Ostrzeżenie o wulgaryzmach!
Tekst prosto spod palców, bez większej korekty merytorycznej.
Odbijające się od śniegu słońce boleśnie raziło w oczy. Było około minus dziesięciu stopni, mróz szczypał w każdą odkrytą część ciała. Ignacy szedł zgarbiony, rozmawiając przez telefon. Był szatańsko rozdrażniony, tak samo jak we wszystkie dni szaleństwa ciśnień. Każda maleńka przeszkoda, jak choćby kawałek lodu, który nawinął się pod stopy, czy nieudana próba odblokowania telefonu, zbliżała go do wybuchu. W tej chwili nakręcał go Walczak, na potęgę sepleniąc.
- Jestem przy bibliotece – wyrzucił przez zaciśnięte szczęki.
- Co kurwa? – dobiegło z telefonu.
- Gówno. Za chwilę będę – warknął.
- Jeszcze raz. Gdzie jesteś?
- W dupie kurwa! Za chwilę będę.
Rozłączył się i zablokował telefon; przy wkładaniu do kieszeni wypadł mu z ręki. Posłał z ust stado kurew; gniew rozrywał go od środka. Poskładał wszystko i ruszył dalej. Bał się swojego stanu i walczył z nim, wkładając wszystkie siły w uspokojenie. Nieudolne próby skłaniały do mordu. Minął kościół, do którego kiedyś chodził. Za dzieciaka bawiła go naścienna figura krzyżowanego Jezusa, którą ze względu na odmienność od kanonu nazywał podróbką. Z wiary wyrósł, tracąc okazję do kontemplacji rzeźby. Minął krzyż. Raził z niego patos, dolewając do irytacji czarkę pogardy. Nieświadomie zadarł nos.
Pokonał jezdnię i wszedł do pubu. Buchnęło ciepłem. Papierosowy dym połaskotał w nosie. Dwóch pijaczków siedziało przy barze, barman napełniał ich kieliszki. Z tyłu grupka dresiarzy głośno się śmiała. Jeden z nich wstając wyrżnął łokciem w ścianę, na której pojawiło się wgniecenie. Szefowa opieprzyła grupkę. Pokornie spuścili z tonu.
Walczak i Michał siedzieli pod czerwoną ścianą. Ignacy wyszczerzył zęby i przywitał się. Zdjął kurtkę i powiesił koledze na krześle.
- Don Ignacjo, mi to już ręki nie podasz? – Dobiegło zza pleców. Filip, którego poznał w trakcie jednej z letnich imprez, podał mu dłoń i ogromną drugą klepnął po plecach. Podszedł do ostatniego z towarzystwa. Wyglądał na starszego. Na kwadratowej twarzy jawił się cień zarostu.
- Ignacy – powiedział i podał mu rękę.
- Bartek.
Przy stoliku brakowało krzesła, więc podszedł do grupki o kilka lat młodszej od niego. Pogardliwie „zmierzono” go od góry do dołu. Uśmiechnął się demonstracyjnie.
- Mogę krzesło?
- Spoko.
Przestawił je i usiadł. Zza jego pleców dobiegło ciche „Nie, nie możesz” jakiegoś idioty. Odwrócił się i z wymuszonym odrzuceniem zmierzył grupkę.
- Jakiś problem? – dobiegło.
- Raczej – odpowiedział spokojnie i odwrócił się do kolegów. Nie lubił aroganckich wjazdów. Szczególnie przy znajomych. Poczuł nutkę satysfakcji.
- Co ty dzisiaj cieczkę masz? – zapytał się Walczak.
- Taki dzień z dupy. W ogóle koniec ferii.
- Weź nic nie mów. Mam trzydzieści zadań z zawodowego na jutro.
- Ja jebie…
- Trzeba się było za to wcześniej wziąć kozaku – wtrącił się Michał.
Walczak uśmiechnął się głupawo.
- Panowie macie jakieś papierosy? – zapytał Ignacy. Bartek sięgnął do kieszeni i poczęstował wszystkich.
Dym zawirował i zakuł w przełyku, uspokajając chłopaka. Wziął piwo od Walczaka. Smaki świetnie się uzupełniały.
- Grasz? – Walczak wskazał na stół bilardowy.
- Nawet ci kurwa postawię – uśmiechnął się. Pub odprężał go i relaksował.
Po kilku próbach stół zareagował na wrzucaną dwuzłotówkę. Walczak ułożył bile, Ignacy rozbił; wpadła cała. Wycelował w następną. Nie trafił. Dym papierosa szczypał w oczy. Walczak, po faulu, ustawił białą. Uderzył. Wpadła zielona połówka; po chwili kolejna.
- Pa jak gra, jebany – rzucił Filip. Brwi na jego twarzy ułożyły się tak, że przypominał pokornie proszącego kundelka.
- I tak to spieprzy – powiedział Michał. Roześmiali się.
Ignacy poprawił włosy i uderzył. Kij zahaczył o luźną koszulę. Do Walczaka podszedł jeden z dresiarzy. Trupio chudy i wysoki; jego zakazanego wyglądu dopełniały sine płomienie na prawej ręce. „Pewnie garował” – pomyślał. Szkielet prosił o zajęcie kolejki, Walczak przytaknął. Odszedł. Po chwili pojawił się następny. Krępy dwudziestoparolatek z trudem utrzymywał w górze powieki; był doszczętnie upalony.
- Zagramy po was, jo? – z trudem wyrzucił.
- Lajtowo – odpowiedział Ignacy.
- Pewnie kurwa, nie będę trafiał, ale chuj – rzekł powolnie. Oczy zbiegły się mu w malowniczego zeza.- Ja wole te piłkarzyki. W bilarda to jak się najebie – kontynuował. Słaby uśmiech wybił się na jego twarzy, zgrywając się z zamglonym wzrokiem. – Te młody. Spróbuj celować w te kropki na kancie stołu. Jak trafisz, ale tak idealnie, to nie ma chuja, żeby nie wpadła.
Ignacy zasymulował zdziwienie, po czym usiadł do stołu. Uwaga dresiarza skupiła się na Walczaku, który nieudolnie udawał zainteresowanie. Po chwili dosiadł do reszty.
Kosa w powietrzu robiła się nie do wytrzymania; wyszli zapalić na zewnątrz. Do baru weszły dwie dziewczyny. Wyskakujące z dekoltów cycki odwracały uwagę od ich mniej udanych twarzy.
Na grubej twarzy Filipa pojawił się rubaszny wyraz.
- Nie no, kurwa, trzy plus. – rzucił.
- Zgłodniałeś? – Michał uśmiechnął się.
Weszli do środka. Światło lamp przebijało się przez dym. Dziewczyny bajerowały mężczyzn przy barze, śmiejąc się tępawo. Ignacy z nadzieją spuścił wzrok z ich świńskich twarzyczek. Niżej sytuowane obiekty prezentowały się ciekawiej. Zamówili jeszcze po piwie.
Walczak szturchnął Ignacego.
- Ej, jak to jest? Twój stary jest policjantem, tak? – niewyraźnie spytał.
- Jest archiwistą przy komendzie.
- Ej, a on nie robił w więzieniu? – wtrącił Michał.
- Robił, robił. Teraz jest emerytowanym klawiszem.
- Czym, kurwa? – Walczak parsknął.
- Emerytowanym funkcjonariuszem służby więziennej.
- Nie no, sory, „klawisz” mi tak filmowo zabrzmiał.
- Masz, kurwa, ryj filmowy.
Grupka roześmiała się. Ignacy rzucił okiem na pub. Słowa o przeszłości starego mogły nie spodobać się bywalcom knajpy. Filip nadął wyrośniętą klatę.
- Ej, jak w serialach mówili na tych do ruchania? – spytał.
- Cwele – Ignacy uśmiechnął się.
- Nie kurwa, to były te, no, „siostrzyczki”.
- W Polsce cweli się zasuwa.
Ignacy pociągnął łyk piwa. Spodobały mu się ciekawe spojrzenia kolegów.
- Ogólnie to w więzieniach masz trzy podgrupy – zaczął - Grypsujący, frajerzy i cwele. Cweli się rucha, frajery to frajery, a grypsujący uchodzą niby za tych inteligentnych, silnych i w ogóle zajebistych.
- Skąd wiesz?
- Czytałem.
Poczuł na sobie czyjś wzrok. Do stolika podszedł upalony dresiarz. Klepnął Ignacego w ramię. Chłopaka zakuło pod sercem.
- Ej, ziomek? Siedziałeś? – dość wylewnie zapytał.
- Yy… Nie – odpowiedział, siląc się na spokój.
- Weź lepiej o tym nie gadaj kurwa. Bo tu połowa to recydywa – Tu popukał się w czoło.
- OK., spoko, sorry – powiedział Ignacy. Spadł mu kamień z serca. Prawdopodobieństwo „przekopów” zmniejszyło się znacznie. Nie był tchórzliwy, ale nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Trzęsły mu się ręce.
- No, ten… Alpy, piękne góry, nie? – uśmiechnął się do kolegów. Ich nerwowe grymasy nie dodawały mu otuchy.
- Lepiej odpuśćmy temat – szepnął Filip.
Grupka młodszych dresów zerkała na chłopaków, zapewne wyczekując „ciekawszej” puenty.
Ignacy czuł na sobie spojrzenia. Bawiła go ich postawa, podobnie jak ta dresiarza. Wrócił do picia piwa.
Po chwili podszedł ten z płomieniami na ręce.
- Ty, kurwa, siedziałeś? – warknął.
- Nie – odpowiedział.
- A kminisz coś? Bo tak o grypserce gadasz, palancie? Ja cwaniak, kurwa, jestem.
- Nie rozumiem.
- No to co pierdolisz, jak nie rozumiesz, kurwa?
Strasznym spojrzeniem mierzył Ignacego.
- Sorry, nie będziemy o tym wtedy rozmawiać – powiedział chłopak. Wyczuł, że jeśli nie spasuje sprawy mogą przybrać wręcz „ostateczny” obrót.
Odetchnął, kiedy Szkielet wrócił do gry. Czuł, że zachował się głupio; próbował poukładać sobie całą sytuację. Spojrzał na kolegów. Uśmiech Michała zawierał w sobie nerwowe pytanie.
- Spijemy i lecimy, nie? – zapytał Ignacy. Jednogłośnie zgodzili się. Atmosferę można było ciąć nożem. Filip nerwowo stukał o blat, Michał rozglądał się.
Poczuł tępy ból w czaszce. Coś drewnianego uderzyło o ziemię. Walczak zerwał się, chwytając za żebra. Ignacy pomacał potylicę. Odwrócił się: Szkielet stał ze złamanym kijem bilardowym dysząc ciężko. Jego spojrzenie gwarantowało gotowość na wszystko.
- Teraz kurwa będziesz wiedział! – wysapał.
Ignacy spojrzał na kolegów.
- Może pójdziemy? – powolnie zapytał. Wstali.
Wyszedł. Czuł tępą pustkę i adrenalinę. Słyszał głos szefowej, opieprzającej dresiarzy i zbulwersowanego Szkieleta. To wszystko przebijało się przez przyśpieszony oddech i bicie serca. Oddalił się, nie czekając na kolegów.
Nie myśląc skierował się w stronę domu. Światła latarni boleśnie kuły w oczy. Wygrzebał papierosa i zapalił. Otępiałe myśli próbowały poukładać się głowie. Łapczywie ściągał dym, próbując wymusić skupienie. Czuł jedynie zdziwienie i szok. Jakby dresiarz miał rozbić tym kijem pole siłowe otaczające chłopaka. Nigdy nie spodziewał się czegokolwiek w ten deseń.
Kiedy wrócił do domu, przedstawił sprawę rodzicom. W nocy nie mógł spać. Ból w czaszce przypominał o niebezpieczeństwie, serce zaczynało bić szybciej. Chciało mu się rzygać. Po fali wymiotów nadchodził półsen, w którym raz po raz nawiedzało go straszne spojrzenie dresiarza. Rano wstał niepewny.
Frajery to frajery.
1
Ostatnio zmieniony pn 12 mar 2012, 21:14 przez Kajetano, łącznie zmieniany 5 razy.