16

Latest post of the previous page:

Wiem, że to słowo nie funkcjonowało, a chodzi mi o samo zjawisko. Kontakty nieformalne są w wielu branżach podstawą sukcesu. I dziś wiele spraw na szczeblu politycznym czy biznesowym omawia się podczas polowań, gry w golfa albo obiadu.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

17
Kontakty nieformalne, obiady,zebrania związkowe, partyjne ( w żadnym wypadku nie biznesowe - to też było słowo tabu ). Myślę, że nawet jeśli miały miejsce, to najbliższej rodziny się w to nie wtajemniczało.
A co do dykty - dykta w drzwiach zamiast szyb jest niesłychanie praktyczna. Łatwiej ją wymienić i taniej kosztuje - również w dzisiejszych czasach ;D
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith

18
Wolha.Redna pisze:Wiem, że to słowo nie funkcjonowało, a chodzi mi o samo zjawisko. Kontakty nieformalne są w wielu branżach podstawą sukcesu. I dziś wiele spraw na szczeblu politycznym czy biznesowym omawia się podczas polowań, gry w golfa albo obiadu.
Spotkania nieformalne odbywały się głównie, a można powiedzieć prawie wyłącznie, w "knajpach". Pojęcie to obejmowało każdy lokal gastronomiczny (głównie restauracje), w którym można było otrzymać alkohol (koniecznie z zagrychą, inaczej nie podali), a w szczególności wódkę. Natomiast mieszkania w blokach były małe i ciasne, pokój piętnaście metrów kwadratowych uważany był za duży, kuchnie grubo poniżej dziesięciu metrów, czasem "ślepa kuchnia", czyli bez okna, albo tylko "aneks kuchenny" (wnęka w pokoju). No i w domu żona, dzieci. Przygotowanie "stołu" (a bez tego ani rusz) dla kilku osób, było w tych warunkach niezwykle uciążliwe.
I tematy też takich spotkań tez były inne. Biznes w dzisiejszym pojęciu nie istniał. Przychodziły dyrektywy "z góry" i jednym z głównych tematów takich rozmów było to, jak je ominąć.
A dykta w drzwiach - jak tatuś pił i tłukł co się dało, to i była dykta. A jeśli sądzisz, że następnego dnia można było zamówić nowe szkło do drzwi, to bardzo się mylisz. Był to artykuł (podobnie jak wiele innych) trudno dostępny i trzeba go była "załatwiać". Zresztą dobrze jak była dykta, bo to też był artykuł deficytowy. Sądzisz może, że można było pójść do sklepu (ciekawe jakiego, bo jeśli nawet był taki sklep, to i tak ział pustkami, tygodniami polowało się na jakąkolwiek listewkę) i kupić? O święta naiwności! :szatan:

19
Nie ma co mitologizować PRL-u, bo bywało różnie, i zależy to jeszcze od konkretnego czasu oraz lokalizacji, niemniej - bywało i tak, jak pisze ZONa. Realia w opowiadaniu są oddane dobrze. (A dykta jest bardzo praktyczna w takich sytuacjach.)
Paradoksalnie, fakt, iż dziś wydaje się to nie do wiary, dowodzi, jak bardzo #polskawruinie :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

20
Święte słowa, Panowie. Duże mieszkanie w bloku miało ok.60metrów. Nie było miejsca ani wyżerki na biesiadowanie, tylko gorzałki nigdy nie brakowało (nawet w czasach kartkowych).
Dzisiejsza Polska w porównaniu z tamtą, szarą, brudną jest piękna, kolorowa, może nie wszędzie, ale może taka być. Dotyczy to również mojej małej ojczyzny, do której wkrótce was zaproszę ;D
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith

21
ZONa pisze:Duże mieszkanie w bloku miało ok.60metrów. Nie było miejsca ani wyżerki na biesiadowanie, tylko gorzałki nigdy nie brakowało (nawet w czasach kartkowych).
Jeżeli 60 metrów miałoby przeszkadzać w biesiadowaniu... To, przepraszam, gdzie odbywały się te wszystkie imieniny, urodziny, chrzciny, spędy rodzinne wigilijne, bożonarodzeniowe i wielkanocne? Przecież nie w knajpach, bo tam jeść dawali podle; nie bez powodu jeszcze dziś pokutuje przekonanie, że dobre jedzenie - to tylko w domu. Chociaż, owszem, takie spotkania nie musiały dotyczyć kolegów z pracy, lecz nie ma to nic wspólnego z metrażem.
Co do gorzałki - wszystko zależy od środowiska.

Ale posty o tym, jak się żyło w PRL-u należałoby wydzielić do odrębnego wątku, bo się zaczyna offtop. Albo założyć nowy temat w dyskusjach o tekście.

Wracając do opowiadania:ZONa, zgodnie z regulaminem, nowości wrzuca się raz na DWA TYGODNIE. Pilnuj terminów, żeby nie trzeba było zakładać kłódeczki.

W kwestii realiów przedstawionych w tekście: jako właścicielka/użytkowniczka wielu białych kolnierzyków potwierdzam młodszym pokoleniom: tak było. W szkole podstawowej kołnierzyki niemal obowiązkowe.

Jeśli chodzi o pytanie zadane przez nauczycielkę - mogło się zdarzyć. I chociaż wydaje się okrutne, wcale nie musiało być bezsensowne, jakby to wynikało z opowiadania (darmowe obiady w stołówce szkolnej, świetlica z możliwością odrabiania lekcji). No, ale tu znów otwiera się pole dyskusji offtopowej.
Nieświeże, rzadko prane, w połączeniu z brudnymi uszami, rękami i szyją świadczą o biedzie, alkoholizmie, jednym słowem wskazują na patologię, prawda?
Raczej na: margines społeczny. Słowo patologia funkcjonowało wówczas w trochę innym kontekście, raczej medycznym, niż społecznym.
A pytanie jest zbędne. Nie bardzo wiadomo, kto i do kogo się zwraca. Nauczycielka do samej siebie? Narrator do czytelnika?
Godzina szesnasta, a tatusia jeszcze nie ma w domu. Oczy mamy trwożliwie śledzą ruch wskazówek zegara.
Nie, no bez przesady. Jakie "jeszcze nie ma w domu"? O szesnastej dopiero wychodziło się z pracy. Skoro "szycha", to tatuś nie pracował na trzy zmiany, lecz zaczynał zapewne o ósmej-dziewiątej rano i odsiadywał swoje osiem godzin. A jeśli i prosto z pracy mógł wrócić pijany, trzeba by ująć to inaczej: Godzina szesnasta, zbliża się pora powrotu tatusia z pracy. Oczy mamy...
Strach matki udziela się dziecku, towarzyszy jej od najmłodszych lat.
Jeśli dziecku, to nie jej.
Agnieszka umyta i uczesana, ubiera przygotowany przez mamusię fartuszek
ZAKŁADA! Choinkę się ubiera, nie fartuszek.
Mamusia rozpoczyna swoją codzienną krzątaninę w domu.
Mama albo matka. Ckliwo-sentymentalne "tatuś" i "mamusia" są do przyjęcia, jeśli narrator patrzy na rodziców oczyma Agnieszki. Ale Agnieszka już wyruszyła do szkoły, w domu została jej mama. Przecież to również jest ZDROBNIENIE, nie musisz infantylizować.
I tylko czasami przemknie przez myśl mamie zlekceważone dawno temu ostrzeżenie: dziewczyno, ślub w maju to gwarantowane nieszczęście.
To mi się podoba.
Ślub majowy - grób gotowy. Pewnie w tym przesądzie chodzi również o grób miłości :)

Zakończenie - też dobre. Chociaż samo spostrzeżenie, że "ojciec oficjalny" mógł być zupełnie niepodobny do "tatusia domowego" nie jest może szczególnie zaskakujące, to reakcja Agnieszki jest udaną puentą tekstu.
Ostatnio zmieniony pt 20 lis 2015, 14:23 przez Rubia, łącznie zmieniany 2 razy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

22
Też postuluję ograniczyć te zdrobnienia, tym bardziej, że nie chodzi o trzylatkę. (Offtop: Małe dzieci kochaja się w zdrobnieniach z przyczyn, podejrzewam, czysto utylitarnych - rzeczowniki zdrobniałe mają po polsku regularną odmianę.) To mamusianie i tatusianie przeszkadza w odbiorze tekstu.

Który jest fajny, z tych trzech, które ostatnio wrzuciłaś zdecydowanie najlepszy. "Błękitna sukienka" była jak dla mnie o wszystkim i o niczym, "Franuś" tonął w syropie tak, że mnie zasłodziło (wybacz, ale te dzieciaczki z plecaczkami i radosnymi uśmiechami na buziach były niestrawne), tu jest sensowny kawałek historyczno-obyczajowy. Tylko jak na mój gust przydałaby się trochę subtelniejsza kreska.

Fartuszki i kołnierzyki też potwierdzam. (I może niech ktoś płci męskiej w odpowiednim wieku to potwierdzi, ale pamiętam z dzieciństwa wrażenie, że o ile dziewczęce stroje szkolne jeszcze jakos wyglądały, zwłaszcza te czarne fartuszki sensu stricto z falbankami, nie wymagające kołnierzyków, o tyle chłopięce były wyjatkowo obrzydliwe - choć i tak postęp w stosunku do tragicznych strojów przedszkolnych.)

24
A mnie się coraz bardziej nie podoba - moim zdaniem zignorowałaś wszystkie podpowiedzi z pierwszego fragmentu

Nie wiem, to jest odbiorcą założonym - co KOGO piszesz ZONa?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

25
Dla kogo piszę? Dla czytelników, którzy zachcą to przeczytać. Nie kieruję moich tekstów dla żadnego założonego odbiorcy.
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith

26
ZONa pisze:Nie kieruję moich tekstów dla żadnego założonego odbiorcy.
IMO bo może być błąd taki brak określonego odbiorcy - miotasz się pomiędzy dydaktyzmem dla gimbazy a pisaniem dla siebie (to dwa końce Twoich opowieści) :(
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

27
Przepraszam, że tak późno się odzywam, ale uważam, że chyba powinnam odpowiedzieć.
Więc ( wiem, nie zaczyna się zdania od więc) gimbaza takich rzeczy nie czyta a czy piszę dla siebie? -nie wydaje mi się, bo przecież ktoś to, oprócz mnie przeczytał (IMO)
“ Nie ganiaj za ludźmi, bądź sobą, rób swoje i pracuj ciężko. Odpowiedni ludzie - ci, którzy pasują do Twojego życia pojawią się sami i zostaną ”

— Will Smith

28
ZONa pisze: Więc ( wiem, nie zaczyna się zdania od więc)
Nie dałabym sobie za to uciąć głowy ;)
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zaczyn ... ;9790.html
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/A-b-b- ... ;7843.html

(Przepraszam, że tak obok tematu, ale uznałam, że z pewnymi mitami językowymi warto się rozprawiać).
"Kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie." Umberto Eco
Więcej niż zło /powieść/
Miłek z Czarnego Lasu /film/

29
ZONa pisze:Kontakty nieformalne, obiady,zebrania związkowe, partyjne ( w żadnym wypadku nie biznesowe - to też było słowo tabu ).
Takiego słowa w ogóle nie było. Mówiło się o "interesach" i "załatwianiu spraw".
Andare avanti senza voltarsi mai.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron