PROLOG
Kilka liści upadło na trawie koło jej głowy, próbowała się podnieść, ale nie była w stanie. Przenikliwy ból przeszedł przez całe jej ciało. Fatisa biegła przez las. Zewsząd otaczała ją ciemność. Dzisiaj jednak miała wrażenie, że nie jest to zwykły mrok. Czuła, że coś dotyka jej kostek i kolan, że ktoś musnął ją po szyi. Nie odwracała się. Mijała drzewa i małe krzewy. W jej stopy wbiło się już kilka szyszek i igliwie. Nie obchodziło jej to. Miała cel. Dotrzeć do babki Tainy.
Udało się jej podnieść głowę na chwilę, cały świat wirował.
Jej chata stała na skraju sąsiedniej wioski. Fatisa podbiegła do najbliższego drzewa i się o nie na chwile oparła. Nareszcie dotarła na miejsce.
W nocnym oświetleniu dom wydawał się jedynie kolejną ponurą siedzibą, jednak promienie światła obaliłby to przypuszczenie. Budynek miał słomiany dach, ale to jedyna zwyczajna rzecz w jego wyglądzie. Na ścianach zostały wykonane przez jej babkę misterne rysunki, które przedstawiały oczy. Niebieskie ze strony północnej, zielone ze wschodu, czerwone z południa i czarne z zachodu. Były to oczy ludzkie. Fatisa za każdym razem gdy je widziała miała wrażenie, że ją obserwują, każdy jej ruch wydawał się być przez nie kontrolowany. Zawsze wzbudzało w niej to jakiś niepokój, którego nie była w stanie wyjaśnić.
Gdy była młodsza, podbiegła do Tainy, wskoczyła jej na kolana i zapytała.
- Babciu, do kogo należą te oczy?
Wtedy jej babka zawsze łapała ją lewą ręką delikatnie za podbródek i mówiła cichym głosem.
- Do tych, którzy nie mogą patrzeć swoimi oczami. Do tych, których zasięg jest ograniczony, do tych o których nie można mówić głośno - Falisa wzdrygała się na to wspomnienie, ruszyła w kierunku drzwi.
Jej głowa ponownie upadła bezwładnie na ziemie. Poczuła, że jej włosy są wilgotne.
Gdy była już w środku, zorientowała się, że Taina nie jest sama. W pomieszczeniu również panował półmrok, wszędzie czuło się zapach róż. Falisa spojrzała, że dwa bukiety zostały powieszone nad drzwiami.
Postąpiła kilka kroków do wielkiej izby. Jej babka siedziała przy piecu, przykryta sitowiem, a naokoło jej gromadka brudnych, chudych dzieci. Taina była niezwykle szczupła. Jej twarz cała była poorana przez czas, ale jej czarne oczy wydawały się ostrzejsze od sztyletu. Od razu skierowała wzrok na intruza i uśmiechnęła się delikatnie, ale nie przestała mówić. Była w trakcie opowieści.
- Zapytacie czy miałam jakiś zatarg ze swoją prababką? Nie – zrobiła poważną minę w kierunku słuchaczy. – Kłóciłyśmy się od czasu do czasu, ale nie było to nic wielkiego. Ona była stara, a ja młoda jak wy. Zawsze jej ustępowałam, a później umarła… - Taina teraz prawie szeptała, by po chwili krzyknąć. – I wróciła!
Falisa oparła się o ścianę. Nie słyszała nigdy tej opowieści.
- Zmarli nie wracają – powiedział chłopiec z jasnymi włosami i twarzą pełną od piegów.
- Ale ona to zrobiła – Taina wyprostowała się na tyle na ile pozwalał jej stary kręgosłup. – Tylko ja ją widziałam. Raz gdy obierałam cebulę ze swoją matką nagle straciłam zdolność ruchu. Świat się dla mnie zatrzymał. A prababka usiadła mi kolanami na nogach i kostkach rąk. Nie mogłam się ruszyć. Moja matka była odwrócona, a widmo patrzyło się mi w oczy. Jej martwe ślepia były czarną otchłanią, która przeczesywała moją duszę. Nawet łzy nie leciały mi po policzkach, mimo że wewnętrznie płakałam - Taina zrobiła pauzę i spojrzała w kierunku ognia w piecu. – Nie powiedziała nic, a potem… zniknęła.
- Widziałaś ją ponownie? – zapytała Falisa. Dzieci podskoczyły, gdy usłyszały jej głos zza pleców. Nie zauważyły, gdy do nich dołączyła.
- Nie – odrzekła Taina – I tak. Nigdy nie widziałem jej ponownie, nie wpadłam w ten bezruch… ale miałam wrażenie, że czasami mi towarzyszy, że nie odstępuje mnie na krok.
- Nie podoba mi się ta historia – powiedziała dziewczynka z warkoczykami.
- O to mnie poprosiliście - Taina zmierzyła dzieci wzrokiem. – Chcieliście o widmach, ale opowiadanie jest bardzo męczące – udała, że ziewa. – Pora na was, możecie przyjść jutro.
Cała gromadka pociech wstała z podłogi i po kolei ucałowała Tainę w policzek. Dzieci minęły Falisę bez słowa, wszystkie miały strach wymalowany na buziach.
Kobieta postąpiła krok w kierunku staruszki.
- Kwiatuszku – Taina wstała i ją mocno uścisnęła. – Co tu robisz w środku nocy? – spojrzała w smutne oczy Falisy i spytała. – Co znowu zrobił mój syn z rozumiem osła?
Zza chmur widoczny stał się księżyc. Oświetlił jej twarz.
Babka podała jej kubek z gorącym mlekiem z miodem. Usiadły przy stole na którym paliła się świeca. Falisa dopiero teraz spostrzegła jaki nieporządek panował w pomieszczeniu. Brudne naczynia leżały pod piecem, a gałęzie walały się po podłodze.
- Powiedział – zaczęła. – Że mam poślubić starego Kindeya zza rzeki.
- Znaczący człowiek – Taina podniosła brwi. – Bogaty i z powiązaniami na dworze w stolicy.
- Jest starszy od ciebie! – Falisa prawie krzyknęła.
- Wiem, kwiatuszku – Taina chwyciła wnuczkę za prawą rękę. – Obawiam się jednak, że w tej sprawie moja ochrona na nic się nie zna.
Falisa cofnęła rękę.
- Pomóż mi – zaczęła błagalnym tonem. – Proszę, babciu…
- Gdybyśmy żyły w lepszym świecie sama decydowałabyś o swoim losie – Taina złapała ją delikatnie za podbródek i spojrzała w oczy. – Ale ten świat taki nie jest.
- W takim razie nie chce w nim żyć – Falisa spuściła wzrok.
- Nie mów tak – Taina wstała i stanęła przy płonącym ogniu. – Czasami myślę, że fundamenty naszego życia zbudowane zostały na piasku, ale warto żyć dla pojedynczych chwil. Szczęśliwych momentów. Uwierz mi. Żyje na tym świecie kilka razy dłużej niż ty.
- Jakie szczęście czeka mnie u jego boku?
- Lepsze niż myślisz – Taina odwróciła się do niej plecami. - Mój syn jest rządcą waszej wioski i chce przez to małżeństwo wzmocnić sojusz z osadą Kindeya. Ale spójrz na to inaczej. Jaka sama zauważyłaś to starzec. Zaraz umrze, a ty zostaniesz wdową z dobrym nazwiskiem i majątkiem.
- Tylko po to, by ojciec sprzedał mnie kolejnemu dziadowi!
Taina odwróciła głowę z politowaniem.
- Wstań.
Falisa zrobiła to szybko i podeszła do babki, która spojrzała jej w oczy. Jej czarne spojrzenie wydawało się drążyć dziurę w sercu.
- Wróć do domu i bądź posłuszną córką. Zostań przykładną żoną Kindeya czy innego starca i korzystaj z ich bogactw. Wkrótce przekonasz się, że władza pierwszej kobiety w wiosce też ma słodki smak. A gdy nareszcie zostaniesz wdową… ojciec już nic nie będzie mógł ci kazać. Będziesz wolna i bogata. Zrobisz co będziesz chciała. Rozumiesz o co chodzi w tym wszystkim?
Falisa przekręciła nerwowo głowę, po czym odrzekła.
- Nieważne, co zrobię, ojciec i tak doprowadzi do tego ślubu?
Taina nie musiała odpowiadać, jej wnuczka znała odpowiedź.
- Zrobię to co mi powiedziałaś, babciu. Ale z dniem tego ślubu twój syn przestanie być moim ojcem.
Taina uśmiechnęła się smutno.
- A twój ojciec od dnia swojego ślubu nie jest moim synem.
Falisa zaczęła cicho.
- Ostatnio mówił, że gdybyś go przeprosiła…
- Nigdy – Taina uśmiechnęła się gorzko. – Nie mam za co go przepraszać. To on mnie odtrącił i skazał na życie z dala od niego i was. Wyparł się łona z którego powstał. Teraz jest dla mnie tylko pustym naczyniem, z którego uleciała cała matczyna miłość.
- Może nadejdzie dzień, gdy usiądziemy razem za stołem – Falisa zrobiła pełne nadziei oczy w kierunku babki.
- Prędzej oczy na moim domu zaczną mrugać niż do tego dojdzie, kwiatuszku – Taina mrugnęła kilka razy nerwowo – Jeśli wyruszysz teraz, ojciec nie zorientuje się, że uciekłaś.
- Dziękuje ci, babciu, za wytłumaczenie… za wszystko.
Taina przytuliła ją ostatni raz.
- Gdy zobaczymy się następnym razem będziesz wpływową panią Kindey.
- Wtedy ci się odwdzięczę. Obiecuje.
Falisa ruszyła w kierunku drzwi, a Taina spojrzała na gałęzie leżące na podłodze. Musiała je pozbierać.
Silny skurcz w okolicach brzucha sprawił, że na chwilę zabrakło jej tchu. Gdy minął poczuła prawie ukojenie.
Już nie biegła, szła spokojnie przez las. Wydawał jej się zupełnie inny niż jeszcze przed godziną. Księżyc oświetlał runo pod jej nogami, a gdzieś w oddali przebiegło kilka saren. Myślała jedynie o przyszłości. Perspektywa ślubu nadal ją przerażała, ale wiedziała, że to zmieni jej życie na lepsze i stanie się niezależna od zaborczego ojca. Ta myśl nieco ją uspokajała. Rano zamierzała powiedzieć ojcu, że zgadza się na wszystko co dla niej zaplanował. Nawet więcej… podziękuje mu za to. Będzie myślał, że wygrał.
Zatrzymała się. Zobaczyła postać w czerni.
Zastanawiała się dlaczego jej włosy są wilgotne, dopiero po chwili jej nozdrza zostały muśnięte zapachem krwi.
- Kim jesteś? – zapytała. Zrobiła dwa kroki do tyłu. Zamaskowana postać jednak jej nie odpowiedziała. Falisa zaczęła bieg w kierunku chaty babki. Nie oglądała się za siebie. Po chwili jednak coś owinęło się wokół jej nóg i padła bezwładnie na ziemie. Brutalnie uderzyła piersiami o ostre kamienie. Odwróciła się szybko w kierunku napastnika.
- Zostaw mnie. Mój ojciec zapłaci… to rządca! – krzyczała.
Zamaskowana postać uklękła przy niej i jedynie się gapiła. Po posturze doszła do wniosku, że to mężczyzna, na twarzy miał maskę, która zakrywała mu oczy i nos. Oddychał ciężko, wydając przy tym złowróżbny świst. Chwycił ją silnym uściskiem za ramiona, nogi i tak miała skrępowane. Pocałował ją. Wierciła się jak mogła, żeby się wydostać, ale on był silniejszy. Napastnik nie przestawał jej całować. Wtedy poczuła pierwszy sztylet pod żebrami. Jęknęła z bólu, drugi sztylet, trzeci, aż jej brzuch zamienił się w krwawiąca miazgę, w której nie można było dostrzec konkretnych elementów. Wtedy straciła przytomność.
Otworzyła oczy. Nie czuła nóg. Jej brzuch wydawał się nie mieć granic, a kobiecość płonęła. Czuła, że coraz trudniej jej się oddycha, nie mogła się ruszyć. Zdała już sobie sprawę, że nie zostanie żoną Kindeya, ani nikogo innego. Nie będzie matką, bogatą wdową tym bardziej. Umarła.