzesła i założył szybko. Odsunął Marcie krzesło. Usiadła nieco nieporadnie, chichocząc dziwnie. Następnie podszedł do tajemniczej dziewczyny.

- To już chyba nie będzie potrzebne, nieprawdaż? – zapytał patrząc jej w oczy i odsuwając krzesło

- Masz rację – rzekła. Zdjęła szalik i maskę. Okazała się normalną dziewczyną o szarych oczach. Zdjęła kurtkę i rozrzuciła włosy. Miała na sobie białą koszulę oraz gorset. Martha z otwartymi ustami przeskakiwała to z dziewczyny na młodzieńca.

Zaczniemy w końcu – rzucił zirytowany Shaffer, gdy wszyscy usiedli.

- Oczywiście, Panie Shaffer. Przyszliście rozmawiać o konkretach, więc będziemy – rzekł mężczyzna – Jak już wiecie, nazywam się Bastien Callavera. Susan już poznaliście. Kazałem was tu sprowadzić, licząc na to, że pomożecie nam w pewnym przedsięwzięciu na dużą skalę.

- Dochodowym? – przerwał Darius sięgając po dzban z winem i kielich.

- Z pewnością... – odparł Bastien.

- Już brzmi sensowniej – rzucił Shaffer odstawiając naczynie z purpurowym płynem.

- Nie interesuje Cię, co to za przedsięwzięcie? – Callavera był szczerze zdziwiony postawą czarodzieja.

- Mniej niż to, czy mogę na tym zarobić – mag upił łyk wina. Młode i gorzkie ale pijało się gorsze rzeczy – pomyślał.

- Rozumiem. W każdym wypadku, chodzi o przewrót. Nie podoba nam się tutejsza władza. Tutejszy burmistrz a jednocześnie przedsiębiorca niszczy konkurencję i zawyża ceny swoich produktów. Wiemy, że mieszkańcy Hallaberty chcieliby zmian ale nie mają prawa głosu. Dlatego potrzebna jest rewolucja i swoisty zamach stanu.

- Na dodatek dowiedzieliśmy się – wtrąciła się Susannah – że w zakładach Delonge męczy się zwierzęta.

- Delonge? Czy to nie...

- Tak, tak – nie dała dokończyć Dariusowi zdania.

- Ciekawie...- mruknął – a czemu akurat my?

- Dużo się o was słyszało, tu i ówdzie. Doszliśmy do wniosku, że będziecie odpowiedni.

- Eche... – wystękała Martha niezbyt przytomnie. Zapatrzyła się na Callaverę i zapomniała o świecie. Darius pstryknął jej palcami przed nosem. Ocknęła się na dobre.

- Dzień Dobry! Co się dzieje? – paplała. Shaffer westchnął tylko.

- To co? Wchodzicie w to? – zapytał Bastien nachylając się w kierunku czarodzieja. Spojrzeli sobie w oczy. U awanturnika błyszczały z pasją i przekonaniem. Widać było chęć działania. U maga to chłodna kalkulacja.

- Niech będzie. Teraz porozmawiajmy o szczegółach...

Czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się błyskając białymi zębami. Uścisnął dłoń Dariusa i pogrążyli się w rozmowie. Martha niezbyt przytomnie patrzyła na obu, starając się mądrze wyglądać. Susannah nie podobało się to zbytnio. Ale cel był dla niej najważniejszy.

***



- A co będzie jeśli przegra? – zapytała z trwogą Martha zerkając to na Susan to na scenę przed nią.

Wczorajszego wieczora między Bastienem a Dariusem doszło po pewnej sprzeczki. Lekko wcięty Shaffer zarzucił Callaverowi, delikatnie rzecz ujmując „brak umiejętności bojowych”. Tamten ujął się honorem i umówili się na sparing rankiem. Czarodziej nie przewidział, że ciemnooki mężczyzna ma zadziwiająco mocną głowę. Teraz stali naprzeciwko siebie. Chwiejący się lekko Shaffer z obnażonym mieczem oraz wyprostowany jak struna Callavera z dziwnie wyglądającą, czarną włócznią. Trzon był niemalże tak długi jak mężczyzna a do tego matowe ostrze z krótką gardą. Mag starał się sobie przypomnieć gdzie mógł widzieć podobny oręż ale nie dał rady. Nie w tym stanie.

- Nic się nie stanie – odparła dziewczyna zwyczajowo bawiąc medalionem – po prostu sparing. Nie przejmuj się, Bastien nie poturbuje Twojego mistrza tak bardzo. Tylko trochę...

- Rozumiem – odparła bez przekonania. Zginała i prostowała palce, skubiąc zębami dolną wargę. Shaffer wbił miecz w ziemię przed sobą i zaczął obracać swoje obręcze na palcach. Callavera w tym czasie odkręcił ostrze od swojej broni. Odrzucił je na bok i ujął trzonek. Obrócił go między palcami. Wzbudziło to aplauz publiczności.

- Masz zamiar walczyć ze mną kijem? – zapytał Shaffer ponownie biorąc miecz w dłoń.

- To dla Twojego dobra – odparł nieskromnie Bastien – W tym stanie mógłbyś sam się nadziać a jesteście mi potrzebni.

- Oczywiście – syknął mag i ruszył przed siebie. Lewa dłoń błysnęła błękitem. Shaffer dotknął siebie i w jednej chwili w kierunku ciemnowłosego wojownika biegło już trzech Dariusów. Callavera uśmiechnął się. Wycedził przez zęby kilka słów a trzonek rozpadł się na kilkanaście segmentów połączonych ze sobą kółkami łańcucha. Zamachnął się. Dziwaczny łańcuch z przerażającym gwizdem zatoczył łuk i uderzył wszystkich Shafferów naraz. Dwóch z nich zniknęło a trzeci splunął krwią. Callavera na to czekał. Szarpnął po raz kolejny sprawiając by broń wróciła mu do ręki i ponowił natarcie. Błyskawicznie smagnął niby batem wytrącając Dariusowi miecz z ręki. Ten ocknął się nieco. Przekręcił obręcz na środkowym palcu i syknął zaklęcie. Wzbił tuman kurzu pod stopami. Pęd powietrza wybił go w kierunku przeciwnika. Przez usta przemknęło zaklęcie a między palcami zalśniły półprzezroczyste, smukłe sztylety. Rzucił nimi w Bastiena. Ten zdawał się być na to przygotowanym. Szarpnął swoją dziwną bronią i uderzył w lecące pociski. Zdziwił się, gdy łańcuch z fragmentami trzonka przeszły przez ostrza, nie zatrzymując ich. Zrobił kilka kroków do tyłu, unikając spadających sztyletów. Stracił chwilowo kontrolę nad orężem co wykorzystał Darius. Wyszeptał zaklęcie, jednocześnie przekręcając pierścienie. Błysnęły. Zaklęcie sprawiło, że stał się szybki a w dłoniach pojawiły mu się pół materialne, szare ostrza. Zaatakował. Callavera szybko pojął, że parowanie uderzeń nie ma sensu, więc balansował ciałem próbując ich uniknąć. Jednego się udało, drugie z ostrz przecięło koszulę i raniło ramię. Z równej rany szybko wypłynęła krew.

Shaffer za szybko ucieszył się z wygranej. Bastien pomimo rany i obawy przed tajemniczymi ostrzami chwycił maga za przeguby i uderzył czołem w nos przeciwnika. Darius krzyknął i zalał się krwią. Magiczna broń zniknęła.

- Jesteś wyjątkowo skoczny jak na czarodzieja – powiedział Callavera.

- A Ty wyjątkowo nieprzewidywalny jak na wojownika – odciął się Shaffer, wypowiedział kolejne zaklęcie i uśmiechnął się paskudnie. Z pomiędzy fałd jego płaszcza wyłoniły się dwie długie, pół materialne ręce. Jedna chwyciła zdziwionego awanturnika za szyję a druga okładała od dołu hakiem jego brzuch. Bastien zwolnił uścisk zgodnie z planem maga. Ten, nie czekając długo, odwdzięczył się za złamany nos, tym samym. Callavera zachwiał się. Jednoczesne uderzenie czterech rąk czarodzieja posłały go na ziemię. Darius chrupnął palcami a dwie magiczne kończyny poprawiły płaszcz i rozpłynęły się w powietrzu.

Gapie zamilkli. Susannah i Martha podbiegły do walczących. Delonge podniosła głowę leżącego Bastiena.

- Nie przesadził Pan aby? – zapytała Arvizu podtrzymując swojego mistrza słaniającego się na nogach.

- Może troszkę – przyznał mag podchodząc do Callavery. Klęcząca przy nim dziewczyna rzucała na niego zaklęcia leczące ale były za słabe.

- Pomóż mu, bydlaku – syknęła dziewczyna. Darius już przekręcał swoje obręcze.

- Odsuń się – rozkazał. Posłuchała. Uklęknął przy awanturniku. Położył jedną dłoń na drugiej nieco ponad klatką piersiową mężczyzny. Krzyknął zaklęcie. Oczy oraz dłonie maga zapłonęły białym ogniem. Szybko przycisnął palce do piersi Bastiena. Ten krzyknął. Jego ciało wygięło się w łuk ale rany zasklepiły się. Płomień zgasł nagle a czarodziej wyczerpany osunął się obok Callavery. Martha podrapała się po głowie i nadal przygryzając wargę chwyciła mistrza za ramiona i zaczęła ciągnąć do baraku Delonge i Bastiena.

- Położę go tam, dobrze? – zapytała uśmiechając się, czerwona jak burak.

- Pewnie – powiedział ciemnowłosy mężczyzna od razu wstając. Po jego ranach pozostały tylko nienaturalnie ciepłe ślady – Może Ci pomóc?

- Nie, dziękuję – odparła – dam radę. Taki stan to nie pierwszyzna dla mnie, choć pierwszy raz występuje po walce. Mój mistrz, mój problem – dodała sentencjonalnie.

Susannah i Callavera spojrzeli na siebie. Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny. Gapie komentując głośno zdarzenie rozeszli się do swoich zajęć.

***



Darius ocknął się nagle. Leżał na łóżku. Ktoś trzymał go za rękę. Odwrócił głowę. Martha drzemała obok, siedząc na krześle z książką na kolanach. Mag uśmiechnął się. Była najlepszą karcianą nagrodą jaką do tej pory udało mu się wygrać. Co ciekawe, nie oszukiwał podczas tej partii. Widać, przeznaczenie. Westchnął i wstał wolno wyjmując palce z dłoni dziewczyny. Bolała go głowa. Był jeszcze nieco zmęczony ale mocny sen postawił go na nogi. Nie wiedział tylko jak długo spał.

- No nareszcie śpiąca królewno – powiedział Bastien opierając się o framugę drzwi. Miał na sobie to samo ubranie co wcześniej a z ramienia zwisała lutnia. Uśmiechał się. Czarodziej przystawił palec do ust pokazując na śpiącą Arvizu.

- Długo spałem? – zapytał Shaffer przecierając oczy.

- Dwa dni – odparł Callavera – ludzie w obozie mówią o Tobie. Zaimponowałeś im. Susan też. Czyta cały czas różne magiczne woluminy. Jestem niemal zazdrosny. Ta mała – powiedział pokazując kiwnięciem głowy na Marthę – była cały czas przy Tobie. Siedziała i czytała książkę. Jesteście razem? – zapytał wojownik. Darius zaśmiał się.

- Za stary jestem. A poza tym to moja uczennica.

- Kim Ty jesteś? – zapytał Bastien podchodząc do maga – bo nie normalnym magikiem. Oni tak nie walczą. Widziałem wielu, ale nie takiego – zapewniał mężczyzna.

- Pff – parsknął Darius – widać nie widziałeś żadnego naprawdę dobrego – rzekł wstając z łóżka - Co z tą waszą rewolucją? Już po wszystkim?

- Po jutrze ma się odbyć przedstawienie w „Dziesięciu Tenorach”. Felix Delonge ma być na sali w roli gościa honorowego. Zamierzamy wejść do środka i zmusić go do ustąpienia ze stanowiska. W tym czasie, nasi ludzie obstawią wejścia, żeby nikt nam nie przeszkadzał.

- Doskonały plan. Dokładny. Z pewnością się uda – drwił Shaffer nalewając wina do kieliszka. Oczy Callavery błysnęły dziwnie.

- Tam, skąd pochodzę nauczono mnie, że nie warto planować wszystkiego. Trzeba umieć improwizować – syknął. Darius przechylił naraz cały kieliszek krwistego płynu. Uśmiechnął się.

- Z tym się zgodzę w zupełności – przyznał magik – Macie tu coś do jedzenia?

Na dźwięk słowa „jedzenie” Martha chrapnęła głośniej i obudziła się. Okulary spadły jej na księgę.

- Dzień Dobry! – ziewnęła zakładając binokle – Jedzenie? – wymamrotała.

- Tak, tak – odparł Bastien – zaraz przyślę tu kogoś ze śniadaniem.

***

- Nie będę Cię słuchać – wzburzyła się Susannah – nie masz prawa dawać mi rad!

Była rozwścieczona. Jej gniew skierowany był przeciwko Dariusowi, który tym razem wyjątkowo nie zrobił niczego złego. W każdym razie nie umyślnie. Zwrócił jedynie uwagę, jakich komponentów powinna użyć do zaklęcia które ćwiczyła oraz jak dokładnie wymawiać niektóre wyrazy w inkantacji. Cała trójka była zaskoczona jej zachowaniem.

- Jesteś zwykłym pijakiem i zabójcą! – wrzeszczała – O mały włos nie zabiłeś Bastiena podczas sparingu!

- Może faktycznie nieco mnie poniosło... – tłumaczył magik. Pierwszy raz od pewnego czasu zdarzyło mu się być zmieszanym.

- Naprawdę nic się nie stało... – bronił go Bastien. Dziewczyna jakby nie zwróciła na niego uwagi.

- Jesteś nic nie wart! – krzyknęła podchodząc do czarodzieja – całą robotę odwalają za Ciebie te Twoje pierścionki i płaszcz! Bez nich jesteś zerem! – stwierdziła patrząc magowi prosto w oczy. Przegięła. Shaffer po raz pierwszy od wielu lat czuł gniew. Po palcach przepełzły fioletowe wyładowania energii. Martha otworzyła szeroko oczy. Pierwszy raz widziała coś takiego. Jej mistrz prezentował całą gamę nastrojów i zawirowań charakteru ale nie widziała by był autentycznie wściekły. Nie podobało jej się to. Chciała jakoś zareagować, ale bała się podejść. Callavera rzucił jej pytające spojrzenie. Wzruszyła ramionami i pokręciła głową.

- Ja? – syknął Darius – nic nie wart? Dobrze, przekonamy się jaka mocna jesteś w praktyce. Dzisiaj w lesie niedaleko. Znajdziemy polankę. Tuż po zachodzie słońca. Po jednym sekundancie. Pasuje? – warknął.

- Jak najbardziej – rzuciła i uścisnęli sobie dłonie. Shaffer momentalnie odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Niemal czuć było od niego gniew.

- Mistrzu poczekaj – krzyknęła Arvizu drepcząc za mężczyzną.

- Zostaw mnie w spokoju – odparł – ćwicz przed pojutrzem. Zobaczymy się wieczorem – nie odwrócił się. Dziewczyna stała jak wryta. Zrobiło się jej przykro. Bała się tego co będzie później.

***

Było wyjątkowo chłodno tego wieczora. Wszyscy zebrali się na jedynej, choć najbliższej polance niedaleko namiotu cyrkowego Callavery. Stanęli naprzeciw siebie Darius i Susannah. Oboje naraz podeszli do sekundanta przeciwnika. Darius westchnął i zdjął pierścienie z palców. Martha widziała, że robił to z trudem ale wszystkie trafiły do woreczka trzymanego przez Bastiena. Oddał mu też płaszcz i miecz. Susannah oddała swój krótki miecz.

- Zatrzymaj resztę – rzucił Darius przechodząc obok – nie przeszkadza mi Twój medalion. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Ponownie stanęli naprzeciw siebie. Darius był wyjątkowo spokojny. Trzymał ręce skrzyżowane na piersi. Delonge w masce na twarzy chrupnęła palcami. Martha spojrzała na Callaverę i kiwnęła głową.

- Zaczynajcie! – krzyknął.

Darius cofnął się kilka kroków do tyłu, tak by być całkowicie osłonięty cieniem. Susan rzuciła medalionem mniej więcej na środek pola walki. Widząc jak tworzy się wilk z magicznych, białych nici Shaffer rozwarł ramiona. Palcami jakby wbił się w ciemność. Zwierzę, które mu się ukazało było długie niczym koń i sięgało mu połowy uda. Jego zęby prawdopodobnie zmiażdżyłyby kości. Bestia ruszyła do ataku. Mag jakby na to czekał. Jakby z wysiłkiem wskazał ją oboma rękoma. Niczym dwa wijące się, gigantyczne węże, strugi czarnej energii pomknęły w stronę magicznego wilczura. Rozwarły się na wzór szponiastych łap. Jedna z nich chwyciła pysk zwierzęcia pozwalając mu się ugryźć a druga unieruchomiła łapiąc korpus. Czarodziej syknął. Z dłoni pociekła krew ale nie zdekoncentrował się. Susan szeptała rozkazy-zaklęcia swojemu chowańcowi lecz bezskutecznie. Kleszcze Shaffera były zbyt mocne. Darius nie czekał zbyt długo. Stęknął i wolno podniósł ręce do góry. Za nimi poszły magiczne łapy odrywając magiczne zwierzę od ziemi. Czarodziej dużym nakładem siły targnął całym ciałem i rzucił stworzeniem. Uderzyło o jedno z wielu pobliskich drzew łamiąc je i rozsypując się. Medalion okręcił się wokół krawędzi i zadyndał smętnie.

Dziewczyna warknęła. Shaffer opuścił ręce. łapy zniknęły. Wyszeptał zaklęcie. Między palcami zalśniły ostrza magicznych sztyletów.

- Nie mów mi, że to wszystko na co Cię stać – zadrwił magik wychodząc z cienia. Czarodziejka nie odpowiedziała. Zaczęła inkantować zaklęcie. Rozległo się wycie wielu wilczych gardeł. Darius nie przejął się tym. Machnął dłonią. Pociski pomknęły lecz nie dosięgły celu zbite przez powiew powietrza. Dziewczyna nie dała mu dużo czasu na zastanowienie się nad następnym ruchem. Wypowiedziała zaklęcie i z dłoni ku mężczyźnie pomknęła błyskawica. To zaskoczyło maga. Wybełkotał kilka zdań. Nogi do kostek zapadły się w ziemię. Wrzasnął gdy piorun dosięgnął celu. Większa część energii pocisku rozeszła się po podłożu. Darius już zbierał się po ciosie do kolejnego zaklęcia gdy poczuł, że coś gryzie go w łydkę. Pies. Nieduży, wychudzony kundel. Następne ugryzienia padły nagle. Uda, nadgarstki, przedramiona. Coś ciężkiego uwiesiło mu się na barkach wgryzając w ramię. Był unieruchomiony. Nie mógł zrobić nic. Może gdyby miał pierścienie. Czarodziejka zaśmiała się.

- Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała – nie masz swoich artefaktów, nie masz mocy i przegrywasz. Mogłeś od razu... – przerwała, gdyż poczuł że ktoś łapie ją od tyłu za szczękę i zadziera brutalnie do góry a do odkrytego gardła przykłada ostrze.

- Za szybko podzieliłaś skórę na niedźwiedziu – syknął jej Shaffer do ucha – walcząc z iluzjonistą nie wiesz nic. Musisz to zapamiętać na przyszłość. Nie wiedząc z kim walczysz, nie zakładaj, że wygrasz. Po prostu walcz. Nie wyczułaś mojej obecności, choć byłem tuż za Tobą, czemu?

- Bo jesteś iluzją – powiedziała dziewczyna. Darius zaśmiał się.

- Nie jestem mniej prawdziwy niż Ty czy facet przyszpilony tymi pchlarzami. Odwołaj je – rozkazał czarodziej. Wyszeptała formułę. Zwierzęta zniknęły. Shaffer upadł. Wymamrotał zaklęcie i ślady po ugryzieniach zabliźniły się.

- Starczy już – powiedział. Czarodziej puścił Susan ale zdarł jej maskę z twarzy. Podszedł do swojego sobowtóra. Różnił ich jedynie strój. Ten Shaffer, który wyszedł zza Delonge miał na sobie płaszcz i pierścienie. Martha i Bastien były w szoku. Spocony Darius wziął od wojownika swój artefakt i włożył na palce. Założył też płaszcz i podszedł do „tego drugiego”. Złapał go za ubranie szepcząc zaklęcie. Pociągnął. Z dłoni została mu jedynie brudna tkanina.

- Mam nadzieję, że teraz wszystko jasne – powiedział, pochodząc do gałęzi na której wisiał medalion Susan – nikt nie będzie chciał mnie sprawdzić. Nie chcę tego – zdjął bibelot i podał go dziewczynie. Pomógł jej wstać.

- Przepraszam, że tak to wyglądało – rzekł – zapomnijmy o tych wszystkich kłótniach. Zgodziłem się wam pomóc i tak uczynię. To wszystko. Potem się rozstaniemy. Czy to jasne?

Milczeli. Rzucił maskę na ziemię. Wziął swoje rzeczy od mężczyzny. Ruszył z powrotem do obozu. Martha spojrzała na Callaverę i Delonge. Dziewczyna podnosiła z ziemi maskę. Arvizu pobiegła za swoim mistrzem.

***



Czas do planowanego rozpoczęcia rewolucji topniał w zatrważającym tempie. Atmosfera w obozie nie była za ciekawa. Susannah i Darius milczeli a gdy musieli przebywać w swoim pobliżu, dało się wręcz wyczuć negatywną energię między nimi. Callavera obawiał się czy wszystko pójdzie jak zaplanował ale nie musiał zaryzykować. To mogła być ostatnia szansa. Postanowił, że jedynie Martha wejdzie do sali bez zabezpieczeń. Ustalił, że Darius zmieni jego wygląd na czas wystarczający do rozpoczęcia ataku. Arvizu nikt nie zna, więc wystarczy jej wieczorowa suknia. Shaffer i Delonge mieli dostać się do środka swoimi sposobami już wcześniej i pojawić się, gdy nastąpi odpowiedni moment. Reszta miała atakować, gdy dostaną znak. Nie był on ustalony ale wydawało się oczywiste, że będzie to coś wyjątkowego.

Tymczasem nadszedł wieczór. Karety zjeżdżały pod „ Dziesięciu tenorów”. To miało być wielkie wydarzenie. Występ grupy komediantów z ich popisową sztuką „Dramaty Dra-Maty” opisującą dzieje sławnej Pogromczyni Bandytów. Nie interesowało to jednak Bastiena, który zdenerwowany ,po sprawdzeniu zaproszenia, wszedł wraz z Marthą do ogromnego hallu, w którym aktorzy witali znamienitych gości. Arvizu i Callavera poczęstowali się winem z tacy kelnera i obserwowali.

- Jeśli zamierza Pan wypatrzeć Mistrza – zaczęła dziewczyna, szepcząc do ucha Bastienowi – jeśli on tego nie zechce, nikt go nie ujrzy.

- Jak to? – zdziwił się mężczyzna. Martha wzruszyła ramionami.

- Nie znam tych zaklęć. Próbowałam ich szukać ale nadaremno. Chyba są jego autorskimi...

- Niesamowite...

- Zgadzam się...

- Zapraszam Państwa na salę – zawołał reżyser spektaklu, otwierając drzwi prowadzące na salę. Stanął grzecznie obok i kłaniał się gościom.

Callavera pod rękę z Arvizu zajęli swoje miejsca i rozejrzeli się mimo woli. Nic. Nie widzieli nikogo poza gośćmi i reżyserem przed wejściem.

- Och. Proszę spojrzeć – powiedziała Martha trącając Bastiena łokciem i wskazując na niedużego brązowego kota leżącego pod schodami prowadzącymi na scenę.

- Susan – szepnął. Zyskał nieco pewności siebie - dobrze. Bardzo dobrze. Jest nadzieja...

- Proszę być dobrej myśli... – pocieszyła go dziewczyna poruszając nieznacznie eleganckim wachlarzem.

Po krótkiej chwili drzwi zostały zamknięte. światła przygasły. Na scenę wszedł siwy mężczyzna w okularach, ubrany w wyjściowy płaszcz.

- Delonge – szepnął Bastien zaciskając palce.

- Spokojnie. Gniew nic nie da – uspokajała dziewczyna.

- Witam Państwa na tej wspaniałej uroczystości! – zaczął mężczyzna. Rozległy się oklaski – Zostałem tu zaproszony jako gwiazda, choć za chwilę występować będą gwiazdy światowego formatu...

Nagły wybuch wstrząsnął budynkiem. Zza okien dobiegły wrzaski panikujących ludzi. Wszyscy krzyczeli „Ratusz się wali”.

- To znak – szepnął Callavera wstając. Na sali wybuchła panika. Zapominając o dobrych manierach ludzie biegli do wyjścia przepychając się. Ktoś w panice zerwał linę podtrzymującą kurtynę i ciężki materiał z hukiem uderzył o deski sceny. Oczom uciekających ukazało się wielkie zwierciadło. Felix początkowo przewrócony przez uciekający tłum, uparcie przeciskał się do wyjścia, lecz podmuch powietrza wyrzucił go na scenę. Oszołomiony usiadł okrakiem i wpatrywał się tępo w ostatnich uciekających gości. Drzwi zatrzasnęła dziewczyna w szarej masce. Na sali były cztery osoby. Z Callavery i Arvizu opadły iluzje Dariusa.

- To ty – syknął Delonge wskazując palcem na awanturnika – to wszystko przez Ciebie... – przerwał mu kopniak posłany przez rozwścieczoną dziewczynę.

- Nie przez niego tylko przez Ciebie. Jesteś chory. Od kiedy mama wyjechała myślisz, że wszystko Ci wolno? Oszalałeś... – mówiła zdejmując maskę. Felix był przerażony.

- To nie tak... Ja to wszystko...

Nie dokończył. W trzaskiem pękło wielkie zwierciadło a z pomiędzy szczelin trysnęła czarna energia. Oplotła próbującego wstać mężczyznę i szarpnęła do tyłu. Uderzył plecami w taflę barwiąc ją na czerwono i rozbijając do końca.

- Susan, co Ty robisz? – zapytał Bastien czując, że już nie panuje nad sytuacją. Dziewczyna tymczasem cofała się.

- T...to nie ja...

- To przezemnie- powiedział Shaffer pojawiając się obok Marthy i podając broń Bastienowi.

- Jak to? – zapytała dziewczyna. Tymczasem Felix ześlizgnął się nieco po popękanej tafli lustra.

- Pamiętasz Richtera z portu? – dziewczyna kiwnęła głową – Użyłem specjalnego zaklęcia przeciwko niemu. Nazywa się „Labirynt Zallatryksa”. Liczyłem, że nie uda mu się z niego wyjść i stanowić jakieś zagrożenie. A tymczasem musiał znaleźć tam sojusznika, który...

- DAł MI SIłę – zagrzmiało. Lustro wybuchnęło płomieniami, rozsyłając wokół kawałki szkła. Susannah zasłoniła się rękoma i odskoczyła.

- Pan się nie zmieni, Mistrzu – jęknęła Arvizu. Ich oczom ukazało się dziwaczne połączenie człowieka we fioletowej szacie z demonem. Jedna ręka zakończona długimi szponami zdawała się być pół materialna, utkana z czarnej energii. Oczy płonęły niczym rozżarzone węgle. Szpony wplótł we włosy burmistrza Delonge.

- Wypadłoby, żebym Ci podziękował Shaffer. Gdybyś nie wrzucił mnie do tego lustra, nie poznał bym uroków Astralu. Nie poczułbym także smaku nienawiści i potęgi, którą teraz władam.

- Nie bądź patetyczny Richter. Pokonałem Cię raz, pokonam i drugi...

- Wątpię – syknął mag a ciało Feliksa zaczęły w jednej chwili pochłaniać płomienie. Nie zdążył nawet krzyknąć. Pozostał po nim popiół. Susannah była w szoku. Wpatrywała się w demona stojącego na scenie. Nagle wstała i powiedziała zaklęcie. W kierunku Richtera pomknęła błyskawica, lecz zbił ją machnęciem szponiastej łapy. Darius przełknął głośno ślinę.

- Wykończę was – zapewnił potwór wskazując na postacie stojące na widowni. Z pomiędzy szponów wystrzeliły kule ogniste. Zareagowali w porę rozbiegając się. Darius przekręcił pierścienie i wypowiedział zaklęcie. Między dłońmi pojawiła się kula z ognia, którą cisną w przeciwnika. Ten chwycił ją szponami i ścisnął. Eksplodowała, lecz zignorował to. Dymiąc się lekko, obnażył kły.

Susannah odzyskała świadomość. Splotła palce i krzyknęła zaklęcie. Błysnęło światło a w stronę Richtera pomknęła błyskawica. Nie zdążył zareagować. Piorun trafił go w bok. Ryknął i momentalnie odwrócił się.

- Myślisz, że jesteś cwana? – syknął potwór podnosząc rękę. Oczy błysnęły czerwonym światłem.

Martha poczuła, że musi jakoś zareagować. Wyciągnęła dłonie i skoncentrowała się, szepcząc magiczną formułę. Z jej dłonie wytrysnął promień z białego światła, który trafiwszy w wyciągniętą w stronę Delonge kończynę oplotła ją niczym pajęcza sieć ofiarę. Arvizu podniosła ręce do góry. Richter, najwyraźniej wbrew swej woli, uczinił podobnie. Kula ognie uderzyła z dach teatru, wzniecając pożar.

Darius popatrzył się zdumiony na swoją uczennicę. Wiedział, że nie sprawdzał się jako mentor ale nie sądził, że dziewczyna sama będzie w stanie tyle się nauczyć.

Susannah odsunęła się od maga-potwora korzystając z tego, że wijąc się z bólu próbował oswobodzić uwięzioną rękę.

-Co teraz? – zapytała Shaffera, obracającego palcami pierścienie. Pokręcił głową. – Pięknie... – skwitowała. Bastien połączył ze sobą segmenty swojego egzotycznego oręża.

- Chyba nie zamierzasz tym walczyć? – zapytała Delonge.

- Zamierzam – odparł – Rozmawialiśmy to tym...

- No tak, ale....

- żadnego „ale” – uciął Callavera.

Martha nie traciła czasu na zbędne pogaduszki. Uklękła i dotknęła opuszkami palców podłogi. Cały czas szeptała formułki. Darius próbował usłyszeć jakie. Białe światło spełzło z palców dziewczyny i pomknęło po podłodze, tworząc magiczne wzory. Skupiły się one wokół Richtera. Ten ryknął, gdyż pomimo prób nie umiał przełamać zaklęcia, rzuconego uprzednio, przez młodą czarodziejkę.

- „Zapora Siegfrieda” – szepnął Shaffer, gdy zorientował jakiego zaklęcia używa dziewczyna. Splótł palce. Zamknął oczy. Czuł jak płaszcz z cienia, niczym czarny kokon oplata jego ciało. Nie zobaczył jednak, jak symbole wywołane przez Arvizu rozbłyskują nagle srebrem a lśniące kolce ze srebrnego światła przekłuwają ciało pół-demona. Z jego ust bryzgnęła krew.

- Nie uda wam się MNIE POKONAć –ryczał Richter głosem pełnym szalonej pychy. Targnął ciałem zrywając okowy. Drżącymi rękoma chwytał raniące go kolce i wyrywał je z ciała.

Tymczasem kokon oplatający Shaffera pękł a ciemność z której się składał, złożyła się za magiem niczym skrzydła. Podniósł ręce kierując je w stronę poranionego Richtera. Wielkie, pół materialne, szponiaste dłonie pomknęły w kierunku demonicznego maga. Razem z nimi ruszył Bastien, jakby odczytując zamiar czarodzieja. Gdy tylko potwór odparł magiczny atak, włócznia wojownika przebiła go na wylot. Mag otworzył oczy szeroko, nie rozumiejąc co się stało. Z rany zaczęła wyciekać czarna krew. Callavera już ucieszył się, że wreszcie mógł się przydać, gdy Richter wyszeptał zaklęcie. Spomiędzy resztek płaszcza, który oblekał ciało mężczyzny wytrysnęły szpony identyczne do tych, których używał Shaffer. Potwór chwycił Bastiena i z całej siły nadział na drzewiec włóczni. Z kącika ust wojownika spłynęła krew.

- Ja przegrałem ale jedno z was pójdzie ze mną zwiedzać piekło! – ryknął Richter – to twój koniec wojowniku.

- NIE!!! – krzyknęła Delonge. Chciała biec na pomoc ukochanemu, lecz nieco nieobecny głos Dariusa powstrzymał ją.

- Nie pomożesz mu już, ale możesz uratować nas – rzekł. Dziewczyna zatrzymała się.

- Jak?

- Wiesz przecież dobrze, co należy zrobić – powiedział mag nasilając koncentrację. Szponiaste ramiona wygenerowane przez czarodzieja, błysnęły ponurym blaskiem. Czarodziejka spojrzała na Arvizu, szukając pomocy. Nie umiała skutecznie podejmować decyzji w takich chwilach.

- Proszę uderzyć błyskawicą we włócznię, Panno Delonge – powiedziała Martha – tylko, Panienka może to zrobić...

- Ale Bastien... – szepnęła patrząc na konającego ukochanego. Ten chwycił Richtera w talii i przyciągnął do siebie.

- Zrób to, Piękna! – krzyknął – Kocham Cię. Pamiętaj o tym... – dodał nasilając uścisk.

- ZA SłABI JESTEśCIE, BY POKONAć KOGOś TAKIEGO, JAK JA!!! – ryknął potwór.

- żegnaj, Bastien.... – szepnęła i splotła palce. Martha stanęła za nią i dotykając koniuszkami palców jej pleców, wypowiedziała zaklęcie. Delonge poczuła jak dodatkowe siły spływają na nią z dłoni dziewczyny. Arvizu upadła ale Susannah nie zauważyła tego. Zamknęła oczy i zaczęła inkantację. Jej włosy uniosły się na wietrze, którego nikt inny nie czuł. Energia skumulowana w palcach dziewczyny szukała ujścia w postaci iskier oraz wyładowań rozchodzących się po podłodze wokół czarodziejki. Nie czuła nigdy wcześniej takiej potęgi. Skończyła formułkę i uwolniła zaklęcie. Błyskawica pomknęła i trafiła wprost w metalowy drzewiec niezwykłej włóczni Bastiena Callavery. Energia piorunu natychmiast rozeszła się po ciele mężczyzny oraz demonicznego maga, którzy szczepieni razem spłonęli na popiół. Susannah Delonge nie widziała tego jednak. Tuż po zakończeniu inkantacji świat zawirował a czarodziejka straciła przytomność.

***

Gdy tylko Richter i Callavera spłonęli, Darius zdecydował się odwołać zaklęcie. Szponiaste łapy zniknęły a on upadł na kolana łapiąc oddech. Nie tak miała zakończyć się ta noc. Bastien nie żyje przez jego nierozwagę. Na dodatek umożliwił magowi z chorą ambicją dostęp do potęgi, z którą nikt nie powinien się bratać. Starał się usłyszeć jak sytuacja na zewnątrz. Prawdopodobnie bez przywódcy powstanie upadło a żołdacy Delonge próbują się dostać do środka. Muszą się stąd zmywać. I to szybko, by uniknąć stryczka.

Podszedł do dziewczyn i uklęknął. Dotknął ich skroni i wyszeptał zaklęcie. Jego palce błysnęły a ożywcza energia przywróciła świadomość czarodziejkom. Pierwsza ocknęła się Arvizu.

- Co się stało? – zapytała spoglądając nieprzytomnie na okolicę.

- Wygraliśmy ale Bastien poświęcił się by nas ocalić... – odpowiedział czarodziej i zapadła cisza. Susannah wstała i nic nie mówiąc podeszła do resztek zwęglonych ciał.

- Musimy uciekać – stwierdził Shaffer – jeśli nie chcemy zawisnąć...

- Dajmy jej chwilę – rzekła Martha masując obolałe skronie. To był jej chrzest bojowy i nie czuła się najlepiej po takiej ilości magicznej energii, którą przelała podczas ostatnich kilku godzin.

- Nie trzeba – stwierdziła sucho szarooka czarodziejka obracając między palcami swój medalion.

- Czy aby na pewno wszystko dobrze? – zapytała niezbyt trafnie Arvizu.

- Bywało lepiej...

- Chodźmy. Nie mamy czasu - rzekł Darius wypowiedziawszy zaklęcie. Przed nimi pojawił się dół z wodą.

- Co to ma znaczyć? – zapytała Delonge.

- Ten dół, to rodzaj kanału. Po jego przepłynięciu powinniśmy znaleźć się daleko za miastem – wyjaśnił czarodziej.

- Niech Ci będzie – powiedziała Susannah. Cała trójka zbliżyła się do siebie. Delonge wypowiedziała zaklęcie zataczając palcem okrąg wokół nich. Zostali otoczeni przez błonę niby bańka mydlana. Unieśli się by zatopić się w tunelu przygotowanym przez Shaffera. Wszyscy mieli dość Hallaberty i „Dziesięciu Tenorów”

***

- Co teraz zamierzasz zrobić Susan? – zapytał Darius, gdy cała trójka stanęła na brzegu jeziora za miastem. świtało. Nad miastem nieopodal unosiły się smużki dymu.

- Nie wiem – odparła dziewczyna – może odwiedzę mamę? Jest u cioci w Allabereit...

- W Allabereit mają wyśmienite cukiernie – rzuciła Martha patrząc na Shaffera. Przez miesiące wędrówki, miała na swojego mistrza kilka „haczyków”.

- Doprawdy? – odparł czarodziej – zatem potoważyszymy Ci do miasta a tam się rozejdziemy. Co Ty na to?

- I tak nie mam wyboru – mruknęła dziewczyna. Arvizu wzięła ją pod ramię.

- To będzie bardzo pouczająca podróż... – mruknęła.

- A tak przy okazji – wtrącił Darius obracając pierścienie – kiedy udało Ci się zdobyć takie umiejętności, uczennico moja Ty...

Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo, spoglądając na zamyślonego mentora.

- Między ustami a brzegiem, Pańskiego pucharu...
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"

2
Pomysł: 3

Słabiutki. Mało oryginalny i bez krzty polotu.



Styl: 2+

Pozostawia bardzo wiele do życzenia. Zionie amatorszczyzną, męczy i zniechęca. Musisz nad tym popracować. Czytaj i pisz, pisz i czytaj.



Schematyczność: 3=

Błędy: 2+

Mnóstwo błędów interpunkcyjnych i wszelkiej innej maści. Nawet ja je zauważyłem.



Ogólnie: 2+

Słabo. Nie podobało mi się. W zasadzie przeczytałem do końca bardziej z obowiązku niż z przyjemnością. Szkoda, że jest tak późno i nie mogę ze zmęczenia lepiej sprecyzować myśli.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
No cóż. Wniosek z tego taki, że muszę darować sobie pisanie fanfików ot tak dla rozrywki, by pisać. Zabiorę się za coś ciekawszego...[/url]
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, gdyż wiedza jest ograniczona"

4
Po pierwsze nie wiem czego to jest fanfik - tak więc nie będę oceniać zgodności-niezgodności ze światem.



Sam pomysł na fabułę był ciekawy (nie oryginalny) - choć może trochę za bardzo skrócony. Jakbyś skupił się bardziej na opisie, aby przedstawić nam bardziej bohaterów i sytuacje czytałoby się o wiele ciekawiej. A tak mamy sam opis walk. Główny bohater najpierw bije się z Richterem (o którym nic nie wiemy), potem z Callaverą, Susan, a na końcu znowu z Richterem. W sumie to nie zaatakował tylko Marthy.



Zapominasz o przecinkach przed imiesłowami. Kilka zdań bez sensu:


W każdym odbijał Darius i śmiał z przeciwnika

Szepnął zaklęcie i rozpłynął w powietrzu


Stylistycznie słabo, brakuje mi tu takiej porywającej ikry.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”