Nadeszły ciężkie czasy.
Wszystko przez moją zachłanność i nieumiarkowanie w jedzeniu, a właściwie w piciu. Zmysł smaku też nie był bez winy.
Przez własną głupotę obudziłem się w lesie gdzie o jedzenie trudno, a swobodny dostęp do leniwych kundli i opasłych kotów domowych stał się niemożliwy.
Zachciało mi się spróbować ludzkiej krwi, więc wskoczyłem na człowieka, szukając nowych doznań smakowych. Facet ten palił właśnie coś o dziwnym zapachu i kiedy nażarłem się do syta, dopadła mnie senność.
Przez własną głupotę obudziłem się w lesie gdzie o jedzenie trudno, a swobodny dostęp do leniwych kundli i opasłych kotów domowych stał się niemożliwy.
Zachciało mi się spróbować ludzkiej krwi, więc wskoczyłem na człowieka, szukając nowych doznań smakowych. Facet ten palił właśnie coś o dziwnym zapachu i kiedy nażarłem się do syta, dopadła mnie senność.
Obudziłem się w środku lasu!
Po moim żywicielu ślad zaginął, a spokojne życie mieszczucha pozostało tylko wspomnieniem.
Ja, bogu winna pchła skończyłem w dzikich ostępach leśnych, nie mając pojęcia, jak natura jest surowa dla cywilizowanych insektów.
Ja, bogu winna pchła skończyłem w dzikich ostępach leśnych, nie mając pojęcia, jak natura jest surowa dla cywilizowanych insektów.
Dzikie zwierzęta były ostrożne i ciągle się przemieszczały, a i ludzie do lasu nie przychodzili, bo po co. Maliny i grzyby mieli w sklepie za pół darmo, a kleszcz z drzewa mógł w mózgu gówniarza też nieźle namieszać. Głód zajrzał mi w oczy i musiałem naprawdę ruszyć łepetyną, by nie kipnąć z braku żarcia.
Płakać i wariować z tego powodu nie było sensu, bo radzić przecież trzeba sobie samemu, nie czekając na uśmiech losu. Przyczaiłem się więc na gałęzi klonu, wyglądając ratunku. Ktoś lub coś wypełnione ciepłą i pożywną krwią musiało się w końcu pojawić na wydeptanej, leśnej ścieżce.
Moje oczekiwania to jedna strona medalu, a pusty las, to jednak ta druga. Przez kilka dni nikt tu nie zajrzał i zacząłem już mieć omamy głodowe, a chęć do życia i pozytywne myślenie spadły do poziomu rozdeptanego muchomora. Nie miałem już sił na nic, a latające po niebie wesoło świergoczące ptaki wydawały mi się wybrykiem natury i obelgą rzucana w pysk.
Koniec wydawał się bliski i zacząłem już powoli się żegnać z otaczającym mnie światem. Żyłem wygodnie i leniwie, w dostatku spędzając dni, a teraz przyszło zdechnąć z głodu na jakimś kompletnym zadupiu. W końcu się poddałem, czekając na swój kres.
Życie płata jednak figle i jak ciągle powtarzała świętej pamięci moja matka ... Never give up.
Wybawienie i ratunek pojawiło się tak niespodziewanie, że przeżegnałem się z radości, choć w żadne istoty wyższe nie wierzyłem. Wyłonił się z leśnej kniei, stąpając na czterech łapach z gracją jak baletnica z teatru Bolszoj.
Ursus arctos albo jak ktoś woli Niedźwiedź brunatny, podążał dokładnie w stronę miejsca, w którym się przyczaiłem. Dzieliło nas jakieś dwadzieścia kroków. Szedł powoli, bujając niemiłosiernie opasłym cielskiem i choć był moim wybawieniem, to nie mogłem się powstrzymać od złośliwych komentarzy pod jego adresem. Sporo było o obżarstwie, dużo o braku ruchu, ale głównie o homoseksualnych ciągotach giganta do samczych przedstawicieli tego samego gatunku.
W końcu doczłapał się pod klon i nadeszła chwila prawdy. Musiałem na niego zeskoczyć, a, że druga i trzecia próba nie przysługiwała jak w skoku o tyczce czasem oglądanym przeze mnie w telewizji, więc istotne było, spaść dokładnie na jego futro. W przeciwnym razie... no cóż, historia skończyłaby się w tym miejscu...
Wziąłem głęboki oddech, przetarłem ślepia i modliłem się żarliwie do swoich przodków. Zrobił jeszcze kilka kroków i zatrzymał się pod moją gałęzią. Życie jest wspaniałe! Zamknąłem oczy i skoczyłem w dół, wrzeszcząc ze strachu i szczęścia.
Najlepsze lądowanie w moim życiu.
Wziąłem głęboki oddech, przetarłem ślepia i modliłem się żarliwie do swoich przodków. Zrobił jeszcze kilka kroków i zatrzymał się pod moją gałęzią. Życie jest wspaniałe! Zamknąłem oczy i skoczyłem w dół, wrzeszcząc ze strachu i szczęścia.
Najlepsze lądowanie w moim życiu.
Sierść niedźwiedzia tak doskonale zamortyzowała upadek, że czułem, jakbym spadł na ogromną pierzynę. Ostatni raz krzyknąłem radośnie i zabrałem się za testowanie dziczyzny.
Jak ja się namordowałem, żeby ugryźć jego skórę i dostać do życiodajnego pokarmu, ale koniec końców dałem radę, a po kilku wkłuciach, powoli nabierałem sił. Smakowała obrzydliwie, bo spaślak nie przestrzegał diety, głównie śpiąc i żrąc wszystkie znalezione badziewia. Krew śmierdząca padliną, bez minerałów i witamin z owoców, czy choćby posmaku słodkowodnej rybki. Skoro miał być moim żywicielem w najbliższym czasie, to musiałem coś z tym zrobić.
Z miejskiego życia pamiętałem, że ludzie znają różne sposoby na zmianę złych nawyków, więc postanowiłem jednego spróbować. Kiedy niedźwiedź spał, zeskakiwałem z niego, zbierając kawałki jagód i malin, a potem podstawiałem mu pod nos.
Przez kilka dni nic się nie zmieniło w jego zachowaniu i już zaczynałem wątpić w skuteczność moich zabiegów, kiedy w końcu coś zaskoczyło i olbrzym zaczął inaczej się zachowywać. Omijał znalezioną padlinę i powoli wpadał w objęcia wegetarinizmu. Czasem nawet szedł nad brzeg rzeki gdzie kilka razy udało mu się pięknym plaskaczem wyłuskać przyzwoitą rybę. Krew stawała się powoli delicją.
To jednak prawda, że zdrowa dieta wyzwala u ssaków dobre nawyki. Grubasek zmienił menu i wrócił do życia. Mniej spał, ciągle się ruszał i nawet jego sierść nabrała zdrowego połysku.
To jednak prawda, że zdrowa dieta wyzwala u ssaków dobre nawyki. Grubasek zmienił menu i wrócił do życia. Mniej spał, ciągle się ruszał i nawet jego sierść nabrała zdrowego połysku.
Nic co piękne nie trwa jednak wiecznie, a moje Las Vegas w kilkuset kilogramowej jadłodajni mogło się wkrótce zmienić w kartkowy komunizm.
Nastał okres godowy i misiowi zebrało się na amory. Chodził po lesie, wystawiał nos w stronę wiatru i rozpaczliwie szukał dziewczyny w widomym celu. Przez kilka dni nic się nie wydarzyło, aż w końcu ryknął podniecony i ruszył w stronę upragnionego zapachu samicy.
Nastał okres godowy i misiowi zebrało się na amory. Chodził po lesie, wystawiał nos w stronę wiatru i rozpaczliwie szukał dziewczyny w widomym celu. Przez kilka dni nic się nie wydarzyło, aż w końcu ryknął podniecony i ruszył w stronę upragnionego zapachu samicy.
Stała obok drzewa, delikatnie skubiąc jagody z krzaka i co chwilę unosiła łeb, rozglądając się za adoratorami. Mój żywiciel mruknął radośnie i ruszył w jej stronę. Wyczuła napaleńca od razu, patrząc przez chwilę z zainteresowaniem, ale już po kilku sekundach odwróciła się, nie kryjąc rozczarowania, bo wciąż był gruby i o powalaniu urokiem wymarzonej partnerki mógł tylko pomarzyć. Podszedł do niej powoli i ostrożnie, ale z marszu skazany był na porażkę. Patrzyła na niego niechętnie, leniwie zdrapując pazurem korę z drzewa.
Faktycznie, na ojca rodziny i poskramiacza samic, to on nie wyglądał. Stał przed nią jak bezbronna cipka, nie wiedząc, co dalej zrobić. Obwąchiwali się przez chwile, a kiedy z oddali dobiegł ryk innego niedźwiedzia, samica wzięła nogi za pas i tyle zostało z ich romansu.
Teoretyczny szef lasu i władca wszystkich zwierząt wyglądał teraz jak ogromny kulturysta z małym fiutem po nadużywaniu sterydów. Położył się na ściółce leśnej i tak leżał przez kolejne dwa dni. W całej okolicy słychać było jego szloch i miłosne pojękiwania.
Nie miałem pojęcia jak mu pomóc i nawet nie wierzyłem, że da się coś zrobić. Z charakteru był z niego słabiak, a samica zepchnęła go już tylko na skraj przepaści. W końcu głód kazał mu ruszyć się z miejsca. Nie było jednak wcale proste znaleźć coś do zjedzenia. Krzaki z owocami świeciły pustkami, a złapanie ryby stanowiło zbyt duże wyzwanie dla złamanego serca.
Chodził po lesie bez entuzjazmu i głodny, a na pysku pojawiała się coraz większa wściekłość. W końcu przystanął i patrzył przed siebie, nie wydając żadnego odgłosu. Nagle ryknął przeraźliwie, plasnął łapą w ciemnozielone liście i zaczął je gryźć z wściekłością. Szalał przez kilka minut, aż padł wyczerpany i skubał bez życia żółte jagody z tych dziwnych roślin. Zasnął.
Obudził się po kilku godzinach zupełnie odmieniony. Zerwał na równe łapy, ryknął władczo i ruszył ostro przed siebie, co rusz mocno wdychając nosem otaczające nas zapachy. Był i zachowywał się jak władca lasu. Prawdziwy samiec, szukający samicy, by spłodzić potomka.
W końcu ją odnalazł. Leżała na brzuchu z wysuniętymi do przodu łapami, a rywal dosiadał ją, oznajmiając całemu światu swoje zadowolenie.
Mój Ursus arctos wpadł w prawdziwy szał. Ryczał jak opętany i demolował wszystko, co mu w łapy wpadło. Łamał niewielkie drzewa, wyrywał krzaki, aż w końcu zatrzymał się i patrzył nienawistnie na niedźwiedzich kochanków. Musnął kilka razy dziesięciocentymetrowymi pazurami ziemię i ruszył do ataku.
Mój Ursus arctos wpadł w prawdziwy szał. Ryczał jak opętany i demolował wszystko, co mu w łapy wpadło. Łamał niewielkie drzewa, wyrywał krzaki, aż w końcu zatrzymał się i patrzył nienawistnie na niedźwiedzich kochanków. Musnął kilka razy dziesięciocentymetrowymi pazurami ziemię i ruszył do ataku.
Rywal go zlekceważył i to był początek jego końca. Bardzo szybki początek jeszcze szybszego końca. Ursus przejechał po nim z taką łatwością, jak ja wgryzam się w skórę człowieka. Zepchnął go z samicy, pazurami rozorał mu pysk, a na końcu wskoczył mu na grzbiet, wydzierając z gardła ryk zwycięstwa. Po kilku minutach triumfu pozwolił mu uciec, patrząc z satysfakcją na zad rywala z krótkim ogonkiem znikający pomiędzy drzewami.
Nadszedł czas miłości.
Nie było zalotów ani cielęcego spojrzenia. Po prostu wsiadł na samicę i robił, co do niego należało. Po czwartym razie zgłodniał i zniknął na kilkanaście minut. Pojawił się, trzymając w pysku dwa pokaźne pstrągi. Jednego rzucił pod łapy swojej wybranki i romantycznym mruknięciem nakazał zjeść.
Zawsze miałem dobry wzrok i z radością zauważyłem drewnianą konstrukcję, na której dwóch ludzi podglądało mojego kumpla i jego dziewczynę.
Zbyt długo się nie zastanawiałem, bo ludzie oznaczali powrót do cywilizacji, a rozchwiany emocjonalnie miś odurzony zieleniną, nie dawał żadnej gwarancji na spokojne życie i wyborną krew. Musiałem szybko działać, bo zbliżała się noc, a miałem przed sobą przynajmniej kilka tysięcy skoków, zanim dotrę do tych dwóch na drewnianej wieży.
Zbyt długo się nie zastanawiałem, bo ludzie oznaczali powrót do cywilizacji, a rozchwiany emocjonalnie miś odurzony zieleniną, nie dawał żadnej gwarancji na spokojne życie i wyborną krew. Musiałem szybko działać, bo zbliżała się noc, a miałem przed sobą przynajmniej kilka tysięcy skoków, zanim dotrę do tych dwóch na drewnianej wieży.
Trochę później tęskniłem za fajtłapowatym niedźwiedziem, ale życie w lesie wolałem oglądać w telewizji, a krew tłustego futrzaka na kanapie smakowała znakomicie.